13. Kto nie jest bez grzechu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Arganda del Rey, maj 1645

Najpiękniejsze lata młodości upłynęły donnie Giovannie na patrzeniu przez okno. Nigdy nie żałowała jednak spędzanego w ten sposób czasu, szczególnie podczas wyjazdów do Argandy del Rey. Z parapetu jej niewielkiej, dzielonej z jedną z dworskich panien sypialenki można było towarzyszyć latającym na wysokości oczu ptakom, nieraz przysiadającym na gałązce zaglądającego do posiadłości drzewa. Za horyzontem rozciągał się rozkosznie szumiący las, z którego o stałej porze wyjeżdżał orszak króla. Oczekiwanie na powrót monarchy z polowania umilała Giovannie obserwacja życia, które rozkwitało na wiosnę wśród budzącego się z żałoby dworu.

Między kwiatowymi rabatami jej dzieci ganiały się pod czujnym okiem guwernantki. Na spokojnej tafli jeziora dryfowała łódka, a w niej śmiejąca się infantka, Marie Thérèse, wraz z towarzyszącymi jej damami. Tuż przy nich nieprzyzwoicie plątał się syn hiszpańskiego granda, kryjąc się wśród gałęzi rozłożystego drzewa. Nieopodal chrapał książę Baltasar Carlos, utulony do snu lejącym się z nieba żarem oraz monotonnością napisanej po włosku książki, której kartki przewracał za niego wiatr. Zgrzani spacerowicze na próżno poszukiwali cienia pod licznymi parasolami lub wśród skromnych krużganków. Ich jasne, ciągnące się po ziemi peleryny i suknie zakłócały wielobarwność wszechobecnych kwiatów.

Giovanna uśmiechała się do nich wszystkich nieśmiało z przyjemnego chłodu swojego pokoiku. Wtedy jeszcze głęboko wierzyła w to, że nad hiszpańskim imperium nigdy nie zapada zmrok. Złoty wiek nie mógł przecież tak po prostu stopić się w iberyjskim upale, podobnie jak Ziemia nie mogła krążyć wokół Słońca. Co z tego, że Élisabeth de Bourbon zmarła kilka miesięcy temu, pozostawiając po dziesięciu porodach tylko jednego następcę tronu, a nowi Kopernikowie i Galileuszowie wyrastali jak grzyby po deszczu? Nienaruszalne prawdy musiały pozostać nienaruszone, jeśli człowiek miał jeszcze kiedykolwiek w cokolwiek wierzyć.

Dla Giovanny Inkwizycja była zatem synonimem bezpieczeństwa. Rewolucja od zawsze pożerała własne dzieci, a oczyszczający ogień nie miał w zwyczaju trawić samego siebie. Dlatego też należało wystrzegać się wywrotowych myśli, nie zaś ognia. Nikt nie mógł wątpić, że Słońce bez przerwy biegało dookoła ognistej Hiszpanii, by płomień jej świetności nie przestawał się tlić. By królestwo mogło dalej błyszczeć w przetapianych bogactwach z Nowego Świata, w promieniach sielskich poranków, na które patrzyła z parapetu, i w miedzianych włosach Króla Planety, dla którego w ogóle podchodziła do okna.

— Señora Tagliavia! Nic pani nie robi, tylko całymi dniami pilnuje wierzchołków drzew! To oburzające, by w naszym wieku wcale się nie zabawiać! — zawołała z dołu francuska hrabina. — Proszę do nas wreszcie dołączyć! Jeszcze trochę a uwierzę, że prędzej Pireneje się spłaszczą, niż pani zagra z nami w karty!

Usłyszawszy donośny głos swojej przyjaciółki, Giovanna naumyślnie wypuściła trzy grube pasma włosów, które od kilkunastu minut zaplatała w warkocza. Gdy dochodziła do końcówki, za każdym razem natychmiast przerywała pracę, pozwalała czarnym falom opaść swobodnie na ramiona i zaczynała od nowa. Musiała przecież mieć jakiś pretekst, by jeszcze trochę pozostać w sypialni.

Nie mogła odmówić sobie przyjemności popatrzenia z oddali na jadącego konno monarchę. Czyż nie wystarczyło, iż odrzuciła kiedyś jego zaloty, tłumacząc się lojalnością wobec królowej? Tego ciepłego dnia, kiedy Élisabeth leżała już zimna w grobowcu w Escorialu, a w żyłach Giovanny nadal wrzała gorąca, włosko-hiszpańska krew, cóż mogło ją powstrzymać przed zmysłową wymianą spojrzeń z owdowiałym władcą? Jakże miała mu inaczej przekazać, że nastała dla nich wiosna?

¡Por el amor de Dios! ¡Mi señora! Zejdę, jak tylko skończę się czesać! — odkrzyknęła zniecierpliwiona.

Z ogrodu od razu rozeszło się ironiczne parsknięcie jej męża. Mimo że dziewczyna znajdowała się kilka metrów nad jego głową, poczuła powiew lodowatego, przyprawiającego o gęsią skórkę powietrza. Odepchnęła je jednak od siebie, skupiając wzrok na pierwszych poruszających się pod lasem liściach. Buchający z podbrzusza żar, który nasilał się wraz z każdą kolejną drgającą gałązką, skutecznie roztopił pozostałości jakiegokolwiek chłodu.

— Jak powszechnie wiadomo, Giovanna Tagliavia d'Aragona Cortés zawsze dziwnym zbiegiem okoliczności kończy się czesać i zaszczyca nas swoją obecnością, akurat kiedy król wróci już z polowania, a ona zdąży mu pomachać. Musi się mu wszak pokazać jako oddana adoratorka!

— I jak powszechnie wiadomo, Ettore Pignateli zawsze dziwnym zbiegiem okoliczności przypomina sobie o swojej małżonce i zaszczyca nas swoją obecnością, akurat kiedy zachoruje jej ojciec. Musi się mu wszak pokazać jako godny dziedzic księstwa Castelvetrano! — przedrzeźniała go hrabina, rozkładając na stole talię kart.

— Gdybym wiedział wcześniej o jej kochliwej naturze, rozważniej wybrałbym sobie małżonkę. Ale cóż poradzić, Bóg tak chciał! Bóg chciał, by przyszła księżna Terranovy była królewską ladacznicą!

Tymczasem Giovanna nie zwracała już uwagi na męża. Zawiązawszy supełek na końcu cienkiej wstążki, zaczęła gorączkowo przypinać warkocze na czubku głowy. Wsłuchiwała się przy tym w tętent końskich kopyt, który rozchodził się pulsującymi wibracjami od leśnej gleby aż po krawędzie wślizgujących się do jej sypialni liści. Chłonęła całą sobą niesioną przez orszak, ponad stuletnią pieśń Hoy comamos, natychmiast podłapaną przez wypoczywający na łonie natury dwór. I ona zaczęła nucić ją pod nosem, ciesząc się w głębi ducha, że Hiszpania wciąż potrafiła odrodzić się po żałobie w typowej dla siebie, beztroskiej postaci. Nie miała wątpliwości, że jeden z przyjemnie miękkich głosów wybijających się z tego chóru należał do króla i śpiewał tylko dla niej.

Chwyciła za lusterko, by lepiej widzieć przesuwającą się między włosami igłę, którą przytwierdzała kolejną radośnie żółtą wstążkę. Nie uchroniło jej to jednak przed licznymi ukłuciami palców i drobnymi kroplami krwi sączącymi się z rozgrzanej, podnieconej skóry. Na szklanej tafli zamajaczył wreszcie rozbawiony Felipe przejeżdżający konno koło drzemiącego w cieniu Baltasara Carlosa.

Śpi tak mocno, że można by go wziąć za martwego — pomyślała Giovanna, sięgając po nożyczki. Wystająca z uczesania nitka okazała się tego dnia przedziwnie oporna wobec napierającego na nią ostrza, ale po kilku mocniejszych cięciach nareszcie puściła.

Dziewczyna pośpiesznie odstawiła zwierciadło, nie dbając wcale o to, czy przetrwa ono tak lekkomyślne traktowanie. Miała pewność, że w razie czego czekało ją w życiu jeszcze wiele innych luster. Przyjście na świat w rodzinie wielkich konkwistadorów, nosiła wszak po matce nazwisko Cortés, zdecydowanie sprzyjało posiadaniu pięknych błyskotek, ale nie doświadczaniu romantycznej miłości.

Wyjrzała przez okno i spostrzegła z zadowoleniem oddalający się na podmuchach wiatru płaszcz męża. Odprowadziła go cierpliwie wzrokiem, póki na dobre nie zniknął za zakrętem. Ettore Pignateli nigdy nie powstrzymywał się od złośliwych uwag, lecz nie był na tyle głupi, by wchodzić w drogę królowi Hiszpanii. Wraz z nim prysnęły więc resztki rozsądku, ustępując miejsca pierwotnym instynktom.

— Signora Tagliavia! Nie możemy powiedzieć, iż nie spodziewaliśmy się pani zastać patrzącej na wszystko z góry! — zawołał po włosku Felipe dokładnie w momencie, gdy sylwetka jego rywala schowała się za murami posiadłości. Giovanna uśmiechnęła się mimowolnie, rozumiejąc, że oboje tylko na to czekali. — Zaczynamy nabierać wątpliwości, czy to my mamy w zwyczaju wyjeżdżać na polowania, czy to pani z ukrycia poluje na nas!

— I ja zdążyłam nieco pogubić się w swoich rolach, signor! Nie wiem, czy sama za wami gonię, czy to ja jestem przez was ścigana!

Mężczyzna podjechał bliżej posiadłości, chcąc zachować większą dyskrecję rozmowy. Jego koń dreptał nerwowo w miejscu i wyraźnie się niecierpliwił pomimo popuszczonej wodzy. Jeździec też wyglądał na wyjątkowo niespokojnego, o czym świadczyło napięcie każdego możliwego mięśnia pod szkarłatnym kaftanem. Obszywające jego szatę srebrne nici błyszczały dostojnie w muskających je promieniach słońca.

Nikt o zdrowych zmysłach nie zakładał tak wykwintnego stroju do lasu, chyba że planował zakończyć łowy w komnacie pięknej niewiasty. W deszczową pogodę ryzykowało się zabrudzeniem go błotem, a w dni takie jak tamten nie sposób było powrócić z przejażdżki bez pokaźnej warstwy pokrywającego drogi pyłu. Jak gdyby właśnie sobie o tym przypomniał, Felipe strzepnął resztki piachu z ramienia, odkurzając w ten sposób swoje stare, choć niezardzewiałe uczucie do Giovanny.

— Gdybyśmy musieli zgadywać, powiedzielibyśmy, iż to pani czai się na nas jak na swoją kolejną ofiarę. A tak się akurat składa, że my wcale nie mamy ochoty przed panią uciekać.

— Kolejną ofiarę? Czy aby na pewno? To nie o mnie mówi się głównie przez pryzmat moich licznych miłostek, Wasza Wysokość — odparła kokieteryjnie dziewczyna.

— Prawda, nie mówi się. Ale czy oznacza to, że tylko nami targają czasem namiętności? Czyż nie kochała się pani w tysiącu innych młodzieńców, nim nie postanowiła pani na dobre przykleić się do tego okna?

A więc zauważył jej wytrwałość! Chociaż zdarzało mu się wcale na nią nie patrzeć, bez dwóch zdań wyczuwał jej obecność. I cóż w tym dziwnego? Trzeba było być naprawdę głuchym, by nie słyszeć walącego młotem, niemal zrywającego się do lotu serca, które trzepotało niewinnymi skrzydłami jak gołąb zamknięty w złotej klatce piersi donny Giovanny.

— Nawet jeśli się w nich kochałam, już dawno o tym nie pamiętam. Uczucie, którym was darzę, warte jest tysiąca romansów.

Po twarzy króla przemknął cień uśmiechu. Podobny widok należał do rzadkości, dlatego Giovanna postanowiła zrobić wszystko, by unieść kąciki jego ust na dłużej. W oczekiwaniu na odpowiedź na tak intymne wyznanie ponownie zaczęła nucić wciąż rozchodzącą się po ogrodzie melodię. Patrząc mu prosto w oczy, wesoło wyśpiewywała słowa piętnastowiecznej pieśni zachęcającej do zabawy w ostatnie dni karnawału, jak gdyby chciała zaprosić go do korzystania z uroków życia właśnie z nią, najlepiej za zamkniętymi drzwiami jej sypialni. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wodziła go na pokuszenie, ale to nie był odpowiedni moment na skruchę.

Według pieśni i kalendarza liturgicznego okres postu jeszcze nie nadszedł. Czy można się do niego lepiej przygotować, niż spełniając swoje pragnienia, które później trzeba będzie dusić w zarodku? Felipe nie przekroczył jeszcze czterdziestego roku życia, a w każdym jego ruchu jawiła się męskość w pełnym rozkwicie. Na co miała więc czekać płonąca z pożądania, wciąż jeszcze niewinna i świeża Giovanna? Aż jego miedziane włosy przyprószy siwizna, a nieustającą żądzę zastąpią sentymentalne opowieści o miłosnych podbojach dokonywanych za młodu? Czy może aż na hiszpański dwór spadnie tragedia, po której nic nie będzie już takie jak dawniej?

— Księżniczka Castelvetrano wyznająca nam miłość, kto by pomyślał! Sądziliśmy, że nigdy nie będziemy mogli pani mieć. Że jest pani zbyt uparta, by dać się nam zdobyć — odezwał się w końcu monarcha, zeskakując sprawnie z końskiego grzbietu. — Albo że wcale nas pani nie kocha, co byłoby wprost nie do zniesienia.

— Z kolei mnie wcale nie dziwi taki obrót spraw. Czyż nie zwykło się mówić, że w życiu można mieć wszystko, ale nie wszystko naraz, signor?

— A więc to wykracza poza zwykłą lojalność wobec królowej! Samo jej odejście nie byłoby wystarczające, by przestała się nam pani opierać. Wraz z Élisabeth musiała umrzeć nasza słabość do wdzięków innych niewiast, byśmy mogli należeć na zawsze tylko do pani.

— Owszem, tylko do mnie, lecz nie na zawsze. Zawsze to niesłychanie długo. Czasami przysięgamy Bogu i światu tyle rzeczy, że później musimy się wstydzić, iż tak źle dotrzymujemy swoich obietnic — sprostowała łagodnym tonem Giovanna. — Kto jak kto, ale chyba wy coś o tym wiecie, Jaśnie Panie?

Felipe zarumienił się na jej słowa. Nagle zaczął wykazywać ogromne zainteresowanie skaczącymi wokół niego jamnikami i spanielami, byleby nie patrzeć prosto w oczy nowej kochance. Jako pierwsza od razu oznajmiła mu prosto w twarz, że nie zamierzała uwierzyć w jego dozgonną wierność, nieważne jak głośno by ją deklarował. I jako pierwsza zdawała się całkowicie pogodzona z tym, iż wszystko, co człowiek otrzymuje od życia, jest mu podarowane tylko na jakiś czas.

Nawet będąc władcą ogromnego imperium, nie mógł jej wiele zaoferować. Czegóż więcej potrzebowała bowiem jedyna dziedziczka ogromnej fortuny w Italii związana beznadziejnie nudnym węzłem małżeńskim, jeśli nie płomiennego, skandalicznego romansu, który zachwiałby nieco jej obrzydliwie idealnym życiem? Giovanna wcale nie musiała mieć króla, ale najzwyczajniej w świecie chciała go posiąść, bo mogła to zrobić. I ani schorowany, zajęty własnym cierpieniem ojciec, ani bijący pokłony przed majątkiem Tagliaviów mąż, nie byli w stanie zabronić jej sięgnięcia dokładnie po to, na co miała ochotę.

— Proszę wybaczyć śmiałość, ale coś nam mówi, że to prędzej pani znudzi się nami niż my panią.

— Kiedy ja już zaczynam czuć się znudzona naszym romansem! Na razie tkwicie na dole jak kołek w płocie. Czekacie, aż sama do was zejdę, czy zaszczycicie mnie w końcu swoją obecnością na górze?

Tak jawna prowokacja odniosła natychmiastowy skutek. Felipe prędko zdał sobie sprawę, że obejście budynku i przebicie się przez labirynty ciasnych pomieszczeń zabrałoby mu zdecydowanie za dużo czasu. Na szczęście do posiadłości przylegało przecież drzewo, po którym można było się wspiąć, skracając sobie w ten sposób drogę. Podobny gest stanowił ponadto świetny sposób na zakomunikowanie wszystkim zgromadzonym w ogrodzie, że od tamtej pory należał już jedynie do Giovanny, dla której był gotów odważyć się na wszelkie szaleństwa.

Co prawda w Argandzie del Rey obyczaje ulegały zwykle znacznemu rozluźnieniu, ale nikt, może z wyjątkiem piejącej z zachwytu hrabiny, nie spodziewał się ujrzeć króla wkradającego się do sypialni swojej nowej faworyty przez okno. Spacerowicze przecierali oczy ze zdumienia, damy towarzyszące infantce na łodzi szeptały między sobą w przejęciu, a ogólne poruszenie zdołało obudzić nawet Baltasara Carlosa. Książę Asturii popatrzył krytycznie na wyczyny ojca spod zmarszczonych brwi, następnie nawiązał kontakt wzrokowy z siostrą, popukał się wymownie w głowę, po czym ponownie ułożył do snu na wysłużonym egzemplarzu Boskiej Komedii.

— Jeszcze by się pani rozmyśliła i uciekła do tego swojego włoskiego księstwa, jeżeli zeszłoby się nam za długo — wydyszał Felipe ze skupieniem na twarzy, stawiając ostrożnie stopę na framudze, podczas gdy jego druga noga wciąż tkwiła na gałęzi. — Woleliśmy nie spuszczać oka z naszej donny Giovanny, nawet jeśli oznaczało to obranie mniej konwencjonalnej drogi do pani alkowy.

— Cieszy mnie, że doskonale wiecie, po co was tu zaprosiłam — zachichotała. Gdy tylko monarcha przerzucił obie kończyny na drugą stronę parapetu, od razu pociągnęła go w głąb komnaty.

Jej palce pobłądziły przez chwilę po świetlistym hafcie pokrywającym szkarłatny kaftan, podążając za finezyjnym wzorem w stronę podbrzusza kochanka. Zamiast zsunąć się niżej, oparły się jednak tej pokusie i wpierw wkradły się pod srebrzysty dublet. Podczas rozbierania króla Giovanna nie mogła pohamować cisnącego się jej na usta uśmiechu. Z każdą kolejną zdejmowaną warstwą coraz dobitniej uświadamiała sobie, że to właśnie dla niej Felipe pozwolił na pierwsze ustępstwa na rzecz europejskiej mody. Chciał się jej podobać, a żeby tego dokonać pokolorował czarno-białą Hiszpanię odcieniami czerwieni i srebra.

— Co do tego mojego włoskiego księstwa... Czyż nie mogę być księżną Terranovy tutaj, jednocześnie stając się w waszych ramionach doñą Juaną? — zaczęła drżącym z podniecenia głosem, czując pocałunek na mocno wyciętym dekolcie. W głębi duszy dziękowała Bogu, że od paru sezonów stawiało się na prostotę i rezygnowało z koronek. — Po co się na cokolwiek decydować, gdy można mieć wszystko?

Z ust króla wydobyło się nieporadne parsknięcie, coś na kształt niezgrabnego śmiechu w wykonaniu nieprzyzwyczajonej do niego osoby. Szybko wrócił do okazywania swoimi wargami miłości, miał w tym bowiem znacznie więcej doświadczenia niż w wyrażaniu rozbawienia.

— Ustaliliśmy już, że zaiste można mieć wszystko, ale nie wszystko naraz.

— Kiedy ja właśnie pragnę wszystkiego naraz, choćby na małą chwilę. Potem mogę nie mieć już niczego — upierała się donna Giovanna, odpinając broszki, które w luźny sposób zamykały szczeliny w jej rękawach. — Moglibyśmy zrobić więc dla mnie mały wyjątek.

— My też wolelibyśmy... Ja też wolę, byś nie wracała do Italii. Niechże mąż korzysta z majątku, a kochankowie cieszą się sobą nawzajem.

— A zatem postanowione, zostanę w Hiszpanii — wymruczała z zadowoleniem. — Zrobię wszystko, by tej obietnicy nie trzeba było się wstydzić. Zobaczysz sam... Nie wyjadę stąd, póki będziesz mnie potrzebować. Ettore zajmie się księstwem Terranovy, bo kocha pieniądze. Z kolei ja kocham to miejsce... i ciebie też nieco miłuję.

Nie czekając ani chwili dłużej, Giovanna prędko zabrała się do ściągania sukni. Westchnęła poirytowana, gdy król przestał pomagać jej w tej żmudnej czynności i skupił całą swoją uwagę na jednej ze złotych broszek spinających wcześniej jej kreację z białą koszulą.

— Dwugłowy orzeł... Symbol cesarstwa — stwierdził, muskając go opuszkiem palca. — Interesujący wybór.

— Henrietta Maria ma podobnego na obrazie van Dycka. Nagle wszyscy chcą wyglądać jak królowa Anglii. Dla mnie jest to szczególnie ważne, wszak sama prawie sypiam już z królem. Oczywiście poszłoby łatwiej, gdyby zamiast patrzeć w stronę cesarstwa, patrzył teraz na mnie.

— Patrzenie na cesarstwo to powinność naszego księcia. Ja jestem już wolnym człowiekiem i mogę patrzeć do końca życia tylko na ciebie.

Dwugłowy orzeł wylądował na stoliku koło stłuczonego zwierciadła, odstawionego wcześniej nieostrożnie przez donnę Giovannę. Przez chwilę obserwował odbijającego się w pękniętym lustrze, śpiącego Baltasara Carlosa, po czym zatrzepotał skrzydłami i odleciał, jakby sam bał się przedwcześnie zasnąć.

Real Alcázar de Madrid, listopad 1683

— Wasza żona planuje ucieczkę ze swoim ojcem, a wy jak zwykle o niczym nie wiecie. — Po komnacie rozszedł się ostry głos doñy Mariany, atakujący Carlosa dotkliwiej niż hieny rozszarpujące truchło. — Czasami odnosimy wrażenie, że już nawet prześlizgująca się korytarzami mysz posiada rozleglejszą wiedzę na temat tego, co dzieje się w pałacu, niż nasz własny syn, król.

Pomimo siarczystego tonu, jej urodziwie starzejąca się twarz nie wyrażała zdenerwowania, lecz wykrzywiła się w bolesnym grymasie. Ostatnie cztery lata wyryły na licu królowej kilka wyraźnych zmarszczek, które w tamtej chwili pogłębiały się z każdym napięciem mięśni. Carlos nie mógł się jednak na nią gniewać, kiedy wydawała się tak bardzo zmartwiona i bezsilna, nawet jeśli niesłusznie oskarżała go o brak kontroli nad poczynaniami Marie Louise.

— Skoro nic nam o tym nie wiadomo, oznacza to, że nigdzie się nie wybiera. Z pewnością nie zostawiłaby nas bez słowa, przecież się kochamy. — Próbował uspokoić matkę.

— To wy ją kochacie. A ona tyle robi sobie z tej waszej miłości, że opuściłaby was przy pierwszej lepszej okazji.

Stojąca bezgłośnie w kącie księżna Terranovy przenosiła wzrok to na niego, to z powrotem na swoją panią. Carlos dostrzegł w jej zagubionym spojrzeniu, iż Juana żałowała doniesienia władczyni o tym, co zobaczyła i usłyszała w Argandzie del Rey. Ostatnio doña Mariana nie miewała się wszak najlepiej, przeniosła się do pokoi na drugim końcu pałacu, a swoje nowe, skromniutkie komnaty opuszczała głównie po to, by udać się na niedzielną mszę albo odwiedzić grobowiec w Escorialu. Niepokojenie jej rzeczą tak nieprawdopodobną jak domniemana ucieczka Marie Louise wydawało się więc królowi tym bardziej niedorzeczne.

— Señora... Wybaczcie nam śmiałość, ale rzadko bywacie na dworze i obawiamy się, że nie zdołałyście zwrócić uwagi na subtelne zmiany, które na nim zachodzą. W tym na poprawę naszego pożycia małżeńskiego... Być może — zawahał się, widząc wojownicze iskry błyskające w oczach matki — oddalając się od centrum Alcázaru, oddalacie się też od...

—... od pełni władzy nad zmysłami? — zadrwiła reina madre, choć w jej głosie z każdą kolejną sylabą przeważał raczej strach niż szyderstwo.

— Od swojej rodziny, pani.

— Jeżeli ktoś z nas oddala się od rodziny, jesteście to wy. Rzucacie wszystkich swoich poddanych, całe królestwo i własną matkę dla kobiety, która najwyraźniej nie może zapewnić wam dziedzica. Dla kobiety, która lada dzień ucieknie z Hiszpanii jak szczur z tonącego okrętu, nie oglądając się ani razu za siebie.

Doña Mariana odwróciła się na pięcie, założyła nerwowo ramiona na piersi i spojrzała przez okno, ogarniając królewskim wzrokiem rozciągające się za szybą ziemie, jak gdyby żałowała ich nędznej przyszłości. Zanim jednak minęła choćby minuta, jej odbicie już uśmiechało się wiosennie do syna na tafli szkła. Carlos nie czuł się dzięki temu ani trochę podniesiony na duchu. Ostatnimi czasy przerażało go, jak szybko potrafił zmieniać się nastrój byłej regentki.

Mimo wszystko nie zamierzał kwestionować podejmowanych przez nią decyzji ani wierzyć w plotki o jej rzekomym szaleństwie. Czyż sam nie widział na własne oczy duchów przeszłości, które miotały się po hiszpańskich pałacach, zaklęte w wiecznie zapętlających się wspomnieniach, skazane na odgrywanie ich tak długo, aż odniosą upragniony skutek na świadomości żyjących? Na miejscu swojego ojca też próbowałby za wszelką cenę przypomnieć o sobie żonie, jeśli ta uparcie by powtarzała, iż nigdy go nie miłowała, po czym walczyłaby o przetrwanie dynastii tak walecznie jak doña Mariana. Podobna sprzeczność słów i czynów musiała zakłócić spokój jego duszy przebywającej w zaświatach, nie wierzył więc, by problem tkwił w jakiejś urojeniowej imaginacji, którą medycy podejrzewali u matki. Jakżeby wówczas wytłumaczyć, że oboje widzieli to samo?

— Książę Philippe przyjechał zabrać córkę, to nie ulega wątpliwości — podjęła księżna Terranovy, przerywając niezręczną ciszę — ale nie możemy mieć pewności, co w związku z tym postanowi Mademoiselle d'Orléans. Jej Wysokość robi postępy zarówno w kwestiach etykiety, jak i w relacji z Najjaśniejszym Panem. Gdyby to zależało wyłącznie od niej, dziedzic już dawno by się pojawił... Ufam, że i ona zamierza zostać na tym tonącym okręcie do samego końca. Ja... mogę osobiście poręczyć może nie za miłość, ale za jej lojalność wobec męża.

— Bez obaw, za miłość poręczymy my — zadeklarował Carlos stanowczym tonem. Nie przyszłoby mu nawet do głowy, żeby zwątpić w żonę. — A za to, że wkrótce narodzi się następca, poręczy sama Marie Louise. Mamy głęboką nadzieję, iż w Hiszpanii słowa króla i królowej jeszcze cokolwiek znaczą.

Doña Mariana zasiadła ciężko w fotelu przy parapecie, wbijając wzrok w podłogę. Oddychała płytko, balansowała na krawędzi szlochu, lecz nikt nie był w stanie stwierdzić tego na pewno, gdy jej pobladłą z emocji twarz przysłaniała promienista burza jasnych loków. Dzieje się z nią niedobrze, bardzo niedobrze. Zdecydowanie powinna zaniechać tej dziwacznej izolacji — zmartwił się Carlos.

Wreszcie podniosła zmęczone oczy na syna i wycedziła przez zęby:

— Nigdy więcej nie róbcie z nas potwora... Ani wy, ani księżna... To nie jest tak, że odwracamy się od tego biednego dziecka, wręcz przeciwnie, ukochałyśmy je sobie jak rodzoną córkę... Dlatego Marie musi stąd wyjechać dla swojego własnego dobra. Poddani zjedzą ją żywcem, jeśli nie zajdzie prędko w ciążę. Oni nie mają litości, pamiętamy aż za dobrze, jak domagali się, byśmy zaczęły rodzić przed pierwszym krwawieniem... Pomyślcie sami, co tutaj się będzie wkrótce działo. Jeżeli miłujecie ją tak bardzo, jak twierdzicie, dajcie jej uciec z ojcem, poproście papieża o rozwód i spróbujcie związać się z inną kobietą. W przeciwnym razie skażecie tę dziewczynę na tragiczny los.

Carlos rozumiał pojedyncze słowa wypowiadane przez matkę, lecz zupełnie nie docierał do niego sens układanych przez nią zadań. Musiała minąć dłuższa chwila, nim udało mu się wreszcie pozbierać rozbiegane pchełki swoich myśli. Na jego wargi wpłynął wówczas pełen niedowierzania, kpiący uśmiech, do którego jeszcze kilka miesięcy temu z pewnością nie byłby zdolny.

Miałbym zburzyć wszystko to, co dotychczas razem zbudowaliśmy? Jakim prawem? Kimże jestem, żeby najpierw zapraszać kogoś do mojego życia, a potem brutalnie go z niego wyrzucać, bo coś nie poszło zgodnie z oczekiwaniami?

— Doprawdy nie mamy w zwyczaju zamykać Marie Louise w klatce, señora. Tymczasem, pomimo wszelkich niedogodności, ona wciąż przy nas jest. I nic się w tej kwestii nie zmieni: każdy kolejny spędzony przez nią w Hiszpanii dzień będzie jej własną decyzją.

Nie miał serca oddalić się w tamtym momencie od zrozpaczonej matki, zaplątanej w pajęczej sieci dynastycznych problemów. Nie chciał pocieszać jej pokrzepiającymi kłamstwami ani napychać swoich ust kakofonicznym słowotokiem, zachował więc ciszę. Spokojną, pełną wyrozumiałości, ale jednocześnie nieustępliwą ciszę.

— Wychowałam Jaśnie Panią na zaradną kobietę, która zawsze ma plan — przypomniała księżna Terranovy z nagłą wojowniczością w głosie. — Plan A, plan B i plany w planach. Jeszcze nie spróbowałyśmy wszystkiego... Ile razy widziałam ten dwór pogrążony w absolutnej beznadziei... Zawsze znajdowaliśmy jakieś wyjście, chociaż niejednokrotnie trzeba było wiele dla niego poświęcić. Tym razem nie będzie inaczej.

— Nasz syn nie jest tobą, Juano. Nie wyrzeknie się miłości dla dobra imperium, choćby miał złamać nam serce.

Tego już było dla Carlosa za wiele. Uderzył mocno laską o podłogę, by przypomnieć zgromadzonym o swoim istnieniu. Powolnym, niezgrabnym krokiem zaczął utykać w stronę łoża. Równie dobrze mógłby pójść sobie w diabły, skoro mówiło się o nim tak, jakby był nieobecny, ale w razie czego pozostawił sobie tę ewentualność na później. Gdy odwrócił się tyłem, łzy pociekły mu akweduktem policzków. Daleko mu było do próby wywoływania u kogokolwiek wyrzutów sumienia, płacz jakoś tak sam zdecydował się ugrzęznąć w jego gardle.

— Pokornie proszę Wasze Królewskie Moście o wybaczenie mi bólu, który im zaraz zadam. Wierzę jednak, że to najwyższa pora, by ktoś wreszcie rozważył wszystkie możliwości. I że tą osobą powinnam być ja — kontynuowała niepewnie Juana. Carlos spojrzał przez ramię. Jej pomarszczone, ozdobione pierścieniami dłonie trzęsły się bez opamiętania. — Trzeba by w końcu wziąć pod uwagę także winę po drugiej stronie.

— Co księżna próbuje przez to powiedzieć? — zapytała doña Mariana, inteligentnie udając głupią.

Król zasiadł na brzegu posłania, nie spuszczając wzroku z Juany. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co za chwilę miało paść z jej ust. Nim zdążyła wypowiedzieć to na głos, przytaknął subtelnie, pogodzony z faktem, że miała rację. Ach, nasza odważna księżna Terranovy. Cóż my byśmy bez niej poczęli?

— Mogę się mylić, ale... przyczyna problemu nie musi koniecznie leżeć w osobie Marie Louise... Spójrzmy prawdzie w oczy, señora.

Jej słowa pozornie nie zrobiły na królowej matce najmniejszego wrażenia. Austriaczka rozłożyła wachlarz płynnym, wyćwiczonym ruchem nadgarstka i jęła trzepotać nim z gracją w rytm serca, którego bicie rozchodziło się po komnacie. Carlos widział po wyrazie jej twarzy, że miała wiele do powiedzenia, lecz postanowiła skorzystać z prawa do zachowania milczenia. Była jedną z niewielu osób na dworze mogących pozwolić sobie na nieujawnianie swoich kart i zaczekanie na kolejny ruch przeciwnika. W tamtym momencie chciała mieć przewagę nad Juaną.

Był to jasny znak, że już jej nie ufała.

— Powiem więcej... — ciągnęła z trudem Madame Étiquette — Wasza Wysokość wie najlepiej, iż nigdy nie wspominam bez przyczyny o moich dzieciach, by nie prowokować u was niepotrzebnego cierpienia...

— To całkiem roztropne ze strony księżnej.

— Tymczasem... jak Najjaśniejsza Pani na pewno ode mnie wcześniej słyszała, ojcostwo niektórych z nich nie pozostawia wątpliwości...

— Trudno było się o tym fakcie nie dowiedzieć, mieszkając w Madrycie. — Odpowiedzi doñy Mariany wiły się beznamiętnie po ścianach komnaty, pozbawione nawet jadu, którym pragnęłaby je doprawić.

— A mimo wszystko to zawsze były zdrowe dzieci... w odróżnieniu od waszych. Podobnie jak większość bękartów króla. To nie może być przypadek. Coś złego... Coś złego musi zatruwać krew dynastii.

Zdaniem Carlosa matka nie wydawała się tym przesadnie zmartwiona. On jednak zaczął się zastanawiać, czy w tej jej wyniosłej obojętności aby na pewno była jeszcze jakaś mądrość.

— Nic nie zatruwa tak krwi jak wątpliwość — westchnęła reina madre, śledząc palcem spływającą po szybie kroplę deszczu. — Odkąd dynastia zaczęła popadać w kolejne i kolejne tarapaty, coraz częściej rozważałyśmy w głowie, czy aby przypadkiem dla kogoś innego wszystko nie idzie zgodnie z planem.

Księżna Terranovy spojrzała na swoją panią w niemym niedowierzaniu. Pęk kluczy przypięty do jej pasa pobrzękiwał żałośnie, podczas gdy ona na miękkich nogach zbliżała się do doñy Mariany. Złączone na czubku głowy warkocze początkowo połyskiwały metalicznie w srebrzystych łunach madryckiej nocy, choć z każdym następnym krokiem Juany bladły i traciły swój blask.

— To ja naciskałam na wasz przyjazd, señora. To ja sprawiłam, że dynastia tyle przetrwała. To ja trzymałam nas razem... To ja zachowałam nas przy życiu.

Carlos nie mógł powstrzymać wzruszenia, kiedy księżna nieopatrznie utożsamiła się z jego rodziną, w głębi serca uważając się za jej część. Ale czyż nie miała racji? Czyż nie była mu zawsze drugą matką, może nieco surowszą, lecz wciąż pełną miłości? Czyż to ona nie nauczyła dwóch pokoleń Habsburgów, jak ważna jest wierność?

— Gdyby nie ja, Felipe nigdy by się z wami nie ożenił. Myślicie, że źle nam było razem? — rzuciła nagle bezczelnie szczerym tonem. — Chyba nigdy mi nie wybaczył, że zostawiłam go po to, by mógł być z wami naprawdę, a nie tkwić w jakiejś parodii małżeństwa tak jak wcześniej z Élisabeth. Gniewał się na mnie za to do końca życia, rzadko kiedy chciał rozmawiać w cztery oczy... Nie spodziewałam się, że złamiecie mu serce. Tłumaczyłam sobie, że przecież i wyście się w nim kochały, tylko tak wam jakoś niezręcznie było to przyznać w obliczu śmierci Baltasara... Ale ja bardzo chciałam, żebyście byli oboje szczęśliwi... Czy ja mogłabym być wówczas nieszczęśliwa?

Juana osunęła się z bezsilności na kolana. Można było odnieść wrażenie, że doña Mariana lada moment obudzi się ze swojego milczącego transu i pochwyci ją w ramiona. Dłoń królowej matki delikatnie zadrżała, jak gdyby chciała się unieść, ale ostatecznie pozostała niezmiennie skryta w puchatej sierści spaniela. Jej wargi trzęsły się niemal niezauważalnie, a zwężone z napięcia oczy wpatrywały w błagalne oblicze przyjaciółki.

Carlos zaczął się zastanawiać, czy stoicyzm aby na pewno powinien być cnotą.

— Dałam ci wszystko, co miałam — wyszeptała księżna łamiącym się głosem.

— Nie powinnaś była. Wiesz o tym.

— Ale chciałam. I gdybym mogła, zrobiłabym to jeszcze raz.

Powietrze w komnacie stało się tak gęste, że można było zawiesić na nim siekierę. Głuchą ciszę przerywało jedynie równie głuche wycie wilka dochodzące zza okna. Carlos nie wiedział, że w okolicy włóczyły się samotne wilki, choć aż do tamtej chwili nie spodziewał się ujrzeć ich także w oczach swojej matki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro