§ 19.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwie wściekle różowe kreski na białym, prostokątnym kawałku plastiku pozbawiły mnie jakichkolwiek złudzeń.

Test kupiłam poprzedniego dnia po wyjściu z kancelarii, ale nie odważyłam się zrobić go od razu. Zwykle nie znosiłam niepewności, ale tym razem potrzebowałam odwlec nieuniknione w czasie. Jeszcze przez jeden wieczór chciałam żyć nadzieją, że wszystkie dręczące mnie objawy to tylko zbieg okoliczności, który nie ma nic wspólnego z ciążą. Niestety kolejna pobudka wywołana falą mdłości skłoniła mnie do wykonania testu. Wynik okazał się jednoznaczny.

Niby nie byłam zaskoczona, a mimo to potrzebowałam chwili na zimnych, łazienkowych kafelkach z głową opartą o klozet, aby na dobre to do mnie dotarło. Poczułam cisnące się do oczu łzy, ale nie pozwoliłam im popłynąć. Nie zamierzałam opłakiwać szans, które właśnie w tym momencie się ode mnie oddalały. Próbowałam przekonywać samą siebie, że, tak jak mówił Dziurowicz, dziecko to nie koniec świata. To tylko konieczność chwilowej zmiany planów. Nie należało rozpaczać, bo to maleństwo to przecież owoc miłości. I nie jest winne temu, że pojawiło się w momencie, który jego matka uważała za nieodpowiedni.

Dałam sobie trzy minuty na przetrawienie myśli, że na jakiś czas będę musiała pożegnać się z ambitnymi, zawodowymi planami. Potem spłukałam resztki wymiocin, podniosłam się z podłogi i opłukałam twarz zimną wodą. Na moment zerknęłam na lustro i spojrzałam sobie prosto w oczy. W oczy kobiety, która była przerażona wizją przewartościowania swojego obecnego życia. Ale jednocześnie szczęśliwej, że spełni jedno z największych marzeń przyszłego męża.

Rozmawiałam wczoraj z Ksawerym przez telefon, ale nawet nie napomknęłam mu o swoich podejrzeniach. Po pierwsze dlatego, że nie miałam wtedy jeszcze pewności, a po drugie nie chciałam robić tego przez słuchawkę. Zasługiwał na to, aby usłyszeć to osobiście. Chciałam zobaczyć iskierki radości w jego oczach, kiedy dowie się, że zostanie ojcem. Nie mogłam przegapić tego momentu.

Na szczęście w trakcie rozmowy Ksawery nie wyczuł, że coś jest nie tak. Starałam się zachowywać normalnie, a poza tym dyskutowaliśmy głównie o spotkaniu z Jezierskim i planie na zdobycie nagrań, co pozwoliło mi zamaskować osobiste rozterki. Miałam nadzieję, że dziś też uda mi się z niczym nie zdradzić.

Po doprowadzeniu się do porządku w łazience, udałam się do kuchni, aby zaparzyć podarowaną mi wczoraj przez patrona herbatę z imbirem. Wyglądało na to, że od teraz będzie mi zastępować poranną kawę. Popijając to remedium na mdłości, zaczęłam szykować się do pracy, z której na pewno nie miałam zamiaru rezygnować w najbliższym czasie. Ciąża to nie choroba. A ja potrzebowałam się czymś zająć, aby za bardzo nie roztrząsać zaistniałej sytuacji.

Jedno jednak nie dawało mi spokoju. Jak to się stało? Sypialiśmy ze sobą od trzech lat, przez cały ten czas brałam tabletki antykoncepcyjne. Dlaczego akurat teraz zawiodły? Przecież nic się nie zmieniło.

Kiedy przyjrzałam się blistrowi tabletek, odkryłam, że to nie one zawiodły, tylko ja. Umknęło mi, że w całym tym zbieganiu najzwyczajniej w świecie pominęłam kilka dawek. Tak więc jeśli chciałam mieć do kogoś pretensje, to wyłącznie do siebie. Gdybym tak dużo na siebie nie wzięła, nic by się nie stało. No ale cóż, czasu nie cofnę. Pozostało mi tylko zaakceptować fakty i dostrzec w nich pozytywy.

Po dotarciu do kancelarii poczułam na sobie kilka zaciekawionych spojrzeń. Tak jak przepuszczałam, mój wczorajszy sprint do toalety nie pozostał bez echa. Podobnie jak fakt, że pojawiłam się w butach na płaskim obcasie. Jedna ze stażystek spytała żartobliwie, czy nagle połamały mi się wszystkie obcasy. Widać nawet coś tak prozaicznego potrafi wstrząsnąć Karlickim&Lubczynko.

Ledwie opadłam na fotel przy swoim biurku, kiedy w zasięgu wzroku pojawił się Dziurowicz. Wyglądało to tak, jakby na mnie czatował. Zwłaszcza kiedy niespiesznym krokiem ruszył w moją stronę.

– Dzień dobry, panno Pestko – przywitał się.

– Dzień dobry, panie mecenasie – odparłam, podnosząc ekran laptopa, aby go uruchomić.

Czekałam na jakiś ciąg dalszy, ale patron zamiast coś powiedzieć, rozejrzał się kontrolnie dookoła. Jakby sprawdzał, czy ktoś przypadkiem się nam nie przysłuchuje. Stanowisko z mojej prawej strony było puste, z lewej siedział Norbert od prawa gospodarczego. Sprawdzał coś na telefonie i wydawał się kompletnie niezainteresowany naszą wymianą zdań. Mimo to Dziurowicz nachylił się w moją stronę i szepnął konspiracyjnie:

– Upewniłaś się co do... ekhem... tej kwestii?

Zakłopotanie malujące się na jego twarzy jednoznacznie sugerowało, że choć ciekawiła go odpowiedź, czuł się niezręcznie, zadając pytanie. Po raz kolejny mnie to rozczuliło, bo czułam, że kierował się przede wszystkim troską o mnie, którą tak rzadko okazywał.

– Tak – odparłam z bladym uśmiechem. – Wygląda na to, że będę musiała zaopatrzyć się w spore ilości herbaty z imbirem.

Dziurowicz kiwnął głową ze zrozumieniem, jakbym dała mu do zrozumienia, że zmieniam preferencje kawowe i z latte przerzucam się na espresso, a nie że noszę pod sercem jego wnuka. Co prawda nie oczekiwałam nie wiadomo jak entuzjastycznej reakcji, ale mimo wszystko sądziłam, że będzie ona bardziej widoczna.

– Rozumiem – mruknął. – Jeśli w związku z tym chciałabyś zmniejszyć wymiar godzin lub....

– Mam zamiar pracować normalnie – przerwałam mu. – Przynajmniej na razie. Dziś mam do napisania kilka pism, chciałam też zapoznać się dokładnie z uzasadnieniem wyroku dla Gawrylskiego. I jeśli złapię Michała, porozmawiać z nim o udziale jego i Kaliny w naszym wypadzie do JJClub.

– No dobrze – mruknął mecenas. – Gdybyś jednak zmieniła zdanie, poinformuj mnie o tym. Myślę, że w zaistniałych okolicznościach moglibyśmy tak wszystko ustalić, aby możliwie jak najbardziej cię odciążyć.

Ostatnie słowo zabrzmiało dość niefortunnie, bo jeszcze dobitniej uświadomiło mi, że od teraz przez następne miesiące będę nieustannie dociążana. I to nie przez nadmiar zawodowych obowiązków. Chyba jeszcze trochę potrwa, zanim na dobre przywyknę do tej myśli.

– Zastanowię się nad tym – zapewniłam. – Póki co nie przewiduję żadnych zmian w trybie pracy.

Miałam nadzieję, że będę mogła pozostać czynna zawodowo najdłużej, jak to tylko będzie możliwe. Nie chciałam być jedną z tych ciężarnych, które są zmuszone przeleżeć bezczynnie całe dziewięć miesięcy, a wszyscy wokół tylko na nie dmuchają i chuchają. Ta myśl przypomniała mi, że powinnam jak najszybciej umówić się na wizytę u ginekologa. Zrobiłam sobie mentalną notatkę, aby jeszcze dziś skontaktować się z przychodnią.

– W porządku, w takim razie nie odrywam cię już od pracy – oznajmił Dziurowicz, po czym obrócił się w stronę korytarza, w którym znajdował się jego gabinet. Zanim jednak zrobił krok, posłał mi jeszcze jedno spojrzenie – A i panno Pestko?

– Tak? – Również na niego spojrzałam z zainteresowaniem.

– To dobra wiadomość – oznajmił, uśmiechając półgębkiem. – Szczerze się z niej cieszę.

Te proste słowa sprawiły, że zrobiło mi się jakoś lżej na sercu. Odwzajemniłam więc uśmiech i skinęłam lekko głową. Nie byłam jeszcze gotowa powiedzieć na głos, że też się cieszę.

Po tym, jak Dziurowicz oddalił się w kierunku swojego gabinetu, bezzwłocznie zabrałam się do roboty. Przez następne dwie godziny załatwiałam sprawy, które zaplanowałam sobie na ten dzień, i szło mi to zadziwiająco sprawnie. Przed jedenastą postanowiłam zrobić chwilę przerwy i zaparzyć sobie kolejną porcję zbawiennej herbaty, bo miałam wrażenie, że zaraz znów zbierze mi się na mdłości.

Wracając od aneksu kuchennego, zahaczyłam o biurko Michała. Nie wydawał się szczególne zapracowany, a ja miałam do niego interes, więc uznałam to za dobry moment na pogawędkę.

– Hej – przywitałam się, stawiając gorący kubek na wolnym fragmencie blatu.

– O, hej, Pestka – odparł lekko zaskoczony, jakbym wyrwała go z zamyślenia. – Jak ci tam życie mija jako słomianej wdowie? – zapytał kpiarsko, na co ostentacyjnie przewróciłam oczami.

– Żeby zostać wdową, najpierw trzeba być żoną – zauważyłam. – Ale tak ogólne to mam się całkiem spoko.

– Na pewno? – Uniósł brew z powątpiewaniem, a ja momentalnie się spięłam. – Nie było mnie wczoraj w kancelarii, ale słyszałem, że spóźniłaś się do pracy. I, o zgrozo, przyszłaś w balerinach! Kim jesteś i co zrobiłaś z naszą Pestką?

Odetchnęłam w duchu z ulgą. Bałam się, że nasłuchał się plotek o porannych mdłościach i zapyta wprost, czy to oznacza, że mały Dziurek jest już w drodze. Szczęśliwie wychodziło na to, że większą sensację wzbudziło moje niestandardowe obuwie.

Nie zamierzałam okłamywać Okońskiego, ale nie chciałam też przyznawać się do odmiennego stanu. Obiecałam sobie, że już nikt więcej nie dowie się przed Ksawerym. Tak więc jeszcze przez kilka dni chciałam zatrzymać tę wiadomość dla siebie.

– No, miałam wczoraj ciężki dzień – mruknęłam lekceważąco. – A co tam u was słychać? – Szybko zmieniłam temat. – Macie z Kaliną jakieś plany na weekend?

Michał zamiast rozpromienić się, jak to miało miejsce za każdym razem, kiedy ktoś wspominał o Dziurowiczównie, nagle zmarkotniał. To było zupełnie do niego niepodobne.

– Co jest? – Zaniepokoiłam się.

Okoński westchnął ciężko.

– To, że nie mam pojęcia, w którym momencie od sielankowego „Bo jesteś ty" przeszliśmy do fazy „Trudno tak razem być nam ze sobą".

Posłałam mu skonsternowane spojrzenie. Nie miałam pojęcia, o czym do mnie mówił. Czy to jakiś szyfr?

– Że co? – spytałam głupkowato.

Machnął lekceważąco ręką, najwyraźniej nie mając zamiaru tłumaczyć mi tej metafory czy co to tam było.

– Mówiąc najprościej, od niedzieli mamy ciche dni – wyznał ze smutkiem.

– Ale przecież u Dziurowiczów było jeszcze wszystko okej – zdziwiłam się.

– Tak, ale wieczorem oznajmiła mi, że dostała propozycję stażu.

– Faktycznie, mnie też o tym wspominała – odparłam, przypominając sobie naszą sobotnią rozmowę w JJClub. – To gdzieś za granicą, tak?

– W Stanach – oznajmił Michał oschle. – To roczny staż z możliwością stałego zatrudnienia po jego zakończeniu.

Nie dodał nic więcej, ale od razu zrozumiałam, w czym tkwił problem. Kiedy Kalina mówiła mi o tej propozycji, założyłam, że chodzi o jakiś kraj europejski, najprawdopodobniej Wielką Brytanię. Wyprawa za ocean, i to na cały rok, to o wiele poważniejsze przedsięwzięcie. Ale równocześnie także wielka szansa. Nic dziwnego, że Kala chciała z niej skorzystać.

– Jest już zdecydowana? – spytałam ostrożnie. Kiedy rozmawiałyśmy w weekend wydawała się dopiero rozważać wyjazd.

– Twierdzi, że chce, aby to była nasza wspólna decyzja – odparł. – Wyczułem jednak, że ona tak naprawdę już ją podjęła. Wiem, że to dla niej życiowa szansa, a ja nie chcę jej ograniczać, ale... Cholera, co z nami? Co, jeśli chciałaby zostać tam na stałe? Nawet jeślibym poleciał za nią, to co tam będę robił? Na pewno nie pracował w zawodzie, bo przecież nasze prawo ma się nijak do amerykańskiego. Kocham ją, naprawdę, i chcę dla niej wszystkiego, co najlepsze, ale nie jestem pewien, czy byłbym w stanie przewartościować dla niej całe swoje życie.

Potrafiłam zrozumieć punkt widzenia Michała, ale jednocześnie odnosiłam wrażenie, że trochę dramatyzował. Wydawało mi się, że dobrze znam Kalinę, i nie spodziewałam się, że mogłaby postawić ukochanemu jakiekolwiek ultimatum. A już na pewno nie takie. Owszem, zależało jej na karierze, ale nie była samolubna. I przede wszystkim kochała swojego chłopaka.

– Powiedziałeś jej o tym? – spytałam bez ogródek. – O tych wszystkich obawach?

Skinął głową na potwierdzenie.

– I mimo to prosiła cię o przewartościowanie dla niej swojego życia?

– Niby nie, ale...

– No to w czym problem? – Nie zamierzałam się z nim cackać. – Oboje doskonale wiemy, że mimo wielkiej miłości do dziennikarstwa nie postawiłaby jej wyżej niż miłości do ciebie. Nie pozwól więc, aby była zmuszona wybrać to drugie kosztem pierwszego, bo nigdy sobie tego nie wybaczysz.

Przez chwilę Okoński gapił się na mnie z szeroko otwartymi oczami. Rzadko udzielałam komukolwiek życiowych czy sercowych porad, więc nic dziwnego, że ta wypowiedź go zszokowała. Miałam nadzieję, że weźmie ją sobie do serca. Bo czułam, że jeśli postawiłby na swoim, na jego związku z Kaliną powstałaby niemożliwa do zatuszowania rysa.

– Przemyśl to sobie w wolnej chwili. I mam nadzieję, że dojdziesz do właściwych wniosków, bo w innym razie naślę na ciebie Ksawerego. A on chętnie przypomni ci, jak traktuje facetów, którzy unieszczęśliwiają jego ukochaną, młodszą siostrzyczkę – dodałam pół żartem, pół serio.

Na samą sugestię konfrontacji z moim narzeczonym Michał aż się wzdrygnął. Tak, to zdecydowanie był argument, który powinien do niego przemówić.

– Masz rację – odparł z westchnieniem. – Chyba trochę przesadziłem z reakcją. I tak naprawdę nie wkurzyłem się na to, że chce wyjechać, tylko, że zwlekała, aby mnie o tym poinformować. Widziała o tym od dwóch tygodni, a do końca tego musi dać odpowiedź.

Mogłam przypuszczać, że dla samej Kaliny to również nie była łatwa sytuacja – zawodowe marzenia kontra miłość. Na jej miejscu też pewnie wahałabym się do ostatniej chwili.

– No to w takim razie, mam nadzieję, że wyjaśnicie sobie wszystko do tego czasu, bo potrzebuję waszej pomocy – oznajmiłam. – Chociaż w sumie skłóceni też powinniście się nadać.

Okoński posłał mi zaintrygowane spojrzenie, a ja pokrótce nakreśliłam mu wstępny plan działania.

– Wiem, że to trochę ryzykowne, ale waszym zadaniem będzie tylko odwrócenie uwagi. My z Ksawerym zajmiemy się resztą.

Michał wydawał się nie do końca przekonany.

– Ale zdajesz sobie sprawę, że to, co zamierzacie zrobić, w świetle zdobywania dowodów jest nielegalne, prawda?

– Nie, nie zdaję sobie z tego sprawy. W końcu mam za sobą tylko trzy lata aplikacji – odparłam z sarkazmem. – Nie martw się. To nie będzie pierwszy raz, kiedy się gdzieś włamiemy i zhakujemy czyjś komputer. Jesteśmy zawodowcami – dodałam z kpiarskim uśmiechem, na co Okoński pokręcił głową z politowaniem.

– Okej, niech ci będzie – skapitulował. – Ale lepiej sama porozmawiaj o tym z Kaliną. Nie wiem, czy ona będzie chętna odstawić ze mną ten teatrzyk.

Kala należała do tych osób, które nie znosiły wszelakich konfliktów, i zawsze pierwsza dążyła do pojednania. Sądziłam więc, że potraktuje moją prośbę jako pretekst do pogodzenia się z chłopakiem. O ile oczywiście nie załatwią tego wcześniej.

– Spoko, zapoznam ją z sytuacją. Może uda nam się złapać gdzieś na mieście dzisiaj po południu.

– Raczej nie, bo od siedemnastej będzie na orliku – odparł Michał, na co posłałam mu zdziwione spojrzenie. – Drużyna Maćka ma dzisiaj mecz. Gosia tłumaczy na jakiejś konferencji, ja mam spotkanie z ważnym klientem, a Roberto poleciał na tydzień do Włoch pozałatwiać rodzinne sprawy. Kala nie ma żadnych zajęć, więc zaoferowała, że zajmie się młodym.

– Aha – mruknęłam, bo nie wiedziałam, jak inaczej to skomentować. – No to podaj mi może adres tego orlika. Jak nie będę miała nic innego do załatwienia, to tam podjadę i z nią pogadam.

I to nie tylko o sobotniej akcji w JJClub. Zamierzałam delikatnie poruszyć także temat stażu i przekonać się, jak sytuacja wygląda z jej strony. Przypuszczałam, że przeżywała niemałe rozterki.

– Zobaczysz, wszystko się ułoży – zapewniłam na odchodnym, posyłając Okońskiemu uśmiech pełen otuchy.

– Mam taką nadzieję. – Odwzajemnił gest.

Tak, ja też ją miałam. I to zarówno w stosunku do nich, jak i do samej siebie.

~ ~ ~

Już z daleka słyszałam entuzjastyczne dziecięce krzyki. Niedługo później moim oczom ukazał się dość uroczy obrazek kilkunastu chłopców w wieku wczesnej podstawówki goniących za biało-czarną piłką. Po przekroczeniu furtki prowadzącej na teren boiska dostrzegłam też kilka dorosłych osób siedzących na trybunach. Wśród nich znajdowała się Kalina. I bardzo głośno dawała znać o swojej obecności.

– No podaj mu, podaj! – krzyczała, machając rękami w kierunku jednej z bramek. – Tylko nie fauluj! No chłopcy, do przodu, do przodu!

Stałam chwilę z boku, przyglądając się jej trenerskim zapędom. Wiedziałam, że Kala całym sercem angażuje się w idee, w które wierzy, ale tym razem przeszła samą siebie. Miała na sobie koszulkę z nadrukowanym na przodzie logo klubu, do którego zapewne należał Maciek. Z tyłu natomiast widniała wielka siódemka, a nad nią nazwisko „Okoński". Wyglądała i zachowywała się jak jedna z tych nawiedzonych mamusiek z amerykańskich filmów familijnych. Brakowało jej tylko transparentu z napisem „Do boju, chłopaki!"

– Zamierzasz przejąć funkcję trenera? – spytałam, podchodząc do niej.

Kalina oderwała wzrok od boiska i spojrzała na mnie zaskoczona.

– Ana? Co ty tu robisz?

– Sprawę mam. Michał powiedział, że cię tu zastanę.

– Yhm – mruknęła lekceważąco na wspomnienie swojego chłopaka. – Wyżalił ci się i przysłał do mnie, żebyś palnęła mi jakąś pogadankę, tak?

Nie pomyślałam, że moje niespodziewanie pojawienie się na boisku będzie wyglądało, jakby wynikało z prośby Okońskiego. Dla Kali musiała to być jednak logiczna konkluzja.

– Owszem wyżalił się, ale to jemu walnęłam pogadankę – odparłam zgodnie z prawdą, na co przyszła szwagierka spojrzała na mnie ze zdziwieniem. – I mam nadzieję, że nie puści moich słów mimo uszu.

– W sumie nic dziwnego, że jesteś po mojej stronie – stwierdziła z westchnieniem. – Jako jedna z nielicznych rozumiesz, że zależy mi na samorealizacji.

Fakt, Kalina nie była aż tak bardzo nastawiona na karierę jak ja, ale zdecydowanie chciała się rozwijać zawodowo. I teraz zyskała ku temu niepowtarzalną okazję.

– Nie jestem po niczyjej stronie – odparłam. – A jeśli już, to po waszej wspólnej. Rozumiem, że ten staż to dla ciebie wielka szansa. Michał też to wie. Tylko boi się, że może cię przez to stracić.

Kala przewróciła oczami.

– Uparty dureń. Jesteśmy ze sobą prawie dwa lata, a do niego dalej nie dociera, że nigdy nie postawiłabym pracy ponad rodzinę. Na równi, jeśli byłoby to możliwe, owszem. Ale nie ma opcji, aby szala przechyliła się na stronę kariery.

Kiwnęłam głową ze zrozumieniem, bo to było podejście, które idealnie definiowało Dziurowiczównę – rodzina przede wszystkim. I to był przecież jeden z aspektów, które połączyły ją z Michałem. Okoński też dużą wagę przywiązywał do relacji rodzinnych, zwłaszcza z siostrą i jej synem.

– Wdaje mi się, że Michał nie ma pretensji o sam fakt, że chcesz wyjechać na rok do Ameryki – odparłam. – Bardziej ubodło go to, że nie powiedziałaś mu o tej propozycji zaraz po tym, jak ją otrzymałaś.

Kalina westchnęła ciężko.

– Nie chciałam dokładać mu zmartwień. Najpierw miał na głowie jakąś ciężką rozprawę sądową, potem panikował w związku z zaręczynami Gośki. Uznałam, że nie ma co poruszać tematu, póki sama go nie przemyślę.

– A on odebrał to tak, jakbyś nie liczyła się z jego zdaniem.

Prawda była taka, że każde z nich miało po części rację. Okoński mógł poczuć się pominięty i potraktowany tak, jakby ta sprawa w ogóle go nie dotyczyła. Z drugiej jednak strony to przecież powinna być decyzja Kaliny, czy chce na kilkanaście miesięcy przenieść się na drugi koniec globu. I Michał nie miał żadnego prawa, aby ją przed tym powstrzymać.

– I co? – zagadnęłam. – Już przemyślałaś?

– Głupotą byłoby nie skorzystać z takiej okazji – przyznała. – Wiem, że to będzie świetna przygoda i cenne doświadczenie. Zawodowe i życiowe. Dlatego chcę tam lecieć. Ale nie zamierzam zostawać w Stanach dłużej, niż będzie trwał staż. Tu jest mój dom. Tu chcę żyć i założyć rodzinę.

– Powiedziałaś mu to? – zadałam analogiczne pytanie jak Michałowi, przez co zaczęłam się czuć jak jakaś cholerna psychoterapeutka.

– Oczywiście, że tak – odparła bez wahania. – A ten i tak swoje. Że nie wiadomo, co się przez ten rok wydarzy, że pewnie zmienię zdanie i go zostawię. No normalnie, jakbym mówiła do ściany. Eh, ci faceci. A to niby my, kobiety, wszystko komplikujemy.

Faktycznie wyglądało na to, że w tym wypadku to Michał wyolbrzymiał całą sprawę. Oby dotarło do niego, że takim zachowaniem raczej nie zatrzyma Kaliny przy sobie. Ona szukała kompromisu, on wynajdywał kolejne przeszkody. Wierzyłam jednak w to, że dojdą do porozumienia, a ten chwilowy kryzys tylko wzmocni ich związek.

– Nie wiem, co mogłabym ci na to poradzić. – Rozłożyłam bezradnie ręce. – Chyba musicie to po prostu jeszcze raz na spokojnie przegadać.

– Ja cały czas jestem otwarta na rozmowę. To on strzelił focha. Ale przejdzie mu. Zawsze przechodzi.

Uśmiechnęła się kpiarsko, co przekonało mnie, że Kalina ani na moment nie rozważała tej sprzeczki jako przyczynku do rozstania. Michał tym bardziej nie powinien do tego dążyć, a więc mogłam być spokojna. Pewnie już niedługo znów będą uroczą parą jak z obrazka.

– Dobra, ale dość o moich związkowych problemach – rzuciła Kala, zanim zdążyłam dopytać ją o szczegóły stażu. – Co tam u ciebie? Jak sprawa z tą Ukrainką?

– No właśnie mam w związku z tym prośbę. Rozmawiałam już z Michałem i...

– Czy sędzia jest ślepy?! – krzyknęła niespodziewanie Kalina w stronę boiska. – Przecież to był faul! Gdzie żółta kartka?! Sędzia kalosz!

Mężczyzna z gwizdkiem obrócił się w naszą stronę i posłał Kali złowrogie spojrzenie. Wyraźnie nie podobały się mu te uwagi.

– Czyja to matka?! – wrzasnął, przemykając spojrzeniem po małych zawodnikach. – Niech ktoś uciszy tę wyszczekaną damulkę! Nikt nie będzie mi mówił, jak mam sędziować! A już na pewno nie jakaś nieznająca się na piłce nożnej paniusia!

Ostatnie zdanie na dobre podjudziło Dziurowiczównę. Z mordem w oczach zaczęła przeciskać się między plastikowymi krzesełkami w stronę murawy.

– Ja ci dam paniusię, ty...

– To nie żadna damulka, tylko moja ciocia Kalina! – wtrącił się jeden z chłopców, w którym rozpoznałam widzianego kilka razy na zdjęciach Maćka. – I zna się na zasadach!

– No właśnie – potwierdził inny mały piłkarz. – Ciocia Maćka jest super. Wie nawet, co to spalony!

Inne dzieciaki z drużyny Okońskiego pokiwały głowami na potwierdzenie, a Kalina wypięła dumnie pierś, jakby komplement od dziesięciolatka niewyobrażalnie podniósł jej poczucie własnej wartości.

– Słyszysz pan?! – fuknęła na arbitra. – Jestem poważanym członkiem sztabu wsparcia tego zespołu, więc proszę mnie nie lekceważyć!

Sędzia odburknął coś pod nosem, po czym obrócił się do nas plecami i wznowił grę. Najwyraźniej nie miał zamiaru wdawać się w dyskusję. I dobrze, bo czułam, że mogłoby dojść do wymiany zdań, która nie byłaby przeznaczona dla uszu nieletnich.

Zerknęłam w stronę pozostałych opiekunów, ciekawa, czy ktoś zareaguje na te krzyki. Nic z tego. Dwie kobiety były zajęte rozmową między sobą, trzech facetów wgapiało się w ekrany telefonów. Serio? Nikt nie miał zamiaru się odezwać? Gdzie ci zaangażowani w kibicowanie tatuśkowie?

– No co za bezczelność – mruknęła Kala, wracając na miejsce obok mnie. – Kto w ogóle pozwolił temu człowiekowi pracować z dziećmi?

– Za to ty najwyraźniej nadajesz się do takiej roboty idealnie – zauważyłam z uśmiechem. – Zdaje się, że te dzieciaki cię lubią. I nie wiedziałam, że awansowałaś na ciotkę. Myślałam, że Maciek mówi do ciebie po imieniu.

– No bo zwykle tak jest – odparła, nie odrywając wzroku od boiska. – Ale kiedyś jeden z kolegów zapytał go, kim właściwie jestem, a on przedstawił mnie po prostu jako swoją ciotkę, nie wdając się w tłumaczenia, że jestem dziewczyną wujka. Stwierdził, że i tak wychodzi na to samo.

– O, to naprawdę słodkie – rozczuliłam się, również spoglądając w stronę murawy, gdzie jeden z chłopców właśnie przymierzał się do strzału na bramkę. – Tak samo jak to, że dopingujesz obce dzieciaki.

– Strzelaj, Bartek, strzelaj! – krzyknęła mi prawie do ucha, ale niestety piłka zamiast wylądować w siatce, przemknęła obok słupka. – Nic się nie stało! Następnym razem będzie gol!

Chłopiec, który spudłował, posłał jej markotny uśmiech. Kala uniosła kciuk, aby pokazać mu, że i tak dobrze się spisał.

– Nie martw się – zwróciła się do mnie. – Wasze dzieci też będę dopingować. O ile oczywiście doczekam się tych bratanków – dodała, puszczając mi oczko.

– Nawet szybciej, niż myślisz – wymsknęło mi się.

Kalina wybałuszyła na mnie oczy. Cholera, za późno, aby to cofnąć, prawda?

– Cooo? – W wyrazie zszokowania przeciągnęła samogłoskę. – Ana, czy ty właśnie próbujesz mi zakomunikować, że o tutaj – wskazała na mój brzuch – rośnie mały Dziurek?

Nie tak chciałam jej to przekazać i przede wszystkim nie w tym momencie, ale w zaistniałych okolicznościach nie pozostało mi nic innego, jak tylko skinąć głową na potwierdzenie. Nie będę przecież się wypierać czegoś, do czego i tak prędzej czy później będę musiała się przyznać.

Kalina zapiszczała tak głośno, że dwóch z trzech facetów wgapiających się w telefony spojrzało na nas z zainteresowaniem. Zaraz potem rzuciła się na mnie i mocno przytuliła.

– O Boże, to wspaniała, cudowna wiadomość! Gratulacje! Tak bardzo, bardzo się cieszę! A ty... – spojrzała na mnie uważnie – ty się nie cieszysz?

Odpowiedź na to pytanie nie była łatwa. Fakt, nie tryskałam entuzjazmem, ale przecież nie uważałam też tej sytuacji za totalną tragedię. W końcu nigdy nie twierdziłam, że nie chcę mieć dzieci, tylko że świadomie zdecyduję się na nie dopiero w odpowiednim momencie. Nie zakładałam, że los podejmie decyzję za mnie i po prostu nie zdążyłam się jeszcze na dobre z tym wszystkim oswoić.

– Nie no, pewnie, że się cieszę – odparłam bez przekonania. – Tylko nie planowaliśmy tego w tej chwili, więc...

Wzruszyłam ramionami, jakby to wszystko wyjaśniało. Kalina za to pokiwała głową ze zrozumieniem, jakby faktycznie pojmowała mój punkt widzenia. I może rzeczywiście tak było. W końcu miałyśmy bardzo podobne poglądy na życie. Jeśli ktoś miał zrozumieć moją potrzebę osiągnięcia zawodowego sukcesu przed założeniem rodziny, to była to właśnie Dziurowiczówna.

– A co na to Ksawery? – spytała Kala zainteresowaniem.

– Jeszcze nie wiem – mruknęłam.

– Jak to jeszcze nie wiesz? Nie powiedziałaś mu? – Wydawała się nie mniej zaskoczona niż na samą wieść o ciąży. – Dlaczego? Na pewno będzie skakał z radości!

Oj, tak. Co do tego też nie miałam wątpliwości.

– Sama dowiedziałam się wczoraj – wyjaśniłam. – A w zasadzie dzisiaj rano. Nie chcę mówić mu przez telefon. Poczekam, aż wróci z Poznania.

– No tak – zgodziła się z moją decyzją. – Czy to znaczy, że dostąpiłam największego zaszczytu i dowiedziałam się jako pierwsza? – spytała z podekscytowaniem.

Widząc iskierki radości w jej oczach, zaśmiałam się cicho. Niestety musiałam ostudzić jej entuzjazm.

– W zasadzie to jako druga.

Kalina najpierw zrobiła rozczarowaną minę, a potem posłała mi podejrzliwe spojrzenie.

– Kto mnie uprzedził, jeśli nie Ksawciu?

– Wasz ojciec.

– Co? – Znów wybałuszyła na mnie oczy. – Serio? Dlaczego powiedziałaś akurat jemu?

Wydawała się wręcz oburzona takim obrotem sprawy.

– Sam się domyślił, kiedy prawie zwymiotowałam na naszego klienta – wyjaśniłam. – Czasami potrafi być naprawdę spostrzegawczy.

– No kto by pomyślał. – Kala chyba nie do końca wierzyła w moje słowa.

Dla mnie to też wciąż wydawało się zadziwiające. Choć nie raz już przekonywałam się, że mecenas Dziurowicz potrafi pozytywnie zaskoczyć. I chyba w sumie cieszyłam się, że i tym razem mu się to udało. Okazało się bowiem, że jego wczorajsze słowa pomogły mi ułożyć sobie w głowie pewne sprawy. Bez tego pewnie byłabym kłębkiem nerwów.

– Tak czy siak, lepiej nie mów Ksaweremu, że był dopiero trzeci w kolejce, żeby biedaczek nie poczuł się pominięty – zasugerowała Kalina. – I pod żadnym pozorem nie możemy powiedzieć wcześniej mamie – dodała z pełną powagą. – Pewnie będzie oburzona, że dowiaduje się jako ostatnia, ale jak jest taką paplą, to niech się nie wścieka, że mamy przed nią sekrety.

Zaśmiałam się pod nosem, bo to niestety prawda. Pani Ela była kochana, ale miała tendencję do plotkowania. O naszych zaręczynach wiedziało pół Warszawy, zanim zdążyłam zadzwonić do Piasku, aby poinformować o tym moją rodzinę. Z ciążą zapewne będzie tak samo. Zwłaszcza że moja przyszła teściowa już od dawana upominała się o wyczekiwanego wnuka. Na pewno nie omieszka bezzwłocznie przekazać dobrej wiadomości wszystkim swoim koleżankom.

– No dobra, ale przede wszystkim to ja przecież powinnam zapytać, jak ty się, kochana, czujesz? – zreflektowała się Kalina.

– Cóż, wygląda na to, że poranne mdłości będą mocno uprzykrzać mi życie – pożaliłam się.

– To nie zazdroszczę – odparła, kontrolnie spoglądając na boisko. Maciek właśnie podawał piłkę do jednego z kolegów. – Ale może przynajmniej to skłoni cię do zwolnienia tempa, co? Wiesz, że teraz dbasz już nie tylko o siebie?

– Wiem, wiem – mruknęłam lekceważąco. – Ale nie chcę, żeby ciąża mnie ograniczała. Mam kilka spraw do zakończenia. I właśnie w związku z jedną z nich mam do ciebie prośbę. W zasadzie to do ciebie i Michała.

Kala znów skupiła na mnie uwagę, więc podobnie jak Okońskiemu przedstawiłam jej wstępny zarys planu. Zareagowała na niego ze znacznie większym entuzjazmem niż jej chłopak.

– Pewnie, że w to wchodzę – oznajmiła, kiedy na koniec spytałam, czy pisze się na tę akcję. – W końcu płynie ze mnie krew Dziurowiczów. Dociekanie do prawdy mam zapisane w DNA. Obawiam się tylko, że twój udział może stanąć po znakiem zapytania. Jak Ksawciu dowie się o dziecku, będzie na ciebie dmuchał i chuchał. Stanie się jeszcze bardziej upierdliwie nadopiekuńczy niż zazwyczaj.

– Też się tego obawiam – wyznałam z westchnieniem. – Ale nie dam się zamknąć w złotej klatce. I on będzie się musiał z tym pogodzić.

– Haha, już to widzę – zaśmiała się Kala, zerkając w stronę boiska. – Igor, biegnij, biegnij! – wrzasnęła do zmierzającego ku bramce chłopca. – Gol! Gol! Świetna robota, chłopaki! Jesteście najlepsi!

Maciek oraz jego koledzy podbiegli do zdobywcy bramki, aby wspólnie się z niej cieszyć.

– Dzięki, ciociu Kalciu! – krzyknęli chórem z szerokimi uśmiechami.

W odpowiedzi Kalina posłała im buziaka. I co ciekawe, chłopcy nie wyglądali na zawstydzonych. Wręcz przeciwnie – wydawali się jeszcze bardziej motywowani do dalszej gry.

Na moje usta także wkradł się uśmiech. Nie sądziłam, że dziecięca radość może być tak zaraźliwa. Ale zapowiada się na to, już niedługo będę miała szansę na dobre się o tym przekonać. I kto wie, może za kilka lat sama będę jedną z tych głośnych, dopingujących matek.  

************************************************

Hej :) To jeden z moich ulubionych rozdziałów, więc mam nadzieję, że się Wam podobał. Zwłaszcza że pojawili się Kalina i Michał. Co prawda zaserwowałam im mały kryzys w związku, aby nie było zbyt sielankowo, ale obiecuję, że nie potrwa on długo ;)

Dziękuję za komentarze i gwiazdki. 

Do napisania za tydzień :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro