§ 3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oczekując, aż mecenas Dziurowicz pojawi się w kancelarii, przeglądałam sporządzone na szybko notatki, aby jak najlepiej przygotować się do rozmowy, którą mieliśmy odbyć w związku ze sprawą Tatiany. Jak zwykle podzieliłam kartkę na dwie części i z jednej strony wypisałam „dane", a z drugiej „szukane". Taka wizualizacja zebranych i brakujących informacji pozwalała mi ustalić, jak bardzo zagmatwana jest dana sprawa. W tym wypadku znaki zapytania zdecydowanie przewyższały liczbę faktów. A to oczywiście sprawiało, że całość stawała się równie intrygująca, co trudna do rozwiązania na korzyść klienta.

Na odwrotnej stronie kartki zapisałam informacje, które dziś rano podał mi Ksawery. Nie zdążył zrobić tego poprzedniego wieczoru, bo po pojawieniu się w sypialni o umówionej godzinie byliśmy zbyt zajęci sobą, aby omawiać sprawy zawodowe. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo mój narzeczony nie zdołał się dokopać do niczego szokującego. Dobrze jednak mieć garść wiadomości o Tatianie i Jezierskich. Niewykluczone, że okażą się przydatne.

Po przestudiowaniu wszystkiego po raz czwarty odłożyłam kartkę, sięgnęłam po kubek z kawą i spojrzałam w stronę wejścia do kancelarii z nadzieją, że w drzwiach pojawi się mój patron. Niestety wciąż się nie zjawiał. Najwyraźniej rozprawa w sądzie się przeciągała.

Odkąd dostałam nowe stanowisko w centralnej części open space'u, miałam doskonały widok na recepcję i drzwi wejściowe. Moje stare biurko obok konającej kserokopiarki z radością oddałam nowej aplikantce. Ona nie wydawała się tym faktem tak bardzo uradowana jak ja. Cóż, skoro ja wytrzymałam tam przez ponad dwa lata, ona też sobie poradzi. Nikt nie mówił, że będzie lekko.

Miałam właśnie otworzyć jakiś dokument na laptopie i udawać, że coś robię, kiedy zauważyłam zmierzającego w moim kierunku Michała. Jego biurko znajdowało się kilka stanowisk dalej, więc niestety nie mogliśmy się swobodnie komunikować. Jeśli chcieliśmy porozmawiać, któreś musiało ruszyć swoje cztery litery i pofatygować się do drugiego. Zwykle to Okoński urządzał sobie wycieczki.

Ciekawe, co tym razem chciał obgadać.

– Pestka, przysięgam, jeszcze raz odwalisz taki numer, a się pogniewamy – oznajmił nad wyraz poważnie, stając naprzeciwko mnie i biorąc się pod boki.

– Jaki znowu numer? – spytałam ze zmarszczonymi brwiami i niepokojem w głosie.

– Przez pół wieczoru musiałem wysłuchiwać, jaka z ciebie nonszalancka panna młoda – oznajmił z wyrzutem. – Nie możesz robić takich rzeczy jak uciekanie z salonu sukien ślubnych, bo mi się dziewczyna wykończy nerwowo z powodu twojego ślubu.

Mina Michała oraz to, jak zaakcentował słowo „twojego", sugerowało, że traktował całą sprawę bardzo poważnie. Ja natomiast w duchu odetchnęłam z ulgą. Bałam się, że zawaliłam coś związanego z pracą, a tu rozchodziło się tylko o ślub. Czyli nic naprawdę istotnego.

– Kalina za bardzo się tym przyjmuje – stwierdziłam, machając lekceważąco ręką.

– Bo ty nie przejmujesz się wcale! – rzucił trochę zbyt głośno, aż spojrzało na nas kilka siedzących nieopodal osób. – Kala i Zośka starają się jak mogą, a ty masz to gdzieś.

– Nieprawda – obruszyłam się. – To nie tak, że się nie przejmuję, tylko nie mam na to wszystko czasu. A Kalina i Zośka same zaoferowały pomoc.

Po skwaszonym wyrazie twarzy Okońskiego wywnioskowałam, że to marna wymówka.

– Co nie zmienia faktu, że powinnaś trochę bardziej zainteresować się organizacją własnego wesela – zasugerował Michał. – Kalinie naprawdę jest przykro, że podchodzisz do tego tak lekceważąco.

Cholera. Wiedziałam, że dziewczynom nie podoba się to, jak lekko traktuję całą sprawę, ale czy naprawdę odnosiły wrażenie, że je wykorzystuję i nie okazuję należytej wdzięczności za zaangażowanie? Wydawało mi się, że świetnie się bawią jako wedding plannerki, ale może faktycznie powinnam bardziej doceniać ich pomoc i przyłożyć się do kolejnych etapów organizacji tego ważnego dla mnie wydarzenia.

Tylko jak ja na to wszystko znajdę czas?

– Masz szczęście, że ostatecznie udało mi się ją udobruchać i zaciągnąć do sypialni, gdzie zapomniała o twoim karygodnym zachowaniu – rzucił pół żartem, pół serio Michał, tym samym wyrywając mnie z zamyślenia. – Ale serio, Pestka, okaż trochę zainteresowania. One naprawdę się starają.

– Wiem. – Westchnęłam ciężko. – I ja też się postaram. Po prostu mam sporo na głowie.

Nie dodałam, że większość spraw ściągnęłam na siebie sama. Okoński by tego nie zrozumiał. Jest sumiennym i solidnym prawnikiem, ale nie bawi go ambicjonalny wyścig. Może dlatego, że jest tym typem człowieka, który bardzo dba o prywatną sferę swojego życia i nie przekłada kariery ponad relację z bliskimi mu osobami.

– A tak właściwie to chyba nie masz na co narzekać, skoro wieczór skończył się dla ciebie pomyślnie – dodałam z kpiarskim uśmiechem dla rozluźnienia atmosfery.

Michał przewrócił oczami.

– Tak, ale mimo wszystko wołałbym wcześniej nie tracić godziny na zapewnianie mojej zdołowanej dziewczyny, że jej przyszła bratowa nie ma jej w dupie.

Auć. Zabrzmiało brutalnie. I choć może było trochę wyolbrzymione, bo nigdy nie widziałam rozpaczającej Kaliny, to zrozumiałam aluzję.

– Ty to wiesz, jak wzbudzić poczucie winy – odparłam ze zbolałą miną.

– Ja tylko dbam o szczęście mojej kobiety – stwierdził, szczerząc się szeroko.

Mimo iż Kalina i Michał byli parą od niemal dwóch lat, wciąż rozczulało mnie to, jak Okoński dbał o swoją ukochaną. Nie wątpiłam, że bardzo ją kochał, ale ta troska w znacznej mierze wynikała zapewne z faktu, że Ksawery początkowo bardzo sceptycznie podchodził do związku siostry z prawnikiem. Michał chciał udowodnić Dziurze, że zasługuje na Kalę, toteż robił wszystko, aby pokazać, jak bardzo zależy mu na jej dobru. I choć mój narzeczony już jakiś czas temu zaakcentował Okońskiego jako ewentualnego szwagra, ten nie pozbył się nawyku przypominania, że najchętniej sprawiłby Kalinie gwiazdkę z nieba.

– Nie martw się, pogadam z dziewczynami i postaram się bardziej angażować w organizację ślubu – zapewniłam. – Obiecuję.

Kurczę, coś dużo tych obietnic. Wczoraj złożyłam jedną Ksaweremu – że nie będę się przemęczać – a teraz następną, że poświecę więcej czasu na przygotowanie wesela. Obie raczej się wykluczały, ale miałam nadzieję, że jakimś cudem uda mi się z nich wywiązać.

– Trzymam cię za słowo. – Michał posłał mi uważne spojrzenie. – A, w przyszłym tygodniu wieczór Ligii Mistrzów wypada u was. Nie masz nic przeciwko?

Odkąd okazało się, że Michał i Ksawery mają wspólną pasję – piłkę nożną – ich stosunki znacznie się ociepliły. W tej chwili nie tylko grali hobbistycznie w jednej drużynie, ale także spotykali się na wspólne oglądanie meczów. Zwykle dołączał do nich także Tomek – najlepszy kumpel Ksawerego i jego świadek. Umawiali się naprzemiennie w swoich mieszkaniach, aby śledzić europejskie rozgrywki czy tak jak w zeszłym roku Mundial. Cieszyłyśmy się z Kaliną, że nasi mężczyźni znaleźli wspólny język, więc nie narzekałyśmy, kiedy rozwalali się na kanapie przed telewizorem z sześciopakiem i paczką chipsów. Zresztą nieraz w tym czasie organizowałyśmy sobie babskie spotkanie i wszyscy byli zadowoleni. Tak więc i tym razem nie miałam nic przeciwko, aby urządzili sobie strefę kibica w naszym salonie.

– Nie mam, o ile wam nie będą przeszkadzały walające się po całym salonie książki – odpowiedziałam ze szczerym uśmiechem.

– Ach, no tak, egzaminy. – Michał aż się wzdrygnął. – Jak dobrze, że ja mam to już za sobą.

– Dzięki za wsparcie. – Prychnęłam.

– Aj tam, Pestka, ty to nie masz się czym przejmować. Nie znam drugiej tak ambitnej i łebskiej prawniczki. Na pewno dasz radę. – Puścił mi oczko. – Egzaminy to tylko formalność.

Miło, że tak mnie postrzegał, ale osobiście nie traktowałam egzaminów jako zwykłej formalności. Zwłaszcza że obejmowały działy prawa, z którymi zdecydowanie nie byłam za pan brat, czyli na przykład prawo gospodarcze. Tak, nad tym zdecydowanie musiałam przysiąść.

Nim zdążyłam coś odpowiedzieć, w zasięgu mojego wzroku pojawił się mecenas Dziurowicz. Jego twarz jak zwykle nie wyrażała emocji, ale nerwowy chód zdradzał, że sprawy w sądzie nie potoczyły się tak, jakby sobie tego życzył. Z tego, co kojarzyłam, klient był straszną paplą, więc może chlapnął coś, czego nie powinien, i przez to dostał wyższy wyrok. Cóż, jego strata, a niezadowolenie mojego patrona musiało wynikać nie z porażki na rozprawie, ale z irytacji na niesubordynowanego klienta. Dziurowicz nie znosił wielu rzeczy, ale ludzka głupota zdecydowanie znajdowała się na szczycie listy.

– Dzień dobry, panie mecenasie – rzucił nieco spięty Michał, który wciąż czuł respekt przed moim, a może także i swoim, przyszłym teściem.

– Dzień dobry, kawalerze – odburknął Dziurowicz. – Panno Pestko, zapraszam za dziesięć minut do mojego gabinetu. Najpierw potrzebuję porządnej kawy.

– To ja może ją panu zrobię i przyniosę? – zaproponowałam, podnosząc się z krzesła. – I sobie przy okazji też.

Mecenas rzucił krytyczne spojrzenie na mój kubek, w którym znajdowały się jeszcze dwa łyki wciąż ciepławego latte, ale nie skomentował. Wiedział, że pijam kawę w ilościach hurtowych, co zapewne nie było dobre dla mojego zdrowia, ale korzystne dla wydajnej pracy. Dlatego przymykał oko na ten mój mały nałóg, choć podejrzewałam, że Ksawery poprosił ojca, aby dyskretnie kontrolował to, ile kubków kawy dziennie wypijam.

– Dobrze. W takim razie widzimy się za chwilę u mnie – mruknął Dziurowicz, po czym skierował się do swojego gabinetu.

Skinęłam głową na zgodę i czym prędzej ruszyłam w stronę pomieszczenia socjalnego, zgarnąwszy wcześniej z biurka kubek z zamiarem wypicia tych dwóch łyków po drodze. 

– Czy on jest świadomy tego, że za jakieś dwa miesiące nie będziesz już panną? – spytał idący za mną Michał. – A ja być może za niedługo nie będę kawalerem? Jak on ma się zamiar wtedy do nas zwracać? No bo wątpię, żeby nagle nauczył się naszych imion.

– Obawiam się, że nawet jako Anastazja Dziurowicz pozostanę dla niego po wsze czasy panną Pestką – odparłam z westchnieniem. – A ty co, szykujesz się do oświadczyn, że panujesz zmianę stanu cywilnego? – spytałam z uniesioną brwią.

Kibicowałam Michałowi i Kalinie z całego serca, ale z tego, co mówiła mi Kala, nieśpieszno jej do ołtarza. Podobnie jak ja, najpierw chciałaby skupić się na karierze, a przed nią jeszcze rok studiów magisterskich. Oczywiście zaręczyny nie są równoznaczne z rychłym ślubem, ale Dziurowiczówna zdawała się niegotowa na żaden z tych kroków.

– Może. – Uśmiechnął się tajemniczo Okoński, ale moje czujne spojrzenie nakłoniło go do dokładniejszych wyjaśnień. – No dobra, na razie tylko rozglądam się za pierścionkiem. I żaden nie wydaje się idealnie pasować do Kalinki, więc pewnie jeszcze trochę to potrwa.

– Na pewno w końcu go znajdziesz – odparłam szczerze. – W odpowiednim czasie.

– Też mam taką nadzieję.

Dalszą rozmowę przerwał nam ktoś wołający Michała. Okazało się, że to Lidia Lubczynko – jedna z partnerów tytularnych, zajmująca się prawem cywilnym – więc Okoński szybko się pożegnał i pognał na spotkanie z szefową.

Mnie pewnie za to będzie czekał dywanik u Marka Karlickiego, kiedy ten dowie się, że zamierzamy z Dziurowiczem wystąpić przeciwko Teresie Witt-Jezierskiej. Karlicki lubił sprawy, które dawały rozgłos kancelarii, ale tylko wtedy, gdy przy okazji firmie nie groził żaden skandal. W tym wypadku takie ryzyko było spore, więc na pewno będzie miał jakieś obiekcje.

Póki co zajęłam się jednak parzeniem kawy, a potem doniesieniem dwóch gorących kubków do gabinetu mojego patrona, który na moje nieszczęście znajdował się na szarym końcu korytarza. Lawirowanie pomiędzy ciasno upchanymi biurkami, biegającymi ludźmi i buczącymi urządzeniami nie było łatwe, ale jakoś udało mi się dotrzeć do właściwych drzwi, które Dziurowicz przezornie zostawił uchylone. Pchnęłam je lekko nogą, po czym weszłam do środka.

Kładąc kubek z kawą mecenasa na biurku, zorientowałam się, że nie wzięłam ze sobą przygotowanych rano notatek. Przez chwilę zastanawiałam się, czy się po nie nie wrócić, ale ostatecznie uznałam, że to, co najważniejsze, i tak zapamiętałam, więc nie ma to większego sensu.

Zajęłam krzesło naprzeciwko Dziurowicza i czekałam, aż skończy przeglądać papiery i zwróci na mnie uwagę. Miałam wziąć łyk swojej latte, kiedy odezwał się, nie podnosząc wzroku znad biurka:

– No dobrze, to co tam Ksaweremu udało się ustalić?

Zastygłam z kubkiem w połowie drogi do ust. Kiedy rozmawiałam z patronem rano przez telefon, nie wspominałam, że to Dziura szukał informacji o Jezierskich i Tatianie. Czy to aż tak oczywiste, że zwalam robotę na narzeczonego?

– Wysłał mi wczoraj SMS, w którym wyraził oburzenie, iż pozwalam ci zajmować się kolejną wymagającą sprawą, choć masz ich już sporo, ze ślubem i egzaminami na czele – wyjaśnił Dziurowicz na widok mojej zbaraniałej miny. – Zadeklarował też, że będzie nam pomagał, aby w miarę możliwości cię odciążyć. Nie powiem, że mi się to podoba, bo przecież obowiązuje nas tajemnica adwokacka, z czego mój syn doskonale zdaje sobie sprawę, ale wiem, że jeśli w grę wchodzi twoje dobro, nie mam nic do gadania. I nie mam też co narzekać, bo sam go tak wychowałem. No więc jakie informacje ci przekazał?

Potrzebowałam chwili, aby otrząsnąć się po tej wypowiedzi. Dziurowicz rzadko wypowiadał się na temat mojego związku z Ksawerym, uznając, że kwestii prywatnych nie należy omawiać w pracy. Mój narzeczony natomiast najwyraźniej nie miał problemu z tym, aby ingerować w moje sprawy zawodowe poprzez ruganie własnego ojca. Wiedziałam, że Ksawery się o mnie troszczy, ale to już jest chyba lekka przesada. Będę musiała z nim na ten temat poważnie porozmawiać.

– Nie ma tego zbyt dużo – odparłam, od razu przechodząc do sedna. Nie chciałam wchodzić w temat nadopiekuńczości mojego narzeczonego, bo mógł nas zaprowadzić na grząski grunt. – Jeśli chodzi o Tatianę, to zdaje się, że Jezierski nie mijał się z prawdą. Dziewczyna ma dwadzieścia jeden lat i w zeszłym roku przyjechała do Polski z młodszą siostrą Oleną. Na Ukrainie zostali ich ojciec i starszy brat. Matka prawdopodobnie zmarła kilka lat temu na raka. Po przyjeździe dziewczyny znalazły schronienie u niejakiej Katarzyny Malinowskiej, znajomej Teresy Witt-Jezierskiej. Po tym, jak Tatiana zaczęła pracować u Jezierskich, przeniosły się z siostrą do wynajmowanej kawalerki niedaleko ich domu. Dziewczyna w mediach społecznościowych za bardzo się nie udziela. Podobnie było przed wojną, więc to chyba po prostu taki typ nieuzewnętrzniającego się w Internecie człowieka. Lajkuje posty kilku swoich koleżanek, ale sama niczego nie udostępnia, więc na tej podstawie trudno cokolwiek o niej powiedzieć. Wydaje się skromna i porządna, jak to twierdził Jezierski.

– Hm, to dobrze i niedobrze zarazem – stwierdził Dziurowicz. – Z takiej cichej myszki łatwo będzie w sądzie zrobić niewinną, sponiewieraną przez życie dziewczynę, którą najpewniej faktycznie jest. Ale z drugiej strony nieraz już się okazywało, że takie niby porządne panny mają niejedno za uszami. W gruncie rzeczy taki wizerunek to całkiem skuteczna zasłona dymna.

– Dokładnie – potwierdziłam. – I obawiam się, że dopóki nie znajdziemy alternatywnego sprawcy, Tatiana mimo wszystko pozostanie wiarygodną kandydatką na sprawczynię. Może i wydaje się uczciwa, ale zawsze pozostanie obca. To, że pomagamy komuś w obliczu tragedii, jaka go spotkała, nie znaczy, że mu ufamy.

Mecenas skinął głową ze zrozumieniem. Osobiście nie miałam nic przeciwko uchodźcom. Zwłaszcza tym, którzy legalnie zarabiali na swoje utrzymanie. Byłam jednak przekonana, że jeśli jakiekolwiek oskarżenie miałoby paść na rodaka lub obcokrajowca, zwykle to temu drugiemu przypisze się winę. Taka już ludzka mentalność.

– Rzeczywiście narodowość może się okazać nie bez znaczenia i działać na niekorzyść podejrzanej – skwitował Dziurowicz. – Jesteśmy w stanie ustalić coś jeszcze na temat panny Andiyko?

– Prawdopodobnie w październiku zaczęła studia. A przynajmniej tak można wnioskować po jednym z postów na Facebooku, na którym została oznaczona. Wpis jest z końca listopada. Jakaś dziewczyna wrzuciła zdjęcie ze spotkania w pubie, widać na nim co najmniej dziesięć osób. W tym Tatianę. Później pojawiały się podobne posty, ale Tatiany już na nich nie ma. Może towarzystwo jednak nie przypadło jej do gustu, a może rzuciła studia przed zakończeniem pierwszego semestru. W sumie skoro Jezierski nie wspomniał o tym, reklamując ją nam jako porządną dziewczynę, to może faktycznie zrezygnowała z edukacji.

Sama zerknęłam dzisiaj na profil Tatiany i rzeczywiście był on bardzo skromny. Nic na nim nie wskazywało na to, aby dziewczyna studiowała w swoim kraju, więc odrobinę zastanawiające było to, że postanowiła uczęszczać na uczelnię w Polsce. Zwłaszcza że musiała się utrzymywać i opiekować młodszą siostrą. Oczywiście na pewno dałoby się to wszystko pogodzić, ale jakoś nie pasowałoby mi to do obrazka dziewczyny, z którą miałam wczoraj do czynienia.

– Przypuszczam, że poza tymi studentami nie wiemy o żadnych innych znajomych Tatiany, zgadza się? – spytał Dziurowicz, na co skinęłam twierdząco. – W takim razie spróbujcie skontaktować się z tą dziewczyną od posta. Nawet jeśli nie znają się zbyt dobrze, przyda nam się opinia o pannie Andriyko inna niż ta Jezierskiego.

Nie liczyłam na to, że w ten sposób się czegoś dowiemy, ale warto spróbować. Mój patron miał rację – potrzebowaliśmy poznać Tatianę widzianą oczami kogoś innego niż jej pracodawca. Dla Jezierskiego była nieskazitelna. Wśród rówieśników mogła prezentować zgoła inny wizerunek.

– Dobrze, napiszę do tej dziewczyny – zadeklarowałam. – Może uda nam się spotkać i porozmawiać. Albo wskaże chociaż osobę, z którą Tatiana najbardziej się kolegowała. Spróbuję też skontaktować się z samą Tatianą. Może powie mi coś więcej, kiedy obok nie będzie Jezierskiego.

Dziurowicz skinął głową z aprobatą. Plan działania nie był wybitny, ale na chwilę obecną i tak więcej nie byliśmy w stanie zrobić. A przynajmniej nie w kwestii samej Andriyko.

– Natomiast jeśli chodzi o Jezierskich – zaczęłam – to mamy zdecydowanie więcej danych. Jak wszyscy wiemy, Terasa Witt-Jezierska z zawodu jest prokuratorem, a od piętnastu lat zajmuje się także polityką. Należy do największej prawicowej partii i od siedmiu lat pełni funkcję ministra sprawiedliwości. Jerzy Jezierski natomiast jest właścicielem jednego z największych biur nieruchomości w stolicy. Mieszkają w wielkiej willi na Wilanowie. Mają kasy jak lodu i nieszczególnie się z tym kryją. Często wspierają różne fundacje czy akcje charytatywne. Wydaje się to jednak bardziej na pokaz niż gest z dobroci serca i ma na celu ocieplenie wizerunku Teresy, która szerszemu gronu rodaków znana jest jako chłodna i bezwzględna. Przypuszczam, że zatrudnienie Tatiany także można podpisać pod budowanie dobrego PR-u. Jezierska wspominała w kilku swoich wypowiedziach, że wspiera Ukraińców i nawet jednemu dała szansę na uczciwy zarobek. Ciekawe, jak teraz będzie się tłumaczyć z tego, że zamierza postawić tę osobę przed sądem.

– Cóż, Teresa zawsze miała dar do wyplątywania się z trudnych sytuacji z twarzą – stwierdził Dziurowicz. – Przypuszczam, że lata tkwienia w politycznej dżungli tylko tę zdolność umocniły.

– Jak dobrze pan ją zna? – zadałam pytanie, które chodziło mi po głowie już poprzedniego dnia.

Nie zadałam go jednak wczoraj, bo w rozmowie po wyjściu klientów skupiliśmy się bardziej na niejasnych okolicznościach kradzieży, a nie osobach zamieszanych w całą sprawę. Teraz jednak nadarzyła się okazja do zaspokojenia mojej ciekawości, więc postanowiłam niezwłocznie ją wykorzystać.

Dziurowicz nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. Spodziewałam się, że zignoruje pytanie, ale w końcu się odezwał.

– Kiedyś całkiem nieźle – stwierdził z westchnieniem. – Na tyle, na ile dobrze mogą się znać ludzie, którzy przez pierwsze lata studiów rywalizowali ze sobą o najlepsze wyniki, a potem wybrali przeciwne strony sądowej barykady i dość regularnie się ze sobą ścierali. Teresa od zawsze była ambitna. Może nawet za ambitna. Zastanawiałem się, dokąd ją do doprowadzić. Wyniesie na szczyt czy pociągnie do zguby. Jak widać, jest na tyle twarda i zawzięta, że jej kariera poszybowała. Nie sądziłem, że zainteresuje się polityką, ale najwyraźniej sala sądowa okazała się dla niej zbyt małą sceną i postanowiła przenieść swoje występy na salę posiedzeń plenarnych. Nie mieliśmy ze sobą kontaktu od przeszło dekady, więc trudno mi ocenić, jakim teraz jest człowiekiem. Mogę cię jedynie zapewnić, że to wymagająca przeciwniczka. Nawet jeśli sama nie będzie oskarżać, i tak będziemy się musieli mieć podczas ewentualnego procesu na baczności.

Liczyłam na bardziej szczegółowe informacje, ale mój patron nigdy nie należał do wylewnych osób. Powinnam się cieszyć, że raczył mi powiedzieć cokolwiek. Zwykle, kiedy zadaję mu osobiste pytanie, zbywa mnie półsłówkami. Tym razem naprawdę rozwinął wypowiedź. Czułam jednak, że dalsze dopytywanie nie ma sensu. Postanowiłam trochę zmienić kierunek rozmowy.

– Myśli pan, że Jezierska naprawdę może skutecznie naciskać na prokuratora, aby ten wydał akt oskarżenia przeciwko Tatianie?

– Dla Teresy perswazja to chleb powszedni, więc trzeba wziąć taką ewentualność pod uwagę. Aczkolwiek, sprawę prowadzi niejaka Ewa Rogalska. I z tego, co mi wiadomo, panie za sobą nie przepadają i Rogalska raczej nie będzie skłonna bezkrytycznie podporządkować się Jezierskiej. Tak więc manipulacje Teresy mogą nie być tak silne, jak to sugerował Jerzy.

Nazwisko wspomnianej prokurator niewiele mi mówiło. Do tej pory tak naprawdę miałam do czynienia tylko z kilkoma oskarżycielami i Ewa Rogalska nie zaliczała się do tego grona. Ale jeśli to prawda, że będzie skłonna postawić się Jezierskiej, to z góry ma u mnie duży plus. Każdy przejaw odwagi względem bezwzględnej pani minister zasługuje na uznanie.

– No to dla nas dobra wiadomość – ucieszyłam się. – Może będzie chciała zrobić Teresie na złość i umorzy śledztwo.

– Niekoniecznie. – Dziurowicz ostudził mój entuzjazm. – Dotarły do mnie pogłoski, jakoby Rogalska była zagorzałą przeciwniczką przyjmowania uchodźców. I to nie tylko z Ukrainy, ale w ogóle. Spodziewam się więc, że może chcieć oskarżyć Tatianę nie ze względu na naciski Teresy, ale własne, radykalne przekonania.

Cholera. A miałam nadzieję, że znajdziemy w prokuraturze sprzymierzeńca. Takie sytuacje zdarzały się bardzo rzadko, ale czasami naprawdę można było natrafić na oskarżyciela, który nie kierował się ślepą wizją sprawiedliwości w imię zasady, że każda zbrodnia musi znaleźć odzwierciedlenie w karze, bez różnicy, kto tę karę poniesie. Pod tym względem miło wspominałam prokuratora Skibińskiego z Pszczyny. Od początku czuł, że oskarżony może nie być sprawcą, i zgodził się na współpracę, aby odkryć prawdę i postawić przed sądem właściwą osobę.

W tym wypadku wyglądało niestety na to, że nie możemy liczyć na podobną historię.

– Czyli nie będzie sensu nawet próbować układać się z Rogalską? – spytałam, choć odpowiedź wydawała się oczywista.

– Raczej nie – potwierdził Dziurowicz. – Ale nią będziemy się martwić później, jak już pojawi się akt oskarżenia. Na razie skupmy się na tym, co możemy ustalić w kwestii samej kradzieży. Wspominałaś, że Teresa chwaliła się w mediach, że zatrudniła Ukrainkę. Dodała w jakim charakterze?

– Chyba nie. A przynajmniej nie precyzyjnie. Myśli pan, że złodziej mógł to umyślnie wykorzystać?

– Dość ryzykowne posunięcie, ale niepozbawione logiki – stwierdził mecenas. – Jak zauważył sam Jerzy, Teresa ma wielu przeciwników. Niejeden już próbował ją upokorzyć w oczach opinii publicznej, ale zawsze kończyło się to fiaskiem. Może więc, skoro bezpośrednie metody nie zdają egzaminu, ktoś postanowił zaszkodzić jej w zawoalowany sposób.

– Poprzez oskarżanie o kradzież zatrudnionej przez Jezierską Ukrainki? – zdziwiłam się. – Jak to niby miałoby niekorzystnie wpłynąć na jej wizerunek? Przecież to nie ona popełniła przestępstwo. A przynajmniej nie to, o którym rozmawiamy.

Działania, których podejmowała się Witt-Jezierska, choć często brutalne, w świetle prawa nie były zabronione. Pani minister doskonale wiedziała, jak naginać przepisy dla osiągnięcia swoich celów. Mogłam się jednak założyć, że tak naprawdę sporo miała za uszami, tyle że nikt póki co jej tego nie udowodnił. I pewnie nigdy nie udowodni.

– Może ta kradzież i wrobienie w nią Tatiany to część jakiegoś większego planu – zasugerował Dziurowicz. – Meandry polityki są niezwykle kręte i nigdy nie wiesz, co się spotka za następnym zakolem.

Posłałam patronowi zszokowane spojrzenie. W naszym duecie to ja byłam zwolenniczką teorii spiskowych. Dziurowicz zwykle upatrywał rozwiązania w najprostszej możliwej wersji wydarzeń. Dlaczego tym razem ponosiła go wyobraźnia? I skąd się wzięła ta poetycka metafora?

– A może po prostu Tatiana robi nas w bambuko – odparłam buńczucznie. – Mnie wciąż najbardziej prawdopodobna wydaje się teoria ze wspólnikiem, którego sama wpuściła do domu Jezierskich.

– Ależ, panno Pestko, moja teoria wcale nie wyklucza się z twoją. – Dziurowicz uśmiechnął się znacząco.

W pierwszej chwili nie zrozumiałam, co miał na myśli. Dopiero po wzięciu łyku chłodnej już kawy nagle mnie olśniło.

– Sugeruje pan, że Tatiana mogła współpracować z kimś, kto chciał zaszkodzić Jezierskiej? – spytałam z powątpiewaniem. – Ale co ona miałaby z tego, że da się wrobić w kradzież?

– Nie wiem, może część łupów? A może w grę wchodził szantaż? – Mecenas wzruszył ramionami. – To będzie kwestia do ustalenia.

Pierwsze wytłumaczenie tajemniczego zniknięcia kosztowności z sejfu nie bardzo mnie przekonywało. Szantaż wydawał się bardziej prawdopodobny. Wiedziałam jednak, że na obecnym etapie nie możemy odrzucać żadnej ewentualności. Najpierw trzeba zebrać tropy i na ich podstawie dokonać eliminacji najmniej prawdopodobnych wersji, których w tej chwili mogliśmy snuć dziesiątki. Wyglądało na to, że jeśli chciałam odkryć prawdę, czekało mnie naprawdę sporo pracy.

– Zresztą – kontynuował Dziurowicz – twoja teoria też nie ma zbytnio racji bytu bez konkretnego motywu. Dlaczego panna Andiyko miałaby się uciec do okradania swoich pracodawców?

No tak, jak zwykle pytania się mnożyły, a odpowiedzi brak. Nie żeby mnie to zrażało, bo uwielbiałam zagadki, ale mimo wszystko trochę frustrowało. Dlaczego ludzie tak bardzo komplikują sobie życie?

– Dobrze, czyli obecnym priorytetem jest dowiedzenie się czegoś o Tatianie i ustalenie, czy udział w kradzieży dawał jej jakieś korzyści – podsumowałam.

– Dokładnie – potwierdził Dziurowicz. – Ja postaram się popytać trochę o Teresę wśród naszych wspólnych znajomych. Nie spodziewam się rewelacji, ale spróbować nie zaszkodzi. Jeśli znajdziesz czas, możesz też zrobić listę wersji zdarzeń, jakie tylko przyjdą ci na myśl. Mam nadzieję, że będziemy mogli sukcesywnie je wykreślać, aż zostanie tylko ta właściwa.

– Albo okaże się, że na tę właściwą żadne z nas nie wpadło – skwitowałam z krzywym uśmiechem.

– Tak też może być, panno Pestko – odparł z westchnieniem. – Ale to wcale nie znaczy, że jesteśmy kiepskimi prawnikami. Pamiętaj, że prowadzenie śledztwa nie należy do naszych obowiązków, więc nie ma się co biczować, jeśli nie zdołamy odkryć prawdy.

Oczywiście, doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Mimo to czułabym się rozczarowana sama sobą, gdyby moje wysiłki okazały się niewystarczające. W każdą sprawę angażowałam pełnię swoich sił i nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłabym jej nie rozwiązać. Do tej pory szczęśliwie nic takiego mi się nie przydarzyło. Miałam nadzieję, że ta sprawa nie okaże się wyjątkiem.

– Dobrze, w takim razie zabieram się do roboty – oznajmiłam, podnosząc się z krzesła i pozostawiając wypowiedź Dziurowicza bez komentarza. – Dam znać, kiedy tylko uda mi się coś ustalić.

Mój patron skinął głową z aprobatą, po czym skupił uwagę na leżących na biurku dokumentach. Na początku naszej współpracy takie lekceważące traktowanie mnie irytowało. Teraz stanowiło dla mnie zupełną normę. Wiedziałam, że to nie brak szacunku, tylko komunikat, że powinnam wracać do swojego biurka i zająć się robotą. Nie wiedzieć czemu mecenas preferował niewerbalne wydawanie poleceń. Przywyknięcie do tego zabrało mi trochę czasu.

– A i panno Pestko, jeszcze jedna sprawa.

Sięgałam właśnie do klamki z zamiarem wyjścia z gabinetu, ale słysząc głos Dziurowicza, obróciłam się w jego stronę z oczekiwaniem wymalowanym na twarzy. Spodziewałam się poruszenia kolejnego zawodowego tematu, ale ku mojemu zaskoczeniu, chodziło o coś innego.

– Nie miej pretensji do Ksawerego za jego nadopiekuńczość – oznajmił. – On się po prostu o ciebie martwi. Zresztą nie tylko on.

Mecenas rzucił znaczące spojrzenie na trzymany przeze mnie pusty kubek po kawie. Zrozumiałam aluzję. Mój patron nie był tak bezpośredni w okazywaniu troski, jak jego żona i dzieci, ale widziałam, że zależy mu na mnie w nie mniejszym stopniu, co pozostałym Dziurowiczom. I że mówienie o tym nie przychodziło mu z łatwością. Tym bardziej doceniałam jego słowa, ale nie zamierzałam ich roztrząsać.

– Wiem, że się martwicie, ale naprawdę nie ma o co – zapewniłam. – Dam sobie ze wszystkim radę.

Naprawdę w to wierzyłam. Mój patron chyba nie do końca, ale nie drążył tematu. I pewnie w najbliższym czasie nie będzie go powtórnie poruszał, ale mimo wszystko będzie miał mnie na oku. Musiałam się więc pilnować, aby za bardzo nie szarżować. Zresztą obiecałam to Ksaweremu. I zmierzałam w miarę możliwości tej obietnicy dotrzymać.

– Dobrze. – Dziurowicz skinął głową. – W takim razie czekam na rezultaty twojej pracy.

Posłałam mu ostatni uśmiech, po czym wyszłam na korytarz. Kierując się do swojego stanowiska, układałam sobie w głowie plan działania na resztę dnia. Czekało mnie sporo zadań i zero czasu na leniuchowanie. Szczerze liczyłam na to, że moje wysiłki nie pójdą na marne. 

*****************************************

Hej :) Dziś znów bez Ksawerego, ale za to pojawił się Michał, który, mam nadzieję, wprowadził trochę humoru. Zgadzacie się z którąś teorią Pestki i Dziurowicza? A może macie własną? ;p

Dziękuję za komentarze i gwiazdki. 

Do napisania za tydzień :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro