Mori To Ch*j

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzień był naprawdę cudowny. Słońce grzało przyjemnie, a ptaki na zewnątrz ćwierkały piękną melodie, która do biura wpływała otwartym oknem.

Kunikida jakoś specjalnie nie narzekał. Od rana zakopał się we własnych sprawunkach i póki co nie zapowiadało się na to, by prędko się od nich oderwał. Mężczyzna jednak sam nie wydawał się tym przejęty, a wręcz zrelaksowany, wypełniając kolejne arkusze i przenosząc dane do Exela.

Ranpo z kolei jak zwykle siedział za biurkiem i pochłaniał nieludzkie ilości przekąsek. Co jakiś czas zerkał za okno na ruchliwą ulice, starając się wydedukować coś o przechodzących pieszych, tak dla zabicia czasu.

Atsushi pomrukiwał cicho siedząc w promieniu słońca, wpadającym przez jedno z okien i wygrzewał się z zadowoleniem, w czasie gdy sterta papierów na biurku jedynie malała. To tylko napełniało go dodatkowym optymizmem, bo oznaczało zbliżający się wielkimi krokami koniec zmiany i powrót do mieszkania. Zamierzał dotrzymać towarzystwa Kyouce, która niedawno się przeziębiła i pozostawała w łóżku od paru dni.

Yosano cicho nucąc zajmowała się porządkami. Sprawdzała daty ważności wszystkich specyfików i ścierała kurze, co jakiś czas zwilżając gardło szklanką wody. Kobieta cieszyła się ciszą i brakiem naglących spraw, w końcu mogła nieco się odprężyć i zadbać o swoje miejsce pracy. Miała już w planach wizytę u kosmetyczki i lampkę wina, kiedy wróci do domu i zanurzy się w jakiejś ciekawej lekturze.

Kenji na dachu, wraz z szefem rozmawiali przy pielęgnacji niewielkiego ogródka, który niedawno założyli. Osłonili roślinki przed prażącym słońcem, a niski blondynek kontynuował wyjaśnianie przełożonemu, dlaczego nie można ich teraz podlewać. Starszy słuchał go w zadumaniu, głaszcząc kota, który niedawno się przypałętał i od razu został zaadoptowany przez Zbrojeniówkę.

Osamu za to nucił swoją umiłowaną piosenkę o podwójnym samobójstwie, przeglądając jakieś stare papiery, rozwalony na kanapie w najlepsze. Cieszył się, że Doppo nie zrzędzi mu nad uchem i w pogodnym nastroju wyczekiwał nieuniknionego. Kiedy już myślał, że może zmienili plany lub chociażby datę, do pomieszczenia wleciał niewielki okrągły przedmiot.

Uwolniła się z niego dość szybko gęsto-szara zasłona dymna. Wszyscy Detektywi w pomieszczeniu poderwali się szybko na nogi i pokaszlując, zaczęli wyglądać napastników. Dazai jedyny podniósł się ospale z grymasem niezadowolenia. To nawet nie był gaz usypiający, czy coś ogłuszającego. Żałosne. Zwykła, najprostsza zasłona dymna. Dziecinada.

Portówka ostatnio schodziła na psy i to tak bardziej niż zazwyczaj. Cóż, nie zamierzał narzekać na to jakoś specjalnie, bo dzięki temu jego praca była o wiele prostsza. Ostatecznie nawet jeśli potrzebowaliby ich pomocy w obronie Jokohamy, wystarczyłoby połączenie sił jego i Chuuyi. W większości przypadków, jakie przewidywał, to zdecydowanie wystarczyło.

Podczas całej tej akcji, przy której nie musiał nawet kiwnąć palcem jedna rzecz wywołała u niego westchnienie niezadowolenia. Gin. Naprawdę liczył, że jej tu nie będzie. Dziewczyna podeszła go cicho od tyłu i przywitała zimnym ostrzem, co raczej nie zaliczało się do ich najmilszych powitań.

Szatyn jednak uśmiechnął się pod nosem. Zdążył się na tyle obrócić, by ostrze wylądowało w jego boku, a nie plecach, co mogłoby go o wiele więcej kosztować. Bo choć rana była głęboka nie zostało uszkodzone nic nadto przydatnego. Co najwyżej mogło się otrzeć o jedną z nerek, ale przecież w razie czego miał drugą, nie?

- Ach, Gin~. Miło cię widzieć. - powiedział łagodnie, uśmiechając się pogodnie i odsuwając szybkim ruchem z jej zasięgu.

Dziewczyna jedynie odwzajemniła uśmiech, co zauważył po tym, jak maska uniosła się nieco na jej policzkach, a w kącikach oczu pojawiły się kurze łapki. Nim jednak poprawiła cięcie, odskoczył w tył z wciąż tym samym niewzruszonym uśmiechem, jakby wykutym na jego ustach.

- Musisz jednak szybciej działać. Miałem za dużo czasu między zauważeniem zasłony, a twoim atakiem~. - dodał spokojnie, a czarnowłosa skinęła głową na znak zrozumienia zupełnie jakby był jej nauczycielem. Jakby wciąż trenowała jej brata i ją.

Następnie nastąpiło parę szybkich ataków splecionych z jeszcze szybszymi unikami między dwójką dawnych współpracowników. Szatyn z rękoma w kieszeniach beżowego płaszcza, odskakiwał od długiego ostrza z lekkim rozbawieniem. Zrezygnował jednak z jakichś głupawych komentarzy, kątem oka bardziej skupiony na pozostałych. Również walczyli, z tego co zaobserwował, nie mieli większych problemów, acz zniszczenia jedynie rosły. Że też zawsze to ich biuro musiało cierpieć na tych bezcelowych potyczkach. Nie żeby zamierzał pomagać w naprawach, lub kiedykolwiek w nich uczestniczył, ale wciąż było to utrapienie. Zwłaszcza, że już oczyma wyobraźni widział Kunikide, który sfrustrowany znów docisnąłby ich wszystkich do obowiązków... A już miał taki dobry humor; eh.

Cała ta potyczka nie zajęła nawet pół godziny, nim wszyscy napastnicy zostali wyrzuceni przez okno biura i detektywi zajęli się sprzątaniem. Doppo wziął sobie najwyraźniej za priorytet przypilnowanie Osamu w porządkach, bo kiedy tylko ten starał się wycofać niezauważony blondyn przyciągał go za uchu, jak jakiegoś dzieciaka, z powrotem do zbierania gruzu na taczki.

Zabandażowanego po godzinie jednak uratował nagły telefon, wcześniej niż się spodziewał, o wiele wcześniej. Tak, czy inaczej, nie zamierzał na to narzekać. Zatrzymał Kunikide chłodnym spojrzeniem i odebrał, zadając rutynowe już pytanie i po usłyszeniu odpowiedzi rozłączył się. Bez słowa wyszedł z biura, ignorując wołającego za nim mężczyznę i pytające spojrzenia, lekko zabarwione zmartwieniem, pozostałych członków agencji.

Nie rozmyślał nad tym nadto. To czy będzie miał później problemy za takie zachowanie, to nie było istotne. Jego myśli okupowała już tylko jedna osoba, do której właśnie zmierzał. Spotkania przybrały na częstotliwości, a Nakahara zdawał się na nich coraz mniej upojony.

Osamu nie miał pojęcia, jak czuć się z tym wszystkim. Cieszył się, że ich relacja wróciła do tego jaką była niegdyś... Tylko, że właśnie nie. Wszystko było inne. Nawet oni byli inni. Nakahara i on technicznie nie byli już partnerami. Nie pracowali razem. Nie pracowali nawet w jednym celu.

To wszystko napawało szatyna pewnym dyskomfortem. Te spotkania... Czy to na pewno był dobry pomysł? Miał się odciąć od przeszłości. Od mafii. Dla Ody. Działać po stronie ratującej życia... Ale tak technicznie pomaganie w potrzebie jest dobre, nie? Poza tym Chuuya nie był tylko jego przeszłością. Osamu był w tej kwestii dziwnie pewny, że co by się nie działo, ich losy splatają się ze sobą do samego końca. Z desperacją trzymał się osoby, która nie opuściłaby go w żadnym życiu.

Stanął przed wejściem do baru. Położył dłoń na klamce i zamarł w pół kroku. Jakby jakaś niewidzialna siła powstrzymywała go przed wejściem do środka. Wszystkie jego wątpliwości nagromadziły się nie pozwalając mu przekroczyć drzwi. To było nie w porządku; tak trzymać się rudzielca... Powinien pozwolić im obu zapomnieć o sobie nawzajem, a nie trzymać niższego mężczyznę wiecznie przy sobie, jak jakiś "plan b". To było tak cholernie nie w porządku. Ale nie potrafił inaczej. Nie potrafił porzucić tej relacji. Nawet jeśli to byłoby zdrowsze dla nich obojga. Jeśli mieli się wyniszczyć, jeśli ta ich więź miała być im zgubom; niech tak będzie.

Spojrzał przez szybę w wejściu i dostrzegł rudzielca siedzącego samotnie z butelką wina. Nie skrytego w kącie, jak zazwyczaj. Wydawał się zdenerwowany, bardzo. Bardziej niż zwykle. Osamu westchnął i przeczesał palcami włosy wypuszczając oddech, który nie wiedział nawet, kiedy wstrzymał. Nie mógł go teraz wystawić. Po prostu nie mógł.

Wszedł do baru i ruszył prosto do mafiosy, z którym w połowie złapał kontakt wzrokowy. Ognistowłosy podniósł się, nieznacznie się chwiejąc, zgarnął na wpół wypitą butelkę wina i ruszył w kierunku lekko rozmazanego szatyna. Wyższy złapał go bez słowa pod ramię i pomógł w dalszej drodze.

- Kurwa, nawet nie wiesz jaki jestem wkurwiony. - wymruczał pod nosem. Głos miał zachrypły od alkoholu, a mięśnie napięte, jakby przymierzał się do jakiegoś ataku.

- Faktycznie, wcaaale po tobie nie widać. - zaśmiał się brązowooki, drocząc się lekko z nietrzeźwym kompanem.

- Jeszcze ty mnie dziś nie denerwuj. Nie ręczę za siebie. - odpowiedział z wyraźną irytacją, starając się skupić na stawianiu, jak najprościej, kolejnych kroków.

- Mmmm, postaram się. - odparł melodyjnie wyższy, ale faktycznie w dalszej drodze, nie kontynuował już swoich zaczepek.

...

- Więc? Co cię tak wytrąciło z równowagi? - zagadnął stawiając na stoliku typowy zestaw na ich spotkania. Wino, whisky, szklanka z kulą lodu i spory kieliszek.

- Mori, kurwa chuj zasrany, za kogo on się niby ma. - na te słowa Dazai zakrztusił się powietrzem i prawie rozlał właśnie otworzoną butelkę mocniejszego wina.

- Słucham? - spojrzał na mafiose, chcąc utwierdzić się w tym, że nie przesłyszał się właśnie.

- Mori to chuj. No zajebany chuj i zasraniec z niego. Przyjebał się do mnie, kurwa, wszystko mu nie pasuje. - burzył się dalej rudowłosy mężczyzna siadając na kanapie z impetem - Co się tak patrzysz? - mruknął, marszcząc brwi, kiedy złapali kontakt wzrokowy.

- Nie, nie, po prostu nie myślałem, że kiedykolwiek będziesz źle o nim mówił? To Twój szef i... - zaczął z lekkim rozbawieniem, nalewając do kieliszka większą porcję krwistego trunku czując że tego trzeba niższemu.

- Kutas a nie szef. Boss'a już od jakiegoś czasu coś pierdoli i staruch świruje. To, że jestem lojalny, nie znaczy kurwa, że jestem ślepy. Za kogo ty mnie masz Makrelo? - wziął od szatyna kieliszek i wypił zawartość jednym haustem ku zaskoczeniu detektywa, nawet się przy tym nie krzywiąc.

- No ale co się dokładnie podziało? - usiadł obok że szklanką whisky.

- No przyjebał się do mnie o tę misję. A byłem u niego wcześniej i tak jak radziłeś poprosiłem o przydzieleni mi Gin. Odmówił oczywiście. - podał kieliszek brązowookiemu żeby ten nalał mu jeszcze trunku.

- Ale to nie udała się ta misja? - Osamu zdawał się dalej nie rozumieć o co mógł przyczepić się jego były przełożony. Wedle jego przewidzeń misja miała powieść się bez przeszkód, przecież nie mógł się pomylić.

- Oczywiście, że się udała. Ale zaczął mi robić aferę o zniszczenia i czas. Się staruchowi nie podoba to może niech sam ruszy w teren, a nie siedzi na dupie i bawi się w przebieranki z dziesięciolatką - Dazai nie potrafił powstrzymać parsknięcia, słysząc to i trochę whisky, która była już w połowie drogi do jego żołądka, wylało mu się nosem - Pewnie jakby dał mi Gin, to by miał wąty o to, że w Agencji się nie powiodło i też byłaby to moja wina. Ugh, nie rozumiem, od ostatniego czasu, co misję mu coś nie pasuje ze mną. - szatyn wytarł siebie i to co oblał chusteczkami przygotowanymi pod stolikiem, wciąż słuchając - Wiem, że nie jestem tobą. Wiem że wolałby ciebie, ale nosz kurwa nie musi mi tego tak uświadamiać. Głupi nie jestem... -

- Chuuya, nie sądzę by nas porównywał. Jesteśmy świetni na totalnie innych polach. Może miał gorszy dzień, poza tym jestem pewien, że woli mieć ciebie niż mnie. - zauważył i położył dłoń na ramieniu rozmówcy, ta jednak szybko została strącona.

- Kurwa nie pierdol. - warknął na niego, w końcu zaszczycając go pełnym bólu i wściekłości spojrzeniem - Dla wszystkich jestem drugim wyborem! Dla Boss'a. Dla Ozaki. Kurwa, nawet dla ciebie. Cholera... - ponownie odwrócił wzrok wsuwając palce między ogniste kosmyki - Wiem, że nie jestem człowiekiem, że to nie to samo, ale staram się. Kurwa żyły sobie wypruwam, a i tak nikt nigdy by mnie nie wybrał... - głos mężczyzny nie zacznie łamał się, co zdawało się fizycznie coraz mocniej zaciskać linę na od dawna nie wzruszonym sercu wyższego, łamiąc kamienną otoczkę którą ten tak długo hodował.

- Chuuya... - zaczął spokojnie chcąc jakoś pocieszyć dawnego partnera, szukając odpowiednich słów.

- Zaprzeczysz? Sam wybrałeś Sakunosuke. - znów złapali kontakt wzrokowy. Teraz zabandażowany mógł zobaczyć słone strumienie płynące po lekko piegowatych policzkach. Zaniemówił na moment, nie potrafiąc skłamać w te skrzywdzone oczy ponownie.

- Przepraszam. - powiedział jedynie po chwili. Kamień skruszony odpadał płatami, pozwalając nowemu postanowieniu wykwitnąć na tym jałowym polu - Od teraz jesteś moim priorytetem. Nikt, ani nic, nie będzie dla mnie ważniejsze od ciebie. - wziął lewą dłoń niższego i ucałował jej wierzch - Nawet jeśli znajdzie się piękna niewiasta, chętna na podwójne samobójstwo, to zdejmę linę z szyi, by znów odebrać cię z baru. - powiedział, spoglądając w górę na rudowłosego, zostając na poziomie ucałowanej dłoni przez moment. Tym samym sprawiając, że na kolejne sekundy mafioso zaniemówił i jedynie wpatrywał się w byłego egzekutora w szoku - Co ty na to? -

- Nabijasz się... - mruknął; tak cholernie nie chciał w to wierzyć. Bo jeśli sobie na to pozwoli, ponownie zatonie w tych wszystkich emocjach, które tłumił przez te wszystkie lata rozłąki. Dopiero co złapał oddech, nabrał powietrza i szatyn znów ciągnął go na samo dno, w te kawowe jeziora.

- Mówię w stu procentach poważnie. - spokojny ton, przyniósł zgubę błękitnookiemu. Właściwie oboje od początku byli zgubieni, to była jedynie kwestia czasu.

- ...cholerna Makrela. Dlaczego ja ci tak ufam..? - westchnął i schował twarz w ramieniu zabandażowanego detektywa. Pytanie pozostało bez odpowiedzi, nie było trzeba wymawiać jej na głos. Chuuya nie potrafił pływać.

Na dłuższą chwilę zamilkli. Chuuya wtulony nieznacznie w Dazaia, który prawie od razu zaczął palcami przeczesywać jego ogniste kosmyki smukłymi palcami. Nakahara uspokoił się, wsłuchany w spokojny rytm serca wyższego.

- Brakuje mi cię w mafii. - szepnął w materiał białej koszuli niższy - Mori jest mniej znośny, kiedy nie mam z kim robić mu psikusów. - dodał i parsknął pod nosem na wspomnienie dziecięcych lat - Teraz to chyba się na mnie wyżywa, za te nasze wybryki. - westchnął wtulając się bardziej, obrócił głowę bokiem i przerzucił sobie nogi przez kolana szatyna.

- Jeśli nie groziłoby ci nic poważnego za spiskowanie ze mną, to chętnie wykręciłbym mu jeszcze jakiś numer. - przyznał z rozbawieniem brązowooki - Acz już samymi spotkaniami, jak dziś ryzykujesz, bycie posądzonym o zdradę. - zauważył z dziwną lekkością.

- Wiem to przecież durniu. - burknął rudzielec - Tylko nie knuj nic głupiego, gnido. Wciąż pozostaje wierny Portowej Mafii, po prostu Mori mnie wkurwia. A po naszej ostatniej rozmowie, wydaje mi się, że bardziej zacząłem zwracać uwagę na jego potknięcia i błędy. - sprecyzował i przeciągnął się lekko, biorąc kolejny większy łyk trunku.

- Mmm, to chyba dobrze. - Osamu zajął się po raz kolejny przeczesywaniem nietypowo ściętych włosów.

- No niby tak, ale irytuje mnie to jak cholera. A nie chcę wybuchnąć na Boss'a, bo raczej nie skończyłoby się to dobrze. - dopił kieliszek w kolejnym łyku - Nie żebym nie był dość silny, by sobie poradzić z tym starym pierdzielem. Po prostu nie chcę tak otwarcie stanąć przeciwko niemu, bo to jakbym stanął przeciwko całej mafii. - zauważył.

- Wiesz, on swojego poprzednika zabił i stał się głową Portówki. Nie, żebym coś sugerował~. - odparł melodyjnie detektyw z w pewien sposób rozmarzonym uśmiechem.

- Nie nadawałbym się na Boss'a. Po za tym po prostu chcesz żeby zdechnął, a ja nie lubię dawać ci satysfakcji. - posłał mężczyźnie z dołu wredny uśmiech i pstryknął go koślawo w nos - Więc nie licz na to gadzino. - kolejna lampka wina została polana.

.....

FH:

idk jak wy, ale ja lubię sobie poprzeklinać na Moriego, kiedy się zdenerwuję ;D

coping in some healthy way heh

Do Następnego~~

=)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro