Rozdział 38

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Malcolm rozsiadł się wygodnie na kanapie, kładąc ramię na oparciu i bębniąc palcami w tapicerkę, a w drugiej dłoni przechylał lekko kieliszek, wprowadzając znajdujący się w nim alkohol w ruch. Oparł lewą nogę o prawą i czekał na naszą reakcję, unosząc lewą brew. Zerknęliśmy po sobie z niepokojem, nie wiedząc, jaki ruch wykonać. W końcu wampir machnął zniecierpliwiony dłonią, wskazując nam sąsiednią kanapę. Z lekkim ociąganiem zajęliśmy miejsca, podczas gdy Henri nie ruszył się ani o milimetr, wciąż stojąc za kanapą i nie spuszczając oka z Malcolma.

Wampir, widząc zachowanie chłopaka, westchnął.

— Może zaczniecie od początku? — zaproponował, przenosząc na nas niebieskie tęczówki.

— Jak daleko mamy się cofnąć? — odpowiedziała pytaniem Abby, zakładając ręce na piersi.

— Hm... — Malcolm postukał się palcem po brodzie. — Może do tego, jak w ogóle się tu znaleźliście. Albo lepiej powiedzcie mi, co was tutaj przywiodło. W końcu chyba ot, tak sobie nie postanowiliście przemierzyć połowy świata tylko po to, żeby przekonać się, jaki to jestem wspaniały.

Callum prychnął cicho pod nosem, kręcąc głową.

— Jak wszystko, zaczęło się od demonów. Zabiły Radę Alf i ukradły Księgę Życia.

Słysząc ostatnie słowa, wampir zmarszczył swoje brwi i pochylił się lekko do przodu, przyglądając nam się uważnie.

— Ukradły Księgę Życia? — Jego głos był przepełniony niedowierzaniem. Wymamrotał cicho przekleństwo pod nosem, kiedy Cal pokiwał twierdząco głową. — Nie mogło być gorzej. No ale nic. — Jego nastrój uległ zmianie, kiedy klasnął w dłonie i wskazał na mojego brata palcem. — Mamy już początek tej, zapowiadającej się bardzo ciekawie, przygody. Teraz proszę o ładne streszczenie tego, co stało się potem.

Poczułam mrowienie z tyłu głowy, to też odwróciłam się i posłałam pytające spojrzenie Henriemu, który uparcie się we mnie wpatrywał.

— No co?

— Uważasz, że on jest w stanie nam pomóc? Jedyne co robi, to pije te swoje cholerne winko!

— Nie wiem, ale to może być nasze jedyne wyjście. Potrzebujemy tego sojuszu.

— To, kto zacznie? — Przerwał nam myślową wymianę zdań Malcolm, patrząc na nas z nieodgadnioną miną.

— Może ja to zrobię — odezwał się Henri. Z poważną miną zaczął opowiadać o tym, co zdarzyło się w obozie, jak demony zabiły Radę i ukradły księgę. Streścił naszą wędrówkę od spotkania z Piaskowymi Wojowniczkami, handlarzami, kilku starciom z demonami i rozmową z Istotami Neutralnymi. Mówił bardzo ogólnie i nie wdawał się w szczegóły, pomijając niektóre fragmenty i zachowując je dla siebie.

Czułam, że jego brak zaufanie do wampira miał w tym udział. Nie dziwiłam mu się, Malcolm wydawał się dziwną osobą. Zachowywał się, jakby nic nie brał na poważnie, chociaż na wzmiankę o Księdze Życia coś się w nim zmieniło. To był ułamek sekundy, kiedy spoważniał i wydawał się odpowiednią osobą do dyskusji. Niestety, wrażenie szybko to minęło i powrócił ten zabawowy Malcom.

Im dłużej mu się przyglądałam, tym więcej wątpliwości związanych z pomocą wampirów malała. Mimo to coś w Malcolmie kazało mi wierzyć, że tylko z pozoru wydawał się  nieodpowiedzialny. Gdzieś w środku czaiła się troska, która pozwalała mi mu zaufać.

Henri zakończył mówienie skróconej wersji naszych przygód, przez co w pomieszczeniu zapadła cisza. Malcolm postukiwał w zamyśleniu palcem o brodę, podczas gdy my siedzieliśmy jak na szpilkach, czekając na jego werdykt.

Ze zdenerwowania zagryzłam wargę aż do krwi. Bałam się, że wampir może jednak nie użyczyć nam swojej pomocy, co równałoby się z miejscową przegraną w walce z demonami. Sięgnęłam po rękę brata i zacisnęłam na niej palce. Callum posłał mi pocieszający uśmiech, chociaż w jego oczach kryła się niepewność.

— Sprawa nie wygląda ciekawie — powiedział wreszcie wampir i spojrzał na nas uważnie. W jego oczach nie błyszczały już ogniki rozbawianie. Gościła tam powaga, co zapewniło mnie, że Malcolm zdawał sobie sprawę z całej tej sytuacji. — Ale jako przedstawiciel klanu wampirów jestem skłonny wam pomóc.

— Naprawdę? — wykrzyknęłam, nie mogąc opanować uczucia ulgi, jakie we mnie wywołały jego słowa. Ścisnęłam rękę brata, który już wymieniał zadowolone spojrzenie z Abby.

Malcolmowi jednak nie było do śmiechu.

— Problem polega na tym, że... — umilkł, patrząc na nas niepewnie.

— Mów — warknął Henri.

Wampir westchnął i wstał. Zaczął spacerować po pomieszczeniu. Wodziłam za nim wzrokiem, nie rozumiejąc jego napięcia. Gdzie był haczyk, skoro miał nam pomóc?

— Jako najstarszy z rodu przyjąłem obowiązek władzy nad klanem, ale jest wiele spraw, których nie mogę załatwiać sam, dlatego... podzieliłem się opieką nad wampirami z moim młodszym bratem.

— No i co z tego? — zdziwiła się Abby. Zmarszczyła brwi i zerknęłam niepewnie na nas kątem oka. — Czy to ma jakiś związek z tym, co się tutaj dzieje?

Malcolm pokiwał głową i zatrzymał się za kanapą. Położył na niej dłonie i pochylił się do przodku, głęboko oddychając.

— Aby móc zapewnić wam poparcie ze strony wampirów, muszę wyrazić na to zgodę, ale że podzieliłem władzę między siebie i brata, jego zgoda też jest wymagana. Wampiry stoją za mnie murem, ale według prawa nie pomogą wam, jeżeli mój brat nie wyrazi zgody.

— W takim razie poproś go o to, aby wyraził zgodę — zdecydowałam. — Potrzebujemy tego sojuszu.

Wampir skinął lekko głową, zgadzając się z moimi słowami, ale coś w wyrazie jego twarzy powiedziało mi, że jest jakiś haczyk. Westchnęłam.

— O co chodzi?

— Moje brata tu nie ma — wyjaśnił. Henri warknął pod nosem, a mnie opuściły wszystkie siły. — Ale to nie problem. Jest w miejscu po drodze, gdzie macie się udać.

— Słucham? — jęknęłam Abby. — Nic z tego nie rozumiem.

Sama także gubiłam się w tym wszystkim. Doskwierało mi zmęczenie i ból głowy, przez co z coraz większym trudem skupiałam się na rozmowie. Byliśmy w potrzebie, a wyjście, które na początku było na wyciągnięcie ręki, teraz oddalało się coraz bardziej. Byliśmy w kropce, bez możliwości wyjścia.

— Jak mniemam, będziecie zmierzać do obozu... — zaczął Malcolm.

— Jak tylko dorwiemy demony — mruknął Callum.

— ... a tak się składa, że mój brat, Caspar de la Rose, znajduje się dokładnie w połowie drogi do niego. Jeżeli znajdziecie go i przekażecie mu list ode mnie, on z pewnością wyrazie zgodę na wszystko — zakończył z nikłym uśmiechem na ustach, składając przed sobą.

Wymieniliśmy spojrzenia. Sprawa wdawała się prosta, ale doskwierał na brak czasu. Musieliśmy znaleźć demony i ich siedzibę, za nim użyją Księgi Życia i stanie się coś strasznego. Poszukiwanie Caspara to dodatkowa komplikacja, ale z tego wynikało, że bez niego nie mogliśmy liczyć na pomoc ze strony wampirów.

— Niech będzie — zadecydowałam za wszystkich. — Jeżeli to nasze jedyny wyjście, podejmiemy się tego.

— A więc załatwione!

Malcolm podszedł do biurka, wyciągnął kartkę i pióro i zaczął pisać wiadomość do brata. Jego ręka szybko się poruszała, kreśląc litery na kartce. Cała nadzieja spoczywała właśnie w tym liście.

— Jesteś pewna, że to dobry pomysł? — zagadnął Callum.

— To jedyne, co możemy zrobić — odparłam zmęczona. — Może szukając Caspara, znajdziemy też coś innego.

Nie musiałam dokończyć, żeby wszyscy skojarzyli, że mówię o demonach.

— Gotowe!

Malcolm podszedł do mnie, składając w dłonie zwiniętą w rulon kartkę. Zmarszczyłam brwi.

— A co, jeżeli twój brat nam nie uwierzy i stwierdzi, że podrobiliśmy ten list? — Spojrzałam w jego zimne oczy.

Pokiwał ze zrozumieniem głową, zgadzając się z moimi słowami.

— Masz rację — przyznał. Ściągnął z palca złoty — zapewne rodowy — pierścień z herbem róży. Założył go na list. — Proszę. Teraz uwierzy, mając na dowód mój pierścień.

— Dziękuję — szepnęłam. Pod wpływem impulsu sięgnęłam do swojego naszyjnika z sierpem księżyca i ściągnęłam go. Złożyłam go na dłoni wampira. — Uważaj na niego — poleciłam. — Daję ci go po to, abyś wiedział, że jesteśmy twoimi przyjaciółmi i nie zdradzimy cię.

Na jego twarzy zagościł szczery uśmiech.

— Jestem dumny, że Ekhart zginął za tak szlachetną osobę, jaką jesteś ty.

Cofnęłam się, zaciskając palce na liście. Pierścień wbił mi się w dłoń.

— Jeszcze raz dziękuję. Za wszystko.

Wycofaliśmy się do wyjścia. Kiedy wyszliśmy na korytarz, odezwał się Callum.

— Nie musiałaś oddawać mu naszyjnika. Wiem, że wiele dla ciebie znaczył. W końcu dostałaś go od mamy.

Odruchowo dotknęłam gołej szyi.

— Musiałam. Czasami trzeba poświęcić ważne dla nas rzeczy w imię wyższego dobra.

Kiedy opuszczaliśmy budynek, ktoś mnie zawołał. Odwróciłam się i zobaczyłam Malcolma. Zmarszczyłam zdziwiona brwi.

— To zakończy się tam, gdzie wszystko się zaczęło.

###

Zmęczona, padłam na łóżko w hotelu. Byłam tak wykończona, że nawet nie zrzuciłam z siebie sukienki. Zasnęłam w niej.

Po raz kolejny sny okazały się koszmarami. Śniłam o tym, że błądziłam w korytarzach, słysząc wołające mnie głosy, w tym Johna. Nie podobało mi się to. Scena co jakiś czas się zmieniała. Z labiryntu przemieniła się w zniszczony i opuszczony dom, który wyglądał na ruinę, której od bardzo dawna nikt nie odwiedzał. Słyszałam płacz dziecka, ale biegnąc w kierunku, skąd go słyszałam, czułam się, jakbym przed nim uciekała. Wbiegłam na schody, które zniknęły i spadłam w ciemną przestrzeń, krzycząc do bólu.

Usiadłam na łóżku z mocno bijącym sercem, nie mogąc złapać oddechu. Wciąż czułam strach, jakbym spadała i miało się to nigdy nie skończyć. Na trzęsących się nogach udałam się do łazienki. Tak wzięłam prysznic i przebrałam się w czyste ubrania.

Wyszłam do salonu, ale nikogo tam nie zastałam. Na stole leżał list Malcolma. Wzięłam go do ręki i usiadłam na kanapie, obracając do w palcach. Co takiego Malcolm chciał mi przekazać, mówiąc, że wszystko skończy się tam, gdzie zaczęło? Czy nawiązywał do walki z demonami, czy może czegoś innego?

Nie byłam w stanie odpowiedzieć na te pytania. Wciąż czułam zmęczenie, tym razem jednak psychiczne. Miałam potrzebę wygadania się komuś, ale nie miałam komu. I z resztą co bym mogła mu powiedzieć? Że jesteśmy coraz bliżej zagłady, jaką przygotowały dla nas demony, a my nie jesteśmy w stanie nic zrobić, co mogłoby je powstrzymać?

Poczułam ogromną tęsknotę za Johnem. On zawsze sobie radził w takich sytuacjach. Nawet jak wszystko waliło mu się na głowę, nie poddawał się i brnął dalej, nie zważając na nic. Był silny. Brakowało mi go tak strasznie.

Niechciane łzy napłynęły do moich oczu. Odchyliłam głowę i oparłam ją o sofę. Przymknęłam oczy, oddychając głęboko.

— Boję się o Lunę — dobiegł mnie szept brata.

Zmarszczyłam brwi, nie ruszając się z kanapy.

— Co masz na myśli? — odparł Henri.

— Jest przemęczona.

— Jak my wszyscy.

— Tak, ale to nie zmienia faktu, że się o nią martwię. Mam wrażenie, że nosi ciężkie brzemię za nasz wszystkich, jakby to od niej wszystko zależało. Nie chcę, żeby stała jej się jakaś krzywda. Najchętniej trzymałbym ją z dala od wszystkiego, ale wiem, że to i tak nic nie da. Jest uparta i będzie walczyć do końca. To ją zgubi.

Naprawdę tak o mnie myślał? Że ta walka mnie zgubi?

— Rozumiem cię — zapewnił Henri. — Ale wiem też, że Luna to najsilniejsza dziewczyna, jaką znam. Łatwo się nie podda i nie da złamać. Jest na to zbyt dumna. Może to źle, a może nie. Dużo jej zawdzięczamy i jestem pewny, że zdąży jeszcze nie raz nas zaskoczyć.

Callum westchnął.

— Obiecaj mi, że będziesz na nią uważał. I choćby nie wiem co, nie pozwolisz, żeby stała jej się jakakolwiek krzywda.

— Obiecuję.

Uśmiechnęłam się lekko, czując, że znalazłam sprzymierzeńca w Henrim. Stanął w mojej obronie przed Callumem, udowadniając mu, że nie jestem do niczego. I zapewnił go, że nie stanie mi się krzywda.

Ucieszyłam się tym. Może jeszcze nie wszystko stracone. Może jest dla nas szansa. Razem możemy więcej. Czułam, że jeszcze zrobimy coś spektakularnego.

A zrobimy to w miejscu, gdzie wszystko się zaczęło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro