9. Obietnica

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To prawda, że często nie można odzyskać tego, co się kiedyś miało, ale można zamknąć ten rozdział i zacząć od nowa.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Shout AT The Devil rozbrzmiewa mi w uszach, a biodra wręcz same kołyszą się na boki w rytm muzyki. Ponad nią słychać śmiechy, krzyki, żarty, głośno nuconą melodię. Tak brzmią chwile beztroski. Tak brzmi radość.

Obiegam wzrokiem niewielki salon połączony z kuchnią oraz zgromadzony tłum. Część gości zajmuje miejsca na kanapie i fotelach, niektórzy usadowili się na schodach, inni wdychają świeże powietrze, jednocześnie trując się nikotyną, a cała reszta wśród wystawionych na blacie trunków szuka czegoś, co sprostałoby ich oczekiwaniom.

Na tej ostatniej grupie skupiam się w szczególności. Obserwuję, jak Blaise bierze do ręki już którąś z kolei butelkę i po chwili zastanowienia odkłada ją z powrotem. Ostatecznie nic chyba nie przypada mu do gustu, bo sięga po najzwyklejsze piwo. Ze zgrzewki wyciąga dwie butelki, po czym spogląda w moim kierunku i zadaje pytanie, które zrozumieć mogę, jedynie czytając z ruchu jego warg.

Upewnia się tylko, czy i ja czegoś nie chcę.

Kręcę głową, krzywiąc się już na samą myśl o alkoholu, a raczej o tym, co był w stanie ze mną zrobić.

Przechodzi mnie lodowaty dreszcz. Nigdy więcej.

Przysuwam bliżej siebie miskę z mieszanką różnych smaków laysów i wpycham sobie do ust sporą garść.

Wtedy zjawia się przy mnie Ethan.

– Hej. – Opiera się o szafkę, przy której siedzę.

Obracam się nieco na wysokim taborecie, by siedzieć przodem do niego.

– Hej.

Jakoś niezręcznie...

– Słuchaj, tak sobie myślę, że wcześniej mogłem trochę inaczej zareagować. Mniej... pusto? Nie wiem, czy to ma sens, ale rozumiesz, o co mi...

– Rozumiem – przerywam mu, wyczuwając nadchodzący słowotok.

– Szczerze mówiąc, chyba wtedy naprawdę nie dotarło do mnie, o czym opowiadasz. Może jeszcze siedziała we mnie frustracja, może byłem źle nastawiony, sam nie wiem... Na moment jakoś się wyłączyłem z... – Wdycha ciężko, spuszczając głowę. – Co ja pieprzę...

Wbrew pozorom chyba rozumiem, o co mu chodzi. Ale tylko „chyba", do uzyskania pewności potrzebuję dogłębniejszego wyjaśnienia.

– Posłuchaj, przemyślałem jeszcze raz naszą rozmowę i chyba już rozumiem.

Z powodu niedostatku światła czerń jego źrenic niemal całkowicie pochłonęła błękit tęczówek. Z jakiegoś powodu widok ten budzi we mnie niepokój.

Gdy mijają kolejne sekundy ciszy, domyślam się, że teraz na mam coś powiedzieć. Tylko co?

– I tak zajęło ci to mniej, niż przewidywałam.

– Cóż, tu zasługi trzeba przypisać whisky, której w krótkim czasie zrobiło się jakoś podejrzanie mało.

Chcę tak, jak on zaśmiać się na te słowa, lecz jestem w stanie wymusić z siebie jedynie delikatny uśmiech.

Oby nie był na tyle pijany, by nazajutrz nie pamiętać naszej rozmowy.

– Wracając... Przepraszam, że tak gwałtownie zareagowałem. Że nie wysłuchałem cię od razu i pochopnie oceniłem sytuację. Żałuję tego.

Wytrzeszczam oczy w niedowierzaniu. Tak dojrzałe zachowanie z jego strony mile mnie zaskakuje.

Powinnam odpowiedzieć tym samym.

– Oboje mieliśmy w tym chaosie swój udział. Powinnam powiedzieć ci wcześniej, przyznaję.

– Każdy ma prawo do sekretów, a to, co mi wyznałaś... Nawet nie wyobrażam sobie, przez co wtedy przechodziłaś.

To w jego oczy się szklą czy po prostu moje zachodzą łzami?

– Było ciężko, ale dałam radę. W końcu miałam przy sobie kilka ważnych osób, które za cholerę nie pozwoliły mi się poddać. Tak przypadkiem jedną z nich byłeś ty.

Czuję ciepło w okolicy serca.

Koniec z kłamstwami? Za piękne, żeby było prawdziwe.

– Łał. – Otwiera usta, by coś jeszcze dodać, lecz po chwili znów je zamyka. I tak jeszcze kilka razy, aż w końcu odzyskuje mowę. – Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy.

Dobra, to jednak ja płaczę. Ale co z tego, skoro to łzy szczęścia?

Nie sądziłam, że dożyję takiego momentu, gdy płakać będę nie z bólu czy rozpaczy, lecz z radości.

Może trochę przesadzam, ale naprawdę czuję się inaczej. Jakbym zrzuciła z siebie pierwszą z niestety wielu warstw zepsucia, które pochłania mnie stopniowo i nie zaprzestanie, dopóki nie dorwie w swoje szpony mojej duszy. Ta pierwsza warstwa może być kluczem do jej ocalenia

– Cieszę się, że to obgadaliśmy – przyznaję.

– Ja też.

Na jego usta wpływa uśmiech tak szeroki, że udziela się również mnie.

Jednak muszę mieć pewność. Tak dla świętego spokoju.

– Więc między nami wszystko...

– W jak najlepszym porządku.

W jak najlepszym porządku. W. Jak. Najlepszym. Porządku.

Te słowa brzmią cudownie.

Owszem, pozostaje jeszcze wiele innych problemów, jednak nimi zajmę się jutro. Dzisiaj świętuję to małe zwycięstwo.

Ethan jednym haustem dopija resztki wspomnianego whisky tkwiące na dnie szklanki, którą przez cały ten czas trzymał w dłoni.

Odstawia ją na blat, a jego wzrok momentalnie wędruje w stronę alkoholi, przy których dopiero co widziałam Blaise'a.

A miałam mieć go na oku.

Rozglądam się nerwowo, coraz bardziej zaniepokojona jego zniknięciem z mojego pola widzenia.

Nie no, wyluzuj, nie siej paniki. To dorosły facet.

A jeśli... Cicho!

– Przynieść ci coś? – Ruchem głowy wskazuje miejsce, które poniekąd wywołało u mnie lawinę czarnych myśli.

– Naprawdę dzięki. Moja abstynencja jest raczej permanentna i nie podlega wyjątkom.

Przez chwile patrzy na mnie z nieodgadnioną miną.

– Czemu mam wrażenie, że za tym też kryje się coś grubszego?

Bo w moim życiu mało kiedy coś jest proste i nie posiada drugiego dna.

– Ujmę to tak: był taki okres, gdy zdecydowanie za rzadko byłam trzeźwa.

Ethan kiwa głową w zrozumieniu, po czym wyplątuje z folii ostatnią butelkę piwa.

Mieszamy? Oj, rano nie będzie za ciekawie...

– Widziałeś gdzieś Blaise'a – pytam go, równocześnie dokładnie lustrując wzrokiem całe pomieszczenie.

– A to nie on? – Wskazuje jakieś miejsce.

Spoglądam w tym kierunku i rzeczywiście dostrzegam przyjaciela siedzącego na kanapie. Co ciekawe, w towarzystwie samego gospodarza.

Nolan słucha go uważnie, gdy zaciekle o czymś opowiada. Obaj wydają się zadowoleni z takiej formy spędzania czasu i o ile jest to dla mnie przyjemny widok, to budzi on wiele pytań.

Z pozoru wygląda to niewinnie, ale wystarczy przyjrzeć się szczegółom, by obraz sytuacji uległ diametralnej zmianie. Dłoń Nolana oparta częściowo na ramieniu Blaise'a, sposób, w jaki siedzi, nadający ciału otwarty charakter, nieprzerwany kontakt wzrokowy. Wszystko nagle staje się jasne.

Kątem oka zerkam na Ethana, czekając, co powie.

Czekam... I czekam... I... Cisza, wyjątkowo wymowna cisza.

Znów na nich spoglądam, tym razem bardziej skupiając się na przyjacielu.

Nerwowe drganie nogi sugeruje brak pełnego komfortu, ale wręcz zahipnotyzowany wyraz twarzy świadczy wręcz przeciwnie.

Kiedy Nolan nachyla bliżej niego, by coś powiedzieć, słyszę głośnie chrząknięcie Walkera.

Tym razem postanawiam zabrać głos jako pierwsza, lecz najpierw wybieram strategię, którą poprowadzę dalszą rozmowę.

Decyzja pada na tę ryzykowniejszą.

– Pasują do siebie, nie uważasz?

Patrzy na mnie, jakbym palnęła właśnie największą głupotę świata, jednak robi to tylko przez krótką chwilę, potem przywołuje się do porządku, narzucając maskę obojętności.

– Może.

Może?

– Dobrze by było, żeby wreszcie mu się z kimś udało.

– Ta...

– Może nie znam go za dobrze, ale John mu ufa, więc ja też.

– Ja jakoś niespecjalnie – mruczy pod nosem, po czym znika gdzieś w tłumie.

Nie zatrzymuję go, pozwalam wydarzeniom się rozwinąć.

Odruchowo wstrzymuję oddech, gdy Nolan jeszcze bardziej zmniejsza odległość pomiędzy nim a Blaise'em. Jedną dłoń nadal trzyma luźno na oparciu kanapy, natomiast drugą delikatnie chwyta Bowersa za kark i przybliża do siebie, by zainicjować pocałunek.

Następstwo tego ruchu jest niepewne. Nie wiem, jak dużo wypił mój przyjaciel, a zatem nie potrafię określić, ile udziału w podejmowaniu decyzji ma alkohol, a ile rozsądek.

Mija chwila, a on go nie odpycha, mijają kolejne, a odwzajemnia pocałunek. Wtedy postanawiam odwrócić wzrok, czując się jak intruz.

Nadal jednak nie mogę wyjść z podziwu.

Tak wiele rozmawialiśmy na ten temat, tak długo próbowałam go przekonać, że nie warto, i jakoś wtedy mnie nie posłuchał.

Więc czemu akurat...

Nagle przypominam sobie sytuację sprzed niedawna i dociera do mnie, co się stało.

Próbuję odnaleźć w tłumie Ethana. Nie jest to takie trudne, bo oddalił się na jedynie kilka kroków.

Stoi nieopodal mnie, rozmawia z jakąś dziewczyną. Lustruję ją kilkakrotnie, próbując zebrać jak najwięcej informacji.

Kilka rudych kosmyków wymknęło się z jej kucyka. Upięcie wygląda na wykonane niestarannie, ale jeśli się przyjrzeć, widać, że staranność, z jaką zostało wykonane.

Jej delikatne rysy twarzy wyglądają dziwnie... znajomo. Zaraz moment. Przecież to kelnerka od mojito.

Dziwnie mi ją tak nazywać, ale chyba nigdy mi się nie przedstawiła. A jeśli nawet, to tego nie pamiętam.

Jeśli wtedy w pubie można było mieć pewne wątpliwości co do jej intencji, tak teraz już ich nie mam. Ewidentny flirt poznam z kilometra.

Obawiam się, że obaj zrobią dzisiaj coś, czego będą żałować. Instynkt nakazuje mi ich przed tym powstrzymać, ale rozum skutecznie mnie od tego pomysłu odciąga.

Są dorośli, sami za siebie odpowiadają. Dlatego niezależnie jak bardzo mnie dręczy ta świadomość, ale nic z tym nie zrobię. Chociaż tej katastrofie chcę i mogę zaradzić, to nie tknę palcem. Nie mogę wiecznie ich pilnować.

Muszę czymś zająć myśli. Rozglądam się w poszukiwaniu czegoś, co odwróciłoby moją uwagę. Zerkam na alkohol. Odpada. Patrzę na jedzenie. Wyjątkowo jakoś nie mam ochoty.

Ostatecznie stwierdzam, że poszukam brata.

Przeczesuję salon i kuchnię, a następnie taras. Nigdzie go nie ma, więc zostaje piętro, ale tam wolę nie zaglądać. Bo tylko z jednego powodu mógł się tam udać.

Czyli wychodzi, że zostałam sama w obcym domu w towarzystwie praktycznie obcych ludzi.

Też mi zabawa...

Przez chwilę myślę, co ze sobą zrobić, i ostatecznie postanawiam wrócić nad rzekę, chcąc nieco odpocząć od tego zgiełku. Tamto miejsce naprawdę mi się spodobało, jest takie ciche i spokojne.

Gdy schodzę z werandy, uderza we mnie chłodny powiew wiatru. Nie taki, od którego człowiek zaczyna drżeć, lecz taki przypominający pierwszy wdech po wypłynięciu na powierzchnię wody. Przyjemny, długo wyczekiwany.

Z każdym stawianym krokiem coraz słabiej słyszę muzykę, a coraz wyraźniej szum wody i szelest porywanych przez wiatr liści.

Podchodzę możliwie jak najbliżej brzegu i przysiadam na jednym z większych kamieni o w miarę płaskiej powierzchni. Nie przejmuję się pobrudzeniem ubrań, w zasadzie to aktualnie nie przejmuję się niczym. Nawet lista pozostałych, nierozwiązanych jak dotąd problemów nie jest w stanie zaburzyć mojego wewnętrznego spokoju.

Ja pierdolę, jakie to świetne uczucie. Błagam, niech się nigdy nie kończy.

– Aż tak tam nudno?

Zaskakuje mnie czyjś głos.

Co prawda nie upewniłam się, że jestem tu sama, lecz założyłam tak z góry. Bo kto normalny zamiast spędzać miło czas ze znajomymi wolałoby siedzieć samotnie?

Spoglądam przez ramię w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. W ciemności dostrzegam męską sylwetkę i czerwony, rozżarzony punkcik, najpewniej z odpalonego papierosa.

Mężczyzna szybkim krokiem podchodzi do światła.

Czuję lekką ulgę, widząc znajomą twarz, ale z tego samego powodu czuję też niezadowolenie. Ale, o dziwo, tylko drobne.

Ulgę, bo z kimś obcym czułabym się niepewnie, a niezadowolenie, ponieważ akurat jego miałam więcej nie spotkać.

Czy to znak? Czy może po prostu pech?

– A liczyłam na chwilę spokoju... – Wzdycham zrezygnowana.

– Nie ty jedyna.

Przytrzymuje papierosa w ustach, szukając czegoś w kieszeni bluzy. Po chwili wyciąga w moim kierunku otwartą paczkę fajek z zapalniczką w środku.

Tym razem pokusa jest zbyt silna, bym odmówiła.

Przypalam sobie jednego, a nikotyna obezwładnia mnie już po pierwszych paru zaciągnięciach.

Chowa resztę z powrotem do kieszeni, po czym siada obok mnie.

– Domyślam się, że jesteś ze znajomymi.

Potakuję.

– W takim razie dlaczego siedzisz tu sama?

– Może postawię ich w złym świetle, gdy tak to ujmę, ale znaleźli sobie... lepsze zajęcie.

Michael patrzy na mnie ze zdziwieniem.

– Rzeczywiście nie najlepiej to o nich świadczy.

– To nie do końca tak. Zresztą ich towarzystwo nieco mnie przytłoczyło. Chciałam pobyć trochę sama.

Posyłam mu znaczące spojrzenie.

– I nie udało mi się, jak widać.

Reaguje na to cichym śmiechem.

– Mam sobie iść?

– Nie – zaprzeczam stanowczo, uprzednio nawet tego nie przemyślawszy. – Nie. Skądże. Byłeś tu pierwszy.

Jak już to ja powinnam iść. Tyle że wyjątkowo nie mam ochoty się stąd ruszać. Pomimo niechcianego towarzystwa jest mi tu naprawdę dobrze. Dlatego jestem skłonna pójść na kompromis.

– Lepsze pytanie: co ty tu robisz sam?

– Obiecałem znajomemu, że przyjdę, ale to chyba nie dla mnie. W środku czułem się jak w klatce.

– No to jest nas dwoje.

Posyłam mu pokrzepiający uśmiech, co on odwzajemnia. A raczej próbuje, bo w tym uśmiechu brakuje energii. Wydaje się nieco... smutny.

– Słuchaj, odnośnie tego, co mówiłam ostatnim razem... – zaczynam niepewnie, nie do końca wiedząc, co tak właściwie chcę powiedzieć. – Mam wrażenie, że nie byłam wtedy w stanie w pełni obiektywnie ocenić sytuacji. Tak się złożyło, że byłam wtedy trochę... Nazwijmy to... – Dobija mnie moja nieumiejętność wysławiana się, czasem nie potrafię sklecić najprostszego zdania. – Po prostu miałam sporo na głowie, ciągle chodziłam zestresowana, a przez to wkurzona.

Dzisiaj wywnętrzam się tak bardzo, że równie dobrze mogłabym sobie wypruć flaki. Wtedy już dosłownie nie miałabym nic do ukrycia.

No, prawie nic.

– Chyba przeniosłam na ciebie część tych emocji i trochę zbyt pochopnie oceniłam.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – Spogląda na mnie podejrzliwie.

A żebym to ja wiedziała...

– Zdałam sobie sprawę, że niektórych mostów nie należy palić. Jeśli nadal nie zmieniłeś zdania, to... Chciałabym zacząć od nowa. A przynajmniej spróbować, zobaczyć, co z tego wyjdzie.

– Cóż, ja zdania nie zmieniłem, ale cieszę się, że ty tak.

Oboje reagujemy śmiechem na te słowa.

– Naprawdę tego chcesz? – W jego zielono-brązowych oczach rozpala się płomień nadziei.

Zaraz zwymiotuję z natłoku wrażeń i nad wyraz szczerych rozmów, ale tak, zdecydowanie tak.

– Chcę. Ale jest jeden warunek.

Teraz ta nadzieja przemienia się w niepewność.

Czemu w tych gwałtownych zmianach jest coś, co sprawia mi satysfakcję?

– Jaki?

– Jeśli kiedykolwiek będziesz się z czymś zmagał, po prostu powiedz, że potrzebujesz przestrzeni. Skończ kłamać, skończ mnie unikać, skończ kopać sobie dołki. Jeśli to ma wyjść, jeśli mam ci zaufać, potrzebuję z twojej strony pełnej szczerości. Czy możesz mi to obiecać?

Zanim odpowiada, mijają zaledwie sekundy, lecz wydają się one całą wiecznością.

– Mogę. – Bierze mnie za rękę. – Obiecuję, że zrobię wszystko, by naprawić dawne błędy.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

No, to teraz słucham: jak wrażenia?

W tej scenerii rozegra się jeszcze jedno ważne wydarzenie, ale o tym następnym razem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro