Rozdział 30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jechaliśmy już od ponad godziny, a w tym czasie Henri cały czas leżał nieprzytomny na moich plecach. Czułam jego ciężar, który niezmiernie mi ciążył. Chętnie bym go obudziła, ale wiedziałam, że jest osłabiony. Bandaż, który założyłam na jego ranę, zdążył przesiąknąć krwią. Byłam pewna, że gdy wyjmę kawałek metalu z rany, to ta szybciej się wyleczy. Jak widać, że nie miałam racji.

Jadący przede mną Callum i Abby co jakiś czas odwracali się do mnie i sprawdzali, czy wszystko w porządku. Cal proponował nawet, że zabierze na swój motor Henriego, żebym mogła trochę odetchnąć, ale nie zgodziłam się. Nie chciałam ryzykować, że się obudzi albo że przy przenoszeniu go rana się powiększy. Wolałam dalej znosić jego ciężar, niż narażać na większe niebezpieczeństwo.

W czasie jazdy miałam czas na przeanalizowanie tego, co się stało. Odnaleźliśmy Jaskinię Alf i dowiedzieliśmy się, że demony chciały dowiedzieć się, co oznacza przepowiednia, którą Rada mnie obdarzyła. Przy okazji odkryliśmy plemię Piaskowych Wojowniczek, a Abby okazała się jedną z nich. Przynajmniej w połowie.

Spojrzałam na jadącą przede mną przyjaciółkę. Wiedziałam, że od zawsze szukała swojego miejsca. Nie czuła się dobrze w obozie z powodu tego, że była tylko w połowie wilkołakiem i do tego porzuconym. I nagle, jak grom z jasnego nieba, spadła na nią Layla, która zaproponowała jej dołączenie do nich. Widziałam wewnętrzną walkę Abby, która nie wiedziała, czy przystać na to, czy może pozostać z nami. To, że teraz jechała przede mną, nie oznaczało jeszcze, że tak zadecydowała. Zostaliśmy porwani przez handlarzy i nawet nie miała czasu, żeby to wszystko przemyśleć.

Właśnie, zostaliśmy porwani. I, jak się okazało, z rozkazu jakiegoś pana, który wydawał polecenia demonom. Wynikało z tego, że tek ktoś, kimkolwiek był, stał się ich przywódcą niedawno. Dlaczego, skoro wcześniej wydawały się atakować bez czyjegoś nadzoru? I dlaczego ten ktoś koniecznie chciał na nas zapolować?

I jeszcze dochodziła sprawa anonimowego gościa, który niby zostawiał nam listy z podpowiedziami, ale nie wiedzieliśmy, kim był, jakie miał zamiary i czy rzeczywiście był po naszej stronie. On sam uważał, że możemy mu ufać, ale dopóki go nie spotkam i sama nie ocenię, nie zamierzam polegać na jego tajemniczych liścikach.

Po raz tysięczny rzuciłam spojrzenie za siebie, żeby upewnić się, że żaden z demonów nas nie śledzi. Bałam się, że mogą znowu nas zaatakować, a my nie będziemy w stanie ich odeprzeć. Spójrzmy prawdzie w oczy — byliśmy zmęczeni, niedożywieni, a jeden z nas był nieprzytomny. Nie było szans na walkę. Na nasze szczęście nikt za nami nie jechał.

Dokąd teraz mieliśmy podążyć? Odnaleźliśmy to, po co jechaliśmy, ale co dalej? Musiało być jakieś miejsce, do którego mogliśmy się jeszcze udać. Nie byłam gotowa wracać do obozu w szczególności, że nie mieliśmy żadnych wieści, które by nam pomogły i byłe warte całej tej wyprawy. Bo prawda była taka, że nie dowiedzieliśmy się nic, czego byśmy wcześniej nie wiedzieli, bądź nie domyślili się.

Musiałam zadzwonić do Adama. Koniecznie. On by wiedział, co zrobić. Po raz kolejny żałowałam, że został w obozie i nie mogłam go teraz zapytać o radę. Martwiłam się o niego. Ile minęło, odkąd wyjechaliśmy z obozu. Dzień? Dwa? Nie byłam pewna. Straciłam rachubę czasu.

Zapadał zmierzch. Zrobiło się zimno i wilgotno. Czułam, że lada moment spadnie deszcz. Nie myliłam się. Błyskawica przecięła niebo w tej samej chwili, w której lunęło.

Woda kapała z moich rzęs. Mimo to udało mi się dostrzec szyld informujący o motelu, który znajdował się pięć kilometrów od nas. Przyspieszyłam i wyrównałam z Callumem. Wskazałam głową na mijany szyld.

— Widziałeś?

Kiwnął głową.

— To chyba dobry pomysł, żeby się tam zatrzymać — stwierdził. — Wszyscy jesteśmy zmęczeni, do tego Henri jest ranny. W dodatku kończy nam się paliwo, a tam na pewno będzie jakaś stacja.

Z mojej drugiej strony podjechała Abby i posłała mi zmęczone spojrzenie.

— Jeżeli trochę przyspieszymy, może uda nam się dotrzeć tam szybciej. Wszystko już mnie boli od siedzenia w tej samej pozycji.

Miała rację. Wyciągnęliśmy najszybszą prędkość, na jaką było stać nasze motory, łamiąc przy tym kilkadziesiąt przepisów i dotarliśmy do motelu w mniej niż dziesięć minut. Zaparkowaliśmy na niewielkim parkingu przed niezbyt ładnym budynkiem, którym był motel. Wzdłuż niewielkiej uliczki stały trzy sklepy, mała knajpa oraz stacja paliw. Poza tym nie było tutaj kompletnie nic.

Delikatnie szturchałam Henriego, starając się nie trafić w ranę. Po kilku próbach obudzenia go wreszcie mruknął coś pod nosem i otworzył oczy. Kiedy spostrzegł, że siedział oparty całym ciężarem na moich plecach, szybko się wyprostował. Od razu zajęczał z bólu i złapał się za krwawiący bok.

— Poczekaj, pomogę ci — zaoferowałam, kiedy próbował zejść z motoru sam.

— Poradzę sobie — burknął.

Przewróciłam oczami i przerzuciwszy sobie jego rękę przez ramię, pomogłam mu zsiąść z motoru. Rzuciłam okiem na Abby i Calluma, którzy tęsknym wzrokiem wpatrywali się w knajpę po drugiej stronie ulicy.

— Jeżeli czegoś szybko nie zjem, to zwariuję — mruknęła Abby, łapiąc się za brzuch.

Cal pokiwał twierdząco głową.

— Kiedy ostatnio coś jedliśmy?

— To było jeszcze w obozie. Albo na pustyni — odparłam. W myślach rozważałam możliwość zjedzenia posiłku. Byliśmy naprawdę wycieńczeni, ale także głodni. Chyba nic się nie stanie, jeżeli do motelu pójdziemy później, a teraz odwiedzimy kafejkę.

— Idziemy tam — zadecydował Callum, widząc, że wszyscy myślą już o jedzeniu.

Spojrzałam na bladą twarz Henriego.

— Dasz radę?

O dziwo, kiedy podniósł na mnie oczy, nie zobaczyłam w nich zmęczenia. Może dzięki temu, że spał ponad godzinę, wróciły mu siły.

— Nie uważacie — Abby wskazała na plamę krwi na koszulce Henriego — że powinniśmy to jakoś zakryć.

Henri sam rozwiązał ten problem. Ze swojego plecaka wyciągnął kurtkę, którą od razu zarzucił na ramiona i zapiął pod szyję.

— Możemy iść — oświadczył.

Ruszył jako pierwszy, nie korzystając z mojej pomocy, chociaż mu ją proponowałam. Kuśtykał lekko i trzymał się za ranny bok, ale poza tym wyglądał dobrze. Może nikt się nie połapie, że coś mu jest.

Wymieniłam spojrzenie z Abby, która jedynie wzruszyła ramionami. Zapewne uważała tak samo, jak ja, że w tej chwili Henri zgrywał twardziela i za wszelką cenę chciał pokazać, że nawet rana go nie ogranicza. Rzuciłam okiem na Calluma, a ten od razu zrozumiał, że powinien mieć na oku przyjaciela, skoro mnie nie chciał słuchać. Szybko dołączył do niego, a ja wraz z Abby powlokłyśmy się za nimi.

— Jak dzieci — mruknęła moja przyjaciółka pod nosem.

W kafejce pachniało jedzeniem, że aż zaburczało mi w brzuchu. Teraz już byłam tak bardzo głodna, że zjadłabym dosłownie wszystko, nawet rzeczy, których nie lubię. Usiedliśmy przy jednym stoliku, czując na sobie wzrok znajdujących się tutaj osób. Obrzuciłam spojrzeniem kurtkę Henriego, żeby upewnić się, że żadna czerwona plama z krwi nie przebiła. Na szczęście nic takiego nie było.

— Dlaczego oni się tak gapią? — zapytałam szeptem, chowając twarz za kartą menu.

— Może dlaczego, że wyglądamy, jakbyśmy uciekli z więzienia i z kimś walczyli? — zasugerowała Abby.

Dopiero wtedy przyjrzałam się sobie w metalowym pudełku na serwetki. Byłam brudna; na twarzy, na ubraniach. We włosach, które były mokre, tak samo, jak ciuchy, miałam gałązki drzewa. Pod oczami widniały ciemne cienie ze zmęczenia. Wykrzywiłam usta w grymasie.

— Co podać? — Koło naszego stolika stanęła kelnerka z notesem w ręce.

— Coś mięsnego — oznajmił Callum, wciąż studiując menu. — I coś do picia.

— Razy cztery — dodała Abby i uśmiechnęła się słodko do kelnerki, która wpatrywała się w nas z ogromnym zdumieniem. — Zjemy to samo.

Nabazgrała coś w notesie, nie odrywając od nas wzroku. Po chwili odchodzi, kręcąc głową.

— I co teraz? — Callum odłożył kartę na stolik i wpatrzył się w nas wyczekująco.

— Przenocujemy w motelu — oznajmił Henri. Siedział z przymkniętymi powiekami i bladą twarzą, na której lśniły kropelki potu. Prawą rękę cały czas trzymał pod kurtką, w miejscu rany. Wyglądał gorzej niż chwilę wcześniej. Szybko opadał z sił, które zyskał podczas snu. — Musimy odpocząć. Później zaplanujemy, co dalej zrobimy i gdzie tym razem pojedziemy.

— Powinnam zadzwonić do Adama — zauważyłam. — Pewnie się o nas martwi, bo nie dawaliśmy mu znać, że żyjemy od... nie wiem, ile minęło od naszego pobytu w obozie. Dwa dni?

Nikt nie był pewny. Milczeliśmy, kiedy kelnerka przyniosła nam talerze cztery pełne parującego jedzenia. Posiłek pachniał lepiej, niż wyglądał, ale mieliśmy tylko to i musieliśmy się tym zadowolić. W motelu raczej nie podawali posiłków, a jeśli tak, na pewno były jeszcze gorszej jakości, niż te tutaj.

— Myślicie, że będą wolne miejsca w motelu? — zapytałam nagle, wciąż dzióbiąc widelcem w jedzeniu.

— Na pewno — prychnęła Abby. — Widzisz tę zapadłą dziurę? Kto by chciał tu przyjechać z własnej woli? Nawet my przyjechaliśmy tu przypadkiem.

Po raz kolejny miała rację. Mieli pokoje. A dokładni dwa; jeden jedno osobowy i drugi dwuosobowy. A jednak w tej zapadłej dziurze jednak ktoś chciał przebywać.

— Naprawdę nie ma pani nic innego? — zapytała zbulwersowana Abby, stukając paznokciami o blat w recepcji.

Kobieta za ladą posłała jej zniesmaczone spojrzenie.

— Jak się coś panience nie podoba, to może jechać sto kilometrów dalej, tam też jest hotel — ostatnie słowo wypluła.

— Nic nie szkodzi — uspokoiłam ją i Abby, która już chciała coś powiedzieć, uśmiechając się lekko. — Weźmiemy je.

— Jak chcesz to załatwić? — zapytał Callum. Opierał się o ścianę z pół przymkniętymi oczami.

Westchnęłam.

— Mogę spać w jednym łóżku z Abby. Ty weźmiesz pokój z Henrim — zadecydowałam. — A teraz bądźcie tak mili i skoczcie po nasze torby, a ja w tym czasie zaprowadzę Henriego do pokoju.

— Sam potrafię chodzić — burknął Henri, kiedy Abby i Callum wyszli z motelu. Prychnęłam pod nosem. Jasne, że potrafił chodzić. Tak, jak przed chwilą, kiedy wychodząc z kafejki, potknął się o próg i o mało nie zabił, gdyby nie Callum, który w porę go złapał.

Po raz kolejny tego dnia przerzuciłam sobie rękę Henriego przez ramię i objęłam go w pasie. Ruszyliśmy obdrapany i obskurnym korytarzem na poszukiwanie pokoju z numerem A10. Znajdował się na samym końcu i był mały jak na dwuosobowe pomieszczenie. Z ledwością mieściły się tutaj dwa łóżka, malutki stolik i dwa krzesła.

Nie zatrzymując się ani na chwilę poprowadziłam Henriego do łazienki i posadziłam na zamkniętej toalecie. Pomogłam mu się pozbyć kurtki i koszulki, która zdążył przykleić się do jego ciała. Zdjęłam bandaże i przyjrzałam się ranie. Nie wyglądała tak źle, jak na początku, ale wciąż nie chciała się zagoić.

— Jest bardzo źle? — wychrypiał Henri, patrząc na mnie zmrużonymi oczami.

— Nie, jest okej.

— Jasne.

Przemyłam ranę wodą i założyłam opatrunek, który wyciągnęłam z apteczki schowanej pod umywalką. Nawet nie wiedziałam, że w motelach mają takie rzeczy. Zabrałam Henriego z powrotem do pokoju i położyłam na jednym z łóżek. Od razu wtulił twarz w poduszkę. Dotknęłam jego czoła i stwierdziłam, że ma temperaturę.

— Potrzebujesz czegoś? — spytałam.

— Snu — wymamrotał.

Przewróciłam oczami i wróciłam do łazienki tylko po to, żeby zrobić dla niego chłodny opatrunek, który później położyłam na jego rozpalonym czole. Opadłam na drugie łóżko i położyłam się na plecach, zastanawiając się, dlaczego Callum i Abby tak długo nie wracają. Nie minęła chwila, kiedy zapomniałam o tym i zapadłam w sen.

Tej nocy śniłam o Johnie. Ostatni raz, kiedy mi się śnił, był to koszmar, w którym widziałam jego śmierć. Tym razem nie był to koszmar. John uśmiechał się do mnie i powiedział, że tęskni. Próbowałam coś z niego wyciągnąć, dowiedzieć się, gdzie jest i jak się miewa, ale żadne z pytań nie wyszło z moich ust. Zamiast tego moją twarz zalały łzy.

John podszedł do mnie i uśmiechnął się smutno, ocierając moje łzy. Jego usta poruszyły się i dopiero po chwili dotarło do mnie to, co mówi. Idź do lasu tam, gdzie słońce wschodzi. Spotkasz kogoś, kto ci pomoże. Musisz się pośpieszyć. To kwestia czasu, kiedy demony po was wrócą. Śpiesz się.

— John!

Usiadłam gwałtownie na łóżku, łapiąc oddech. Po moich policzkach spływały łzy. Nie panowałam nad drżeniem ciała. Objęłam się ramionami i pozwoliłam sobie na płacz. Tak długo tłamsiłam w sobie wszystkie emocje, a teraz wreszcie miałam okazję się ich pozbyć.

Nie wiem, jak długo płakałam. Kiedy wreszcie wyrwałam się z letargu, umyłam twarz zimną wodą i spostrzegłam, że noc powoli zmieniała się w dzień. Henri wciąż spał na swoim łóżku, ale po Callumie nie było śladu. Zostawił nam tylko plecaki, które teraz leżały koło drzwi. Zapewne wszedł tu i zobaczył, że oboje śpimy, więc zostawił nas samych. Czy oznacza to, że spał w pokoju z Abby? W jednym łóżku?

Wyszłam na balkon, potrzebując złapać oddech. Tak się składało, że wychodził on na tyły motelu, wprost na roztaczający się tam las. Zapach sosen i świerków wisiał w powietrzu i z przyjemnością wciągnęłam go do płuc. Nad koronami drzew pojawiły się pierwsze promienie wschodzącego słońca. Przespałam całą noc, śniąc o Johnie.

Och, John...

Idź do lasu tam, gdzie słońce wschodzi.

— John, co ja mam zrobić? — zapytałam samą siebie.

Czego on ode mnie oczekiwał? Że pójdę do lasu jak gdyby nigdy nic i wystawię się na niebezpieczeństwo? Demony na pewno były na naszym tropie i to kwestia czasu, kiedy znowu nas dopadną.

— Kochałaś go? — rozległ się głos za mną. Podskoczyłam i odwróciłam się gwałtownie w stronę Henriego. Stał oparty o framugę drzwi, wciąż bez koszulki. Nie miał też bandaża, a po ranie nie było śladu. Wygląda na to, że przez noc się zagoiła.

Zmarszczyłam brwi.

— O co ci chodzi?

Westchnął.

— Pytałem, czy kochałaś Johna. Słyszałem, jak przez sen wołałaś jego imię — wyjaśnił i oparł się o balustradę obok mnie. Jego chmurne tęczówki uważnie mi się przyglądały.

— A co ci do tego? — prychnęłam. Uniósł brew, więc dodałam: — Nie, nie kochałam go. Nie znałam go na tyle długo i na tyle dobrze, żeby go pokochać. Zadowolony?

Założyłam ręce na piersi i spojrzałam na niego ze złością. Odwrócił ode mnie wzrok i utkwił go w horyzoncie.

— Jest taka stara indiańska legenda — zaczął. — Mówi ona o tym, że Ziemia powstała w wyniku wybuchu kosmicznego. Tamtego dnia na Ziemię spadły miliony gwiazd. Przy upadku każda z nich została rozdzielona na dwie części. Ich dusze zostały rozerwane. Według Indian każdy z nas jest taką gwiazdą. Niepełną. Szukamy tej drugiej połówki, a kiedy to się dzieje, dusze się łączą i obie części stają się jednością. Już na zawsze.

Otworzyłam szeroko oczy. Nigdy nie słyszałam o tej legendzie, ale teraz, kiedy już ją znałam, wydała mi się prawdziwa.

— Jeżeli go nie kochasz, to dobrze. — Posłałam mu złe spojrzenie, ale zignorował je. — Po tym, jak John umarł, nie pokochałabyś już nikogo więcej. Miłość jest jedna na całe życie.

— A ty? — zapytałam nagle. — Ty znalazłeś swoją miłość?

Pokręcił głową, zaciskając szczęki.

— Nie wierzę w miłość.

Zamyśliłam się.

— Myślisz, że Callum i Abby... że oni są sobie przeznaczeni?

Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie kątem oka.

— Możliwe. Przeszkadza ci to?

Czy mi przeszkadzało? Nie wiedziałam. Nie mogłam wtrącać się ani przeciwstawiać się legendzie, która prawdopodobnie była prawdziwa. Tu nie chodziło o to, co ja o tym sądzę, tylko o to, czy jeżeli mój brat i moja najlepsza przyjaciółka naprawdę są sobie przeznaczeni, to czy będą ze sobą szczęśliwi. Kochałam ich i zależało mi na nich. Dlatego, jeżeli będąc ze sobą, czuli się spełnieni, byłam w stanie to zaakceptować. Każdy zasługiwał na miłość. A jeżeli oni mogli dać ją sobie nawzajem, byłam jak najbardziej za.

Wróciłam o rzeczywistości.

— Miałam sen — powiedziałam nagle, nawet się nad tym nie zastanawiając. Streściłam go Henriemu, który z uwagą mi się przypatrywał, a później przeniósł spojrzenie na horyzont, gdzie właśnie wstawało słońce.

Tam, gdzie słońce wschodzi — powtórzył słowa Johna. — Uważasz, że powinniśmy tam iść? Ufasz swoim snom?

Przygryzłam wargę, czując niepewność, ale kiwnęłam głową.

— Musimy to sprawdzić. Sama nie chciałam iść, bo bałam się, że demony mogłyby zaatakować... A skoro ty już się dobrze czujesz, pójdziemy razem.

Uśmiechnął się kątem ust, trochę kpiąco. Wszedł do pokoju i po chwili wrócił ubrany i uzbrojony w łuk i strzały. Podał mi mój pasek wraz ze sztyletami. Pomyślał o wszystkim.

Zeszliśmy po ścianie motelu i kierowaliśmy się w stronę lasu. Nagle zauważyłam malutkie światełko, coś jak świetliki, ale to niemożliwe, bo był już dzień. Zignorowałam to, ale kiedy zobaczyłam to ponownie, chwyciłam Henriego za nadgarstek i wskazałam jasny punkcik.

— Widzisz? — zapytałam.

Zmarszczył brwi, wytężając wzrok.

— Ale co?

— Te światełka, które wyglądają jak świetliki. O patrz, kolejny! — Wskazałam na kolejne światełko.

— Tam nic nie m...

Nie czekałam na to, aż skończy zdanie. Puściłam się biegiem przed siebie, a on pędził za mną, wołając mnie. Zignorowałam go. Wypatrywałam świetlików, które pojawiały się teraz coraz częściej, tworząc ścieżkę między drzewami. Nagle wypadliśmy na oświetloną promieniami słońca polanę, przez którą przepływał strumyk.

Zatrzymałam się gwałtownie, widząc wiszącą w powietrzu białą istotę, która pulsowała niczym woda. Pod nią, w strumyku siedziały malutkie istotki, które kryły się wśród kamieni.

— O to ci chodziło — powiedział Henri, kiedy stanął obok mnie.

— Witajcie, Łowcy Demonów — zawołał dźwięcznie biały punkt przed nami. — Jestem Istota Neutralna, duch przyrody. To dla mnie zaszczyt.

Stałam z otwartą buzią, nie wiedząc, co powiedzieć. Na szczęście Henri mnie wyręczył.

— Dla nas także to zaszczyt. Powiedz, dlaczego nas tutaj sprowadziłaś?

— Moim obowiązkiem jest pomagać strudzonym wędrowcom — wyjaśniła. — Takim jak wy. Wiem, że walczycie z demonami. Chciałam wam pomóc. Musicie znaleźć siedzibę wampirów. Demony chcą przeciągnąć je na swoją stronę. Musicie ich ubiec.

— Dlaczego uważasz, że nam się uda? — zdziwił się Henri. — Wilkołaki i wampiry nie przepadają za sobą.

Istota zaśmiała się delikatnie.

— Wam to się uda. Jestem tego pewna. — Podpłynęła do Henriego i szepnęła mu coś na ucho. Chłopak zbladł lekko i pokiwał głową. Po chwili Istota pojawiła się koło mnie.

— Z czasem nauczysz się korzystać z Daru Wilka — wyszeptała i dodała głośniej tak, żeby Henri także ją słyszał: — A teraz idźcie. Czas was nagli.

Opuściliśmy polanę w milczeniu, zostawiając za sobą jeszcze więcej pytań, niż mieliśmy wcześniej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro