R.8.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ODWIEDZINY W STADZIE MGLISTYCH KŁÓW.

Po całym incydencie w szkole i rozmowie z dyrektorką. Po wszystkich, zajęciach i lunchu. Na  reścię  Alfa jak i jej podopieczni, wrócili do siebie, na swój teren. Kiedy Any, wysiadała już z samochodu Romera, podbiegł do niej, jeden młody mężczyzna.

CZŁONEK STADA
- Alfo! Alfo!

  Any przystaneła i popatrzyła na osobnika płci przeciwnej, z uniesionymi brwiami.

CZŁONEK STADA
- Luna prosiła, bym nie zwłocznie po ciebie przyszedł...

  Dziewczyna popatrzała na zmachanego mężczyznę.

Any
- Cóż, tak pilnego jest iż gnasz na, łep i szyję?

CZŁONEK STADA
- Alfo, wybacz mój stan. Masz gości, moja Pani. Alfa " Szarych Wilków", zaszczycił nas wizytą...

  Tyle wystarczyło, by Any się zdenerwowała. Nigdy nie znosiła, tego przywódcy. Zawsze przestrzegała ojca, iż by nie nawiązywałał z nim sojuszu, bo to...nie zaufana osoba. Skierowała się odrazu, w stronę gabinetu i z rozmachem, otworzyła drzwi. Odrazu, warkneła przeciągle i ze zgrozą, na widok jaki zastała. Popatrzała na twarz, zlęknionej matki która miała ból, strach i łzy w oczach. W myślach przywołała, do siebie Romera. " Beta! Romer w tej chwili do gabinetu. Zabież ze sobą Rie i zajmijcie się Luną".

Any
- Puść w tej chwili, moją Lunę. Już!

  Facet w średnim wieku, nawet nie raczył odwrócić głowy i spojrzeć, na dziewczynę.

Facet
- Wybaccz, ale nie posłucham byle...jakiejś suki...

Romer
-A...- został uciszony, gestem ręki.

  Po słowach mężczyzny, Any nie zastanawiała się długo. Podeszła do mężczyzny i przez otwarte okni, wyżuciła go na zewnątrz, a sama kucneła na parapecie. Wpatrując się na leżącego, przybysza.

Facet
- Przejmę władzę, nad tym stadem. Nie macie Alfy, a sama Luna nie może panować taką watahą.

  Any wtedy, bezszelestnie zeskoczyła z okna, na pierwszym piętrze. Złapała za amulet i jednym, pewnym ruchem zerwała go. Siedzący już mężcyzna, poczuł woń najsilniejszej Alfy, i popatrzał ze zgrozą na dziewczynę, stojącą przed nim. A ton wypowiedzianych, przez nią słów, spowodował że mężczyzna poczuł chłód, który z nikąd jego ogarnął.

Any
- Ta Wataha, to Stado i ten Teren, oraz Obszar...należą Do Mnie. Ta Sfora ma swojego Przywódcę...a za brak, poszanowania mojej Luny...skazuję Ciebie na " Banicję". Ale to nie wszystko...odbędzie się " Sąd Pięciu" od pozostałej czwórki, będzie zależało...czy otrzymasz znamię " splugawienia". Zabrać go!

Facet
- Ty nie możesz...poprzedni Alfa...sojusz.- mówił tak chaotycznie, nieskładnie ale Any. To nic, nie ruszyło.

  Mężczyzna zastraszał, szarpał się, rzucał. Dziewczyna nie wytrzymała, tej maskarady i podeszła do niego. Złapała za szczękę, a jej dotyk, zaczął rozgrzewać się na skórze osobnika. Any uniosła, swoje zamknięte oczy, na wprost oczu mężczyzny, a po tem otwożyła je znienacka, a facet zamarł. Zamarł, spowodu tego co ujrzał, ogień który płoną na zierenicach.

Any
- Dziękuj za moją łaskę, i módl o przychylność innych. Radzę, powściągnąć swoje wilcze zapędy...inaczej, wykonam teraz, osobiście wyrok. Jako Alfa, mam do tego prawo, a o sojuszu z " moim ojcem" możesz zapomnieć. Wraz z jego odejściem, sojusz stracił moc. A ja, nie układam się, z takim jak ty. Zabierzcie go, z moich oczu, i pilnujcie, dopuki nie zbiore " Sądu pięciu".

  Any spowrotem ubrała amulet, od ciotki i wróciła już w normalny sposób do gabinetu. Gdy przywódczyni " Mglistych kłów", zasiadła za swoim biurkiem. Wzięła stary notes ouca, i wyszukała numery, do pozostałych przywódców stad. Którzy twożyli " Sąd pięciu".

Pierwszym z nich był, jej wuj. Który przewodził " Starotypowymi". Nazywał się Leon.

Rozmowa telefoniczna

Leon
- Camelia, czy coś się stało? Długo nie dzwoniłaś. Halo...

Any
- Witaj Leonie, to nie Camelia dzwoni...

Leon
- A, kim ty jesteś?

Any
- To, ja wujku ...Any.

Leon
- Na " Mgliste Kły"...to na prawde ty?!

Any
- Tak, ja. I nie chętnie, to mówię ale...muszę na tychmiast, zwołać " Sąd pięciu". Uwież bez potrzeby, bym tego nie zrobiła.

Leon
- Rozumiem. Będę jeszcze dzisiaj.

Any
- Dziękuję Alfo " Starotypowych".
 
   I sygnał ustał. Teraz Any, wybrała numer do najdalszego i najstarszego przywódcy, najbardziej wiekowej watahy. " Wichrowych wzgórz". Alfa tej watahy, nazywał się Xelon.

Rozmiwa telefoniczna

Xelon
- Halo. Cóż za zaszczyt mnie spotkał, byś do mnie zadzwoniła Camelio?

  " Czy wszyscy, muszą brać mnie za matkę". Zastanawiała się dziewczyna, ale nie mogła pozwolić sobie, na dalsze namyślania. Gdyż nie wypadało jej, nie odpowiedzieć.

Any
- Czcigodny Xelonie. Z tej strony Any, córka Camelii. Alfa " Mglistych kłów", proszę Ciebie o przybycie. Z powodu, zniesławienia i naruszenia cielesne mojej Luny, oraz splugawienia mojej władzy. Jestem zmuszona, do powołania " Sądu pięciu".

Xelon
- Jak najbardziej, moje drogie dziecko. Wyczekuj mojego nadejścia, zaraz po zachodzie słońca, plus godzine po nim.

Any
- Oczywiście, czcigodny Pabie. Dziękuję.

  I tak, jak po przednio, połączenie zostało zakończone. Trzecie połączenie, było dość...nie typowe. Gdyż odebrał syn, władcy który jest przetrzymywany w stadzie Any.

Zenit
- Tak.

Any
- Cześć Zenit. Ja z nietypową sprawą. Jest twój dziadek?

Zebit
- Jest, ale o co chodzi? Ojciec nawywijał...mam rację?

Any
- Masz, a teraz...z łaski swojej, poproś dziadka do telefonu.

Zenit
- Co się stało? Może jestem w stanie pomóc?

Any
- Wątpie. Ale uprzedzę Ciebie...zmuszona jestem zwołać " Sąd Pięciu". Nie mniej mi...

Zenit
- I dobrze...już wołam dziadka. Albo go poinformuję, i przybędę razem z nim.

Any
- Dziękuję.

Zenit
-Proszę bardzo. Służę pomocą.

  I tym razem, sygnał stał się głuchy. Przed Any, był ostatni numer, ale tym razem. Postanowiła stanąć oko w oko z przywódcą owego stada. Poszła do swojej sypialni, ubrała czarną bluzę z kapturem i dresy. Po czym w stroju i adidasach, odpowiednich wybiegła z budynku. W czasie wędrówki, połączyła się telepatycznie ze swoim Betą.

" Romer, pod moją nie obecność zajmij się wszystkim. A na wieczór, proszę poproś kogoś, by przyszykował cztery sypialnie gościnne. Będziemy mieli gości."

Romer
   " Zrozumiałem, moja Alfo. A takie mam pytanie. Jak to jest...że słyszę ciebie tak wyraźnie i dobrze, a nie ma ciebie na terenie posiadłości?"

Any
   " To fakt, teraz zbliżam się do " Strumienia prawdy". A o reszcie, powiem ci jak wrócę".

  Dziewczyna zablokowała połączenie i zbliżyła się, do swoich granic terytorialnych. Po drugiej stronie, zobaczyła tego samego chłopaka, co w szkole. On, na to miast wyczuł jej obecność, i podniósł wzrok na nią.

Naket
- Jak za starych, dobrych czasów, nie prawdaż?

Any
- Nie. Nie prawda, " stare dobre czasy" minęły, i nigdy nie powinny mieć miejsca. To było złe i nie właściwe.

Naket
- Nie właściwe powiadasz? Co do cholery jasnej, było nie właściwe, w przyjaźni dwóch dzieci! No, co to było takiego?

Any
- Nie wiem! I daj już z tym spokój! Nie jestem tu, by roztrząsać, dawne czasy. Przyszłam, bo ty jako Alfa piąty. Jesteś potrzebny, by powołać " Sąd pięciu".

Naket
- I co? Myślisz że, dla byle jakiego występku, bo ktoś ci podpadł. Ja popędze skazać...jakiegoś chłopaczka? Głupia jesteś, jak tak myślisz.

Any
- A ty, jesteś głupim szczylem. Który myśli że z byle powodu...dzwonie po wszystkie Alfy, które wchodzą w skład sądu. Jak pamiętasz, kto do niego należy, powinieneś pojąć, że bez przyczyny się ich nie wzywa. Oczywiście, sama mogłabym, wymieżyć twj szuji sprawiedliwą kare, ale w oczach innych, było by to pogwałcenie, praw skazanych Alf. Nie proszę ciebie..."burku" o pomoc. Tylko oświadczam, że zwołuje " Sąd pięciu", a...jesteśmy Alfami po naszych ojcach, któtrzy byli jego członkami, musimy się wstawić.

Naket
- Naprawde, to takie ważne?

Any
- Wiesz...jak masz ważniejsze sprawy...to obejdziemy się, bez twojego głosu. Ale myślę że...jeżeli by ktoś, znieważył twoją Lune i twoje przywódstwo...ja też...miałabym to gdzieś. Żegnaj Naket, do nie zobaczenia w szkole.

  Any, odwróciła się w stronę skąd przybyła i chciała się oddalić. Gdy wyrwany z zamyślenia chłopak, chciał zrobić krok, w pogoni za dziewczyną. Usłyszał, głośne i pełne nienawieści warknięcie, wilków które wyłoniły się, zza pobliskich drzew.

Any
- Radziłabym zrobić tobie...dwa kroki, w tył...bo jeszcze jeden krok...a sama przegryzę tobie grdykę.

Naket
- To jak...mam być na " sądzie pięciu" Skoro teraz, chcesz mnie zabić.

Any
- Przybądż samochodem, jak cywiliwowany człowiek. Tak, jak inni którzy przybędą, dzisiejszego wieczoru i wszesnej nocy.

Naket
- A wyrok, kiedy chcesz wykonać?

Any
-Jutro pełnia, mój drogi. Wtedy wilki...odczuwają wszystko, dwa razy bardziej.

Naket
- Any...masz swojego mate?

Any
- A, czy moje stado...ma innego Alfę, niż ja?

Naket
-Niieee?

Any
- Więc...odpowiedziałeś pytaniem na swoje pytanie. I nie, drąż tego dalej. Aha, poproś swoją mamę, by dzisiaj wstrzymała się, z przyjazdem na lunch późniejszy. Ponieważ, moja Luna jest roztrz...niedysponowana. Po jutrze, zapraszam ją osobiście. Jak już, wszystkie emocje ochłoną.

Naket
- Rozumiem, dobrze przekaże. Zmieniłaś się...nie widzę już...tej wesołej roześmianej dziewczynki. Teraz widzę...

Any
- Alfo " Mrocznych Wilków", nie obchodzi mnie, twoje i obcych mi stwożeń zdanie, na mój temat. Zdażyło się wiele...i przyszedł czas dorosnąć, uświadomić sobie...że istnienie to nie bajka, i za każde swoje czyny, trzeba płacić...wysoką cenę.

C.D.N...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro