R.23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1/3

KILKA DNI PÓŹNIEJ

Naket
- Cholera Set, to nie jest możliwe, by nie móc znaleźć jednego, niezidentyfikowanego, zapchlonego, sadystycznego...

Set
- Wiem, o co ci cbodzi, ale mówię tobie, że ciężko go znaleść...to tak, jakby szukać igły w stogu siana. Niby mamy jego trop, ale zaraz już go nie ma...kręcimy się w koło. Sam doskonale wiem, ile to jest warte.

Naket
- A, może...ktoś jemu pomaga? Ktoś, kto złożeczy mi, jak i mojej partnerce...tylko nie wiem kto...będziemy musieli, przyjżeć się temu bardziej.

Set
- A, Koki już dała sobie spokój...czy dalej się na ciebie żuca. " Oj, Naket....kochanie...cukiereczku..." " Mam wolną chate, a może wpadniesz do mnie..." itd, itp.

Naket
- Weź nawet, mnie nie wkurwiaj zjebie...nie wiem, jak pozbyć się tej jebniętej szajbuski...jakby moja mate, mnie jeszcze nie zlewała inie trzymała mnie na dystans, to tamta by się mnie nie czepiała.

Set
- A, co ty myślałeś...powinieneś wiedzieć iż twoja kobieta, jest nie dostępna. Ale zwróć uwagę iż...zakazany owoc smakuje najlepiej. Kiedy jej skosz...

Naket
- Już skosztowałem, i właśnie dla tego jestem taki...no cholera sam nie wiem jaki...

Set
- Nie wyżyty, nie zaspokojony, masz niedosty jej słodkich, kuszących usteczek...

Naket
- Skącz! Kurwa, samo myślenie doprowadza mnie do szału. Mam wielki dyskomfort po między nogami.

Set
- Ja pierdziele stary, nie mów mi takich rzeczy. Jesteś zboczony, co mnie interesuje że ci kutas stoi. Weź idz i zrób z tym spokój, najlepiej...radziłbym tobie zwalić.

Naket
- Przestań pierdolić...i nie zagaduj mnie. Po za tym, zboczyliśmy z poważnego tematu, a gadamy o mojej erekcji.

Set
- No dobra ale...podsłuchałem rozmowe dziewczyn, to doszło aż na nasze skrzydło. A szło to mniej więcej tak, cyt; " Niech się tylko do mnie zbliży, a wybebesze go jak świnie, wykajstruje a jego obrzydliwe klejnoty, które pewno obrosły jakąś chorobą weneryczną, powiesze mu na szyji i będzie wisiał...jako sztandar szkoły i przestroga dla innych, cholernycb samców". Ona na serio, ciebie nie cierpi...nie wiem, ani nie wnikam co żeś jej zrobił, ale przez jakiś czas...unikaj jej lepiej co?

   Alfa z pod wyższonym ciśnieniem i do granic możliwości zdenerwowany, wyprowadzony z rów owagi, zaciskał ręce w pięści. Popatrzał na swojego Bete i już miał coś powiedzieć, kiedy do gabinetu wparowali zdyszani...

Naket
- Romer i ty...co wy, tu robicie? Dlaczego nie pilnujecie Any?!

Romer
- Nie ma jej...znikła z terenu. Nie możemy jej wyczuć.

Naket
- Jak to...CHOLERA JASNA!!! JAK TY BETA, NIE MOŻESZ PRZYPILNOWAĆ SWOJEJ ALFY? Co...Luna na to? Kiedy to, miało miejsce?

Nathaniel
- Jakąś godzine temu. Obeszliśmy cały teren, zaglądaliśmy w każdy zakamarek i nigdzie ani śladu.

Set
- Może, on ją uprowadził?

Naket
- Nawet tak nie myśl, a już tym bardziej kurwa nie mów. Bo...jak go znajdę...KURWA!!! Nie ręczę za siebie. Set, ty tutaj dopilnuj wszystkiego, ja jade sprawdzić gdzie ta baba jest...w razie czego dasz znać.

WTYM SAMYM CZASIE.

  Wysoko nad ziemią, odnalazła spokój tutaj ucieka i wytchnienia szuka...przywódczyni watahy. Stąd widok ma piękny, na cały swój teren, to tutaj widzi każdy skrawek swojej ziemi. Widziała jak jej Beta wraz z Nathanielem, wybrali się gdzieś na obchód. Oglądali każdy możliwy kąt, a ona szczęśliwa bo czuła się wolna...pod ręką była, gdyby było trzeba, pod ręką nieboskłon nad głową jej wisiał. Czekała tylko na cbwilę, gdy słońce zgaśnie, a gwiazdy dadzą swój niemy koncert. Uwielbiała patrzeć jak migają wysoko tak jakby, przemówić miały za moment ludźkim głosem, wprost do niej. Ułożyła się wygodnie i wpatrywała na zachodzące słońce. Jeszcze cbwila, jeszcze tylko moment, i zobaczy miliardy migoczących światełek, na które czekała wytrwale. Po dziesięciu minutach, widzi pierwszą gwiazde...to ona jest dyrygentem i zaczyna koncert, za nią kolejne osiem oświetla swym blaskiem, granatową powłokę nieba, a za nimi następne i tak dalej... Już ma się wyciszyć, pozbawić otoczenia gdy coś gwałtownie, ją wybudzą, pozbawia błogiego lenistwa. Słyszy lament okropny, skowyt niemiłosierny, coś co od środka wyrywa jej serce i boli. To Alfa, jej mate, jej przeznaczony... Dlaczego wyje? Dlaczego cierpi? Co się stało?

Any
  " Romer, po cholere twn kundel tak ujada?"

" Zamknij ten pysk, pchlarzu bo ci go zaknebluje".

Romer
  " Any, słysze ciebie...gdzie jesteś? Bo cię, nie wyczuwam".

Naket
   " Gdzie ty u licha...się podziewasz!".

Any
  " Nie tym tonem kundlu"

  " Romer po cholere, go tu ściągnąłeś?".

Romer
  " Gdzie jesteś Alfo".

Any
  " Kurwa...na dachu".

Nie mineło 10 minut, jak trzech mężczyzn, chłopaków, facetów wparowało na dach domu głównego.

Naket
- Cholerna babo, co ci do kurwy nędzy odbiło?! Wiesz jakiego stracha, mnie nabawiłaś.

Any
- Po cholere, polazłeś do tego mazgaja...zaraz mi ta ciota, się tu poryczy...a niestety butli z kaszą nie mamy na zaśke.

Romer
- Mieliśmy z Nathanielem sprawe do ciebie. Nie mogliśmy cię znaleść, nie wyczuwaliśmy ciebie ...od dobrej godziny...co miałem myśleć.

Nathaniel
-Wiesz że ten, szajbus się gdzieś zaszył...baliśmy się, że ciebie porwał, a nawet zabił. A ty, jak bezmyślna smarkula, nic nam nie powiedziałaś...

Any
- Przepraszam chłopcy. Przyznaje to moja wina. Powinnam uprzedzić że chcę, odpocząć od tego. Nałożyłam naszyjnik maskujący i tutaj przyszłam...chciałam odetchnąć, pomyśleć i pomyśleć i popatrzeć w rozgwieżdżone niebo.

  Nagle czworo głów w stronę nieba, zwrócone. Przypatrują się uważnie i dostrzegają zjawisko nad przyrodzone. Coś czego nikt, nigdy nie spotkał...gwiazdy od najmniej do naj jaśniejszej, szlak pokazują. Tworząc swojego rodzaju strzałkę na północny-zachód. Wszyscy patrzą po sobie, ale tylko jedna ma odwagę się odezwać, wpatrując się dalej w przestrzeń nad głową.

Any
- Pradawni nas prowadzą, moi panowie...tam gdzie strzałka wskazuje...ten łajdak swoją kryjówkę szykuje. Musimy działać a nie czekać. Romer, Nathaniel zbiejajcie najlepszych ludzi...idziemy zapolować.

Naket
- Oszalałaś! Ty siedzisz tutaj, my już zrobimy co trzeba.

Any
- Wybacz! Alfo " Mrocznych Wilków", ale to mnie zbrukano, to mnie zgw...zgwa...zgwałcono. Teraz ta kanalia, odpłaci mi się z nawiązką...za moją krzywde...nie będę litościwa Naket, nie okaże mu łaski. Za bardzo bolą wspomnienia, za bardzo...się boję.

Naket
- Więc pozwól moja droga, iż będę przy tobie. Będę ciebie wspierał, swym duchem i swym ciałem...nie będziesz kochanie sama. To także jest moja sprawa.

  Wilczyca nic nie mówiła, tylko głową w zgodzie kiwnęła. Natomiast członkowie przeciwnego stada, zostali poinformowani o zebraniu i szykowali się, na nocne polowanie. Gdy wszyscy już byli gotowi, wyruszyli zgodnie...razem bez sporów jakich kolwiek. Krok za krokiem, łapa za łapą przed siebie pędziła zgraja wilkołaków. Gnali przez las cichy, w stronę północnego-zachodu. Any już przypuszczała, gdzie zaszył się ten gwałciciel i oszust.

Any
  " Teraz ostrożnie, tu są pułapki...stąpajcie powoli...jakiś kilometr przed nami...jest stary dworek...on tam się ukrywa. Pół kilometra przed dworkiem, przy starym tartaku zatrzymajcie się, wejdziemy ukrytym przejściem, wiem którędy".

Naket
  " Słyszeli wszyscy?! Zwalniamy...o jest i stary tartak".

  Każdy czujnie nasłuchiwał, nawet najmniejszego szmeru. Ale nic, nie było słychać. To wskazywało na to iż, teren jest czysty. Każdy wilkołak, przybrał swoją ludźką postać.

Naket
- Skąd wiesz, że dalej jest dworek i jak do niego wejść, nie zauważonym?

Any
- To stare rodzinne ziemie. Nasze terytorium za czasów dziadków, należy do rodziny. Mój ojciec dostał go w spadku, ale nigdy z tych ziem, nie korzystał ani tego dworku. Zawsze powiadał że to stare i nawiedzone mieksce, zbyt wiele wspomnień związane z nim i ma dość, nie chce więcej. Takie jego trele fele i tyle.

Naket
- A, skąd wiesz którędy wejść?

Any
- Dziadek jak żył, opowiedał mi o tym. I nawet, raz czy dwa razy pokazał.

Naket
- Aha...to co, wchodzimy?

C.d.n...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro