20.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przyglądałem im się jeszcze przez chwilę, aż zorientowałem się, że straciłem z oczu Procha. Niemal od razu zacząłem ich szukać. W tłumie jednak nie mogłem ich wypatrzeć. Natknąłem się jednak na Freitaga, który był już mocno wstawiony.

- Oh, Domen! I co z naszymi gołąbkami?

- Zamknij się. – warknąłem, ciągnąc go w bok. – Jedna nasza para się zeszła.

- Ooo widzisz, mówiłem ci, alkohol i romantyczna muzyka zawsze działają!

- Taaa, tylko nie Kamil z Peterem, ani Anze z Cene.

- To kto?

- Patrz w prawo.

- Które?

- Tam! – pokazałem mu ruchem głowy.

- Ooo jak słodko. – Richard praktycznie zaczął klaskać w dłonie jak pięciolatka. Bogu dzięki że nie muszę go znosić na co dzień. – Wypijmy ich zdrowie!

- Nie będziemy nic pić! – znowu go szarpnąłem. – Szukamy Procha!

Pociągnąłem go w stronę głównego DJ czyli Piotrka już dosłownie leżącego na laptopie.

- Gdzie Peter z Kamilem? – prawie wrzasnąłem mu do ucha. – Miałeś ich pilnować!!

- No byli tu, hehe. Nawet przetańczyli do kilku tych wolnych piosenek co mi dałeś, nawet mi się podobało, hehe.

- Co. Było. Dalej.

- No wiesz, trzymałem za ich kciuki itd., żeby coś się w końcu stało, ale w pewnym momencie zebrali się i wyszli, no nie, spytałem Kamila gdzie, bo chciałem tylko wiedzieć, czy mogę wrócić do pokoju, chociaż chyba nawet nie mam z nim....aaa, z Maćkiem mam.

- I co powiedział?

- Że idą się przewietrzyć.

Może nie umarli z wychłodzenia, albo nie zabili się gdzieś po alkoholu.

- No widzisz Domen? Pewnie się bardzo dobrze bawią, a ty już się zrelaksuj, chodź zatańcz...

Panie daj mi cierpliwość. Zacząłem liczyć do dziesięciu aby się uspokoić. Przy pięciu gwałtownie się odwróciłem i ruszyłem w stronę Lellingera, którzy obściskiwali się w kącie. Niemal wepchnąłem się między nich, odrywając Andreasa od Leyhe.

- Musicie mi pomóc!

- Co ty chcesz?

- Richard się ochlał i mnie stręczy, proszę go zabrać do pokoju.

- Chyba masz o sobie za duże mniemanie, Domen. – Wellinger zmierzył mnie wzrokiem. Ja już mu dam, kurwa, łowca hotek pierdolony. Mogłem mu nie pomagać, niechby gnił w tej samotności. Na co te laski tak na niego lecą, przecież on koło przystojnego nawet nie stał.

Zanim jednak powziąłem decyzję czy zacząć się na nich drzeć czy szukać Cene, do pokoju Norków wbił nie kto inny niż papa Stoeckl. Na szczęście chyba pamiętał on swoje młodzieńcze czasy, bo dostaliśmy jedynie krótki nakaz aby jak najszybciej skończyć imprezę, jeśli nie chcemy mieć walnego zgromadzenia wszystkich trenerów. Co podziałało.

Na szczęście nie wszyscy byli schlani na umór, dzięki czemu z małą pomocą udało nam się posprzątać i powynosić zgonających z pokoju. Razem z Kranjcem wzięliśmy się, już na samym końcu, za wynoszenie króla imprezy, czyli MacKenziego. Pierwszy raz w życiu niosłem coś tak sztywnego i przysięgam, mam nadzieję że to ostatni raz. Naprawdę czułem się jakbym niósł najprawdziwsze zwłoki.

Dotarłem do swojego pokoju równo przed czwartą, z poważnym postanowieniem. Już nigdy więcej nie będę organizatorem żadnej imprezy.

_______________________

Obudziwszy się rano dotarło do mnie, że Peter zdążył już wstać i położył mi koło łóżka picie i jakieś tabletki. Oho, ktoś miał wyrzuty sumienia że zabawił się z kochasiem i nie opiekował się wystarczająco młodszym bratem. Ja na szczęście umiem być odpowiedzialny i nie miałem żadnego kaca.

- Ja się bardzo dobrze czuję, jestem tylko niewyspany, bo musiałem wszystkich odnosić do pokoi. – odezwałem się jak tylko Peter wyszedł z łazienki. Bertoncejl teraz już się nawet nie pyta czy chcemy mieć pokój razem. Weź raz się na coś zgódź, to teraz będą ci to wpychać non stop. Dałeś palec, a wezmą rękę. – I to dosłownie, bo MacKenzie był żywym trupem.

- Był trupem już po 22 jak mi się prawie zerzygał na buty. – zauważył Peter.

- A w ogóle. – przystąpiłem do ataku. – Gdzie wyście poleźli z Kamilem? Coś się stało? Coś o czym powinienem wiedzieć? – zawiesiłem głos.

- Nic Domen, przyszliśmy tu bo Kamila bolała głowa od huku, trochę gadaliśmy i tak dalej, a potem od poszedł do siebie, a ja poszedłem spać.

- Poszedłeś spać? – prawie wyskoczyłem z pościeli. – Chyba się pogięło, zmarnować taką okazję!

- Domen, po pierwsze byliśmy pod wpływem alkoholu, trochę bo trochę, ale jednak, dlatego nie chciałem nic robić, bo... no sam rozumiesz.

Z jednej strony musiałem przyznać mu rację.

- Taaa, rano i tak byście się unikali...No ale Peter cholera! Przespać imprezę?

- Mam ci przypomnieć co ty zrobiłeś na swoich ósmych urodzinach?

- Miałem 8 lat, a nie 26 kretynie!

- Co zrobiłeś Domen na 8 urodzinach? – Kamil nagle pojawił się u nas w drzwiach. No już wchodzi jak do siebie, brawo. A jakbym był nagi? Trauma do końca życia.

- Nic nie mów Peter. – warknąłem.

- Zaprosiliśmy mu połowę klasy i kadry, bo już wtedy trenował, impreza trwa w najlepsze, godzina bodajże 19, a tu nagle Domena nigdzie nie ma. Każdy go szuka, co nie, może urządził jakąś zabawę w chowanego, w końcu mama wchodzi do jego pokoju, a Domen... zdążył się umyć, przebrać w piżamę i iść spać mając gdzieś resztę gości.

- Prawdziwy gospodarz imprezy. – Kamil pokręcił głową ze śmiechem, patrząc na mnie.

Westchnąłem sfrustrowany, po czym założyłem swoją bluzę i wyszedłem na korytarz, aby uciec od tych śmieszków.

- Domen, przyjacielu! – słyszę dobrze znany mi głos oraz zbliżające się kroki.

Nie mam już jak uciec.

_______________________

I za nami kolejna część! Chcę Wam bardzo podziękować za ponad 1000 wyświetleń, bo wow, nie jesteśmy jeszcze nawet w połowie ;) także bardzo się cieszę!

Jeśli przeczytałeś - zostaw gwiazdkę!

Ola

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro