3. Pachnidło

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Madryt, maj 1669

— Mamusiu... Mamusia się obudzi, bo zaraz będziemy tu miały na głowie Inkwizycję.

Isabel Álvarez uśmiechnęła się przez sen, słysząc głos swojej szesnastoletniej córki. Inkwizycję? Jeszcze czego! Przecież całe swoje życie prowadziły tak, by nie można im było niczego zarzucić. Na nabożeństwa uczęszczały tak gorliwie, że miały już w kościele swoją ulubioną ławkę, a jałmużnę rozdawały tak hojnie, że święty Aleksy mógłby się przy nich schować. Kobieta odwróciła się więc na drugi bok, uznawszy, że absolutnie nie było się czym przejmować.

Gabriela nie odeszła jednak od jej łoża. Pochyliła się nad nią i potrząsnęła nią kilka razy, by ta wreszcie zwróciła uwagę na jej rozpaczliwe błagania. Matka westchnęła ciężko, powróciła wreszcie z krainy snów i rozejrzała się zdezorientowana po sypialni. Dopiero gdy spojrzała na sylwetkę swojego najmłodszego dziecka, otrzeźwiała w ułamku sekundy. Po krawędziach jej niegdyś mlecznobiałej koszuli nocnej teraz wiły się pokaźne strugi krwi niczym błądzące wśród ośnieżonych gór, rubinowe rzeki. Lepka ciecz tworzyła też znacznie większą plamę w okolicy łona, która wyglądała zupełnie jak Morze Czerwone na tym geograficznym obrazie nędzy i rozpaczy, jakim była bez wątpienia Gabriela. Do jej trupiobladej, ociekającej potem i krwią twarzyczki przylepiły się grube pasma płomiennorudych włosów.

— Dziecko... — wydukała, drżąc z przerażenia. — Dziecko, co ci...?

Isabel sparaliżowało. Po raz pierwszy w życiu nie potrafiła poruszyć żadną częścią ciała ani wydobyć z siebie nawet jednego składnego zdania. Siedziała otępiała przed podejrzanie opanowaną, zakrwawioną córką, wgapiając się w nią z niedowierzaniem. Modliła się w myślach, by ta cała sytuacja okazała się jedynie senną marą i odeszła od niej wraz z nastaniem jutrzenki.

Nie minęły trzy sekundy, a przez jej umysł zdążył już przebiec tabun myśli. Były same w domu. Świeżo upieczony mąż jej szesnastoletniej dziewczynki wyjechał w interesach, a zatem nie mógł skrzywdzić swojej młodziutkiej małżonki. Poza tym nigdy nie podejrzewałaby o to tego przesympatycznego Włocha! Kto w takim razie, na Boga, dostał się do nich o tej porze i zrobił coś Gabrieli?

Pani Álvarez zakryła usta dłonią, patrząc pytająco na swoje dziecko. Bezgłośnie żądała wyjaśnień, szlochu, jakiegoś ludzkiego odruchu, czegokolwiek. Ona obdarowała ją zaś tylko osobliwą obojętnością, jakby wyzbyła się właśnie wszystkich uczuć na skutek niedawnych zdarzeń.

— Jak mamusia mnie kocha, to mamusia musi mi pomóc schować ciało — przemówiła w końcu.

Nie czekając na reakcję, czym prędzej skierowała się w stronę kuchni, zostawiając na podłodze czerwono-brązowe ślady stóp. Matka zerwała się z łoża i złapała ją za ramię. Wyrzuciła z siebie nagle potok pytań, ocknąwszy się w końcu ze swojego wcześniejszego stanu:

— Kogo zabiłaś? Co ci się stało? To twoja krew?

Od Gabrieli ziała niepokojąca pustka, roztaczająca wokół niej aurę wyjątkowej grozy. Zamrugała szybciej, zmarszczyła brwi i zrzuciła ze swojego ciała dłoń pani Álvarez.

— Zadźgałam inkwizytora. Przecież mówię mamusi, żeby wstawała, bo zaraz zjawią się tu podobne mu gnidy i nie będzie po nas co zbierać. Vito też nie może się dowiedzieć o tym, co zaszło. Kto zechciałby zhańbioną żonę? Czy ja muszę wszystko mamusi tłumaczyć jak dziecku? Niech lepiej mamusia myśli, jak pozbędziemy się ciała.

Nie miały czasu do stracenia, wparowały więc czym prędzej do kuchni. Przestronna izba zaledwie w jedną noc zmieniła się w istne pobojowisko. Na samym wejściu powitało ich wywrócone krzesło i ściągnięty do połowy obrus oraz potłuczona miska, z której wysypały się owoce. Na środku pokoju leżał na wznak dobrze im znany duchowny. Jego zwłoki taplały się w kałuży krwi, która płynęła spokojnie wgłębieniami płytek do innych części domostwa. W odsłoniętej piersi gwałciciela tkwił wbity głęboko, kuchenny nóż i błyszczał złowrogo w świetle kołyszących się niespokojnie świec.

— Ty psie... — wysyczała pani Álvarez, pierwszy raz poczuwszy do kogoś tak nieopisaną nienawiść. Pragnęła, by mężczyzna natychmiast wstał z martwych, po czym cierpiał niewysłowione katusze, a nie uciekał z tego świata jak ostatni tchórz! Nie zasługiwał na śmierć. Nie po tym, co zrobił jej córce. — Już sobie nie poszczekasz, ty parszywy kundlu... Jak ja mogłam tego nie usłyszeć? Jak mogłam nie poczuć, że potrzebowałaś mojej pomocy? Co ze mnie za matka? — Nie wiedząc, co dalej robić, zaczęła bezwiednie gryźć palce, zanosząc się spazmatycznym szlochem.

— Myślałam, żeby wrzucić go do studni, ale do tego będę potrzebować twojej pomocy — odparła beznamiętnie Gabriela, trącając stopą budzące w niej obrzydzenie truchło.

— Poczekajmy, aż wróci twój mąż. On nam na pewno pomoże. Przecież ślepy by zauważył, że to ty jesteś tutaj ofiarą!

Gabriela zmrużyła powieki. Powoli podeszła do matki, stąpając chwiejnym krokiem po krwistej powodzi, która zalewała coraz bardziej ich kuchnię. Zatrzymała się tuż przed nią, uniosła brwi i spojrzała na nią z politowaniem. Jej niegdyś wesołe i pełne życia oczy były tak puste, że nawet martwy człowiek, którego ulatująca ku piekłu dusza kąpała się w tym rubinowo-brązowym morzu, wydawał się wówczas mniej przerażający od wyrazu jej twarzy.

— Ależ mamusia jest naiwna... — odparła z gorzkim uśmiechem. — Jak dziecko. Chciałaby mamusia wierzyć, że wszyscy udzielą nam pomocy... Ale to nieprawda. Nawet ci, którzy nas kochają, niekoniecznie poświęcą dla nas życie... I nie powinno to bynajmniej mamusi dziwić. Każdy dba przede wszystkim o siebie.

Pani Álvarez skrzywiła się z bólu. Dlaczego jej szesnastoletnia córeczka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak okrutny jest los? Czy tak aby na pewno musiało już być? Czy to nie za wcześnie? Kiedy tak właściwie nadchodził dogodny moment, by poznać mroczniejsze oblicze świata?

Mąż Gabrieli, pan Vito Breve, sprawiał zawsze wrażenie ciepłego, uroczego i uczynnego dżentelmena. Jego żona może nie darzyła go płomienną jak jej włosy miłością, ale była z niego zadowolona. Nie pił, nie grał w karty, nie latał za spódnicami, nie zrzędził, nie unosił się gniewem. Był dość młody, dość wyględny i dość majętny dzięki sprzedaży perfum, które wyrabiał z pomocą kilku współpracowników w swoim niewielkim atelier, a następnie eksportował do Francji lub do innych rejonów Hiszpanii. Gabriela nie miała większych powodów, by się w nim zakochać, ale nie miała też większych powodów, by odrzucić jego zaloty. Ale kto mógłby zagwarantować, że ten przesympatyczny mężczyzna przyjmie ze spokojem wiadomość, że jego żona została zhańbiona, po czym zadźgała inkwizytora, który dopuścił się tego okrutnego czynu? Jak by się zachował, gdyby Inkwizycja zaczęła wokół niego węszyć? A co jeśli kobieta zaszłaby w ciążę? Nie, Vito Breve nie mógł się o niczym dowiedzieć, nieważne jak bardzo wydawał się uprzejmy.

— Nie damy rady go podnieść, ta świnia strasznie się spasła. Nie zdążymy też zakopać go w ogrodzie, na pewno nie przed świtem. Trzeba go jakoś wrzucić do studni, to na razie jedyne rozwiązanie, jakie widzę. — Pani Álvarez przerwała nerwową ciszę, pogodziwszy się z tym, że mogły polegać tylko na sobie nawzajem. — Woda pochodząca z tamtego źródła od dawna nie jest zdatna do picia, więc nikt się tam nie zbliża, odkąd señora Sanchez zmarła na zatrucie pokarmowe.

— Szkoda, że nie poślubiłam rzeźnika, mogłybyśmy wtedy poćwiartować naszego pobożnisia... Nie mamy dużo czasu. Rano musimy otworzyć jak zwykle drukarnię. Nierozsądnym byłoby budzić jakiekolwiek podejrzenia wśród klientów. Wszystko będzie się odbywać tak, jakby nic się nie wydarzyło. Inaczej już po nas.

Matka przytaknęła, rozglądając się po kuchni. Nagle wstrzymała oddech. Wpadła na pomysł. Weszła energicznie do bawialni i zaczęła czym prędzej przesuwać meble.

— Zawiniemy go w dywan i przeciągniemy w nim na zewnątrz.

— A pomyślała mamusia, jak wytłumaczę mężowi, że nic nie leży na podłodze? Co mu powiem? Że dywan zwinął się, dostał nóg i sobie poszedł?

— Wyciągnij nóż z jego obrzydliwego cielska i zaraz wpakujemy łajdaka do worka. Postaraj się go w miarę możliwości osuszyć, żeby nic nie przeciekało. W razie czego położymy zwłoki na lewej stronie dywanu, krew nie powinna przebijać przez grubą warstwę wełny.

Gabriela zbliżyła się do swojego oprawcy na drżących nogach. Przyklęknęła w brązowawej kałuży, plamiąc jeszcze mocniej koszulę. Materiał momentalnie nasiąknął jak gąbka wydzieliną o odpychająco metalicznym zapachu. Podobnie i ona wchłonęła całym swoim sercem ból, nieufność i lęk, które zasiała w niej ta przeklęta noc. Jakie owoce wyda to, co kiełkowało w niej pod wpływem właśnie doznanej krzywdy? Słodkie jak zemsta? Gorzkie jak żal? Zgniłe jak dusza tego zbrodniarza? A może mdłe, pozbawione najmniejszego smaku, nijakie, budzące tylko puste współczucie?

Pochyliła się nad inkwizytorem. Gdy chwyciła odważnie za drewnianą rękojeść noża, natychmiast przeniosła swoje płonące nienawiścią spojrzenie na twarz duchownego. Utrzymywała z nim kontakt wzrokowy podczas wyciągania ostrza z jego ciała i wycierania zwłok.

— Musisz patrzeć swoim strachom prosto w oczy, Gabrielo — powiedziała sama do siebie, czując zimny pot spływający po jej karku. — Inaczej nigdy cię nie opuszczą. Będą już na zawsze panoszyć się w tobie, roszcząc sobie prawo do rządzenia twoim umysłem.

Matka i córka spakowały nieboszczyka do worka. Zawinęły go w dwie warstwy lnianego materiału, by zminimalizować ryzyko zabrudzenia dywanu. Wspólnymi siłami udało im się umieścić na nim mężczyznę i zatargać go na zewnątrz po uprzednim sprawdzeniu, że na ulicy nie było nikogo. Wykrzesały z siebie resztki energii, za pomocą których zdołały oprzeć ciało o nieużywaną studnię i wrzucić je do środka. Donośne chlupnięcie spadającego na sam dół trupa przyprawiło Hiszpanki o niewysłowioną ulgę.

— Jeśli Bóg istnieje, nie będzie miał nad nim litości — podsumowała Isabel, kierując się czym prędzej w stronę domu. — Moje dziecko... Jak ty się w ogóle czujesz?

— Nie mówmy o tym. Zajmijmy się lepiej myciem podłogi. Czeka nas jeszcze dużo pracy. Co prawda nie będzie to tak trudne, jak domycie krwi z moich rąk, ale na pewno zabierze nam trochę czasu.

Gabriela z ogromnym zapałem zabrała się do szorowania kafelków w kuchni, próbując wyładować na nich całą złość. Jedynym towarzyszącym jej wówczas uczuciem była po prostu wściekłość. Nie prosiła się o problemy, a one i tak postanowiły na nią spaść, przygniatając ją z całą mocą. Wiedziała, że według kościelnej retoryki zostałaby uznana za prowokatorkę. Za kusicielkę, która rzekomo miałaby namówić do grzechu katolickiego duchownego. Odpowiedziałaby więc podwójnie: za cudzołóstwo i za morderstwo. Targała nią tak silna furia, że nie zważała wcale na pulsujący ból rozchodzący się między nogami ani na szczypiące ją rany na dłoniach, nieuniknione przy wielokrotnym zadawaniu pchnięć nożem. Gdyby mogła, najchętniej starłaby z powierzchni ziemi tę przeklętą podłogę, miejsce jej cierpienia i późniejszej zbrodni, podobnie jak starłaby imiona obłudnych inkwizytorów, skazując ich tym samym na wieczne zapomnienie przez historię.

— Umyj się, przebierz w czystą koszulę i spal zakrwawione ubrania. Po takiej rzezi na pewno się nie dopiorą. Lepiej nie budzić podejrzeń wśród służby — poleciła matka, przyniósłszy kolejne wiadro z wodą. Lepka wydzielina uparła się, by wciąż tworzyć na kafelkach krwistobrunatne smugi i obfite kałuże, tak jakby chciała pozostać w kuchni jako świadek tragicznych wydarzeń.

Kiedy Gabriela doprowadziła się już do ładu, zauważyła, że dywan zdążył wrócić na swoje miejsce w bawialni. Resztki zbitej misy na owoce leżały na blacie, stół i krzesła również ustawiły się w dawnym porządku. Ach, jeszcze tylko ta nieszczęsna, spływająca gdzieniegdzie krwią podłoga!

Wtem do uszu kobiet doszedł dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Było już za późno na jakąkolwiek reakcję. Ledwo przytomnym z przerażenia damom zamajaczyła przed oczami męska sylwetka.

— Co to za nocne siedzenie przy świecach? Miałem wrócić dopiero nad ranem! Nie możesz spać, moja najmilsza? — rzucił pogodnie na powitanie Vito. Ściągnąwszy kapelusz, zamknął za sobą drzwi, pobrzękując pękiem kluczy.

Teściowa pana Breve wykorzystała te raptem trzy czy cztery sekundy, podczas których był zwrócony tyłem do kuchni, na zdmuchnięcie jak największej liczby świec. Dzięki temu powstałe na podłodze Morze Czerwone falowało spokojnie w znacznie wątlejszym niż wcześniej blasku światła. Jej postać również skryła się w ciemnościach, mogła zatem wykonać kilka dodatkowych, niezauważalnych dla zięcia ruchów szmatką, które w gruncie rzeczy na niewiele się zdały.

Zresztą Vito w ogóle jej nie dostrzegł, gdyż nieprzyzwoicie mocno uściskał małżonkę, która rzuciła mu się od razu w ramiona. Wpił się w jej wargi z takim utęsknieniem, jakby nie widzieli się przynajmniej z rok. Gabriela usilnie napierała na jego ciało, próbując wypchnąć go do sypialni i nie dać mu najmniejszej szansy, by zauważył, że podłoga wciąż spływała krwią inkwizytora.

— Poczekaj, szalona! Skąd w tobie nagle tyle wylewności, co? — zaśmiał się pomiędzy pocałunkami. — Połóż się, zaraz do ciebie wrócę. Handel szedł tak dobrze, że nie miałem dzisiaj czasu nic zjeść.

— Po co ci jedzenie, skoro masz mnie?

Pani Álvarez rzuciła się gorączkowo do tarcia kafelków lnianą szmatką. Zdmuchnęła kolejną świecę i z jeszcze większym zapałem kontynuowała zacieranie ostatnich śladów zbrodni. Zdawała sobie jednak sprawę, że minie jeszcze trochę czasu, nim upora się z tym problemem, należało bowiem wymienić wodę, która już bardziej brudziła, niż czyściła powierzchnię. Lepiej, by jej córka miała nieco oleju w głowie i nie dała mężowi wejść do kuchni.

— Muszę jeść, żeby dla ciebie żyć... Pomyślałem, że wrócę wcześniej i pomogę ci jutro w drukarni. Nie spodziewałem się tak miłego powitania, może powinienem wyjeżdżać częściej, byś była dla mnie taka dobra? — zapytał wesoło, muskając bez przerwy szyję i usta Gabrieli.

Jego spokojnemu, łagodnemu głosowi towarzyszyło skrzypienie łoża. Vito położył się ostrożnie nad żoną i, obsypując ją czułymi pocałunkami, delikatnie podwinął jej koszulę nocną. Mimo że uśmiechnął się do niej szczerze, a jego zamiary nie były złe, dziewczynę zalała nagle nieprzyjemna fala gorąca, która sparaliżowała jej kończyny i przyprawiła ją o zawroty głowy. Wiedząc, że nie mogła sobie pozwolić na wypuszczenie męża z sypialni, zacisnęła jedynie zęby, zamknęła oczy, po czym przyciągnęła go mocno do siebie, choć miała ochotę z całej siły krzyczeć, by przestał ją dotykać.

— Ale ładnie pachniesz po tej kąpieli... Albo to moja zawodowa przypadłość i wszędzie wyczuwam czarujące zapachy — wyszeptał jej do ucha, nie przerywając pieszczot. — Dobry Boże, jaka ty jesteś piękna!

Im namiętniej ją całował, tym bardziej sztywniała ze strachu. Nie potrafiła przestać sobie wyobrażać, że jej koszmar rozgrywał się właśnie na nowo. Że leżała bezbronna na podłodze, wciśnięta w przeszywająco zimne kafelki, wijąc się z bólu, trwogi i upokorzenia. Że ta chwila nie będzie trwała nadzwyczaj długo, ale odmieni ją już na zawsze. Że zaraz sięgnie po nóż i zadźga swojego oprawcę, by nigdy nie ośmielił się zrobić tego ponownie. By nigdy nie spróbował wykorzystać jej własnej krzywdy przeciwko niej.

— Vito... — wymamrotała, wodząc dłońmi po pościeli. Musiała się upewnić, że znajdowała się w ciepłym, bezpiecznym łożu. Ujęła jego twarz. Nie, nie przypominał w niczym tego podstępnego kundla. Bez cienia wątpliwości mężczyzną odbywającym z nią teraz ten cielesny akt bliskości był jej mąż, ten pogodny Włoch, Vito Breve.

— Co się stało, aniołku? Boli cię coś?

— Nie, skądże. Wszystko w porządku — skłamała tak błyskawicznie, że prawie weszła mu w słowo. — Nacieszmy się sobą i pójdziemy spać.

— Przynieść ci wody lub wina? Jesteś bardzo blada. Może odpocznij jutro, a ja zajmę się drukarnią — zaproponował, poruszając ostrożniej biodrami. Pokręciła przecząco głową. — Na pewno chcesz, żebym kontynuował? Jest ci tak dobrze?

— Oczywiście. Nie przestawaj — odparła bezdusznie, odchylając głowę do tyłu, jakby pragnęła uciec myślami od tego, co właśnie miało miejsce.

Leżała bez ruchu jak kłoda. Przyjmowała biernie każde pchnięcie, każdy pocałunek składany na jej skórze, każde westchnienie i stękniecie dochodzące jej uszu z ust męża. Na przemian zaciskała powieki i wbijała martwy wzrok w pomalowany na biało sufit, zagryzając przy tym wargi. Prawione jej przez małżonka komplementy i urocze zdrobnienia, którymi zwykł ją nazywać, w jej umyśle przemieniały się w obelgi i groźby rzucane przez inkwizytora. Zamiast ciepłego głosu Vita, słyszała sapanie duchownego. W miejsce jego czułego dotyku pojawiał się ból. Opiekuńczy uścisk jego ramion zastępowało agresywne podduszanie.

Złapała łapczywie oddech. Jej oczy momentalnie zaszły łzami. Krzyknęła. Vito popatrzył na nią z niepokojem. Od samego początku Gabriela zachowywała się przecież dziwnie, choć nie umiał dokładnie opisać, co było z nią nie tak.

— Cóż się dzieje, Gabrysieńko? — wydukał stroskany, dopiero teraz dostrzegając słone strużki spływające po jej policzkach.

Ryknęła w odpowiedzi tak donośnym i niepohamowanym płaczem, że na pewno usłyszeli ją wszyscy sąsiedzi zamieszkujący ich ulicę. Zaczęła rozpaczliwie wyć, wijąc się w ramionach tulącego ją do piersi męża, któremu nie mogła wyznać przyczyny swojego stanu. Nie zauważyła nawet wkradającej się do sypialni, przerażonej krzykami matki.

Po wydarzeniach tej nocy pani Álvarez spodziewała się najgorszego. Odkąd tylko dowiedziała się o krzywdzie wyrządzonej córce, obwiniała się o to, że nie zdołała udzielić jej pomocy i przyrzekła przed Bogiem, że nigdy nie dopuści do podobnej sytuacji. Kiedy z pokoju obok rozległ się więc wrzask, nie zastanawiała się ani chwili dłużej. Na samą myśl o tym, że teraz jej zięć mógł dobierać się do jej obolałego i wystraszonego dziecka, ogarnęła ją nieposkromiona furia.

Gdy znalazła pana Breve leżącego na płaczącej, drżącej Gabrieli, bez wahania podbiegła do niego, chwyciła go za gardło, po czym zepchnęła z dziewczyny. Uderzyła go z całej siły w twarz, a następnie wielokrotnie okładała pięściami, nazywając go gwałcicielem, zwyrodnialcem i bezdusznym łajdakiem. Ignorowała błagalne prośby ze strony córki, a także gorączkowo składane przez Vita wyjaśnienia. Biła go, kopała i opluwała, a jej wysiłki tylko przybierały na intensywności, jeśli próbował się bronić lub unieruchomić jej kończyny.

Brutalnie odepchnęła Gabrielę, która, nie widząc innego wyjścia, rzuciła się na nią w obronie męża. Pani Álvarez chwyciła w akcie desperacji za spoczywającą na toaletce, metalową szkatułkę, uniosła ją i uderzyła nią w głowę mężczyzny, rozbijając mu przy tym czaszkę.

Rano obie złożyły zeznania. To Vito Breve zabił inkwizytora, by ten nie wniósł przeciwko niemu oskarżenia o herezję. Wrzucił jego zwłoki do studni, zastraszył przemocą żonę i teściową, ale sam odniósł na tyle poważne obrażenia, że wkrótce padł martwy na ziemię.

Jeśli nie można liczyć na sprawiedliwość, trzeba nauczyć się pięknie kłamać. A potem jeszcze z tym pięknym kłamstwem jakoś w miarę normalnie żyć.

Madryt, 24 grudnia 1669

Nieznajomy Panie Malarzu!


Gdybym kiedyś wysłała do Ciebie chociaż jeden z napisanych przeze mnie listów, teraz przepraszałabym Cię za moje kilkutygodniowe milczenie. Tłumaczenie się komukolwiek nie jest jednak konieczne, kiedy nikt się o mnie nie troszczy i nikt o mnie nie pamięta, a Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy z naszej korespondencji.

Ostatnio zmarła mi matka. Odnoszę wrażenie, że zabiły ją wyrzuty sumienia, których nabawiła się po dokonaniu niesłusznej egzekucji na moim mężu. Wielokrotnie kłamałam jej prosto w oczy, że postąpiła tak, jak należało. Nie chciałam pozwolić, by jedyna bliska mi osoba zostawiła mnie całkiem samą na tym okrutnym świecie, a zatem łgałam regularnie jak pies. Chyba ostatecznie zdołałam jej wmówić, że Vito się nade mną znęcał. Na łożu śmierci uśmiechnęła się promiennie i zamknęła spokojnie oczy, po czym umarła z takim opanowaniem, jakby miała w tym już co najmniej trzydzieści lat doświadczenia.

Odkąd pochowałam matkę i męża, zmieniło się chyba wszystko. Sama prowadzę drukarnię, rozmawiam wyłącznie ze swoim własnym odbiciem. Nie chcąc zanudzić Cię moimi problemami, które muszą być dla Ciebie całkowicie niezrozumiałe, nie piszę zbyt często i nigdy nie doręczam Ci moich listów.

Tylko jedna rzecz pozostała taka jak dawniej. Twoje cotygodniowe wizyty w drukarni, podczas których mogę do woli patrzeć na mojego angielskiego hrabiego, o którym nie wypada mi nawet marzyć. Wiem, że drukujesz podręczniki do malarstwa, wiem, że pod Twoimi palcami rodzą się kolorowe portrety i wiem, że zostałeś w Hiszpanii, by łudzić się razem ze mną, że podziały społeczne i majątkowe to nic innego jak nieśmieszny żart. Jeśli byłam w swoim życiu czegokolwiek pewna, to Twojej miłości, mimo że nigdy przecież nie dałeś mi najmniejszego znaku ani nawet nie wyjawiłeś mi swojego imienia. Odkryj przede mną ten sekret następnym razem, gdy spojrzysz pobłażliwie na jeden z moich niedoskonałych obrazów, poprowadzisz po płótnie moją dłoń dzierżącą pędzel i znikniesz tylko po to, by za tydzień znów pojawić się w drukarni.


Gabriela

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro