ten jeden, w którym Holly się poddała

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeśli zastanawiacie się dlaczego tak bardzo wytrąciła mnie z równowagi przewrócona choinka, oznacza to, że muszę nieco rozjaśnić całą sytuację.
Jak pewnie pamiętacie, pewne święta, dokładnie pięć lat temu,  zmieniły w moim życiu więcej niż się tego spodziewałam w pierwszej wersji. Mój najlepszy przyjaciel stał się moim chłopakiem i takie tam...

Byłam jednak w dalszym ciągu nieźle pokręcona na punkcie świąt, więc kiedy tylko nadarzyła się zorganizowania własnych i to od a do z, byłam wniebowzięta. 

A przynajmniej do czasu, kiedy naprawdę musiałam się nimi zająć. 

Kupiliśmy z Bradem mały domek kilka ulic od centrum i to sprawiło, że uwierzyliśmy, że jesteśmy w stanie zrobić wszystko. W końcu byliśmy pełnoletni, Brad już zarabiał i to całkiem nieźle, ja byłam na studiach, czym było zorganizowanie takich świąt dla nas? 

Ale musicie mi uwierzyć, że i ja i Brad w sercach w dalszym ciągu byliśmy dziećmi. I bardzo słabo wychodziło nam udawanie dorosłych.  Świetnie było siedzieć i planować, tworzyłam całe listy tego co trzeba zrobić i kupić, jednak jakimś dziwnym sposobem zorientowałam się trzy dni przed, że praktycznie nic nie jest gotowe oprócz cholernie długiej listy na lodówce.

Organizacja świąt jednak nie była taka łatwa jak mi się zdawała na początku.

A Bradley? Bradley obserwował jak popadam w obłęd z boku i miałam wrażenie, że nawet czerpie z tego przyjemność. Pod tym względem nie zmienił się nawet trochę.

Dwudziestego trzeciego grudnia wypadłam z łóżka, jakbym była poważnie spóźniona chociaż w rzeczy samej było dość wcześnie. W pośpiechu, prawie dwa razy  otarłam się o śmierć,  gdy poślizgnęłam się pod prysznicem.
Jakoś jednak udało mi się ogarnąć i pół godziny później weszłam do kuchni, gdzie siedział sobie już całkiem zadowolony z życia Brad.

Spojrzałam na niego i westchnęłam, zastanawiając się skąd on bierze tyle energii.

-Wiesz ile mamy jeszcze dzisiaj do zrobienia?- spytałam chcąc go nieco zwrócić  na ziemię

-Oczywiście. - odparł uśmiechając się -Zrobiłem kawę i listę zakupów. Odebrałem też telefon od twojej mamy i przeprowadziłem z nią przyjemną konwersacje na temat tego, czy ze wszystkim sobie radzimy. No i wysłałem Jamesowi twój przepis na pierniki....

Wyprostował się na krześle a na jego twarzy wymalowany był niezmącony spokój.

Zamiast go zwrócić na ziemię, to on zabrał mnie do swojego szalonego świata i pokazał, że zawsze mogę na niego liczyć. 

Odetchnęłam głęboko i nawet zdobyłam się na lekki uśmiech. Czasami zapominałam, że nie jestem w tym wszystkim sama, a w każdej sytuacji stoi za mną ten uroczy chłopak, który jakimś cudem wytrzymał ze mną pięć lat.

-Co ja bym bez ciebie zrobiła?- westchnęłam i złożyłam szybki pocałunek na jego policzku.

Nie zdążył mi jednak nic odpowiedzieć, bo w tym samym momencie zadzwonił mój telefon a ja pobiegłam go odebrać. Każda sekunda była na wagę złota.

Brad oczywiście zaczął się ze mnie śmiać, ale już nic nie mogłam na to poradzić.

-Halo?

-Wiedziałam, że już będziesz na nogach! Wiesz dzwonię, żeby się zapytać o przepis na pierniki

Po drugiej stronie usłyszałam głos Carrie i wydawało mi się, że brzmi jak zupełne przeciwieństwo mnie.
W te święta to ja byłam wulkanem, który mógł wybuchnąć w każdej chwili, a ona oazą spokoju. Nie byłam pewna, jak do tego doszło, ale trochę mnie to martwiło. Może powinnam zacząć parzyć sobie jakieś ziółka, albo coś w tym rodzaju.

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam za okno.

-Przecież Brad podobno go podyktował Jamesowi...

-Taa, ale po przeczytaniu tego nie jestem taka pewna, czy pierniki będą dla nas na święta, czy też ma w planach wykarmić jakieś porządne wojsko...

-He?

-Czy naprawdę robisz pierniki z 4 kilogramów mąki?- spytała i czekała na odpowiedź jakby się trochę liczyła, że może być twierdząca, a ja ją zganię za marnowanie mojego czasu.

Chwilę myślałam i utrwaliłam sobie dokładnie wszystkie składniki na pierniczki, które robiłam od dobrych kilku lat. Nie było możliwości, żebym kupowała co roku cztery kilogramy mąki. 

-Zwariowaliście, czy co?- spytałam spokojnie, bo wiedziałam już, że Brad coś pomylił w ilościach

Zawsze wiedziałam, że matematyka nie była jego ulubionym przedmiotem, ale miałam nadzieję, że rozróżnianie liczb idzie mu trochę lepiej. Do tej pory jakoś nie miał z tym problemu.

-Tak myślałam... Ale spokojnie, czuwam tu nas wszystkim. Zaufaj mi, zajmę się tym z Jamesem.- powiedziała pogodnie, a ja zaczęłam myśleć, że moją przyjaciółkę w tym roku podmieniono 

Wyjrzałam przez okno w salonie i zauważyłam, że w dalszym ciągu nie spadł śnieg. Pogoda sama w sobie też była całkiem niezła, od dwóch dni świeciło słonce i wcale nie wyglądało na to, żeby miało zrobić się zimno. Niestety.

-Mam takie przeczucie, żeby nie ufać nikomu kto mówi "zaufaj mi"

-Oh, Holly, czy my cię kiedyś zawiedliśmy?

Westchnęłam i się z nią zgodziłam. W końcu co by się nie działo, moi przyjaciele wychodzili ze wszystkiego bez szwanku. Miałam cichą nadzieję, że i tym roku szczęście im dopisze.

Chwilę później zakończyłam rozmowę i wróciłam do kuchni, żeby rozprawić się z tym śmieszkiem, którego od nowego roku będę uczyć matematyki na nowo.

-Czy ty w ogóle czasami myślisz?

-Znowu masz jedno ze swoich głębokich przemyśleń, czy jakaś praca na zajęcia? Bo jeśli to drugie, to możemy to zrobić po Sylwestrze, jeśli to pierwsze...

-Błagam cię. Nie. Mów. Już. Nic

Zacisnęłam powieki i wzięłam głęboki wdech, żeby zaraz nie wybuchnąć .Jedyne czego udało mi się nauczyć przez ostatnie kilka lat to zaprzestanie wybuchania na tego oto tu chłopaka, za każdym razem, kiedy doprowadzał mnie do pasji. Niestety jednak w stresie, który sama na siebie ściągnęłam bywało często. Ostatnio nawet zaczęłam się pakować i próbowałam uciec do Australii. Nigdy nie sądziłam, że wydoroślałam. Po prostu stałam się starsza.

-Kogo chciałeś wykarmić tymi piernikami?- spytałam, a on zrobił dziwną minę, jakby nie miał pojęcia o czym mówię 

Pokręciłam głową i podeszłam do blatu, gdzie stał czerwony kubek z dwoma białymi reniferami. Nałożyłam obowiązek picia wszystkich ciepłych napojów w świątecznych kubkach i Brad bardzo lubił go łamać, czym doprowadzał mnie do szału, bo jak już wiecie, potrafiłam dostrzec ducha świąt we wszystkim, a zwłaszcza w takich małych pierdołach.

-Powinnaś trochę odpuścić- stwierdził, a sekundę później zorientowałam się, że stoi tuż za mną

Położył swoją głowę na moim ramieniu, a jego ręce szybko objęły mnie w talii. 

Szybko zapomniałam o jego "nowoczesnym" przepisie i uśmiechnęłam się delikatnie. On bardzo dobrze wiedział jak mnie uspokoić, chociaż i tak nie sprawiło to, że zapomniałam o wszystkim, co jeszcze miało być zrobione.

 Czasami w dalszym ciągu dziwiło mnie, że skończyliśmy właśnie tak, a nie inaczej, ale nie miałam nic przeciw temu. Nasz związek to chyba najlepsze co mnie spotkało w ciągu kilku ostatnich lat.

Bywa trudno, ale zawsze jest warto.

-Mówisz mi to teraz, gdy jutro jest Wigilia a nasza choinka jakimś cudem złamała się w pół?- spytałam delikatnie odwracając głowę w jego stronę

Jakby nie patrzeć im bardziej się starałam, tym gorzej mi wychodziło. A naprawdę zależało mi na tym, żeby te święta były jak najlepsze i to w każdym aspekcie. Bez żadnego udawania, bez Juliet i całej reszty, która mogłaby temu zagrażać.

-Ta, tak mi się wydawało, że jest jakaś lewa..- uśmiechnął się i złożył szybki pocałunek na moim policzku- Nie przejmuj się, ugadałem Tristana, żeby kupił nam jakąś ładną choinkę... a uwierz mi, nie było to proste- pokręcił głową

-Chyba cię nie doceniam- odparłam i chwyciłam kubek

Zdążyłam jednak pociągnąć tylko łyk kawy i wiedziałam, że to było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.

-ZNOWU POMYLIŁEŚ SÓL Z CUKREM, SIMPSON- wrzasnęłam, a kubek prawie wypadł mi z ręki- Ja się poddaje...- jęknęłam i oparłam głowę na założonych rękach, które położyłam na blacie

-Lepiej poproś swojego świątecznego ducha o więcej cierpliwości, jedziemy na zakupy...

I był to pierwszy raz, kiedy na hasło świąteczne zakupy zareagowałam jękiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro