R.16.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

PRZED PÓŁNOCĄ.

  Jeszcze, nie było tak ciemno, tylko szarawo. Gdy młoda dziewczyna, wracała pieszo po imprezie do domu. Właśnie, wracała z przyjęcia urodzinowego, nowej koleżanki a że piechotą, to tylko dlatego iż każdy obecnym balangowicz się upił i nie miał kto jej odwieźć do domu. Ona jednak nie była na tyle pijana, by nie wyczuć obecności innego osobnika swojej rasy. Ale, coś w nim jej nie pasowało. Bo dlaczego idzie za nią w ukryciu, dlaczego ją śledzi, coś jej w jego zachowaniu nie grało. Czuła go, przez całą drogę jaką pokonała i gdy, była już za miasteczkiem a nie bo ciemność opanowała, poczuła gwałtowne szarpnięcie w tył.

Osobnik
- Krzycz maleńka. I tak cię, nikt nie usłyszy. Tylko się nie wyrywaj, bo i tak ze mną nie wygrasz.

  Dziewczyna wyczuła w tym osobniku wilka...bo on za nią szedł w ukryciu, przez całą drogę. Ale dlaczego? Chciała się wyrwać, szarpnęła się i uwolniła z uścisku, odwróciła się w jego stronę ale...nawet nie zdążyła przyjrzeć się jemu dokładnie, bo dostała mocnego ciosa w twarz, pomiędzy oczy. Upadła na ziemię i złapała się za nos krwawiący.

Osobnik
- Ostrzegałem, a ty...się nie posłuchałeś, masz za swoje. A teraz pozwól że...się trochę zabawię.

  Dziewczyna w lęku, podniosła się na klęczkach i...wilka zaczęła się przemieniać. A osobnik, był w szoku...stał chwilę mrawy, bo nie wyczuł od dziewczyny iż jest jego rasy.

Osobnik
- Ale, jak to?! Przecież nic nie czułem, trudno będzie lepsza zabawa.

  Wilczyca uciekała, ile sił w łapach miała, ale i tak usłyszała... szczęk łamanych kości i stupot łap wilczych, za sobą. Nie uciekła dość daleko, a już została powalona na ziemię, przez wielka. Nie mogła się ruszyć, gdy silniejszy osobnik, męski płci wszedł na nią i z brukał jej niewinności. Zabrał jej dziewczynką czystość. Wziął ją siłą, zgwałcił i zszedł z niej po wszystkim. Wstał z powrotem przyjął postawę ludzką i powiedział.

Osobnik
- Może, teraz mnie posłuchasz...przemień się suko.

  Dziewczyna z lęku i strachu, posłucha sprawdzę. I w jednej chwili, przed mężczyzną leżała naga dziewczyna. Z pomiędzy jej nóg, krew bawiłła uda i trawę,na której leżała.

Osobnik
- Ja, pierdolę! Ty byłaś, dziewicą? No, no jeszcze takiej nie miałem. Ale, już po wszystkim a...i przykro mi, ale muszę to zrobić.

  Facet wyjął nóż, ale nie byle jaki. Z robiony przez tropicieli, którzy tropili różne osobniki i uśmiercali bronią...właśnie taką jaką ten facet trzymał w swojej ręce. Nóż mianowicie, zrobiony ze stali szlachetnej, nasączony był trucizną każdy o tym wiedział. Dziewczyna wystraszyła się i krzyknęła gdy,  poczuła ostrze przy skórze, nie tyle ostrze ją bolało, co toksyna która wżerała się w jej ciało.

Osobnik
- Taka, młoda i piękna...aż szkoda.

Dziewczyna
- Zostaw! Nie rób tego! Nikomu nic nie powiem...! Tylko zostaw mnie! Zostaw!

  Krzyki przerażenia, wyrywały się raz za razem.  Zaczęła się dusić i dławić swoimi łzami. Zamknęła oczy gotowa na śmierć ,gotowa na pójście do stwórcy, ale to nie było dane, bo poczuła szarpnięcie za ramię i nawoływanie jej imienia.

Naket
- Any! Cholera jasna, Any! Obudź się, to tylko zły sen. Boże Christy! Dziewczyno, obudź żeś się do cholery!

Romer
- Co jest?! Co ty tu...

Naket
- Jakieś dziadostwo jej się śni. Usłyszałem krzyki i płacz, więc przyszedłem ale ona się nie budzi, już od jakichś...10 minut.

Nathaniel
- Co się dzieje?!

Noemi
- Ile już...w takim transie jest?

Romer
-  On mówi, że jakieś 10 minut...

Naket
- Nie budzi się!  Szturcham, potrząsam, spoliczkował ją nawet, oblałam szklanką wody a ona nic, dalej to...

Any
- Zostaw! Błagam! Nic nikomu nie...

Noemi
- Nataniel, biedni po moją torbę z miksturami, leży na biurku. Szybko, zanim będzie za późno...

Romer
- Za późno, ale na co?

Noemi
- Zanim...nie zgaśnie we śnie, wtedy będzie trudno, ją z tamtąd wybudzić. Pradawni tylko wiedzą, jak długo tam zostanie... będzie przeżywać ten koszmar na nowo aż...umrze z wycieńczenia.

  Po słowach czarownicy. Dwa wielki spojrzały z lękiem, na siebie. Naket mimo iż, miał z nią na pieńku, nie wyobrażam sobie tego, by Any mogła umrzeć. Tylko gdy usłyszał że jest taka możliwość, złapał się za serce...bo zaczęło go ono,mocno boleć. Nigdy, nie czuł niczego podobnego, co teraz. Nie rozumiał nawet tego, ale przestawało boleć gdy złapał za dłoń dziewczyny, mimo iż wydawało mu się to dziwne to nie bagatelizował tego. Obiecał sobie, iż nie opuści nawet na moment, dopóki ona nie otworzy swoich oczów. I nie spojrzy na nie.

Nathaniel
- Noemi trzymaj.

   Czarownica, wyciągnęła eliksir z wilczego ziela i wylała trzy krople do miseczki, po czym wzięła jeszcze 2 flakoniki i szczyptę białego proszku, zalała odrobiną wody i wlała prosto z naczynia, do ust śpiącej Alfy.

Naket
- Co, to? Co ty jej podałaś, gadaj u licha!

Noemi
- Spokojnie ogierze, to tylko lekarstwo.

Naket
- Jakie?!

Noemi
- Wyciąg z mniszka lekarskiego, wyciąg z melisy, 3 krople wilczego ziel...

Naket
- Co?! Jak ty miałaś czelność....

Noemi
-  Jej, wilcze ziele pomaga, nie wiem dlaczego i nie chcę wiedzieć. Ale ważne że pomaga, to po pierwsze. Po drugie zaraz się uspokoi, a po trzecie opanuj wilcze zapędy, to nie pierwszy raz kiedy popada w katatonie senną.

Romer
- Jak to, nie pierwszy raz?

Noemi
-  Będzie chciała to sama wam powie. Na razie to...radziłabym wam zrobić, trzy tuziny naleśników z sosem klonowym, bo jak się obudzi...to będzie miała naprawdę wilczy apetyt. A obudzi się, jutro po południu. Dobranoc wam życzę, choć Natanielu nic tu po nas...teraz Pan Alfa zajmie się, naszą alfą a swoją mate.

   Tylko Romer usłyszał ostatnie słowa Czarownicy i w zamyśleniu, zaczął przeglądać się Alfie z Watahy "Mrocznych Wilków". Jak ten, delikatnie i opiekunczo przekłada dłonie do twarzy Any oraz jak kurczowo leczy lekko zarazem, trzymał i przykładał do swojej piersi jej rękę. Uśmiechnął się na ten widok, po czym...narzucił koc na plecy Naketa i wyszedł. Ale alfa, nie próbował nawet zmrużyć oczu. Wpatrywał się w dziewczynę czy aby na pewno, nic jej nie będzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro