37. Złamane zasady

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Mitchell, muszę wyjść wcześniej. Zamkniesz?

Odkładam narzędzia na bok i zerkam na Carlosa.

– Nie ma problemu.

– Dzięki, tylko błagam, nie siedź po godzinach, bo i tak ci za to nie płacę.

– Postaram się.

I tak nie miałam zamiaru siedzieć tu dłużej, niż muszę. Od tamtego zdarzenie wolę nie wracać sama po zmroku, a pracę kończ mniej więcej pół godziny przed całkowitym ściemnieniem. Letnią porą, gdy dni będą dłuższe, nie będę musiała aż tak się spieszyć, ale póki co nie mam innego wyjścia.

– Nie. Nie ma „Postaram się", kończysz zmianę i wychodzisz.

Ale po co te nerwy?

– Okej, dobra... Nie musisz krzyczeć.

Marszczy brwi w zdziwieniu. 

– Przecież nie krzyczę.

– Chodziło mi o...  Nieważne. Zamknę i przed wpół do siódmej już mnie nie będzie.

W odpowiedzi dostaję tylko zgodne skinięcie głową. Dobre i to.

Kiedy szef znika z mojego pola widzenia, mogę wrócić do przerwanego zajęcia.

Mija pierwsza godzina. Po wyważeniu kół mogę przystąpić do montażu. Najwięcej dłubaniny jest ze śrubami, bo w każdej feldze jest ich aż osiem, a ich dokręcenie wymaga ode mnie sporo siły.

Druga godzina. Żegnam się z Davidem, który również nieco wcześniej kończy zmianę. Gdy zostaję sama w ogromnym budynku, czuję jednocześnie ulgę i niepokój.

Trzecia godzina. Wszystkie dzisiejsze zlecenia mogę oficjalnie odhaczyć z listy do zrobienia, a te, które miały zaczekać do jutra, nie ukrywam, kuszą coraz bardziej.

Czwarta godzina. Sprzątam stanowisko pracy, powoli szykując się do wyjścia, gdy nagle słyszę dźwięk dzwonka zawieszonego nad głównymi drzwiami.

Zerkam na zegarek. Kwadrans do zamknięcia.

Kogo niesie o tej porze?!

– W czym mogę pomóc? – pytam jeszcze przed wejściem do poczekalni, dlatego dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, z kim mam do czynienia.

Tego już, kurwa, za dużo!

– Zamierzasz mnie teraz nachodzić w pracy?!

Jackson śmieje się szyderczo.

– Ależ skąd. Chcę mieć jedynie pewność, że nadal trzymasz język za zębami.

Słyszę cichy trzask kości, gdy gwałtownie zaciskam dłonie w pięści.

– Cóż, trzymam, a teraz żegnam. – Z trudem utrzymuję spokojny ton głosu. – Chyba że masz coś jeszcze do powiedzenia.

Podchodzi do mnie powolnym, nieco ostentacyjnym krokiem. Jeśli chce mnie nastraszyć, tym razem mu nie wyjdzie. Zaczyna działać schematycznie, każdorazowo stosuje te same techniki, dlatego już nie jest w stanie mnie onieśmielić.

Nie zmienia to jednak faktu, że w jego obecności zaczyna mi odbijać. Moja nadaktywna wyobraźnia podsyła mi całą masę scenariuszy, a jedyną różnicą między nimi jest ilość wylanej przeze mnie krwi.

– Tak się składa...  – Teraz dzielą nas zaledwie centymetry. – ...że mam.

Dopóki patrzę mu w oczy, nie ma nade mną żadnej przewagi. To gra, w której przegrywa ten, kto pierwszy przerwie kontakt wzrokowy, okazując niepewność, a co za tym idzie, słabość.

Usiłuję nie spoglądać na inne partie jego twarzy i nie okazywać zainteresowania ranami. Wtedy zauważy, że się rozpraszam i wykorzysta to przeciwko mnie.

Z większej odległości mogłam dostrzec tylko ogromne limo i rozcięcie na wardze, ale nie zdążyłam przyjrzeć się z bliska. Teraz zżera mnie ciekawość, co jest rzeczą ludzką, dlatego ani trochę mi nie wstyd.

– Oświeć mnie.

– Kilka dni temu miałem okazję uciąć sobie krótką pogawędkę z twoim chłoptasiem i powiedział mi kilka... interesujących rzeczy.

Ta celowa pauza dla dodania dramatyzmu zdecydowanie spełniła swoje zdanie, bo właśnie czuję, jak żołądek podjeżdża mi do samego gardła.

Przełykam ciężko ślinę, co niestety nie umyka jego uwadze. Kącik ust niemal niezauważalnie drga mu do góry. Wywołał u mnie jakąś reakcję, sprawił, że pozwoliłam emocjom przebić się przez maskę obojętności. Właśnie wyszedł na prowadzenie, drastycznie obniżając moje szanse. Jednak wynik stanie się oficjalny, dopiero gdy skapituluję, uznając jego wygraną, a to prędko nie nastąpi. Trwa wojna, tyle że ja już nie walczę tylko, by przeżyć.

– Chyba musisz nieco sprecyzować, bo nie mam pojęcia o czym, a tym bardziej o kim mówisz.

– Dziwne. – Marszczy brwi, przez moment ta reakcja rzeczywiście wygląda na szczerą. Ale tylko przez moment. – On najwyraźniej doskonale wiedział, co się wtedy stało. – Nie musi mówić głośno, jakie wydarzenie ma na myśli. Jego ton, akcent nałożony na poszczególne słowa oraz kontekst są wystarczającą podpowiedzią. – A przynajmniej tak zasugerował, po czym wystartował do mnie z pięściami.

Słyszę w jego głosie nutę rozbawienia połączoną z gniewem. Niedobrze.

Ktoś z moich znajomych – całe szczęście lista nie jest długa – chciał pomóc, a jedynie pogorszył sprawę. Spośród trzech potencjalnych sprawców, prawdę znała jedna osoba, co czyni ją głównym podejrzanym, pozostałym wystarczyły podstawowa dedukcja i odrobina logicznego myślenia. Jedyny problem? Nawet nie wiedziały o napaści, a przynajmniej nie ode mnie. Chociaż nie zdziwiłabym się, gdyby zdobyły informacje od kogoś innego, wypełniając luki własnymi teoriami.

W przypadku Blaise'a i Ethana nie byłabym zła. Rozczarowana? Strasznie. Lecz jeśli to sprawka Michaela, nie dochowam złożonych mu obietnicy. Bo to znaczyłoby, że słowo „obiecuję" nie ma dla niego żadnej wartości, więc i dla mnie mieć jej nie będzie.

– Starałem się go bardzo nie poturbować. – Nachyla głowę bliżej mojego ucha, a następnie szeptem dodaje: – W końcu jeszcze mogę mieć z niego użytek.

Nie wiem, czy to miało zabrzmieć jak groźba, ale właśnie takie odnoszę wrażenie.

Kurwa mać.

Czemu moje ostrzeżenia względem Jacksona zawsze są ignorowane, a prośby rozumiane opacznie? Czemu każdy sądzi, że wie najlepiej i zna sytuacje? Czemu nikt mnie, do cholery jasnej, nie słucha?!

Najpierw Ethan, ale tu można uznać okoliczności łagodzące. Blaise też kilka razy narobił bałaganu, który musiałam potem posprzątać, co prawda próbował pomóc, ale lepiej wychodziło, gdy działałam w pojedynkę. Teraz jeszcze on...

Czy to jakaś pieprzona zmowa?! A może po prostu zadaję się z bandą kretynów niezdolną do prawidłowej oraz racjonalnej oceny skali ryzyka, na jakie narażają zarówno siebie, jak i innych? Tak... Chyba tak właśnie jest.

Michael z własnej woli znalazł się na celowniku, a ja nie mam zamiaru szukać dla niego drogi ucieczki. Konsekwencje, jakie go spotkają, nie są moją sprawą, a jego krzywda nie pozostanie mi na sumieniu.

Oboje wiemy, że tak nie myślisz. Kogo chcesz oszukać?

Nikogo. Postawiłam mu proste żądanie – siedzieć cicho – a on nie dość, że zupełnie olał moje polecenie, to jeszcze wpadł w konflikt z tym skurwielem, wszystko pogarszając.

Przecież nie masz pewności, komu rozplątał się język.

Przeczucie? Słyszałeś o czymś takim?

Przeczucie bywa mylące.

Nie moje. Nie tym razem.

Zobaczymy...

– Nie taka była umowa – przypominam grobowym tonem.

Ponownie słyszę jego śmiech.

Tyle w nim jadu, że mam ochotę go uderzyć. W sumie miałam ją od chwili, gdy wszedł do warsztatu. Nie... To pragnienie pojawiło się znacznie wcześniej. Wcześniej niż sięgam pamięcią, wcześniej niż jakakolwiek inna myśl. Sprawienie mu bólu jest wręcz pierwotnym instynktem, nad którym powoli tracę panowanie.

– Umowa? Skoro ty złamałaś zasady, mnie też wolno.

Nie. Nie! KURWA, NIE! Ten popieprzony układ był jedynym, co wprowadzało w moje życie względne poczucie kontroli. Teraz wracamy do punktu wyjścia.

Ktokolwiek do tego doprowadził, może się do mnie więcej nie zbliżać.

– W takim razie może zawrzemy nową? Zapomnę o wszystkim, a ty odpierdolisz się ode mnie i moich znajomych. Pasuje?

Tak, naprawdę jestem skłonna oddać szansę na wymierzenie sprawiedliwości w zamian za odrobinę spokoju. Zresztą nawet gdybym zgłosiła sprawę na policję, to szanse, że dojdą do prawdy, są znikome. Personel szpitala może potwierdzić napaść, ale nie mam nic, co wiązałoby z nią Jacksona. Zresztą już kiedyś to przerabiałam i pomimo niezbitych dowodów – ran, siniaków, obecności drugiego materiału genetycznego na moich ubraniach, zeznań świadków oraz nagrań z monitoringu – musiałam patrzeć, jak mojemu oprawcy ściągają kajdanki, przepraszając za kłopot.

Wielkie dzięki, tato.

– Nawet na to nie licz. Pod żadnym pozorem nie chciałbym, żebyś o tym zapomniała. Bo dopóki pamiętasz, boisz się, a ja mogę wykorzystać ten strach na własną korzyść. Zresztą nie byłoby tak aż tak zabawnie, gdybyś nie żyła w świadomości, że w każdej chwili mogę skończyć, co zacząłem.

Zabawnie.

Jak bardzo niedorzecznie zabrzmię, stwierdzając, iż właśnie takie chwile pomagają mi zrozumieć, jakim błędem byłoby odejście od Ledgera? Naprawdę. Pod względem charakteru są... byli identyczni, różniło ich jedynie uczucie do mnie – u jednego czysta nienawiść, u drugiego również nienawiść, ale połączona z pseudomiłością. I to właśnie ta toksyczna, wyniszczająca psychikę i szkodliwa dla zdrowia miłość przez lata chroniła mnie przed destrukcyjną siłą nienawiści. Sprawiała, że zadawane ciosy miały swój koniec, a po każdym gorszym okresie przychodził moment stagnacji. Bez niej nie miałby dla mnie litości i stałby się kopią starszego brata, z którym właśnie stoję oko w oko i widzę czystą furię, pragnienie mordu. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby wyobrażał sobie teraz moment swojej ostatecznej wygranej – ten, w którym wydaję z siebie ostanie tchnienie, a on stoi nad moim bezwładnym ciałem i rozkoszuje się chwilą, mając świadomość, że dopiął swego i posłał mnie na tamten świat.

Szkoda, choć tylko dla niego, że tym razem we mnie też buzuje żądza krwi. Jego krwi. I nie zadowolę się byle czym.

– No właśnie... Skoro możesz, czemu w takim razie tego nie zrobisz?

Reakcja na moje pytanie jest subtelna, niemal niezauważalna. Niemal... Widzę, jak spina ramion, jak jeszcze mocniej zaciska szczękę. Widzę, jak na ułamek sekundy unosi lekko brwi, okazując zdziwienie, po czym wraca do przeszywającego kości chłodu. Widzę, jak chwieje się na nogach, rozważając zrobienie kroku w tył.

Widzę, jak ogarnia go niepewność, i muszę przyznać, że to rzeczywiście zabawne. Cholernie zabawne.

Zaczynasz brzmieć jak on.

Wiem. Ale szczerze? Nie narzekam.

– Czemu? – pytam jeszcze raz, kładąc na to krótkie słowo tak mocny nacisk, że brzmi jak tysiąc długich, wielokrotnie złożonych zdań, w których każda głoska jest częścią misternej strategii opracowanej przez najinteligentniejszy umysł świata.

– A jak myślisz?

– Myślę, że chcesz, lecz boisz się mnie zabić.

Długo myśli nad odpowiedzią. Słusznie, bo bardzo dużo od niej zależy.

Nie może obrócić tego w kolejną pustą groźbę, bo wie, że przestanę brać go na poważnie. Musi odpowiedzieć szczerze, jednocześnie kłamiąc. Niemożliwe? Nie dla niego.

Pod tym względem czuje do niego coś więcej niż odrazę, a mianowicie szacunek. Sztuką jest uczynić słowo mówione swoim poddanym i nauczyć się operować nim jak bronią, zacierać granice między prawdą a nieprawdą, manipulować innymi, nie wkładając w to większego wysiłku. Oboje posiadamy te umiejętności, jednak w jego przypadku bliżej im do perfekcji.

Trafił swój na swego, co?

Nie przypominam sobie, żebym pytała cię o zdanie.

– Powiedz mi: co bym z tego miał? – Robi pauzę, jakby oczekiwał jakiejś reakcji z mojej strony, ale to tylko podstęp. Instynkt przetrwania mówi mi jasno, że lepiej będzie, jeśli zachowam milczenie. – Chwilę satysfakcji. Jedną, krótką, nic nieznaczącą.

Właśnie oto mi chodziło. O ten dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, o przerażenie ściskający gardło. O dowód, że jest godnym przeciwnikiem.

Tym razem ja się śmieję. Szyderczo, kąśliwie, tak, jak on by to zrobił. Tylko w ten sposób mu dorównam.

– Chcesz się tym nacieszyć – stwierdzam, łącząc fakty. – Bawi cię mój strach. Bawi cię to, że zatańczę, jak mi zagrasz. Że masz nade mną pełną władzę.

Rozluźnia się i odchyla lekko głowę do tyłu. Myśli, że wygrał. To dobrze, ponieważ właśnie taki był mój cel. W końcu nie on jeden ma skłonności do machinacji.

– Ale zapominasz o jednym. – Tym razem to ja urywam na moment wypowiedź dla wzmocnienia efektu i przeciągam go możliwie jak najdłużej.

Niemal aż czuję, jak z każdą sekundą narasta w nim niepewność. Czeka, aż rozwinę temat, ale nie spyta, bo wtedy przyznałby, że jestem o krok przed nim, a na to duma na pewno mu nie pozwoli.

– Wiesz, zastanawiało mnie, czemu tak ci zależało, bym nie zgłaszała sprawy na policję. Nie mam wątpliwości, że twój ojciec szybko zamiótłby sprawę pod dywan, a ty nie spędziłbyś nawet nocy w areszcie.

Wprawdzie zamierzałam zostawić tę informację na czarną godzinę i użyć jej jako karty przetargowej, gdy pozostałe metody zawiodą, ale przecież plany w każdej chwili można zmienić.

– Ostatnio nie miał z tym najmniejszego kłopotu, a dowodów miał znaczenie więcej.

Wolę na razie nie wspominać, że mój ojciec również przyłożył do tego rękę. Bez żadnego poważniejszego powodu, po prostu wolę nie myśleć o tym człowieku. Tylko pogorszyłabym sobie już i tak dość kiepski humor.

– Miał ich wystarczająco, by wpakować cię na kilka lat za kratki za gwałt i napaść, a jednak jakimś cudem uznano, że to była moja wina.

Spodziewałam się bardziej emocjonalnej reakcji ze swojej strony. Drżenia w głosie, może kilku łez. Czegokolwiek pasującego do piętna, jakie odcisnęło na mnie opisywane wydarzenie, czegokolwiek poza obojętnością.

Czemu mówię tonem, jakbym opisywała rutynowe wyjście do sklepu? Czemu nie zbiera mi się na płacz? Czemu nie wpadam w panikę? Czemu nie mam teraz przed oczami wspomnień z tamtej nocy? Czemu, do cholery, nic nie czuję?!

– Dlatego zdziwiłam się, gdy do mnie przyszedłeś, oferując milczenie za milczenie. Nie rozumiałam tego, a jeśli czegoś nie rozumiem, zaczynam drążyć. I wydrążyłam sporo. Na przykład stosunkowo niedawne oraz jakimś cudem całkowicie zatajone przed prasą aresztowanie Edwina Laytona, komendanta siódmego posterunku departamentu policji w Detroit. Brzmi znajomo?

Jackson przełyka ciężko ślinę.

I tu cię, kurwa, mam.

– Tak myślałam. Ale to nie wszystko. Ptaszki wyćwierkały mi, że nowy komendant zaczął interesować się starymi sprawami, które jego poprzednik podejrzanie szybko zamknął, i okazało się, że nie wszystkie ślady po tobie zatarto. Niedługo po tym, jak jeden z twoich kolegów omal mnie nie udusił, a drugi miał ewidentnie zamiar zakatować mnie na śmierć, wezwano cię na komisariat. Oczywiście w kompletnie innym celu, co nie zmienia faktu, że przestałeś być pewien swojej bezkarności.

Przeraża mnie, jak gładko przebrnęłam przez tak długą, naszprycowaną traumatycznymi bodźcami wypowiedź. Żadnych zająknięć? Żadnych przerw na wzięcie oddechu? Żadnych zawahań? Co się ze mną dzieje?!

– Wtedy sprytnie wykorzystałeś sytuację. Wiedziałeś, że zgodzę się na wszystko, bo będę zbyt przerażona, by myśleć logicznie. Nie pomyślałeś jednak, że kiedyś emocje opadną, a ja zacznę kwestionować pewne rzeczy.

Wtedy ten atak wydaje się dokładnie przemyślany i zaplanowany z dużym wyprzedzeniem czasowym, lecz teraz przypomina bardziej działanie pod wpływem impulsu i fatalny zbieg okoliczności.

– Chcesz mnie wydać glinom i przypiąć zabójstwo? W porządku, tylko jak wytłumaczysz, skąd wiedziałeś, gdzie jest ciało? Podejrzewam, że jest dobrze ukryte, a jeśli je wykopiecie i przeniesiecie, policja się zorientuje, więc to odpada, bo nie ma szans, że zatrzecie za sobą wszystkie ślady. A no właśnie...  Ślady. Mówiłeś o odciskach palców. Owszem, miałeś rękawiczki, ale co z włosami, śliną, krwią? Jaką masz pewność, że nic po sobie nie zostawiłeś?

Nie docenił mnie, z góry założył, że w desperacji chwycę się każdego koła ratunkowego, nawet jeśli wciągnie mnie ono jeszcze głębiej pod wodę. Popełnił błąd, a ja dopilnuję, by słono za niego zapłacił.

– Nie wspomnę już nawet o tym, że na ostrzu, owszem, jest jego krew, ale przecież moja również.

Patrzy na mnie ze wściekłością. Niby nic nowego, a jednak w tym spojrzeniu kryje się coś jeszcze. Coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam. Ani u niego, ani u nikogo innego. Cóż, nikogo żywego... Nie potrafię tego zdefiniować, choć czuję, że właściwe określenie mam na końcu języka.

– No co? Czyżby moment, gdy wycinałeś mi na klatce piersiowej ten popieprzony napis, wyleciał ci z pamięci?

Wreszcie dopinam swego – Jackson odsuwa się ode mnie o kilka kroków, a każdy stawia tak ostrożnie, jakby grunt miał się za chwilę pod nim zapaść.

Czy to... skrucha? Czy to w ogóle możliwe?

Wbiłam mu szpilkę, trochę go zakuło. Teraz wbiję kolejny tysiąc tak głęboko, jak potrafię, więc mam nadzieję, że zaboli jak cholera.

– Pod tym względem trochę się nie postarałeś, bo litery są tak koślawe, że w sumie bardziej przypominają pismo chińskie. – Kąśliwym żartem próbuję odwrócić jego uwagę od emocji, które nagle uderzają we mnie niczym pocisk rakietowy, wypełniając pustkę. To też sposób, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo te kilka cięć wpłynęło na moją psychikę.

Nie chcę, by domyślił się, że widok świeżych blizn przy każdym spojrzeniu w lustro przyprawia mnie o mdłości. Że od tamtego zdarzenia czuję lęk przed jedzeniem, bo co drugi posiłek kończy w toalecie, więc zawsze jem z duszą na ramieniu. Że znowu czuję wstręt do własnego ciała, choć dopiero co przestałam go nienawidzić.

– Ich rozczytanie trochę mi zajęło, ale było tam „M", „O" i... Z początku myślałam, że „D", ale to po prostu nieskończone „R", prawda?

Po raz pierwszy od początku rozmowy odwraca wzrok. Na pozór drobny gest, lecz w tym kontekście ma on podobne znaczenie, co padniecie na kolana i przyznanie przeciwnikowi wygranej.

Tylko dlaczego ta wygrana nie smakuje tak dobrze, jak miała? Dlaczego zamiast słodyczy czuję jedynie gorycz?

– Prawda – odpowiadam za niego. – Przy takim początku na myśl przychodzi mi tylko jedno słowo. Czy tym właśnie dla ciebie jestem?

Jackson ponownie krzyżuje nasze spojrzenia. Żal, skrucha praz wszelkie oznaki człowieczeństwa bezpowrotnie znikają.

– A nie? – Jego niski głos przecina powietrze niczym rapier. Świeżo naostrzona, gotowa, by zabijać.

No... Nie.

– Chyba nie tobie to oceniać.

– W przeciwieństwie do ciebie nie mam nikogo na sumieniu.

Aż się nie chce wierzyć.

– Przeze mnie nie żyje, ale go nie zabiłam. Naucz się, w czym tkwi różnica.

I... Wracamy do punktu wyjścia, bo Jackson w przeciągu sekundy zmniejsza dzielący nas dystans. Tym razem jest jeszcze bliżej, więc muszę zadzierać głowę, by, broń Boże, nie przerywać kontaktu wzrokowego. Nie po tym, co właśnie zobaczyłam. Nie pokażę słabości, choć brakuje mi siły. Nie okażę lęku, choć opuściła mnie odwaga.

– Różnica? – Prycha kpiąco. – Obojgu wam groziło takie samo niebezpieczeństwo, on zginął, a tobie nic nie jest. Tu masz tę swoją różnicę.

Czemu po prostu nie powiesz mu prawdy?

Której? Bo trzymam w ukryciu tak wiele faktów, że zaczynam się w nich gubić.

Najlepiej zacznij od wyprowadzenia go z błędu, że jego braciszek zasłużył na tytuł świętego.

I to coś według ciebie zmieni? Przypominam, że pięć lat temu nie skrzywdził dziewczyny, przez którą stracił kogoś bliskiego, tylko niewinną piętnastolatkę. To nie śmierć Ledgera zmieniła go w potwora, on się nim urodził. A mając świadomość czynów tej jego pierdolonej kopii, tylko by im przyklasnął.

– I tak cię nie przekonam, więc przestanę próbować. – Wzruszam ramionami. – Ale skoro wyjaśniliśmy sobie to i owo oraz doszliśmy do wniosku, że tak naprawdę nic na mnie nie masz, ostatni raz zaproponuję nowy układ: przestaniesz nachodzić mnie i moich znajomych, a ja dopilnuje, by nikt więcej nie dowiedział się, jak dużo mojej krwi masz na rękach.

– Nie. To ja ustalam zasady. Będziesz milczeć, a twoim przydupasom nic się nie stanie. I podkreślam, że tylko im, z tobą jeszcze nie skończyłem.

Nigdy z tobą nie skończy, wiesz o tym prawda?

Wiem. Wiem też, jaka groźba kryje się w tych słowach, jednak jestem gotowa się zgodzić, jeśli oszczędzi to cierpienia moim bliskim.

Jeśli zginiesz, też będą cierpieć.

Szybko się pozbierają. Zresztą od kiedy trzymasz moją stronę. Poprzednio życzyłeś mi śmierci.

Podtrzymuję to, ale nie on powinien wymierzyć sprawiedliwość.

Chyba pierwszy raz muszę się z tobą zgodzić.

Czyli się nie zgodzisz?

Zgodzę. Muszę. Ale kto powiedział, że nie mogę działać na dwa fronty?

Wreszcie zaczynasz myśleć z sensem.

– Niech będzie. Cokolwiek do mnie masz, załatw to tylko i wyłącznie ze mną bez udziału osób trzecich. Nie mieszaj nikogo z mojego najbliższego kręgu, bo nie ręczę za siebie.

– Grozisz mi? – pyta, ledwie powstrzymując się od parsknięcia śmiechem.

– Grożę – odpowiadam z całkowitą powagą. – Oboje pamiętamy, co spotkało Richiego.

Zadarł z Blaise'em, a to największy błąd, jaki można popełnić. On jako pierwszy miał się okazję o tym przekonać.

– I naprawdę myślisz, że w czymkolwiek jesteś ode mnie lepsza? Bo jak na razie odnoszę przeciwne wrażenie.

– Cóż, zostały mi jakieś resztki moralności, więc... Tak, tak właśnie myślę.

– Albo tylko tak ci się wydaje.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jackson ponownie sieje chaos. Co myślicie o tym bohaterze?

W tym rozdziale mieliście okazję poznać koleją z wielu warstw ich historii. Naprawdę wielu, a kolejne będą tylko gorsze.

Jak coś to wcale Was nie straszę. Wcale...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro