35. Konflikt

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Wiem, że jesteś w domu – krzyczę przez zamknięte drzwi.

Już nie pukam grzecznie, a wręcz walę pięściami.

– Ethan. Ethan! Słyszysz mnie?!

Zapewne nie. Przy tak głośnej muzyce ciężko byłoby mu usłyszeć samego siebie.

– Otworzysz te drzwi albo je wyważę!

Szarpię za klamkę, spodziewając się, że nic nie zdziałam, lecz, ku mojemu zdziwieniu, zamek ustępuje już przy pierwszym mocniejszym pchnięciu.

Drzwi były zabezpieczone, ale jedynie łańcuchem, który leży teraz w kawałkach na podłodze. Dziwne, chociaż w sumie nie aż tak, zważywszy że ogniwa w metalowym cięgnie są pokryte przerażająco dużą warstwą rdzy.

Ale to nie jedyna rozpadająca się rzecz w tym budynku – zaśmieconym korytarzem można przejść jedynie slalomem, smród stęchlizny przyprawia o mdłości, a ściany przeżera pleśń. Nawet nie wspomnę o dwóch szczurach, z którymi minęłam się na schodach.

W mieszkaniach wcale nie jest lepiej. To straszne...

Wchodzę do środka, gdzie moje zmysły są wręcz bombardowane przez pogłośnione do maksimum  Caged... Contorted od Cannibal Corpse, duszący zapach zatęchłego powietrza i szlak z pustych butelek na laminowanych panelach.

Jednak znacznie gorszy jest widok Ethana skulonego w dziwnej pozycji na rozłożonej wersalce.

A więc jest źle...

Podchodzę do szafki, na której stoi wieża stereo i przyciszam muzykę niemal do zera.

– Chcesz ogłuchnąć? – pytam, gdy jestem w stanie usłyszeć własne myśli.

Nie otrzymuję odpowiedzi, a jedynie niewyraźne mruknięcie.

Siadam na rozklekotanym meblu i zszarpuję z niego koc.

– Po co przyszłaś? – Walker nie zadaje sobie nawet fatygi spojrzenia na mnie.

Ciekawe, że pierwszym pytaniem nie jest „Jak tu weszłaś?".

– Przyszłam, bo od kilku tygodni mnie unikasz.

– Nie unikam. Po prostu nie mam ochoty cię widzieć. Ani nikogo innego. Zwłaszcza... – urywa nagle i wydaje z siebie przeciągły jęk, próbując przewrócić się na drugi bok.

Podnosi na mnie wzrok. Ma podkrążone, mocno zaczerwienione oczy i nieobecne spojrzenie.

– Co się dzieje? Czwarty weekend z kolei dostaję od ciebie wiadomość „Dziś odpuszczam, w przyszłym tygodniu odbijemy", od poniedziałku nikt cię nie widział w pracy, na wykłady też nie chodzisz i wolałabym nie mówić tego głośno, ale jedzie od ciebie piwskiem na kilometr.

Jednorazowe odwołanie bez konkretnego powodu było niepokojące. Druga taka sytuacja to już sygnał alarmowy, ale przedłużające się wolne w pracy, w której do tej pory nie opuścił nawet dnia, można śmiało uznać za kod czerwony.

– Nic się nie dzieje.

– Mhm. Jasne. A tak serio?

– Mówię... – Czka głośno. – ...że nic się nie dzieje.

I to niby ja nie umiem kłamać?

– Cóż, nie wyjdę, dopóki mi nie powiesz, więc... Twoja decyzja.

Ethan patrzy na mnie wzrokiem zbitego psa i po raz kolejny mówi:

– Nic. Się. Nie. Stało.

– Ani. Trochę. Ci. Nie. Wierzę.

– W takim razie wyjdź – rozkazuje, jednak nie zamierzam go słuchać.

Znów odwraca się do mnie plecami, lecz wcześniej wyrywa mi z rąk zmechacony pled i okrywa się nim po szyję.

– Nie mam takiego zamiaru.

Widzę, że coś jest z nim nie tak, więc nie ruszę się stąd do czasu, aż poznam odpowiedzi. 

– To chociaż mi nie przeszkadzaj – mamrocze z twarzą wciśniętą w poduszkę.

Prycham z niedowierzaniem.

– Nie przeszkadzaj? W czym?! Przecież nic nie robisz.

Znów coś mówi, ale nie rozumiem nawet słowa.

Chwyta go mocno za ramiona i siłą podnoszę do siadu. Muszę przytrzymać mu głowę, by nie odwracał ode mnie wzroku.

– Po prostu ze mną porozmawiaj. – Jestem gotowa błagać na kolanach. – Proszę...

– Nie ma o czym.

– Ethan...

– Dosłownie! – Odtrąca moja dłonie. – Wiesz, że odkąd spotkaliśmy ich w tym cholernym barze, praktycznie nie mam z nim kontaktu? Dzwoniłem parę razy, ale za każdym albo mnie spławiał, albo wprost mówił, że ma inne plany.

Powstrzymuję się od komentarza na temat zachowania Blaise'a, bo to nie czas i miejsce. Rzecz jasna w żadnym stopniu go nie popieram. Owszem, kocham go i zazwyczaj na wszystko mu pozwalam, ale nie zamierzam pozwalać, by poświęcał cały swój czas Nolanowi, raniąc i zaniedbując przy tym Ethana.

Przy najbliższej okazji będę musiała z nim poważnie porozmawiać i... Kurwa, znowu brzmię jak jego matka.

– I dlatego się tak zachowujesz?

Dostrzegam lekkie zawstydzenie na jego twarzy. Niedobrze, bo to znaczy, że narobił bałaganu, którego nie potrafi posprzątać, a którym zapewne będę musiała zająć się ja.

Nie chcę być wredna, ale czasem mam wrażenie, jakbym miała za przyjaciół dwójkę dzieciaków. Mało samodzielnych i wyjątkowo absorbujących dzieciaków. Chociaż trzeba przyznać – mają dość częste przebłyski dojrzałości.

– Jest coś jeszcze – odpowiadam za niego.

– Jest szansa, że... – przeciąga ostatnią głoskę, czym jedynie jeszcze bardziej mnie irytuje.

Bierze głęboki oddech, po czym powoli i głośni wypuszcza powietrze z płuc. Widzę, jak przechodzi go dreszcz.

– Kilka dni temu tak jakby... Poszedłem do niego do domu. Kompletnie pijany.

Połączenie tych dwóch czynników nie zwiastuje dobrze. Zaczynam się bać tego, co za moment usłyszę, bo z pewnością zostanę postawiona w, łagodnie mówiąc, niekomfortowej sytuacji.

– Co zrobiłeś?

Pod wpływem oraz w stanie wzburzenia emocjonalnego? Nic do tego.

– Nie zrobiłem nic. Ale powiedziałem kilka rzeczy, z których nie jestem dumny.

Aż strach zapytać...

– Na przykład?

– Zacząłem spokojnie. – Robi długą pauzę, po czym kontynuuje mocno przyciszonym głosem, jakby chciał, żebym go nie usłyszała: – Od tego, jak chujowo mnie potraktował.

Milutko. Ale to przecież jeszcze nie koniec!

– Potem średnio pamiętam, co mówiłem, ale wiem, że na koniec zacząłem dość ostro jechać po Nolanie, więc... Słabo.

Bardzo. BARDZO.

– A najgorsze, że on to wszystko słyszał.

Już myślałam, że gorzej być nie może...

– Kiedy się zorientowałem, od razu wyszedłem.

– Blaise to jakoś skomentował?

Nie potrafię wyobrazić sobie jego reakcji, mam jednak przeczucie, że powiedział mu coś nieprzemyślanego, krzywdzącego. W takim scenariuszu obecne zachowanie Ethana byłoby uzasadnione.

– Wtedy nie zdążył, ale był u mnie następnego dnia. Nigdy nie widziałem go tak wściekłego.

Pod tym względem ciężko nie przyznać mu słuszności. Na jego miejscu też nie odpowiedziałabym na taką scenę pozytywnie, pewnie zaczęłabym krzyczeć, powiedziałabym rzeczy, które w normalnych okolicznościach nawet nie przeszłyby mi przez myśl.

– Przepraszałem, tłumaczyłem się, prosiłem, by zrozumiał też własne błędy, obiecałem nawet, że przeproszę Nolana. I wiesz, co powiedział? Powiedział... – W jego głosie słychać rezygnację i załamanie. – Powiedział, że lepiej będzie, jeśli przestaniemy się widywać.

Brzmi poważnie, ale tak nie jest. Wiem, że Blaise w życiu nie wywiązałby się z takiego zamiaru, bo zbytnio mu zależy na ich przyjaźni. Ostatnio może nie tego nie okazywał, ale skoczyłby za Walkerem w ogień. Szczerze? Zaczynam dopuszczać do siebie myśl, że teoria o nieczystych intencjach Nolana jest prawdziwa, ponieważ wszystko na to wskazuje – dziwne zachowanie, izolacja od przyjaciół, prawdopodobnie manipulacja.

Możliwe też, że szczerze zależy mu na Blaise'ie, ale jest zazdrosny o Ethana. Ponoć ma świadomość jego uczuć względem Bowersa, więc istnieje takie prawdopodobieństwo.

Muszę dowiedzieć się na jego temat wszystkiego, co mogłoby ułatwić osąd. Na szczęście znam osobę, która będzie w stanie odpowiedzieć mi na większość pytań. Później czeka mnie raczej nieprzyjemna rozmowa z nim samym, liczę, że wcześniej zdobędę potrzebne informacje.

Nie wiem, czy powinnam dzielić się swoimi podejrzeniami z przyjacielem. Ostatecznie na pewno, ale teraz? Teraz lepiej się wstrzymać. Dla ogólnego dobra.

– Jestem pewna, że nie mówił poważnie. Daj mu czas na ochłonięcie, porozmawiaj x nim na spokojnie i zobaczysz – wszystko wróci do normy.

– Obyś miała rację.

– Mam. A teraz wstawaj.

Wstaję i wyciągam do jego dłoń, by pomóc mu zwlec się z wersalki. On jednak patrzy na mnie jak na głupią.

– Po co?

– Wychodzimy. Nie pozwolę ci tu gnić kolejny tydzień.

– Gdzie chcesz iść?

– Zobaczysz.

Ewidentnie chce zaprotestować, toczy wewnętrzną walkę i ciężko określić, kto wygrywa. Ostatecznie chwyta moją rękę i z głośnym jękiem próbuje stanąć na nogi.

– Masz kwadrans, żeby doprowadzić się do porządku.

***

Z solidnym kacem i deficytem snu wolałam nie ciągnąć go na miasto, dlatego zaszliśmy jedynie do sklepu, a następnie poszliśmy do mnie.

Zaproponowałam, że zrobię nam kolację, i nie przyjmując odmowy, zaszyłam się w kuchni. Kiedy wróciłam do salonu, by go zawołać do stołu, odpowiedziało mi jedynie głośne chrapanie.

Nie chciałam go budzić, więc odstawiłam talerze do lodówki, przykryłam go kocem i wykorzystałam moment, by wdrożyć w życie swój plan.

Teraz siedzę na obrotowym krześle w gabinecie mamy przy lekko uchylonych drzwiach, czekając, aż mój brat raczy odebrać połączenie. Nie jest jeszcze zbyt późno, więc raczej nie śpi.

– Mówiąc „Dzwoń codziennie", nie miałem na myśli dwa razy dziennie, wiesz? – Już po brzmieniu jego głosu wiem, że go obudziłam. Mój błąd. – Coś się stało?

Po kilku sekundach wreszcie ładuje się obraz z jego kamery. Wolę rozmawiać z nim przed czat wideo, wtedy mam wrażenie, jakby był tuż obok, a nie tysiąc kilometrów stąd. Rzeczywiście od jego wyjazdu rozmawiamy codziennie i nawet jeśli ta rozmowa ogranicza się do wzajemnego powiedzenia sobie „Dobranoc", i tak stanowi najlepszą część dnia. Niestety dla mojego obecnego telefonu klasyczne połączenia i wymiana krótkich wiadomości bez załączników to szczyt możliwości, dlatego muszę posiłkować się komputerem, a jedyny, do którego mam dostęp, to ten stacjonarny w prowizorycznym oraz nieco klaustrofobicznym, bo liczącym zaledwie cztery metry kwadratowe, gabinecie. Do najszybszych nie należy, ale tragedii nie ma. Jej laptop jest JEJ, a ja mam zakaz zbliżania, zwłaszcza po tej akcji z reportażem. Nadal tego z nią nie wyjaśniłam i chyba tak już pozostanie.

– Mam do ciebie prośbę.

John natychmiast się ożywia.

– Jaką?

– Mam do ciebie kilka pytań w kwestii Nolana i potrzebuję szczegółów.

Wytrzeszcza oczy, kompletnie zbity z tropu wybranym przeze mnie tematem.

– Po cholerę ci ta wiedza?! – Podnosi delikatnie głos, na co aż się cała spinam.

Gwałtownie wstaję z krzesła i podchodzę do drzwi. Specjalnie ich nie domknęłam, by mieć oko na przyjaciela, który właśnie odsypia, Bóg wie ile zarwanych nocy. Liczyłam, że John odruchowo dostosuje swój ton do mojego, jednak się przeliczyłam.

Na szczęście ta nagła zmiana to u nawet w najmniejszym stopniu nie zakłóciła snu Walkera.

Wracam na miejsce i szeptem pytam:

–  Mógłbyś trochę ciszej?

Posyła mi podejrzliwe spojrzenie.

– Nie jesteś sama?

Kręcę głową.

– Ethan jest w salonie.

– To czemu rozmawiasz ze mną, skoro masz towarzystwo?

– Bo moje towarzystwo chrapie jak borsuk na kanapie.

John parska śmiechem na tę informację, jednak szybko się opanowuje z uwagi na moją wcześniejszą prośbę.

– Przyszedł do ciebie spać?

– Długa historia – ucinam temat. – Na obecną chwilę mało istotna. Możemy skupić się na tym, dlaczego w ogóle do ciebie zadzwoniłam?

– Tak, tak... Nolan. Co z nim?

– Cóż, on i Blaise od niedawna się spotykają i...

– Że co?! – przerywa mi nagle. – Od kiedy? I czemu ja nic o tym nie wiem?

– Od tej nieszczęsnej domówki.

Krzywię się już na samo wspomnienie. Mimowolnie zaczynam myśleć, jak wyglądałaby nasza sytuacja, gdyby John o niczym mi nie powiedział. Gdybym znalazła inny pretekst do rozmowy z Ethanem. Gdybym Blaise nie poznał Nolana. Gdybym nie poszła nad rzekę i nie spotkała Michaela...

Odrzucam od siebie te rozważania, bo tylko niepotrzebnie mnie rozpraszają.

– A czemu nic ci nie powiedział, to już nie mnie pytaj.

– Dziwne.

– Fakt.

– Chociaż ostatnio mamy raczej kiepski kontakt.

Kolejny zbieg okoliczności? Wątpię.

– Ostatnio? Sprecyzuj.

Przez dłuższą chwilę intensywnie się nad czymś zastanawia.

– Od imprezy – stwierdza jakby z przerażeniem. Najwyraźniej połączył kilka pierwszych kropek. – Jakoś od tamtego weekendu zaczął mnie unikać.

Wyraz jego twarzy sugeruje, że nie skończył jeszcze mówić, ale ta przedłużająca się cisza sugeruje inaczej. Postanawiam przerwać ją jako pierwsza:

– Coś jest na rzeczy – mówię na głos to, co oboje myślimy. – I ja chcę się dowiedzieć co. Nie ufam mu. 

– Dał ci jakiś powód? Nie pytam złośliwie, po prostu... Kompletnie tego nie rozumiem.

Czyli jest nas dwoje.

– Mnie nie, ale Ethan zauważył zmiany w zachowaniu Blaise'a. Gdy opowiedział mi o ich ostatnim konflikcie, odniosłam wrażenie, że Nolan wykorzystał sytuację, by ich skłócić.

Nie podaję szczegółów, ponieważ nie są istotne. Tutaj wyjątkowo liczy się wyłącznie szerszy obraz, a na detale nikt nie patrzy.

– Znasz sytuację, wiesz, że jest podatny na manipulację. W dodatku to jego pierwszy poważny związek.

Źle dobrałam słowo. Jeszcze za wcześnie, by nazywać związek poważnym, powinnam raczej określić go mianem normalnego, polegającego na czymś więcej niż tylko na seksie, takiego, w którym obie strony jedynie sporadycznie znajdują się pod wpływem substancji psychoaktywnych i zazwyczaj są w pełnie świadome otaczającego je świata.

Gdy go zapytałam o Nolana, nie posiadał się ze szczęścia. I po części rozumiem tę fiksację, może nawet lekką obsesję, chęć przelania całej swojej siły i energii na partnera, bo sama tak robiłam, jednak wolałabym, by poświęcał swój czas komuś, kto na to zasługuje.

Cały opisany przez Walkera scenariusz brzmi nieprawdopodobnie. Blaise byłby ostatnią osobą do podjęcia tak radykalnej decyzji, a już zwłaszcza w kwestii bliskiego przyjaciela. Poza Johnem jest najbardziej cierpliwą i wyrozumiałą osobą, jaką znam. Dla niego wszystko ma odcienie szarości, warstwy, głębię. Nie mogę uwierzyć, że nagle mu się odmieniło i postanowił osądzić Ethana według zasady „Spieprzyłeś? Wypadasz". Nie zrobiłby tego. Nie z własnej woli.

– Nie zrozum mnie źle, ale... Jesteś pewna, że odrobinę nie przesadzasz?

– Nie jestem, Ethan tak samo, jednak wolę mieć pewność.

John wzdycha ostentacyjnie.

– Co chcesz wiedzieć?

– Wszystko.

– A konkretniej?

– Po Isabelle spotykał się z kimś? Tak na poważnie, powiedzmy, że dłużej niż miesiąc?

– Zaniż do dwóch tygodni albo nie mamy o czym rozmawiać.

Wytrzeszczam oczy.

– Serio? Przez trzy lata?

Byli ze sobą od szóstej klasy, niestety pod koniec liceum doszło do gorzkiego rozstania. Powód od samego początku był tajemnicą i w dalszym ciągu nią jest. Ludzie boją się zapytać Nolana, co zmieniło tę wielką miłość w śmiertelną nienawiść, a Isabelle przepadła bez śladu. Wyjechała, tyle wiadomo. Gdzie? Dlaczego? Tych informacji nikt nie posiada.

– Odkąd zerwali, długoterminowe relacje przestały go interesować. A jeśli już się z kimś związał, to nie na długo.

– Z Blaise'em jest od pięciu tygodni – zauważam, nie wiedząc, czy to dobrze, czy bardzo źle.

Mój brat nie jest tą informacją zdziwiony, a wręcz zszokowany.

– Serio? To chyba rekord.

Mam ochotę skarcić go za tę nutę żartu w głosie. Kiepski moment.

– Muszę z nią porozmawiać – oznajmiam grobowym tonem. – Muszę się skontaktować z Isabelle.

– Jak zamierzasz tego dokonać, skoro nawet jej najbliżsi znajomi nic nie wiedzą?

– Coś wymyślę.

Liczę, że ojciec Blaise'a zechce jakoś ułatwić mi zadanie. Co prawda nakłonienie go do pomocy będzie nie lada wyzwaniem, ale gdy przedstawię mu sytuację, na pewno w końcu ulegnie. Zrobi wszystko, by go chronić, nawet jeśli ma to oznaczać nagięcie przepisów.

Zazwyczaj ich relacja mnie rozczula, jednak czasem budzi potworną zazdrość, ponieważ mój ojciec bardziej przejmował się stanowiskiem w pracy niż moim bezpieczeństwem. Przez niego straciłam wiarę w wymiar sprawiedliwości, który w sumie jest nim tylko z nazwy, bo w rzeczywistości ze sprawiedliwością nie ma on absolutnie nic wspólnego.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Oficjalnie mogę Wam powiedzieć (a raczej napisać), że WINA jest skończona, a rozdziały gotowe do wstawienia. Myślę, że będę je publikować co dwa, trzy dni, żebyście nadążali.

Potem widzimy się w części drugiej. Kto czeka?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro