R.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

C.D.R.2

  Gdy wszyscy posłusznie, zajeli swoje miejsca, dziewczyna ruszyła w droge do stada. W czasie podróży, pabowała cisza względna, ale nie niekonfortowa. Każdy zajął się swoimi rozmyślebiami, a w tle leciała cicha piosenka z radia. Po pół godzinnej jeździe, w końcu dotarli na prywatny teren watahy " Mglistych Kłów". Ale gdy podjechali na podjazd do głównego domu, przeraził i wnerwił ją, widok rodzinnego domu.
  Odpadające dachówki, odpadająca elewacja, nieprzystrzyżony trawnik, okiennice ochronne powyłamywane z zawiasów, dziurawy podjazd i uszczerbionee schody do drzwi głównych, od domu stada. Any nigdy nie pomyślała o tym, że jej rodzinny dom mógłby kiedykolwiek tak wyglądać. Jak front, wyglądał w tak opłakanym stanie, to co z resztą. Ogarneła ją wściekłość, na wszystko i wszystkich. Na ojca, za to że wdał się w głupi spór z przeciwną watahą. Na matkę, iż na to pozwoliła i nie potrafiła utrzymać tego miejsca, który był ich azylem, domem, oazą. A najbardziej, miała pretensje do siebie, czuła się winna, bo sprzeciwiła się ojcu. Bo zaprzyjaźniła sie z wrogiem, bo wyjechała, uciekła z domu od rodziców i rodziny, od prawdziwych przyjaciół.

Camelia
- Więc...Witaj w domu, córko.

Any
-W domu?! Tą rudere, nazywasz domem matko?! Czy, ty ze mnie kpisz? Do cholery, jak mogliście pozwolić...nie ważne. Gdzie wszyscy?

Ria
- Gdybyś, nie zaprzyjaźniła się z tym...- w końcu odezwała się dziewczyna. Ale została, szybko uciszona przez...

Romer
-Ria!...

Any
-Ona...ma racje Romer. Słuchaj no" panienko" ja zrobiłam błąd, za który płace cały czas. Ale, do kurwy nędzy, jak wy a szczególnie moja matka i Romer, pozwoliliście zapuścić to miejsce! Potrafie zrozumieć Matke, straciła bez powrotnie siebie. Czuje się bezsilna, osłabiona, rozdarta, samotna. Ale ty...- tu wskazała na przyjaciela-...jako prawa ręka Alfy, mojego ojca. Po jego śmierci, powinieneś podtrzymać stado w ryzach, a nie...się migdalić. Rozumiem, znalazłeś swoją drugą połówkę, swoje drugie ja. Ale so licha, ty jako kobieta, i jako ta mądrzejsza powinnaś trzymać go w ryzach, i zaganiać do roboty, a nie. Zaś do ciebie " przyjacielu", mam cholerny żal, bo jak dzwoniłam i pytałam czy wszystko gra, kłamałeś. Teraz, masz pół godziny by zwołać te szczeniaki na zebranie...Wszystkie nasze "wilki", rozumiesz? A ty moja droga, mu w tym pomożesz. Ruszcie się.

  Romer i Rita pobiegli zwołać "wilki". A Camelia, stała z wyrazem podziwu na twarzy.

Camelia
- Tak bardzo...jesteś do nie...niego podobna. Przepraszam Any...tak bardzo mi jest przykro że...

Any
- Dość MATKO! Idziemy do środka, ty idziesz się odarnąć, a ja...idę do gabinetu ojca.

Camelia
- A, bagaże?

Any
- To, patrz. Ty!- dziewczyna krzykneła, do jakiegś chłopakaze swojego stada, który podszedł, do nich z ciekawości.- Zabierz, moje bagaże. Zanieś je, na trzecie piętro do pokoju, koło pokoju Luny. I, nie radzę tobie dyskutować ze mną! Jasne? Skączyły się czasy...Swawoli. Już!- powiedziała, zimbym stanowczym i władczym głosem alfy, który nie znosił sprzeciwu. Chłopak tylko pokiwał głową na zgode i bez ani słowa, bez sprzeciwu poszedł w wyznaczone miejsce.

Camelia
-Jak ty...chociaż wiem że, jesteś Alfą. Córką swojego ojca, pierworodną. Wiesz gdzie...- dziewczyna wiedziała co chciała powiedzieć matka, więc tylko kiwneła głową i rozeszły się w dwie różne strony.
 
  Osiemnastolatka staneła przed znajomymi jej niegdyś drzwiami. Potężne, mahoniowe, polakierowane teraz niby takie same jak dawniej, ale jednak coś si€w nich zmieniło. Ostrożnie, bardzo powoli z perfekcją mistrza zegarmistrza, połżyła dłoń na klamce. By po chwili namysłu, nacisnąć sprzęt pod palcami, by wejść do gabinetu ojca. Wrota przywódczej oazy, uchyliły się lekko, a po szerszym otwarciu, zaskrzypiały okropnie, że Any przeszły z początku ciarki po plecach. Gdy tafla drewnianej powłoki, stała przed nią otworem w pełni i zapraszała do środka. Dziewczyna postawiła pierszy, pewny krok. Ale to, co tam zobaczyła i poczuła, nie było tym, co cztery lata temu.

Teraz było to....
  
  Gdy Any weszła do gabinetu, który niegdyś, zajmował przywódca watahy, Alfa a jej ojciec. Poczuła ogromny zawód, ból w sercu, jakiś żal i pustka rozdzierały ją od środka. Podeszła do okna, by odsłonić okiennice i wpuścićb do pomieszczenia światło dnia, a zaraz po tym, otworzyła okna, by do wnętrzq wpuścić świeże powietrze. Po tych czynnościach, usiadła na fotelu gdzie zawsze przesiadał jej ojciec. Zamkneła oczy, odcyliła głowe do tyłu, bardziej zatapiając się w oparcie, zacisneła pięści ze złości i powiedziała na głos, będąc pewna że ojciec, to usłyszy.

Any
- Ty stary, uparty głupcze. Wiem że teraz patrzysz na nas z góry i przypatrz się, do czegoś dopuścił. Taki wielki i silny Alfa, dobry przywódca, opiekuńczy partner i ojciec. A, uparty i zawzięty jak osioł. I, po co...tobie to było? Nie mogłeś, przełknąć dumy, że czternastolatka si€tobie sprzeciwiła? Ale wiesz...to też, moja wina. Bo gdybym ciebie posłuchała i...i nie zaprzyjaźniła się z...

Camelia
- Any, przestań! To, nie twoja wina. Tym dwum, starym wariatom, odbiła palma. Nie tylko my, straciliśmy przywódcę, Alfę. Nie tylko, " Mglisty Kieł" ucierpiał po stracie ale i " Mroczne Wilki" poniosły, tę samą stratę. Twój ojciec i Alfa z przeciwnej watahy polegli, dłużo osób poległo. I dłużo się również zmieniło. Ja...nie jestem już, Luną tego stada. A ty, jesteś ostatnią nadzieją dla nas. Bo to ty Any, jesteś Alfą i Luną dla nas. Jesteś prawowitą, pierworodną potomkinią ojca. Urodziłaś się Alfą i jesteś stworzona do wielkich czynów, a z wiązku z tym iż, jesteś kobietą możesz zostać Luną.

Any
- Tere srele. Mogę zostać, przywódczynią naszego stada, ale Luną...ty zostaniesz Matko. Jak źle ci z tym, to twój problem. Od dziś, to stado, wataha " Mglistych Kłów", ma Alfę i dwie Luny. Czy się to komuś podoba czy nie. I nie słyszę sprzeciwu, rozumiesz Matko. Masz rację, nie wiem co czujesz po stracie partnera, ale również odczuwam strate bliskiej mi osoby. Z tego, co dowiedziałam się o partnetstwie, więzi mate. Ty dawno, powinnaś...nie żyć a jednak żyjesz. Mogę sobie tylko wyobrazić, jaką odczówasz pustkę w sobie. Ale, nie poddajesz się, walczysz z tym i postaraj się bardziej. Teraz tu jestem i zostane, trzeba przywrócić to miejsce do świetności.

  Nagle rozmowę matki i córki, przerwało wtargnięcie do gabinetu. Zdyszany, zasapany opierający się o kolana, pochylony chłopak czerpał chaotycznie powietrze. Ale, to co powiedziała mloda dziewczyna, o mało nie pozbawiło go równowagi.

Any
- WYJDZ! I, zapukaj do drzwi.

Chłopak
- Co?

Any
- Głuchy jesteś?! Wyjdz i zapukaj do drzwi.

Chłopak
- Poważnie...-zapytał chłopak- ze zwątpioną miną. Jednak stanowczy ton Alfy, nie pozostawał po sobie wątpliwości. Chłopak wyszedł i zapukał do drzwi.

Any
-PROSZĘ!

Chłopak
- Dzień dobry Paniom. Przepraszam że przeszkadzam, ale Romer prosił bym, powiadomił Panie że wszyscy oczekują na Panie.

Camelia
- Dziękujemy za poinformowanie nas Fly.

Any
- I widzisz. Można było wejść kulturalnie? Chyba, korona tobie z głowy nie spadła?

Chłopak
- Ma panienka rację i, jeszcze raz przepraszam za moją zuchwałość. To się więcej nie powtórzy.

Any
-  Dobrze. Tym razem, się tobie upiekło. Prowadz za tem, na to zebranie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro