R. 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

SPOTKANIE PO LATACH

               ZEBRANIE '' SĄDU PIĘCIU''.

   Na zegarze widniała godzina 19:27, i jeszcze dwie bądź trzy godziny, do zachodu słońca. Any, nie chciała siedzieć bez czynnie, więc postanowiła, wejść na dach i go dokończyć. Siedziała już tam, od pół godziny gdy usłyszała, głosy osób znajomych za swoimi plecami. Nie wystraszyła się, nie zlękła ani nic z tych rzeczy. Po prostu robiła to, po co tu przyszła. 

Romer

- Możemy chociaż, pomóc tobie Any. Sama wszystko nie musisz robić. Jesteśmy rodziną i członkami jednego stada, jednej sfory, twojej watahy.

Any

- Jeżeli...naprawdę chcecie, i się nudzicie? Czemu by nie. Zacznijcie z tam tond, to duży dach i połowa jest zrobiona, nie zostawiajmy tego do zimy.

Sony

- Po za tym, musisz przygotować się...na spotkanie i zebranie '' sądu pięcu''. Po tej charówce, będziesz capić jak mokry wilk.

Any

- To, mają problem. 

Texel

-  Jaki?

Any

- Mają...dwa wybory. Albo będą musieli, wytrzymać mój smród, w razie czego przytkają sobie nosy klamerkami. Albo będą musieli...poczekać aż się wykąpie. Proste.

   Po tych słowach, wszyscy którzy byli na dachu, zaczęli się śmiać.

Sony

- Nie jesteś, ani trochę podobna do swojego ojca...przepraszam.

Any

- Nie masz, za co. Nigdy nie dziękuj i nie przepraszaj za prawdę. Bo to brak szacunku dla osoby, do której kierujesz te słowa. To prawda, ani trochę nie jestem, podobna do ojca. Ja...

Camelia

- Ty, od dziecka byłaś, nie okrzesaną buntowniczką. Która stawiała za wszelką cenę na swoim. Pomocna ale i, z pazurem. Nie raz, potrafiłaś przyprawić ojca, o zawrót głowy. Niekiedy nocami zastanawiał się, jak to wszystko będzie wyglądać jak go zabraknie, z nami. Bał się, ale ja od zawsze byłam i jestem z Ciebie dumna. Pochodzisz ze starego, nie wielkiego rodu, który od nie pamiętnych czasów do panowania twojego ojca,który oddalał się.  Poprzednie Alfy władały zgodnie z prawami pradawnych bóstw. To, twój ojciec postanowił  zapomnieć o, najważniejszych celach. Ale ty, w tobie widzę nadzieję, by przywrócić dawne zasady. Ty nas wszystkich traktujesz...jak swoich braci, stanowcza i władcza jak na Alfę przystało.

Romer

- To prawda Any. Nawet, zagięłaś dzisiaj dyrektorkę. Słyszałem jej rozmowę z Matilde. Chwaliła Cię, i ubolewa nad tym, iż nie możecie z Naketem zawrzeć sojuszu.

Sony

- Też, to słyszałem. Szczególnie iż, mają dołaczyć do nas renegaci, a właściwie, to kiedy oni będą?

Any

- Na dniach, dokładnie to w czwartek. Dobra bierzemy się, do roboty bo nie skończymy, tego nigdy. Ah, mamo czy coś chciałaś, że przyszłaś tutaj.

Camelia

- Dzwoniłam do twojej cioci. Nie będziesz się gniewać, że ją tutaj zaprosiłam. Dawno nie...

Any

- Matko, oczywiście że nie mam nic przeciwko. To iż ciocia, ma więcej genów człowieka... nie znaczy, że nie jest naszą, rodziną. Pochodzicie z jednej matki, więc nie widzę żadnych przeciwwskazań. Ojciec...był durniem, od separując ciebie od rodziny, ja taka nie jestem.  Stado będzie w pełni, i silnie kiedy w jednym miejscu, czasie i chwili...znajdzie się cała rodzina. Wtedy wszyscy są szczęśliwi.  A, teraz idź odpocząć matko, tu nie jest bezpiecznie, to dach. 

   Po słowach córki, Camelia uroniła łzę, ale szybko ja starła. Cieszyła się i była z niej dumna. Iż powiła na świat, tak mądrą i wyrozumiałą istotę, jaką jest jej córka.

Camelia

- Dobrze moje dziecko, zejdę i ponaglę kilka dzieciaków, by pomogli mi, w sypialniach dla gości.

  Kiedy Luna weszła w drzwi, które prowadziły do wnętrza budynku, Any wróciła do pracy.

Texel

- Any, możesz nam powiedzieć, mi powiedzieć...dlaczego nie masz swojego mate?

Any

- A, chcielibyście by jakiś burak, wami przewodził...po za tym, nie wiem czy, się urodził taki, by być godnym partnerem i powiernikiem...mego serca i duszy. Jestem wybredna, i nie spotkałam jeszcze''tych oczów'', które by mnie, nawiedzały w nocy przez sen. No, a ty...niestety jesteś za stary dla mnie, wilczku.

   I znowu, wszyscy wybuchli śmiechem. Po 2,5 godzinie dach był skończony. Kiedy chłopaki zaczęli schodzić. Any, została jeszcze na dachu. By podziwiać, zachodzące słońce.  Barwę nieba, która mieniła się wieloma kolorami. Jej zamyślenia i podziwianie, krajobrazu. Zakłóciły warkoty pojazdów. Wstała więc na równe nogi i podeszła do skraju dachu. Spojrzała w dół, a jej wzrok pokierował się, na cztery pojazdy.  Z których, po kolei zaczęły się wyłaniać, pozostałe Alfy. Nawet przywódca ''Wichrowych Wzgórz'',przybył przed czasem. Jako pierwszy wysiadł jej wuj Leon, zaraz po nim Xelon, następni byli Zenit i jego dziadek,a ostatni Naket. Który musiał się popisać i przyjechać jednośladem. Motocykl zaparkował na poboczu, by nie wadził nikomu, w drodze powrotnej do domu. Na powitanie przybysza, wyszedł Romer i Camelia.

Camelia

- Witam. Czcigodne Alfy...

Leon

- Witaj bratowo, jak twoje samopoczucie?

Camelia

- Jak, na razie nie najlepsze.

Xelon

- A gdzie, Alfa ''Mglistych kłów''? Myślałem że...osobiście wpadnie mi zaszczyt, bym mógł poznać, przywódczynie tej watahy.

Romer

- Wybaczą Panowie, ale nasza Alfa...

Any

       '' Romer, przesuńcie się z mamą, na lewo i przytrzymaj ją. Nie chcę by...dostała zawału''.

Romer

       '' Co ty, kombinujesz?''

Any

      '' Zobaczysz.''

   To, o co poprosiła Alfa, beta wykonał. Wszyscy którzy to widzieli, zdziwili się a Romer tylko wzruszył ramionami. Po czym, po chwili...przed zgromadzonymi, stanęła Any. Kłaniając się, na szacunek dla starszych przywódców.

Any

- To mnie, przypadł zaszczyt, spotkać się twarzą w twarz, z najstarszych z nas. Witaj czcigodny Xelonie, proszę wybacz mi, mój wygląd, ale nie chcę zostawiać niczego na ostatnią chwilę. 

Camelia

- Boże Any, oszalałaś? Jak możesz, sobie skakać, z dachu?! A, jakbyś sobie coś zrobiła. Nawet nie chcę, o tym myśleć.

Any

- Oj, matko. Nie martw się, nic mi nie jest. Skoro koty spadają na cztery łapy. To sprawdzałam, czy wilk też może, no cóż ja spadłam i niestety na dwie nogi. I jestem, cała i zdrowa. Nie pozwolę, moim gościa tyle czekać, na zewnątrz. Zapraszam za tem, w moje skromne progi. Najpierw Panowie, zostaną odprowadzeni, do swoich sypialni. Odświeża się czy coś tam. Odpoczniecie, zjecie ja się od świeżę bo nie chcę was zamęczać, swoim zapaszkiem. A później, obgadamy wszystko. Więc proszę, nie stójmy tutaj, wejdźmy do środka. 

   Kiedy wszyscy weszli i pościągali, wierzchnie nakrycia, przeszli w głąb, niewielkiego bólu.

Any

- A, za tem Luno, czy zaprowadzisz Alfę Leona do jego kwatery? Romer ty, mógłbyś,odprowadzić Naketa. Ja zajmę się, pozostałą trójką Alf.

   Luna i Beta, zgodnie kiwali słowami. I oddalili się, w stronę na piętro.

Zenit

- Nic, się nie zmieniłaś. Dalej jesteś, szalona.

Any

- Uwierz Zenit, zmieniłam się i to dużo. Ale również coś z dawnej mnie zostało, i to najgorsze bo tego nie mogę wytępić.

C.D.N...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro