19. Konsekwencje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ile krwi poświęcisz, by dalej żyć?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Budzę się w jasnym pomieszczeniu. Świetlówki w rastrowych oprawach oślepiają mnie, gdy tylko uchylam powieki.

Gdzie ja jestem?

Próbuję się podnieść, lecz momentalnie zaczynam tego żałować. Całe moje ciało jest potwornie obolałe, a każdy ruch przynosi dodatkowy dyskomfort.

Udaje mi się obrócić głowę. Wtedy rejestruję wzrokiem szpitalną salę i pielęgniarkę krzątającą się po pomieszczeniu.

Nagle niczym grom uderzają we mnie wydarzenia z wczorajszego wieczoru.

Przypominam sobie, co mi zrobili, jak bardzo skrzywdzili. Doskonale pamiętam każdą sekundę. Powrót do domu. Spotkanie z Jacksonem. Szarpaninę. Kopniaki. Cięcia nożem. Ciosy w twarz. Ucieczkę.

Ale potem... Kompletnie urwał mi się film, dlatego mam w głowie mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Jak wiele czasu minęło od tamtego zdarzenia? Jak długo już tu tkwię? Kto jeszcze o tym wie?

Bo ktoś na pewno, przecież o własnych siłach tu raczej nie trafiłam.

Mimowolnie zaczynam też myśleć o swoich oprawcach. O mężczyźnie, którego najprawdopodobniej trwale okaleczyłam. Nie mogę wyrzucić z pamięci tego obrazu – tyle krwi, co z zarzynanej świni, szkło pokryte czerwonymi smugami i ten przeraźliwy jęk bólu.

Boże! To nie była obrona konieczna, przekroczyłam pewne granice i obawiam się, że jeszcze to do mnie wróci.

Chociaż zrobiłam też coś dużo gorszego. Po zewnętrznej stronie uda nie biegną żadne większe naczynia krwionośne, ale od wewnętrznej jest bardzo łatwy dostęp do tętnicy udowej, a pech chciał, że akurat w momencie mojego zamachu odsunął jedną nogę, więc ostrze wbiło się w drugą. Jeśli przebiłam tę tętnicę, wykrwawił się w przeciągu kilku minut, a to znaczy, że zamordowałam człowieka. Tym razem bezpośrednio i z zimną krwią.

Co ja sobie myślałam?!

Powinnam pozwolić mu mnie...

– Witamy z powrotem. – Dobiega mnie głos pielęgniarki.

Próbuję na nią spojrzeć, lecz nie jestem w stanie skręcić głowy.

– Co się stało? – mamroczę niewyraźnie, bo potworna suchość w gardle nie pozwala mi odezwać się głośniej.

Liczę, że po tym jednym pytaniu, kobieta odpowie mi na pozostałe, których nie masz siły zadać.

Ostrożnie unoszę się na łokciach i przesuwam do góry na poduszce. Teraz mam nieco lepszy widok na pomieszczenie i pielęgniarkę.

– Liczyliśmy, że dowiemy się tego od ciebie. Kiedy wczoraj cię przywieziono, byłaś nieprzytomna. Mężczyzna, który wezwał pogotowie, także nie był w stanie udzielić nam zbyt wielu informacji, jedynie twoje imię.

To by wyjaśniało dziury w pamięci.

– Więcej powie ci lekarz, zaraz go przyprowadzę.

Wtedy jak na zawołanie drzwi się otwierają, a w nich staje mężczyzna w jasnoniebieskim scrubsie.

Moje ciało mimowolnie się spina. Nagle nie mam przed sobą lekarza, a mężczyznę z żądzą mordu w oczach. Dłonie trzymające kartę medyczną są tymi, które nie tak dawno ciasno oplatały moją szyję, pozbawiając tlenu.

Znów nie mogę oddychać, całą mnie paraliżuje strach. W myślach błagam, by nie podchodził bliżej. Chcę uciekać. Chcę zerwać z siebie całą podłączoną aparaturę i wiać. Ale nie mogę, po prostu patrzę na niego i jak spłoszone zwierzę czekam na następny ruch.

– Nie bój się – szepcze do mnie pielęgniarka. – Tu nic ci nie grozi.

Wiem, że próbuje mnie uspokoić, ale tylko pogarsza sprawę.

Wtedy lekarz robi krok w moją stronę, a ja od razu próbuję się odsunąć, choć nie mam zbytnio do tego miejsca.

– Boisz się mnie? – pyta łagodnym głosem, lecz ja i tak mam ochotę rzucić mu się do gardła.

Nie odpowiadam.

– Mogę przekazać twoje leczenie innemu lekarzowi lub lekarce, jeśli tak będziesz wolała, jednak muszę najpierw zapytać: pamiętasz, co się stało?

– Słabo – mówię jedynie, co nie jest do końca kłamstwem, a jedynie drobnym niedopowiedzeniem.

Początek tego koszmaru pamiętam aż za dobrze, lecz z każdą zadaną raną coraz bardziej traciłam kontakt z rzeczywistością. Późniejsze wspomnienia są bardzo niewyraźne.

Więcej się nie odzywam, spoglądam na pielęgniarkę stojącą przy moim łóżku. W jej obecności czuję się, cóż może nie dobrze, ale na pewno bardziej komfortowo.

– Może najpierw ja spróbuję z nią porozmawiać?

Lekarz skinieniem głowy daje znać, że przystaje na jej propozycję.

Gdy zostajemy same, moje mięśnie powoli zaczynają się rozluźniać, choć towarzyszy temu masa bólu.

– Lepiej?

– Trochę – mamroczę niewyraźnie.

– Powiedz mi to, co pamiętasz.

Nie ma opcji. Powiem jej to, co mnie nie pogrąży.

– Wracałam wieczorem do domu i wtedy... – Robię długą pauzę, udając, że próbuję sobie przypomnieć.

W rzeczywistości jednak zastanawiam się, które szczegóły lepiej pominąć.

– Zaatakowało mnie kilku mężczyzn, chyba... Chyba trzech. – Udaję niepewność, chociaż tak naprawdę pamiętam wszystko ze szczegółami. – Wszystko działo się strasznie szybko, ale...

Brakuje mi powietrza, tym razem naprawdę.

– Jeden zaczął mnie dusić, drugi uderzył parę razy w twarz i brzuch.

Wtedy jak na zawołanie każdy siniak postanawia przypomnieć mi o swoim istnieniu i bardzo wyraźnie zasygnalizować swoje położenie. Aż skręca mnie od środka, zupełnie jakby ktoś wrzucił moje organy do blendera i uruchomił go na najwyższych ustawieniach.

– Potem...

Moja dłoń samoczynnie wędruje w stronę klatki piersiowej. Skóra w pociętych przez ostrze miejscach wręcz płonie, muskający ją ogień zaczyna parzyć, gorąco przenika w głąb ciała, do każdej komórki, aż do szpiku kości.

Odchylam delikatnie krawędź szpitalnego ubrania, eksponując dowód jego nienawiści.

– Nie wiem, który z nich to zrobił. – Kolejne kłamstwo. – Potem już nic nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Przepraszam.

Kłamię jej w żywe oczy, lecz nie czuję wyrzutów sumienia. Prawda postawiłaby mnie w znacznie gorszym świetle niż ich.

– Nie przepraszaj.

Posyła mi pokrzepiający uśmiech. Mam nadzieję, że nie oczekuje, iż go odwzajemnię.

– Jesteś bardzo dzielna.

Bzdura. Gdyby tak było, nie uciekałabym od śmierci, tylko z godnością przyjęła zaplanowany dla mnie koniec

– Skoro odzyskałaś przytomność, musimy przeprowadzić jeszcze kilka badań. W porządku?

Kiwam lekko głową.

Pielęgniarka majstruje coś jeszcze przy aparaturze, do której jestem podłączona. Nie mam pojęcia, co robi, choć powinnam, bo w dzieciństwie bardzo interesowała mnie praca mamy.

Widzę, że szykuje się do wyjścia z sali, więc zbieram w sobie siły, by zadać bardzo ważne pytanie:

– Czy jest opcja, że...

Ona jednak nawet nie daje mi skończyć:

– Porozmawiam z doktorem, wniosę o zmianę lekarza prowadzącego twoje leczenie.

– Leczenie? To znaczy, że...

– Na razie nic nie wiemy na pewno. Potrzebne są badania.

Czy ona mi czytać w myślach?

Otwiera drzwi i już ma wyjść, kiedy nagle zatrzymuje się wpół kroku.

– Jeszcze jedna kwestia. Ten mężczyzna, który wezwał pogotowie... Jest tu, pytał o ciebie. Biorąc pod uwagę okoliczności, nikogo nie wpuszczaliśmy. Teraz domyślam się, że tym bardziej nie masz ochoty na odwiedziny, jednak wolę spytać.

Nagle uderzają we mnie wspomnienia. Ucieczka. Zderzenie. Michael.

Ponownie ściska mnie w żołądku.

Nie jest dobrze.

Nie mam pewności, że to on, ale mam przeczucie i to bardzo silne.

– Może wejść, ale... Czy mogłaby panie zostać? Tylko na kilka minut – proszę cicho, licząc, że nie będzie miała nic przeciwko.

– W porządku, ale naprawdę tylko na chwilę.

Kiedy wchodzi do sali, serce tłucze mi się w piersi, a krew szumi w uszach.

Jestem zła na siebie. Już nie chodzi o to, że wpadłam akurat na niego, ale o to, że w ogóle na kogoś trafiłam. Gdybym była uważniejsza, wróciłabym do domu i doprowadziła się do porządku. Szpital byłby ostatecznością, a i wtedy pewnie bym okłamała lekarzyna temat powodu moich obrażeń. Akurat w tym mam wprawę.

Potknęłam się o próg.

Uderzyłam się o szafkę.

Pośliznęłam się na mokrej podłodze.

Diesel mnie przewrócił na spacerze.

Trochę wymówek mam w zanadrzu.

– Hej...

Podchodzi do mnie powoli jak do spłoszonego zwierzęcia. Czy tym właśnie dla niego jestem?

Przyglądam mu się uważnie, obserwuję każdy jego ruch. Z każdym krokiem zmniejsza dzielącą nas odległość, a ja ze wszystkich sił próbuję powstrzymać się przed krzyknięciem „Nie zbliżaj się!".

– Jak się czujesz?

Ledwo się ruszam, wszystko mnie boli i mam wrażenie, że zaraz znowu zemdleję, więc... Cóż, bywało lepiej.

– A jak ci się wydaje?

– No tak.

Spuszcza głowę na dół, a mnie od razu ogarnia ulga, gdy nie czuję na sobie ciężaru jego spojrzenia.

Powtarzam sobie w myślach wersję wydarzeń, którą opowiedziałam pielęgniarce. Podejrzewam, że wszystko słyszy, więc lepiej, żebym niczego nie przekręciła, jeśli Michael zapyta, co się wydarzyło, a na pewno to zrobi, czeka tylko na odpowiedni moment.

– On ci to zrobił? – Znów na mnie spogląda.

Serce, które dotąd ze stresu biło jak oszalałe, nagle niebezpiecznie zwalnia. Przez sekundę nawet mam wrażenie, że się zatrzymuje.

Próbuję zachować kamienny wyraz twarz, ale przychodzi mi to z trudem.

Kurwa. Kurwa. Kurwa.

Wspomniałam mu o nim raz. Jakim cudem się domyślił?

Cholera, co teraz?

– Kto?

– Jackson.

Zawaliłam. Po całości.

Kłamać nie umiem, ale udawać i naciągać prawdę już tak.

– Co? Nie. Znaczy... Nie widziałam dokładnie twarzy, ale... Sama nie wiem. Chyba bym go rozpoznała.

Proszę, uwierz mi.

– Jesteś pewna, że to nie był on?

Pewna to ja jestem jedynie tego, że nie powinieneś znać prawdy.

– Nie wiem – mówię to nieco ostrzejszym tonem, niż zamierzałam. – Ale nie wydaje mi się, że to był on.

Przez chwilę nic nie mówi, jedynie patrzy na mnie smutno. Ma tak opuchnięte i podkrążone oczy, jakby nie spał od co najmniej kilku dni. Przykro mi, że jestem tego powodem.

Znowu siejesz chaos i zniszczenie. Nic nowego.

Michael bierze głęboki wdech i dopiero po pewnym czasie znów się odzywa.

– Wziąłem twój telefon, wypadł ci z kieszeni – oznajmia, równocześnie sięgając do kieszeni. – Działa, ale...

Nie musi kończyć zdania, bym wiedziała, o co mu chodzi.

Cholera jasna!

Kiedy podaje mi urządzenie, pierwszym, co zauważam, jest ogromne pęknięcie pokrywające większą część ekranu. Nie rozładował się całkowicie, więc jestem w stanie określić, jaka część ekranu nadal jest widoczna – niestety zbyt mała do użytku, dotyk również nie działa.

Chociaż cieszę się, że w ogóle nadal go mam, bo naprawa na pewno będzie tańsza niż zakup nowego. Nie wiem, jakim cudem nie zgubiłam go podczas całej tej szarpaniny. To chyba największy cud zeszłego wieczoru.

– Dzięki.

Odkładam komórkę na bok, bo i tak na nic się teraz nie przyda.

– Kika razy ktoś do ciebie dzwonił.

Nietrudno się domyślić.

– Pewnie John, obiecałam, że będę w domu przed północą. Znowu nie wywiązałam się z umowy.

Spoglądam jeszcze raz na pęknięty ekran.

– Nawet nie mam jak do niego oddzwonić.

Mogę sobie tylko wyobrazić, jak wściekły będzie, gdy już się z nim skontaktuję. W głowie już słyszę jego głos, słyszę, jak daje mi kolejny wykład na temat mojej nieodpowiedzialności. Tym razem będzie miał pełną rację, bo naprawdę spieprzyłam sprawę.

– Znasz numer na pamięć? Pożyczyłbym ci mój.

Oczywiście, że znam. Żadnego numeru nie uczę się na pamięć, nawet nad własnym muszę się chwilę pomyśleć, ale jeśli chodzi o Johna, można mnie obudzić w środku nocy, a ja wyrecytuję go bez zająknięcia.

– Znam, ale nie mam najmniejszej ochoty z nim teraz rozmawiać. Chociaż powinnam, bo na pewno się martwi.

Wzdycham ciężko, nie wiedząc, co robić.

– Jeśli chcesz, ja mogę do niego zadzwonić.

Nie wierzę, że przy tak złych relacjach z moim bratem, sam wyszedł z tą propozycją. Nie wiem, który już raz to powtarzam, ale naprawdę podejrzewam go o masochizm.

– Jeśli to nie problem, to byłabym wdzięczna?

– Chociaż tyle mogę zrobić...

Podaję mu numer, a on od razu inicjuje połączenie i wychodzi z sali.

Pielęgniarka wychodzi tuż za nim, lecz uprzednio jeszcze raz dziękuję jej za obecność przy rozmowie, bo bardzo bałam się przebywać z nim sam na sam. To okrutne, wiem, ale nic nie poradzę, że przez wczorajsze wydarzenia teraz w każdym mężczyźnie widzę potencjalne zagrożenie. To nie pierwszy raz, dlatego nie mam wątpliwości, że ten stan minie, jednak do tego czasu wolałabym unikać drażliwych bodźców.

Drzwi się zamykają, a ja zostaję z własnymi myślami.

Potencjalne konsekwencje szczerzą do mnie kły z niedalekiej, jak się obawiam, przyszłości. Jeśli wszyscy przeżyli – nie będzie to miało poważniejszego wpływu na moje dotychczasowe życie, regularna dawka stresu okraszona obawą o własne bezpieczeństwo. W przeciwnym razie rozpęta się istne piekło. Prawo do obrony koniecznej rzadko jest w tym kraju respektowane, bo zawsze ktoś obróci wszystko tak, by ofiara stała się oprawcą. W najgorszym przypadku oskarżą mnie o morderstwo, bo nikogo nie będzie obchodziło, że niewiele brakowało, by role się odwróciły. Zresztą jak mieliby im cokolwiek udowodnić? Pobicie, okaleczenie – nie uwierzą mi na słowo. Na odłamkach szkła i rękojeści noża są moje odciski, więc wnioski nasuwają się same.

Prawda jest taka, że nieważne, co się stanie, będę miała przejebane, bo albo już do końca życia przed każdym wyjściem z domu będę się modlić, by wrócić do niego w jednym kawałku, albo spędzę kilka lat za kratkami.

Dobiega mnie ciche skrzypienie otwieranych drzwi. Już kątem oka dostrzegam ten charakterystyczny odcień niebieskiego, lecz tym razem na drobnej kobiecej sylwetce.

Przechylam lekko głowę w bok, by spojrzeć na lekarkę, a wtedy zamieram.

– Mamo?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Poprzedni wolałam zostawić bez notki, by zostawić Was samych z przemyśleniami na temat tego, co się stało. Teraz jednak pora na wyjaśnienie paru kwestii. Wchodzimy w dość kiepski okres w życiach naszych bohaterów (nie tylko Char), więc rozdziały będą raczej cięższe. Osobom wrażliwym zalecałabym szczególną ostrożność przy czytaniu. Dbajcie o siebie <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro