Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Destiny powoli uniosła ciężkie powieki. W pierwszej chwili poczuła suchość w ustach i ostry ból w karku.

Jej głowa spoczywała na otwartym podręczniku do języka angielskiego. Zamrugała i spojrzała na stojący w rogu biurka elektroniczny zegarek. Szósta trzydzieści dziewięć.

Ziewnęła, powoli prostując plecy. Poprzedniego wieczoru uczyła się tak długo, że najwidoczniej zasnęła przy biurku.

Poruszyła głowę w prawo i w lewo, aby nieco rozluźnić obolałe i zdrętwiałe kręgi szyjne. Chwilę później zamarła.

Spojrzała na zegarek, nagle uświadamiając sobie, że spała zbyt długo. Zerwała się więc na równe nogi, wywracając przy tym krzesło. Następnie chwyciła leżący na podłodze plecak, w pośpiechu wrzuciła do niego podręczniki i, zdejmując przez głowę luźną, spraną już bluzę, w której uwielbiała chodzić, ruszyła w kierunku łazienki.

Umycie zębów, a także twarzy i rozczesanie długich, czarnych włosów, zajęło jej nieco ponad pięć minut. Gdy wpadła więc do swojego pokoju, w amoku zapinając białą koszulę szkolnego mundurka, wiedziała, że autobus już zdążył odjechać.

W kuchni napotkała swoją babcię.

—  Zrobiłam dla ciebie śniada...

—  Spóźnię się! —  rzuciła przez ramię, zgarniając z blatu małego stolika niewielkie, czerwone jabłko. —  Zjem, gdy wrócę. Kocham cię, babciu! —  dodała, zanim zamknęła za sobą drzwi.

Pokonała trawiasty podjazd jej domu, a potem rzuciła się biegiem w kierunku szkoły.

Choć z pozoru mogło wydawać się inaczej, Midway było całkiem sporym miasteczkiem. Dom Destiny od budynku szkoły dzieliło ponad pięć kilometrów, które nastolatka musiała pokonać biegiem, aby nie spóźnić się na pierwszą lekcję i nie podpaść któremuś z nauczycieli.

Starała się bowiem nie dokładać problemów ani swojej babci, ani mamie, która od czasu odejścia jej taty, miewała gorsze i lepsze chwile. Gorszych było niestety znacznie więcej, niż tych dobrych.

—  Przepraszam! —  krzyknęła, gwałtownie zatrzymując się przed pasami. Niemal wbiegła pod jeden z samochodów. Kierowca obdarzył ją gniewnym spojrzeniem, po czym odjechał z piskiem opon.

Ruch na ulicach miasta, szczególnie w centrum, gdzie mieściła się szkoła, był naprawdę spory. Destiny cofnęła się więc o krok, zachowując bezpieczną odległość od krawędzi jezdni. Potem uniosła głowę i spojrzała na widniejący nieopodal budynek szkoły.

Obok niej stanęło kilka osób, które również czekały na zielone światło. Mężczyzna w długim, czarnym płaszczu, z kapeluszem na głowie, obdarzył ją zaciekawionym spojrzeniem. Jego wzrok padł na logo zdobiące bordową marynarkę jej mundurka.

—  Uczennica Midway High? —  zapytał. Miał przyjemny, ciepły głos.

Destiny skinęła, mocniej zaciskając dłoń na materiale swojego plecaka. Przestąpiła nerwowo z nogi na nogę, wiedząc, że do pierwszego dzwonka pozostało zaledwie kilka minut.

—  Kiedyś także byłem uczniem tej szkoły —  odetchnął głęboko mężczyzna w płaszczu. —  Czy w stołówce wciąż podają to niedobre mleko czekoladowe?

—  Tak —  odparła Destiny. —  Jest obrzydliwe —  zgodziła się.

Mężczyzna odpowiedział jej szczerym śmiechem.

—  Życie może płynąć dalej, ale niektóre rzeczy są niezmienne. Chciałbym jeszcze raz napić się tego mleka. Być może jest to jedyne dobre wspomnienie w całym tym bałaganie...

—  Słucham? —  Destiny spojrzała na niego po raz kolejny. Właśnie wtedy ujrzała jego twarz pod czarnym kapeluszem. Zmęczoną twarz pełną smutku.

—  Piękna dzisiaj pogoda, prawda? —  zapytał, nabierając głęboki oddech. —  Wręcz idealna.

—  Tak, to pra... —  urwała nagle. —  Przepraszam, ale może powinien pan się cofnąć, ruch jest naprawdę spory...

—  Jest idealny —  wtrącił, obdarzając ją ostatnim uśmiechem, nim postawił jeszcze jeden krok w przód, wychodząc na jezdnię, prosto pod nadjeżdżający samochód.

***

krok w przód, wychodząc na jezdnię, prosto pod nadjeżdżający samochód.

Nicholas westchnął, gdy auto tuż przed nim zatrzymało się w długim korku. Wrzucił niższy bieg i, ściszając radio, otworzył okno od strony kierowcy. Poczuł nieprzyjemny zapach spalin i usłyszał odgłos nadjeżdżającej karetki.

Był pewien, że spóźni się na pierwszą lekcję, przez co przeklął pod nosem. Rozmowa z ojcem na temat odpowiedzialności była ostatnią rzeczą, na jaką tego dnia miał ochotę.

—  Cholera —  syknął, gasząc silnik. Włączył światła awaryjne i wysiadł z auta. Chciał się rozejrzeć i znaleźć sposób, aby ominąć korek i dotrzeć do szkoły przed pierwszym dzwonkiem.

Właśnie wtedy, w tłumie przechodniów, dostrzegł mundurek swojej szkoły, a potem długie, czarne włosy, które powiewały na wietrze.

Choć postać stała odwrócona do niego tyłem, zdołał rozpoznać jej drobną, niewysoką sylwetkę i czarny plecak z logiem sportowej firmy.

Powoli ruszył w kierunku przejścia. Zdołał przepchnąć się przez tłum i w chwili, w której miał dotknąć jej ramienia, brunetka bezgłośnie poruszyła wargami. Stałą nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w jezdni, wpatrując się w... w pustkę.

***

Destiny byłaby gotowa oddać wszystko, aby pozbyć się owego daru, z którym przyszło jej żyć. Gotowałaby nawet umrzeć, aby już nigdy więcej nie musieć na to patrzeć.

Przesunęła spojrzeniem po brudnym od krwi asfalcie. Tuż za jej plecami rozlegały się przerażone szepty.

Nie wzdrygnęła się, nawet nie skrzywiła, gdy spojrzała prosto w martwe oczy mężczyzny, który uśmiechał się do niej chwilę wcześniej.

Czarny kapelusz spoczywał kawałek dalej, w kałuży krwi.

Potem uniosła wzrok i napotkała wzrok postaci w długim płaszczu. Mężczyzna patrzył prosto na nią, jego twarz była bledsza niż kilka minut wcześniej. Ruszył w jej kierunku tak nagle i gwałtownie, że Destiny zachwiała się na nogach.

Upadłaby, gdyby nie silne dłonie, które spoczęły na jej ramionach. Zadrżała, gdy, odwracając głowę, napotkała łagodne spojrzenie zielonych tęczówek.

Nicholas skrzywił się nieznacznie i odparł:

—  Nie powinnaś na to patrzeć. —  Jego głos zabrzmiał niczym szept pośród dźwięków nadjeżdżającej karetki. —  Zabiorę cię stąd, Destiny —  dodał. —  Dobrze?

Poruszyła bezgłośnie ustami, wpatrując się w mocne rysy jego pięknej twarzy. Zdołała jedynie skinąć.

***

Zaciskała drżące dłonie na materiale swojego plecaka, starając się opanować szybkie bicie swojego serca. Walczyła ze łzami, które zgromadziły się pod jej powiekami.

Drgnęła, gdy nagle uświadomiła sobie, że samochód Nicholasa zatrzymał się na szkolnym parkingu. Odpięła swój pas, starając się na niego nie patrzeć, choć wiedziała, że on patrzy na nią, śledząc każdy jej ruch.

—  Wszystko w... —  zawahał się. —  Nie, oczywiście, że nie. Powinienem odwieść cię do domu...

—  Poradzę sobie —  zapewniła, chwytając swój plecak. —  Muszę już iść, i tak jestem spóźniona —  dodała, chwytając klamkę.

—  Destiny.

Zamarła, gdy wypowiedział jej imię.

—  Naprawdę wszystko jest okej —  powtórzyła, drżącym, cichym głosem. —  Wszystko...

—  Dlaczego kłamiesz? —  wtrącił.

Łzy stawały się coraz silniejsze, a ona zbyt słaba, aby z nimi walczyć. Nie mogła się jednak rozpłakać.

—  Możemy porozmawiać, jeżeli chcesz.

—  Nie chcę.

—  Chwilę temu byłaś świadkiem... —  zamilkł, gdy odwróciła gwałtownie głowę i na niego spojrzała, prosto w jego piękne, zielone tęczówki.

Chciała szepnąć, że w całym swoim osiemnastoletnim życiu widziała znacznie gorsze i bardziej przerażające rzeczy, że widywała śmierć niemal każdego dnia. Ale wiedziała, że on by tego nie zrozumiał. Nikt nie rozumiał. Właśnie dlatego nazywali ją wariatką.

Nicholas westchnął. Przeczesał wytatuowaną dłonią czarne, gęste włosy.

—  Odwiozę cię do domu. Powinnaś zrobić sobie dzisiaj wolne i odpocząć. —  Chwycił kluczyk, który znajdował się w stacyjce.

—  Muszę iść na lekcje. Mam sprawdzian i...

—  Przestań, do cholery, zachowywać się, jakby nic się nie stało —  podniósł głos.

Destiny drgnęła, co nie uległo jego uwadze.

—  Przepraszam —  westchnął. —  Nie chciałem...

—  W porządku. Rozumiem —  zapewniła, otwierając drzwi od strony pasażera. —  Ale naprawdę wszystko jest okej. Dziękuję, że mnie stamtąd zabrałeś, Nicholasie —  dodała, nim wysiadła z auta.

Chłopak zacisnął wargi w cienką linię. Obserwował ją przez przednią szybę, gdy ruszyła parkingiem w kierunku głównego wejścia do szkoły.

***

W milczeniu wpatrywała się w znajdujące się za oknem szkolne boisko. Jedna z młodszych klas właśnie rozpoczęła lekcję wychowania fizycznego i, mimo dość wietrznej pogody, dzielili się na drużyny, aby zagrać w siatkówkę.

Drgnęła, gdy krzesło tuż obok odsunęło się z cichym skrzypnięciem. Momentalnie poczuła na sobie ciężar spojrzenia Libby, więc ze wszystkich sił starała się nie spojrzeć na Nicholasa, który usiadł na swoim miejscu, tuż obok niej.

Przesunął zeszyt w jej kierunku.

—  Dzięki, że zgodziłaś się mi go pożyczyć —  odparł.

—  Jasne —  szepnęła, chwytając zeszyt. Przesunęła go na swoją część ławki, jednocześnie skupiając się na treści podręcznika.

—  Jak się czujesz? —  zapytał, nieco ciszej.

—  W... w porządku —  mruknęła.

Nicholas chciał o coś jeszcze zapytać, ale w tej samej chwili w sali pojawił się Profesor Flynn, który radosnym głosem oznajmił początek lekcji.

***

Po skończeniu ostatniej lekcji, na której napisała niezbyt udany sprawdzian z angielskiego, wraz z tłumem innych uczniów, opuściła budynek szkoły. Chciała zdążyć na pierwszy autobus, aby szybko wrócić do domu. Przez cały dzień zjadła jedynie jabłko, które rano wzięła z kuchni i jej organizm domagał się większej dawki energii.

—  Destiny!

Przystanęła pośrodku szkolnego parkingu. Nagle poczuła na sobie ciężar wielu spojrzeń. Było to jedno z najgorszych uczuć, jakiego mogła doświadczyć osoba, która zawsze starała się pozostać niezauważoną.

Odwróciła się powoli. Dostrzegła Nicholasa, opartego o bok swojego czarnego Jeepa. To właśnie on ją zawołał i to właśnie przez niego przyciągnęła tak dużą uwagę innych uczniów, a zwłaszcza dziewczyn.

Skrzywiła się nieznacznie i ruszyła w jego kierunku.

—  Wskakuj —  odparł, otwierając drzwi od strony pasażera. —  Odwiozę cię.

—  Ja... —  Rozejrzała się nerwowo dookoła, w tłumie szukając Libby. Miała nadzieję, że blondynka nie zdążyła jeszcze wyjść ze szkoły. —  Wrócę autobusem...

—  Nie —  wtrącił, po czym zabrał z jej dłoni plecak. Nieco szerzej otworzył drzwi swojego auta. —  Wsiadaj.

—  Ale... —  urwała, gdy napotkała jego spojrzenie. —  Okej, w porządku.

***

W aucie panowała dość niezręczna cisza, którą co jakiś czas przerywały głosy płynące z radia. Destiny milczała, nie bardzo wiedząc, czy powinna coś powiedzieć, czy też nie. Natomiast Nicholas uznał, że cisza będzie najlepszym wyjściem.

—  To tutaj. —  Pochyliła się w przód, wskazując jeden z małych, białych domków.

Nicholas zaparkował samochód tuż przy krawędzi chodnika. Zgasił silnik w tym samym momencie, w którym brunetka odpięła swój pas.

—  Dzięki. —  Obdarzyła go delikatnym uśmiechem.

Obserwował ją, gdy sprawnie wysiadła z auta, przerzucając plecak przez swoje ramię.

—  Destiny.

Zatrzymała się, gdy wypowiedział jej imię i obdarzyła go lekko zaskoczonym spojrzeniem.

—  Tak?

—  Dzisiaj rano, tam, na przejściu, miałem wrażenie, jakbyś na coś patrzyła —  odparł. Dłoń Destiny mocniej zacisnęła się na klamce samochodu.

—  Byłam w szoku.

—  Tak, wiem, ale... —  zawahał się, wzruszając ramionami. —  Po prostu to wyglądało tak, jakbyś widziała tam, coś, czego nie widział nikt inny...

—  Ducha? —  wtrąciła.

Nicholas zacisnął wargi i skinął.

—  Nie powinieneś wierzyć w plotki, Nicholasie —  rzuciła, cofając się o krok. —  Jeszcze raz dziękuję —  dodał, po czym zamknęła drzwi Jeepa.

Brunet odetchnął głęboko i patrzył na nią, gdy ruszyła kamienną ścieżką w kierunku wejścia do domu.





J.B.H

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro