Prolog
Zachłysnęłam się łzami, a dłonie zadrżały. Fortepian nie grał, a klawisze się nie poruszały. Twarz wykrzywiła się w grymasie bólu, a krew spadła na biały klawisz. W gardle wyrosła gula, a wokół zapanował spokój.
Zacisnęłam zęby, tak samo, jak i dłonie. Krzyknęłam, jednak ten krzyk był stłumiony żalem. Białą sukienkę pokrywały krople szkarłatnej cieczy.
Widownia zaprzestała braw, a w uszach zaczęło piszczeć. Zamglonym wzrokiem spojrzałam na zszokowaną publiczność.
Rude kosmyki spadały na porcelanową twarz. Załkałam, krztusząc się łzami. Światła reflektorów oślepiały moje oczy.
Uniosłam głowę, nawiązując kontakt wzrokowy z nieznajomymi mi osobami. Jednak wyłapałam tęczówki mojej mamy, która gwałtownie wstała, biegnąc w stronę wejścia na scenę. Ale gdy zobaczyłam jak ochroniarze, nie dają jej na nią wejść, moje serce ścisnęło się z żalu.
Krew spadła na moją bladą twarz i dopiero wtedy do mnie dotarło.
Przecież miało być inaczej. Przecież było dobrze. Przecież to nie mogła być prawda.
Po chwili upadłam na dębową podłogę, wcześniej, uderzając dwa klawisze fortepianu.
Krzyknęłam z rozpaczy.
Tak. To był koniec grania na scenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro