Rozdział 45

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Było mi niezmiernie ciepło. Już dawno zdążyłam odrzucić kołdrę, pod którą spałam. Miałam na sobie jedynie luźną koszulkę i spodnie.

Kiedy wróciliśmy z cmentarza, poczułam znużenie. Podczas gdy reszta poszła rozejrzeć się po mieście, ja zostałam w pokoju. Udało mi się trochę przespać, ale uczucie gorąca uniemożliwiło mi to. Obudziłam się zlana potem, od razu zrzucając z siebie kołdrę. Musiałam ochłonąć.

Odgarnęłam mokre włosy z twarzy i z trudem wstałam z łóżka. Udałam się do łazienki, gdzie rozebrałam się i weszłam pod zimny strumień wody. Prysznic dał mi tylko tymczasową ulgę. Kiedy tylko się ubrałam, gorąco powróciło.

Niespodziewanie coś ścisnęło mnie w żołądku, a przez kręgosłup przeszedł bolesny dreszcz. Jęknęłam, zamykając oczy i oparłam się o ścianę. Sapałam cicho pod nosem, oddychając spazmatycznie. Musiałam iść do przyjaciół. Może oni będą w stanie mi pomóc.

Ignorując rosnący ból i ciepło, wydostałam się z pokoju. Na trzęsących się nogach ruszyłam przed siebie, próbując wyczuć resztę. Zakręciło mi się w głowie i zachwiałam się. Walcząc z otępiającym mnie bólem, stawiałam dalsze kroki. W myślach zaczęłam wołać Henriego.

Moje ciało przeszła kolejna fala bólu. Potknęłam się i runęłam do przodu. Ktoś w ostatnie chwili złapał mnie za ramiona i ostrożnie posadził na posadzce. Z trudem podniosłam głowę, napotykając niebieskie tęczówki.

— Henri... — wychrypiałam, cała się trzęsąc. Na przemian zalewały mnie fale gorąca i bólu.

— Jesteś rozgrzana — wymamrotał pod nosem, przykładając mi rękę do czoła.

Chciałam mu powiedzieć, że sama to zauważyłam, kiedy poczułam ogromny ból w kręgosłupie. Krzyknęłam głośno, wyginając ciało w łuk i wbijając paznokcie w ramię chłopaka. Byłam niemal pewna, że przebiłam mu skórę.

— Co się... ze m-mną... dzieje?! — zawołałam trzęsącym się głosem. Oczy zaszły mi łzami, podczas gdy ból pulsował w całym moim ciele.

— Sądząc po twoich objawach — zaczął Henri, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że z ramienia, w które wbiłam paznokcie, leciała krew — przechodzisz przemianę.

— Przemianę?!

Ciężko było mi w to uwierzyć. Tyle czasu starałam się nawiązać kontakt z wewnętrznym wilkiem, a on opowiedział dopiero teraz! Chyba nie mógł sobie wybrać lepszego momentu. Lada chwila mieliśmy spotkać się z bratem Malcolma, aby przypieczętować sojusz z wampirami. Zamiast się przygotowywać, zwijałam się z bólu i gorąca na zmieni, podczas gdy Henri patrzył, jak się pocę i męczę. Po prostu cudownie!

— Ile... to potrwa?

— Kilka minut... Albo kilka godzin.

Otworzyłam gwałtownie oczy, mocniej wbijając paznokcie w jego skórę. Chłopak zasyczał cicho z bólu. To i tak była jedynie namiastka tego, co czułam ja.

Zacisnęłam z całej siły powieki. Chciałam, żeby ból już przeszedł, tak samo, jak gorąco. Pragnęłam odetchnąć. Może chciałam mieć swoją przemianę za sobą, ale wcześniej nie wiedziałam, że będzie aż taka bolesna.

Jak przez mgłę słyszałam głos Henriego, który cały czas do mnie mówił. Nie rozróżniałam słów, ale byłam pewna, że nie miały zbytnio sensu. Robił to po to, abym na chwilę oderwała się od myślenia o bólu. Szkoda jednak, że to nie pomagało.

Nie wiem, ile czasu tak leżałam. Przez ten cały czas czarnowłosy nie opuszczał mnie. Byłam mu za to dozgonnie wdzięczna, bo przejście przez to samotnie nie należało do moich marzeń. Jego obecność chociaż trochę poprawiała moje samopoczucie.

W pewnym momencie, nie do końca świadoma swoich czynów, odepchnęłam od siebie Henriego. Chłopak protestował, kiedy ruszyłam przed siebie. Mój umysł nie działał za dobrze, kiedy zerwałam się do biegu. Henri krzyczał za mną i ruszył w moje ślady. Zbliżyłam się do fontanny, odbiłam od niej i wraz z falą bólu, przemieniłam się w wilka. Wylądowałam na czterech łapach, trochę ślizgając się po posadzce. Serce waliło mi w piersi.

Okręciłam się dookoła swojej osi, przyglądając się sobie. Miałam brązowe futro, które mieniło się lekko na srebrno. Ból i gorąco gdzieś zniknęły, ale byłam zbyt podekscytowana, żeby o tym teraz myśleć.

Wciąż zaabsorbowana sobą, nie zauważyłam czarnego wilka, który przysiadł kilka kroków ode mnie i bacznie mi się przyglądał niebieskimi tęczówkami.

— Udało ci się — rozległ się głos w mojej głowie.

Momentalnie się zatrzymałam i spojrzałam na przyjaciela.

— Tak — powiedziałam uradowana. — Nareszcie opanowałam Dar Wilka!

Pobiegłam przed siebie, chcąc wypróbować swoje umiejętności. Sprawnie przebierałam łapami, mknąc po terenie hotelu. Co jakiś czas kątem oka wyłapywałam Henriego, który bacznie mi się przyglądał. Zapewne chciał się upewnić, że wszystko ze mną dobrze.

W końcu, po wyczerpującym biegu opadłam na posadzkę i bezwiednie przemieniłam się w człowieka. Oddychałam gwałtownie, czując suchość w gardle. Od razu koło mnie pojawił się Henri, także porzucając postać wilka.

— Wszystko w porządku?

— Byłeś świetnym nauczycielem — powiedziałam mu, zamykając oczy ze zmęczenia.

###

Obudziłam się i przeciągnęłam, czując się wypoczęta. Na wspomnienie tego, co się wydarzyło, na moje usta wpłynął uśmiech. Otworzyłam oczy i spostrzegłam, że leżałam na hotelowym łóżku. W pokoju nikogo nie było. Zdziwiona, zmarszczyłam brwi. Uświadomiłam sobie, że straciłam przytomność zaraz po przemianie. Nie byłam w stanie dojść do pokoju. Ktoś, a mianowicie Henri, musiał mnie tutaj zanieść.

Odrzuciłam kołdrę i wstałam. Zadrżałam z zimna, bo wciąż miałam na sobie luźnie ubranie. Ucieszyłam się, że nie zalewały mnie już fale ciepła. Poszukałam jakiejś bluzy, którą na siebie naciągnęłam. Mając już na sobie ciepły i miły w dotyku materiał, opuściłam pokój.

Przyjaciół znalazłam na niedużym dziedzińcu, gdzie siedzieli przy fontannie i rozmawiali o czymś. Słysząc moje zbliżające się kroki, odwrócili się w moją stronę.

— Jak się czujesz? — zapytał Callum, uśmiechając się do mnie. Zajęłam miejsce obok niego, a on objął mnie ramieniem.

— Świetnie. Nie mogę uwierzyć, że wreszcie mi się udało — powiedziałam uradowana. — Tak długo na to czekałam.

— Przemiana wyjaśniałaby twoje dziwne zachowanie — zauważyła Abby.

Zmarszczyłam brwi, posyłając jej zdziwione spojrzenie.

— Twój humor zmieniał się co parę minut; raz byłaś uśmiechnięta, a zaraz zła. Mam ci przypomnieć, kto skakał po pokoju, kiedy Henri powiedział, że pojedziesz na cmentarz.

Poczułam ciepło na policzkach. Dziewczyna miała racje. Czułam, że coś się ze mną działo, ale nie przyszłoby mi do głowy, że miało to związek z Darem Wilka. Gdybym wcześniej znała objawy, które się u mnie pojawiły, może wszystko przebiegłoby inaczej.

— Właśnie — wtrącił Callum, patrząc na Henriego — co się stało, że zmieniłeś zdanie?

Chłopak odwrócił wzrok, patrząc w bok i myśląc nad odpowiedzią. Sama byłam ciekawa takiego obrotu sprawy, toteż patrzyłam wyczekująco na czarnowłosego.

— Miałem sen — mruknął, wciąż na nikogo nie patrząc. — Byliśmy na cmentarzu. Ktoś tam był... — Zmarszczyłam brwi, przypominając sobie dziwne uczucie, które owładnęło mną, kiedy wracaliśmy. Zadawało mi się, że wyczuwałam tam czyjąś obecność. — Potem scena się zmieniła i widziałem, jak Luna przechodzi przemianę. — W końcu podniósł głowę i utkwił we mnie spojrzenie. — Pomyślałem, że to jakiś znak. Dlatego zmieniłem zdanie i pojechaliśmy tam.

— Na cmentarzu — rzekłam i od razu przełknęłam ślinę. Wzrok wszystkich skierował się na mnie. — Czułam czyjąś obecność. A potem usłyszałam głos, coś jakby szum wiatru.

— Co powiedział? — Chciał wiedzieć Henri.

— Że mam podążać za snami.

Zamilkliśmy, w myślach analizując wskazówkę. Przypomniałam sobie o Anonimie, który wcześniej już nam pomagał i dawał cenne informacje. Czy to mógł być on? Od dawna się nie odzywał. Ale ktoś chciał nam pomóc, prawda? A jak nie on, to kto?

— Dziwne — mruknęła pod nosem Abby. — Od kilkunastu nocy śnię wciąż o tym samy — o starym, zniszczonym domu. Nie wiem, czy to jakiś rodzaj wizji, czy może coś innego.

— Dawno nie miałaś wizji — zauważył Callum, łapiąc dziewczynę za rękę.

— Racja.

— To chyba nie jest wizja — odezwałam się. — Mi także śnił się taki dom. Wydawał się znajomy. Coś ciągnęło mnie do niego. Jakaś niewidzialna siła.

— Im bliżej zakończenia naszej wyprawy jesteśmy, tym dziwniej się robi — oświadczył mój brat, krzywiąc się przy tym.

Zerknęłam na Henriego, który nad czymś głęboko się zastanawiał. Jego wzrok był nieobecny, a czoło zmarszczone. Bezwiednie prostował i zginał palce u rąk. Aż poczułam ochotę, aby wejść do jego głowy i przekonać się, nad czym tak duma. Nie zrobiłam tego jednak, bo nie chciałam naruszać tej granicy. Poza tym nie wiedziałam, czy moja obecność w jego umyśle nie zaszkodziłaby mi. Jeszcze dowiedziałabym się czegoś, czego nie powinnam.

— Co o tym myślicie? — zagadnęła Abby, widząc nasze zdezorientowanie.

— Na razie powinniśmy skupić się na sprawie z Casparem, a potem pomyślimy nad resztą — oznajmił Henri. — Naszym priorytetem jest sojusz z wampirami, resztę dowiemy się później, zgoda?

Pokiwaliśmy twierdząco głowami. Postanowiliśmy zrobić rekonesans przed czekającym nas zadaniem. Wraz z Abby wybrałyśmy się do miasta, gdzie sprawdziłyśmy klub, aby upewnić się, że dzisiejszego wieczoru jest otwarty. Opracowałyśmy ewentualne drogi ucieczki, ucząc się na pamięć rozmieszczenia budynków na ulicy lokalem. Po akcji w rezydencji Malcolma i stracie Ekharta woleliśmy być przygotowani na każdą ewentualność.

W tym czasie Henri wraz z Callumem obmyślali przebieg planu. Musieliśmy dostać się do klubu i pokręcić trochę po nim, próbując wybadać, jak wygląda Caspar. Miałam nadzieję, że był podobny do brata, bo to ułatwiłoby sprawę. Nie tylko pod względem wyglądu, ale i charakteru. Chociaż nie koniecznie musiał być fanem drogiego alkoholu. W pełni by wystarczył fakt, że dogadałby się z nami w sprawie sojuszu.

Wieczorem wszystko było gotowe. Przebraliśmy się w bardziej eleganckie ubranie, a mianowicie w zestawy, które mieliśmy na sobie u Malcolma. Ukryliśmy pod nimi broń, na wszelki wypadek, gdyby jednak coś poszło nie tak.

Na dworze było chłodno, wiatr rozwiewał mi włosy na wszystkie strony. Żałowałam, że jednak nie spięłam ich, tylko zostawiłam rozpuszczone. Kiedy stanęliśmy w kolejce do wejścia, objęłam się rękami i zadrżałam z zimna. Nagle zabrakło mi gorączki, którą miałam podczas przemiany.

— Ile będziemy tutaj czekać? — burknęłam Abby, wychylając się lekko z kolejki. Zmrużyła oczy, widząc ogrom ludzi stojących przed nami. — Jak tak dalej pójdzie, to nie wejdziemy tam w tym stuleciu.

— Spokojnie, skarbie — zwrócił się do niej Callum, obejmując ją ramieniem. Pierwszy raz usłyszałam, że mówi do niej tak pieszczotliwie. — Musimy tylko trochę poczekać. Cierpliwości.

— Moja cierpliwość ma granice.

Trochę zazdrościłam im uczucia, które ich połączyło. Sama chciałabym znaleźć kogoś, kto by się o mnie troszczył i dbał, tak jak zachowywał się Cal w stosunku do Abby. Widziałam głęboką miłość w jego oczach, ilekroć na nią patrzył. Cieszyłam się ich szczęściem, jednocześnie ubolewając nad moim.

Stojący przed nami tłum poruszył się i rozstąpił przed idącym środkiem muskularnym ochroniarzem. Zmarszczyłam brwi i wymieniłam zaniepokojone spojrzenie z resztą. Czułam, że mężczyzna zmierzał właśnie do nas.

W końcu zatrzymał się przed nami i zlustrował nas wzrokiem.

— To niby wy? — mruknął i przewrócił oczami. — No nic. Macie pozdrowienia od Blue.

— Od Blue? — zdziwiłam się, przypominając sobie o chłopaku z niebieskimi włosami.

— Powiedział, że mam was wpuścić. Chodźcie za mną. — Odwrócił się na pięcie i wrócił tą samą drogą, którą przyszedł.

— Nie wiem jak wy, ale nie będę czekać na lepsze zaproszenie — oświadczyła Abby i ruszyła za ochroniarzem.

Callum wzruszył jedynie ramionami i dołączył do niej. Nie pozostało mi nic innego, jak powielić ich ruch.

W klubie było głośno i parno. Na parkiecie aż roiło się od tańczących i nie do końca trzeźwych ludzi. Ochroniarz, który nas tutaj przyprowadził, zniknął gdzieś w tłumie, kompletnie nie zwracając na nas uwagi.

— Co teraz? — powiedziałam cicho w stronę Henriego, który lustrował wzrokiem pomieszczenie.

— Działamy według planu. Rozdzielamy się.

Kiwnęłam głową i wtopiłam się w tłum. Postanowiłam udać się do baru, gdzie zwykle przewijało się dużo osób. Może uda mi się tam dowiedzieć cokolwiek o właścicielu lokalu.

Z tą myślą usiadłam na stołku barowym i położyłam łokcie na blacie, uważnie się rozglądając. Dookoła mnie siedzieli mężczyźni, kobiety – samotni, bądź w grupie. Żaden z nich nie wyglądał podobnie do Malcolma, co przyjęłam z niemałym niezadowoleniem. Liczyłam na to, że szybko załatwię tę sprawę.

— Luna! — usłyszałam czyjś krzyk. Spojrzałam na barmana, którym okazał się Blue. Chłopak miał na sobie biała koszulę z rozpiętym pod szyją guzikiem. Nie powiem, wyglądał przystojnie. — Miło cię widzieć! Coś do picia?

Pokręciłam głową.

— Nie, dzięki. Miło, że kazałeś nas wpuścić do środka. — Posłałam mu uśmiech.

Machnął na to ręką.

— Nie ma sprawy. Powiedz mi lepiej — przeszłaś już przemianę?

Spojrzałam na niego zszokowana.

— Tak. Skąd ty...?

— Mówiłem, że słodko pachniesz. Od razu to wyczułem. Aż dziw, że reszta tego nie spostrzegła. — Zmarszczył brwi. — To takie oczywiste.

Pokręciłam głową i zaśmiałam się cicho pod nosem. Blue zadziwiał mnie na każdym kroku. Był trochę dziwny i nieokiełznany, ale pomocy. Byłam mu wdzięczna za to, co dla nas zrobił. Musiałam ponownie skorzystać z jego pomocy.

— Blue — zaczęłam — znasz właściciela klubu, prawda? — Pokiwał głową. — Dobrze. Tak się składa, że mam bardzo ważną sprawę do Caspara. Niecierpiącą zwłoki — dodałam. — Możesz mi go wskazać?

Niebiesko włosy zamyślił się, stukając palcem w brodę. Spojrzał na mnie zaciekawiony.

— Co będę z tego miał? — zapytał radośnie.

— Blue...

— Żartowałem! — Zaśmiał się. — Caspar siedzi w loży dla VIP-ów. Czerwona i bogata, na pewno ją znajdziesz. — Mrugnął do mnie.

— Dziękuję! — wykrzyknęłam, zrywając się z krzesła. — Jesteś wielki!

— Wiem! — zawołał za mną.

Od razu skontaktowałam się w myślach z Henrim, mówiąc mu o moim odkryciu.

— Nie czekaj na nas — polecił. — Od razu idź do niego. Zaraz do ciebie dołączymy.

Nie taki był plan, ale nic nie mogłam na to poradzić. Nie jestem szczęśliwa z powodu tego, że robię za przynętę. Znowu.

Szybko udało mi się zaleźć miejsce, gdzie siedział Caspar. Poznałam go od razu. Miał takie same zimne tęczówki jak jego brat. Jasne włosy zaczesał do tyłu. Ubrał się w niebieską koszulę i ciemne spodnie. W ręce trzymał kieliszek z jakimś trunkiem.

Jak widać, uzależnienie od alkoholu mieli rodzinne.

Widząc mnie, uśmiechnął się, a ja w duchu poprosiłam, aby nasza rozmowa przebiegła jak najlepiej. Pewnym krokiem ruszyłam do jego stolika.

— Co taka dama, jak ty, robi w takim miejscu, jak to? — Uśmiechnął się uwodzicielsko, kiedy zajęłam miejsce naprzeciwko niego.

— Ma sprawę do ciebie, Casparze de la Rose — oświadczyłam poważnym tonem.

Chłopak nie przejął się faktem, że znałam jego pełne imię i nazwisko. Na moje słowa uniósł jedynie lewą brew.

— Tak?

— Przysłał mnie tutaj twój brat Malcolm. Poznajesz? — Podniosłam dłoń, na której znajdywał się rodowy pierścień, który dał mi wampir.

Caspar tym razem zmarszczył brwi i pochylił się do przodu, aby móc przyjrzeć się biżuterii.

— Jego pierścień rodowy — mruknął pod nosem, po czym spojrzał mi prosto w oczy. — Oświadczył ci się? Nie wyglądasz, jakbyś była w jego typie. Wydawało mi się, że woli facetów.

Zamrugałam zaskoczona.

— Co?

Ten moment wybrał Henri wraz z resztą, aby podejść do naszego stolika. Wampir z ociąganiem oparł się o kanapę i spojrzał na nich z dołu z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Czarnowłosy nie odezwał się, wyciągnął jedynie rękę z listem od Malcolma.

Chłopak wziął go od niego i szybko go odczytał. Przewrócił oczami, rzucając papier na stół. Westchnął i wstał, chcąc wyjść, ale zatrzymał go Callum.

— Gdzieś się wybierasz? — zapytał, krzyżując ramiona na piersi.

— Do domu? — doparł retorycznie. — Chyba nie chcecie negocjować tutaj, prawda? — Minął mojego zdziwionego brata i odszedł parę kroków, za nim obrócił się, rzucając: — Idziecie? Nie mam całej nocy.

— On jest gorszy niż Malcolm — mruknął cicho Henri tak, że tylko ja go słyszałam. Musiałam się z nim zgodzić. Mal był zdecydowanie lepszym towarzyszem niż Caspar.

Poproszę o dużo komentarzy, bo bardzo przyjemnie mi się je czyta♥

Astra xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro