Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po pokoju rozniosła się piosenka Highway to hell, która rozbudziła mnie już na dobre. Jęknęłam w półśnie i delikatnie otworzyłam oczy. Zajęło mi kilka dłuższych chwil na przyswojenie sytuacji. Niezadowolona zaczęłam poszukiwania telefonu po całym łóżku, przy okazji klepiąc Lily w twarz.

- Sorki - mruknęłam pod nosem, szukając dalej.

Piosenka dalej głośno brzmiała wraz z wzrastająca irytacją. Podniosłam poduszkę, po czym wyrzuciłam za siebie, ale telefonu tutaj także nie było. Zawsze go tam chowam, ale jak widać tym razem musiałam zrobić inaczej. Lily nawet nie przejęła się budzikiem i dalej spała, pochrapując co chwilę. Niestety tak nie może być. Skoro ja nie śpię to ona tym bardziej. Złapałam za róg kołdry, po czym zerwałam ją z dziewczyny, przy okazji rozglądając się za urządzeniem. Przeturlałam nastolatkę na drugą stronę łóżka i zajrzałam pod jej poduszkę. Westchnęłam rozdrażniona i opadłam plecami na łóżko. Blondynka zaczęła się wiercić i mruczeć coś pod nosem. Zapewne przeklina mnie na wszystkie możliwe sposoby.

- I'm on the highway to hell – wyszeptała niewyraźnie. – Highway to hell.

Nagle mnie olśniło. Podeszłam do regału z książkami, a na samym dole leżał mój telefon. To jedne z niewidocznych gniazdek. Miałam nadzieje, że obudzę się na pewno jeśli tutaj go podłączę. Jak widać zadziałało.

- Nienawidzę wstawać tak wcześnie rano – usłyszałam za sobą pretensjonalny głos dziewczyny.

Obróciłam się w jej stronę z telefonem dłoni. Dziewczyna siedziała na łóżku z zamkniętymi oczami, jej usta wygięły się w grymasie, a brwi miała zmarszczone. Wstawanie o siódmej rano nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Jej blond włosy, które zazwyczaj sięgały do tyłka były rozwalone na wszystkie strony. Blondynka nie należała do najchudszych, ale także nie była nie wiadomo jak otyła. Po prostu w niektórych miejscach miała więcej ciała. Jeśli chodzi o twarz to tak samo jak ja miała niebieskie oczy. Jest lekko pulchniejsza, a uszy ma wystające, chociaż o wiele mniej niż jak była mała. Nadal jednak ma większe powodzenie u płci przeciwnej. Po prostu przyciąga ich swoim charakterem, który nie jest wcale taki łatwy.

- Zacznij się przyzwyczajać, bo tam to będzie codzienność - powiedziałam i podeszłam do szafy wyjmując ubrania przygotowane na dzisiaj.

- Wiem - jęknęła rozpaczliwie.

Czekała nas dwugodzinna droga samochodem, po której moja dupa będzie cierpiała. Najgorsze było to, że nie miałyśmy dokładnie ustalonej godzinny z tatą, a jego to można budzić i budzić. Nigdy się mu nie śpieszy. On ma na wszystko czas.

- Myślisz, że będzie inaczej?

Co ma na myśli?

- Zawsze jest inaczej – odparłam wzruszając ramionami.

Czy to wszystko może jeszcze bardziej zmienić się? Oczywiście, że chciałabym wrócić do czasów, gdy ciocia z wujkiem nie postanowili założyć rodziny zastępczej. Chociaż, gdy był jeszcze sam Simone to nie było tak źle. Mogłabym rzec, że nawet raźniej i zabawniej. Później doszło rodzeństwo Doyle i dopiero wtedy nadeszły zmiany. Drastyczne zmiany.

- Nie chce znowu psuć sobie humoru kłótniami z Harper – burknęła, stawiając stopy na ziemi. Na jej twarzy widniał grymas.

- To nie rozmawiaj z nią.

- Nic nie rozumiesz – jęknęła, po czym ruszyła do wyjścia z pokoju.

Ma racje. Całkowicie jej nie rozumiem. Odnoszę wrażenie, że dla samej uwagi zaczyna kłótnie. Harper ma ciężki charakter i jest dwulicowa, ale chcąc uniknąć konfliktów da radę żyć z nią w pokojowych relacjach.

Z dołu słyszałam jak któryś z rodzicieli pałęta się po kuchni. Mój żołądek zacisnął się nieznacznie, a moje myśli przeszyło zwątpienie. Chce strasznie tam jechać, ale jednocześnie zostać w swoim łóżku i nigdzie nie wychodzić. Obawiam się, że moje nagłe złe samopoczucie popsuje to wszystko. Nie wiem czy umiałabym się wtedy odnaleźć tam.

- Madison! Zbieraj się! – głos mamy rozniósł się po domu.

Mam nadzieję, że z nami nie jedzie. Chciałabym jak najszybciej od niej uciec i zapomnieć o jej istnieniu. Nie powinnam tak myśleć o własnej mamie, jednak to ile krzywdy wyrządziła w moim życiu... Nie pozwala myśleć mi o niej zawsze w dobry sposób. Już za dzieciaka nabawiłam się wrzodów w żołądku, przez długotrwały stres jaki odczuwałam w domu. Wtedy podobno nikt nic nie powiedział, ale każdy wiedział czemu tak często mam problemy z żołądkiem. Nikt nie postanowił walczyć o mnie. Po prostu zostawili i patrzyli jak cierpię.
Podeszłam do biurka spoglądając na pustą ramkę w której jeszcze do niedawno było moje zdjęcie z Lizzie. Dalej jest mi przykro, że nasze drogi rozeszły się. Może zmieni się to jak wrócimy do szkoły i na nowo będziemy ze sobą normalnie rozmawiać. Chodzimy do tej samej klasy, więc spotkanie jest nieuniknione. Problem też w tym, że nie mam pojęcia czemu dziewczyna tak nagle odcięła się ode mnie. Próbuje sobie przypomnieć cokolwiek, ale to stało się z dnia na dzień. Przyszłam do szkoły, przywitałam się i jedynie co dostałam to żmudne spojrzenie. Charlotte także była zaskoczona, ale powiedziała abym nie przejmowała się. Miało jej przejść. Minął już kolejny tydzień, a moja wiadomość dalej jest nieodczytana. Straciłam już jakąkolwiek nadzieję, że to wróci. Dlatego z ramki zniknęło także zdjęcie.

Westchnęłam głośno i po raz ostatni rozejrzałam się po pokoju. Na ścianie przy suficie wisiały już pierwsze zdjęcia z polaroida. Obiecałam sobie, że na bieżąco będę ozdabiać. Wątpię, aby z moją pamięcią było to możliwe. Walizka stała już spakowana obok drzwi, a na niej torba z której wysypywały się książki. Bardzo możliwe, że zabrałam trzy książki plus dwie schowałam do walizki. Tylko, że ja za szybko czytam i później nie mam już co czytać. Tym razem wolałam na zapas zabrać więcej. Zabrałam przyszykowane ubrania z biurka i ruszyłam do łazienki. Pełna nadziei, że już niedługo na nowo zaznam spokoju.

***

Tata pakował nasze walizki do bagażnika. Lily zagadywała go, co chwilę śmiejąc się. Wyglądałam na ten widok z okna kuchennego. W dłoni trzymałam torbę, a w tle kręciła się mama. W powietrzu unosił się zapach kawy, który drażnił moje nozdrza. Nienawidzę kawy.
Nie będę tego odczuwać w Berrima. Nie będę każdego poranka wyczekiwać na kłótnię z rodzicielką. A w nocy nie będę wysłuchiwać trzaśnięcia drzwiami, oznaczających powrotu taty z pracy. Jest to jakiegoś rodzaju ulga, że stres spowodowany tym, odejdzie na jakiś czas. Nie lubię porównywać mojego domu do innych, ale ta myśl wychodzi sama. U innych są rzeczy niematerialne o których skrycie marzę. Boli mnie widok tego czego nie mogę mieć. Jednak z czasem pogodziłam się z tym. A raczej tak mi się wydaje. Wolę uśmiechnąć się i udawać, że wszystko jest dobrze.

Już sama nie umiem stwierdzić czy sabotuje samą siebie, a może próbuje jedynie chronić. Z pewnością o wiele łatwiej byłoby poprosić o pomoc. Tylko czy będzie ktokolwiek, aby mi jej udzielić?

Hałas zza mnie ściągnął mnie na ziemię. Odwróciłam się za siebie. Mama w słuchawkach sprzątała po szafkach. Zjechałam ją wzrokiem i nic nie mówiąc ruszyłam do przedpokoju. Złapałam po drodze swoją torbę, która po brzegi była wypchana. Nie dałam rady zmieścić wszystkiego do walizki. Wychodząc pogłaskałam kundelka, który cały czas kręcił się między moimi nogami. Kucnęłam do niego, a on usiadł merdając ogonem.

- Widzimy się za dwa tygodnie – ucałowałam go w czubek głowy, po czym wyszłam.

Zostawiłam za sobą bałagan, który będę musiała posprzątać jak wrócę. Ale teraz postaram się nie zawracać sobie tym głowy. Będę próbować trzymać swoje demony na wodzy.

Dałam radę. Zostałam rozproszona. Ale jakim kosztem?

Całą drogę rozmawiałam z tatą. Lily była pogrążona w swoim świecie ze słuchawkami. Co jakiś czas wyciągałam aparat i fotografowałam krajobrazy rozpływające się przy naszej prędkości. W tle leciała muzyka lat osiemdziesiątych, na której punkcie rodziciel ma obsesję. Cieszyłam się, że nie włączył muzyki poważnej. Wgranie tego na naszego pendrive z muzyką do samochodu było moim największym koszmarem. Do dzisiaj mam traumę z lekcji baletu.
Gdy wjechaliśmy na podwórko cioci Iris i wujka Williama, czułam jak moje serce przyspieszyło. Waliło tak szybko i mocno, że podejrzewałam o zawał. Mój żołądek zacisnął się w supeł, a żółć podeszła do gardła. Czym ja się denerwowałam?
Na tarasie stał wujek opierając się o balustradę. Za nim przy stole siedziała Harper z ciocią i małym Chrisem. Skąd o nim wiem? Ciocia Olivia zdążyła dowiedzieć się, że kolejne dziecko zawitało do tego domu. Siedmiomiesięczny chłopiec o anielskim wzroku. Podobno jest niezwykle spokojny. Gdy spojrzałam na drugi koniec podwórka, zobaczyłam ogromny basen i gromadkę dzieci. Większa część rodziny mieszka właśnie w Berrima niedaleko siebie. Dlatego wszystkie dzieciaki schodzą się tutaj. Wujek może na nas wszystkich krzyczeć, ale i tak dzieciarnia lgnie do niego. Nikt nie umie tego wyjaśnić.
Rodziciel zaparkował, a Lily wystrzeliła niczym z procy. I nie jest niby chętna tu jeździć? Westchnęłam ciężko, na moich ustach wymalował się delikatnie wymuszony uśmiech. Tata poklepał mnie po ramieniu, a ja nawet nie spoglądając na niego wysiadłam. Słońce oślepiło mnie z początku. Zmarszczyłam nos, a do moich uszu dotarł ten znany mi śmiech.

- A co ty już taka skwaszona? – wujek William witał się właśnie z moim tatą, po czym ruszył w moim kierunku.

Uśmiech na mojej twarzy poszerzył się, a po chwili stałam już wtulona w mężczyznę.

- I jak tam szefowa?

- Dobrze, zadziwiająco jest dobrze – odpowiedziałam odrywając głowę i spoglądając na wujka. – Mama zadowolona wyrzuciła mnie z domu na dwa tygodnie.

Szatyn pokręcił głową. Wszyscy wiedzieli jaka jest moja mama. Tylko jedna osoba chciała zareagować jak byłam mała. Ale zabrakło jej odwagi, aby zrobić to mojemu tacie który starał się. Ta właśnie osoba stoi przede mną. Był czas, że miałam mu za złe iż nie zrobił tego. Na całe szczęście zrozumiałam jak fatalne skutki mogłoby to przynieść.

- Simone! – krzyk cioci rozniósł się po całym podwórku.

Podążając wzrokiem kobiety, spojrzałam się za siebie. I wtedy tak jak co roku poczułam to znane mi uczucie wzbierające się w moim brzuchu. Motylki uniosły się do tańca, a w mojej głowie nastała pustka. "Nie tęsknisz za nim. Tęsknisz za uwagą, jaką ci poświęcał." Zawsze powtarzała to Liv chcąc, abym na nowo zapomniała o jego istnieniu. A on za każdym razem przypominał o sobie w roku szkolnym. Tak jakby nie chciał, abym zapomniała o nim.
Wysoki, ciemne gęste włosy i niebieskie jak ocean oczy. To od razu rzuca się w oczy, gdy spojrzy się na niego. Zaraz po tym ciemna opalenizna, którą zapewne złapał przy pracy na polu pomagając wujkowi. Umięśniona postura, która teraz idealnie była odkryta poprzez brak koszulki. Cholera.

- Zaraz ci ślina zacznie kapać – zaśmiał się wujek, a ja oderwałam wzrok od chłopaka. – On ma dziewczynę – powiedział głosem chcąc przedrzeźniać go.

Każdy wie jaki rządek dziewczyn ugania się za Simonem. Każdy też wie jak bardzo jest on kochliwy, a dziewczyny zmienia jak rękawiczki.

Wiedziałam to od samego początku.

Widziałam jego dziewczynę na Instagramie, gdy wstawił z nią zdjęcie. Co poczułam? Całkowicie nic. Pierwszy raz od bardzo dawna, jestem szczęśliwa będąc sama ze sobą. Może w mojej głowie dzieje się wiele, ale nie czuje potrzeby bycia z kimś. Bardzo długo walczyłam o to. A on nie zniszczy tego.
Z wujkiem ruszyliśmy w stronę domu. Lily siedziała już przy stole znajdującym się na tarasie. Wielki stół z jasnego drewna i dwie ławy po dwóch stronach. W mojej głowie pojawiły się wspomnienia jak jadaliśmy tutaj śniadania, obiady czy kolacje. Uśmiech cały czas trzymał się na moich ustach. Ciocia Iris posłała mi szeroki uśmiech, a po chwili byłam w jej ramionach. Kobieta była ode mnie niższa, ale emanowała o wiele większą energią. Zawsze umiała pocieszać i trzymać całą rodzinę razem. Nauczyła mnie przede wszystkim akceptacji siebie i tego jak wyglądam. Dzięki niej jako jedyna w klasie nie malowałam się, gdy reszta dziewczyna potrafiła już zostawić na twarzy potężną ścianę podkładu. Ja dopiero z wejściem w liceum zmieniłam to. Mimo wszystko nie jest to mocny makijaż.

- Jak wyrosłyście – spojrzała na mnie od góry do dołu. – Mitchell jedzie nad jezioro z Kendall, jedziecie?

Już miałam odpowiedzieć, że pewnie. Ale przypomniałam sobie o moim tacie. Nie chce go zostawiać samego. Wiem, że to też jego rodzina, ale odnoszę wrażenie że ja czuję się tutaj o wiele pewniej.

- Jedź – powiedział, zauważając moją minę. – Ja i tak zaraz wracam do domu.

- Co tak szybko? – wujek naburmuszył się marszcząc brwi. – Herbatę, kawę? A może obiad chcesz?

Mężczyzna westchnął ciężko i przystanął na herbatę co zadowoliło wujka. Tutaj wszyscy byli tak gościnni. Ciężko było z stąd wyjeżdżać. Albo to tylko ja miałam takie spostrzeżenie. Nie minęło dużo czasu, a na taras wpadł Mitchell ze swoją dziewczyną. Uśmiechnęłyśmy się do siebie i przywitałyśmy. Pamiętam jak zapytałam blondyna z skąd ją wytrzasnął. Była przepiękna. Blond włosy sięgały już do łopatek. Duże niebieskie oczy wpatrywały się w każdego z lekkim dystansem. To czego jej zazdrościłam do drobnej postury i dużych naturalnych ust. Przy moim wysokim wzroście często czułam się niekomfortowo wśród innych. Zawsze byłam najwyższa z koleżanek co zaczęło mi przeszkadzać.
Dziewczyna była spokojna, a raczej taka wydawała się. Mitchell nie raz mówił, że chodzi z wariatką. Od początku chciał, abyśmy zaprzyjaźniły się. Jednak tak wyszło, że nie było nam po drodze. Za duża odległość, aby można by było to utrzymać. Do tego chyba żadna z nas nie chciała na siłę pchać się.
Za to Mitchell był jej totalnym przeciwieństwem. Prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, umięśniony, blond krótkie włosy i niebieskie oczy. Był popierdolony. Oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu. Wujek zawsze mówił, że naszą dwójką nie można zostawić na chociażby sekundę samych. Bicie to mało powiedziane co jesteśmy w stanie zrobić. Jak byliśmy młodsi to robiliśmy walki MMA na łóżku cioci i wujka.

W tym domu zebrałam wiele pozytywnych jak i negatywnych wspomnień. Nie zliczę ile razy wracałam do domu ze strupami czy siniakami. Tutaj nikt nie trzymał nas za rączkę, tylko dawali nam przestrzeń, aby wstać i pójść dalej. Nikt nie przejmował się drobnymi zadrapaniami czy siniakami. Oczywiście mieliśmy kary za złe zachowanie co zazwyczaj przypadało chłopcom. Mnie i Lily często wybraniał wujek, więc rzadko kiedy obrywało się nam. Ciocia także nie należy do osób, które podnoszą głos. Gdy jeszcze nie mieli rodziny zastępczej to był tylko jeden przypadek, gdy krzyknęła. Na naszą kuzynkę Pamelę. Teraz zdarza się to częściej przez stres i nerwy spowodowane sprawami sądowymi itp.
Dość szybko zostały nam przedstawione realia tego świata. Ja mogę mieć mamę tyrana, ale mimo wszystko nikt nie pije i nie dopuszcza się przemocy wobec mnie. Mogłabym rzec, że mam bardzo dużo szczęścia.

Nagle na swoim ramieniu poczułam uderzenie. Przymknęłam oczy i zagryzłam wnętrze policzka. Nabrałam powietrza, licząc do pięciu przy wypuszczaniu. Przecież my pozabijamy się. Gdy otworzyłam oczy, przede mną stał już Mitchell uśmiechnięty od ucha do ucha. Nie minęło wiele czasu, a zamknął mnie w żelaznym uścisku. Z każdą sekundą ściskał coraz mocniej, a ja zaczęłam wiercić się i piszczeć.

- Jak ja za tobą tęskniłem – usłyszałam nad uchem.

- Dzięki – wymamrotała za nim Lily.

Przewróciłam oczami czego na całe szczęście nie widziała. Chłopak wyprostował ręce trzymając mnie za ramiona. I pomyśleć, że jest ode mnie starszy o rok.

- Ja za tobą już mniej – powiedziałam sarkastycznie, co spowodowało uszczypnięciem. Syknęłam, posyłając mu złowrogie spojrzenie. – Uważaj, bo Ci oddam.

- Dobra, dobra – rozdzielił nas wujek. – Już lepiej jedźcie gdzie macie jechać.

- Bierzemy jeszcze Harper i Simona – poinformował Mitchell, a ja kątem oka spojrzałam na blondynkę. Jej mina wiele mówiła. Przede wszystkim, że nie jest zadowolona z tego kto z nami jedzie.

Przed twarzą mignęła mi ciemna czupryna, a po chwili znalazłam się w kolejnym uścisku. Harper. Niechętnie ją objęłam i pogładziłam po plecach.

- Ale to będą świetne dwa tygodnie – powiedziała śmiejąc się przy tym. – Mam ci tyle do opowiedzenia.

Przy mnie zawsze była taka zadowolona i uśmiechnięta, że ciężko było powiedzieć o jej podłym charakterze. Nie wyglądała jakby cokolwiek jej przeszkadzało. Ale wiem z doświadczenia, że to tylko pozory.
Nie zdążyłam jednak nic odpowiedzieć, bo pognała szybko na górę. Nie wiele zmieniło się jeśli o to chodzi. Każdy zajął się rozmową, a ja stałam na środku tarasu. I zastanawiałam się czy dam radę na nowo odnaleźć w tej rzeczywistości. Po chwili Mitch zabrał moją walizkę do swojego pokoju. Lily poszła z nim, a uśmiech na jej twarzy poszerzył się, gdy chłopak pochwalił jej nową fryzurę. Obawiam się, że przez te dwa tygodni może wyjść wiele zgrzytów.

Po trzydziestu minutach byliśmy już w drodze. Przebrane w stroje kąpielowe pod warstwą codziennych ubrań. Wątpię, abym kąpała się. Jednak będę tam z idiotą, który na pewno będzie próbował wrzucić mnie do wody. Jechałam z Lily, Harper i przyjacielem Mitchella, który kręcił z szatynką. Był starszy od nas o dobre pięć lat. Dziewczyna jest w moim wieku, co nie zawsze oddaje jej zachowanie. Często ludzie przez to biorą ją za o wiele młodszą.
Nim się obejrzałam byliśmy już na miejscu. Wysiadłam z uśmiechem na twarzy, a do mojej dłoni została wepchnięta butelka z piwem zero procentowym. Zmarszczyłam brwi, a Simone posłał mi nieśmiały uśmiech.

- Mitch kazał przekazać – powiedział i ruszył przed siebie.

Czyli nawet nie przywita się ze mną? Miło. Nie zawracając sobie nim głowy, sięgnęłam po torbę. Westchnęłam głośno, a Lily posłała mi pytające spojrzenie. Nie odpowiedziałam nic. Ruszyłam za wszystkimi z gonitwą myśli w głowie. Czułam w środku niepokój. Nie wiem czy to przez przyjaciela Mitchella czy może samego Simona. A może przemyślenia Lily i mi się przyjęły. Co jeśli przeczucie, że coś wydarzy się nie jest mylne?
Nie. Nie mogę tak myśleć. Muszę nastawiać się pozytywnie, bo inaczej będę przyciągać negatywne sytuacje. Tak przynajmniej mi mówią.

Po krótkim spacerze przez las, przed moimi oczami ukazało się jezioro. Nie wielkie jak te o których uczono mnie na geografii, ale dość duże jak na moje umiejętności pływania. Na moje usta samoistnie wpłynął uśmiech, gdy do moje myśli zalały wspomnienia. Jako dzieciaki błagaliśmy wujka co drugi dzień, abyśmy tutaj przyjeżdżali. Najlepiej od samego rana do wieczora. Wracaliśmy wymęczeni, ale poniekąd szczęśliwi. Do późna graliśmy w piłkę, siedzieliśmy przy ognisku i bawiliśmy się w najróżniejsze podwórkowe zabawy. Jak chowanego czy żywioły. Wtedy nie było jeszcze ich. Ciocia z wujkiem nie zdecydowali się na rodzinę zastępczą i byliśmy tylko my w czwórkę. Ja, Lily, Ethan i Mitchell. No i reszta kuzynostwa z okolicy. Czy to źle, że czasem marzę o tym, aby ich nie było?

Wiem, że Lily powiedziałam coś całkowicie innego. Po prostu nie daje tym myślom wyjść na światło dzienne. Wzbraniam się przed nimi. Bo najzwyczajniej w świecie boję się moich własnych myśli i do czego mogą doprowadzić.
Moje rozmyślania przerwało popchnięcie do przodu. Ze zmarszczonymi brwiami odwróciłam się za siebie. Za mną stał uśmiechnięty Simone, a w ręce miał piwa.

- A kim może być syn alkoholiczki?

Dlaczego on to sobie robi? Nim zdążyłam sama sobie odpowiedzieć na to pytanie, krzyk Mitchella zwrócił moja uwagę. Chłopak biegł w stronę molo, po drodze rozbierając się do samych bokserek. Zaraz po nim biegła także Harper i Lily. Elizabeth zajęła już miejsce na kocyku wraz z Maxem. Spojrzałam na Simona, ale jego wzrok już był utkwiony we mnie.

- Co?

Nie odpowiedział, a wzruszył ramionami. Przewróciłam oczami, po czym dołączyliśmy do reszty na koc. Simone od razu zaczął obnażać się. Kątem oka spojrzałam, a moje całe ciało spięło się momentalnie. Co jest do cholery? Zbyt długo się znamy i zbyt dużo widzieliśmy, abym miała tak reagować. Przecież to nie pierwszy raz gdy widzę go bez koszulki. Muszę ogarnąć się, zanim zajdzie to za daleko.
Skupiłam się na blondynce, posyłając jej uśmiech. Odwzajemniła go, po czym poklepała miejsce obok siebie. Nie wiele myśląc, zajęłam tam miejsce jak najdalej od szatyna, który zajęty był rozmową z Maxem.

Chryste, jeśli ja będę tak reagować to wróżę sobie spokojnych wakacji. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro