§ 6.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeszcze nim na dobre otworzyłam drzwi wejściowe, usłyszałam gromkie męskie śmiechy. Zdziwiona rzuciłam okiem na znajdujący się na moim lewym nadgarstku zegarek. Czyżby dochodziła już dwudziesta pierwsza? Nie, było o ponad godzinę wcześniej. A więc strefa kibica ruszyła, zanim zaczął się mecz.

O moim przybyciu musiał ich poinformować stukot obcasów, które z ulgą zrzuciłam z obolałych stóp. Zwykle nie miałam problemu z wytrzymywaniem całego dnia w szpilkach, ale dziś nabiłam wyjątkowo dużo kilometrów, biegając niemal po całym mieście. I nie tylko moje nogi to odczuwały, ale całe zmęczone ciało.

– O, to ty, Pestka – rzucił Michał, wychylając się z salonu, kiedy odwieszałam płaszczyk na wieszak.

– A co ty taki zdziwiony? – spytałam z uniesioną brwią. – Mieszkam tu przecież.

– No nie wiem. Z tego, co mówił Ksawery, to ostatnio raczej pomieszkujesz.

Posłałam mu tylko złowrogie spojrzenie, ale nie skomentowałam. Nie miałam ani siły, ani ochoty na koleżeńskie zgryźliwości. Ten dzień naprawdę mnie przeorał i jedyne, o czym marzyłam, to relaksujący prysznic i łóżko. Obawiałam się jednak, że z trójką rozemocjonowanych fanów piłki nożnej za ścianą nie będę w stanie zbytnio odetchnąć.

Minęłam Okońskiego i weszłam do salonu. Na kanapie zastałam Tomka Frontczaka – najlepszego kumpla Ksawerego – z butelką piwa w ręce i wielką miską chipsów na kolanach. Obraz typowego faceta, któremu udało się wyrwać ze szponów rodzinnego piekiełka na jeden męski wieczór w miesiącu.

– Dziura, twoja zguba się odnalazła! – krzyknął na mój widok w stronę kuchni, gdzie najpewniej znajdował się Ksawery. – Oj, Pestka, coś marnie wyglądasz. Narzeczony o ciebie nie dba?

– Ciebie też miło widzieć, Tomuś – odparłam, opadając na kanapę obok niego. I przy okazji uderzając go torbą w ramię. Wcale, a wcale nie specjalnie.

Tomek zrobił kwaśną minę. Wiedziałam, że nie przepadał za zdrobnieniem, którego użyłam, więc z premedytacją się tak do niego zwróciłam. Nie to, że nie lubiłam przyjaciela mojego narzeczonego, ale nie zamierzałam pozostawiać jego przytyków bez odpowiedzi. Frontczak był typem człowieka, który uwielbia drobne uszczypliwości i ich wymianę traktuje jako rodzaj rozrywki. Mnie ta gra niespecjalnie bawiła, ale nie mogłam przecież pozostawać mu dłużna.

– Masz, kobieto, posil się, bo nam jeszcze tu z głodu padniesz. – Tomek podsunął mi pod nos miskę chipsów, kiedy miejsce z mojej drugiej strony zajął Michał. – Czym ty żyjesz? Powietrzem?

Frontczak obrzucił moją sylwetkę krytycznym spojrzeniem. Zawsze byłam szczupła, ale na pewno nie wychudzona. Faktycznie, ostatnio może i straciłam parę kilo, jednak do anoreksji było mi jeszcze daleko. Może Tomek widział to inaczej, przyzwyczajony do okrąglejszych kształtów swojej żony.

– Pracą i hektolitrami kawy. – Usłyszałam nagle głos mojego narzeczonego, który stanął w progu i oparł się o framugę z założonymi rękami. – Jadłaś coś oprócz śniadania?

Zastygłam z ręką wyciągniętą w stronę chipsów. Zwykle unikałam tego typu przekąsek, zwłaszcza na niemal pusty żołądek, ale zapach zielonej cebulki tak zakręcił mi w nosie, że poczułam nagłą ochotę spróbować choć odrobiny. Surowy ton narzeczonego sprawił jednak, że ta ochota odeszła równie szybko, jak przyszła.

Nie podobało mi się, że poruszył temat mojego odżywiania przy osobach trzecich. Nie było to coś, czego się wstydziłam, ale mimo wszystko nie chciałam teraz prowadzić tej dyskusji. Głównie dlatego, że nie miałam siły się kłócić.

– Tak – odparłam hardo. – Zjadłam kanapkę.

Cóż, słowo „zjadłam" było trochę na wyrost. „Podziubałam" byłoby znacznie lepszym określeniem. Znaczna większość tej kanapki tkwiła gdzieś na dnie mojej torebki. To nie moja wina, że nie miałam czasu, aby ją dokończyć.

– Powiedzmy, że ci wierzę – mruknął Ksawery, przyglądając mi się uważnie. – W kuchni czeka na ciebie kolacja.

Skinęłam głową, dając znać, że przyjęłam tę informację do wiadomości. Mimo to nie ruszyłam się z miejsca. Powinnam czuć się nieswojo, siedząc wciśnięta między dwóch postawnych, muskularnych facetów, z których żaden nie był moim narzeczonym, ale w tej chwili było mi wszystko jedno. Dawno nie czułam się tak bardzo wyczerpana.

– Dziura, to może po prostu przynieś jej ten talerz – zaproponował Tomek. – Wygląda, jakby sama miała się do tego ze trzy dni zbierać.

– Albo i dłużej – skwitował Michał, sięgając po stojącą na stoliku kawowym butelkę piwa. – No co? – obruszył się, kiedy posłałam mu spojrzenie spod byka. – Wszyscy wiemy, że twoja relacja z regularnymi posiłkami jest... hm... skomplikowana.

– Uważasz, że mam problem? – syknęłam, na moment odzyskując siły niezbędne do sprzeczki.

– Uważam, że powinnaś bardziej o siebie dbać – odparł z powagą. – Pestka, my naprawdę wszyscy chcemy dla ciebie jak najlepiej.

– I tak szczerze mówiąc – wtrącił Frontczak ściszonym głosem, nachylając się w moją stronę – mamy dość wysłuchiwania lamentów Dziury. On przejmuje się tobą gorzej niż dzieckiem. Wyświadcz więc nam przysługę i zacznij normalnie jeść, porządnie się wysypiać i w ogóle prowadzić zdrowy tryb życia. Wystarczy mi już, że Baśka ciągle nadaje o tym, jakie to z naszych dzieci niejadki i nieśpiochy. Jak idę na spotkanie z kumplem, naprawdę wolałbym posłuchać o czymś innym.

A nie mówiłam? Typowy sfrustrowany mąż nieustannie narzekającej żony i ojciec trójki sprawiających kłopotów dzieci. Okaz reprezentatywny.

No dobra, przesadzam. Aż tak źle to nie było.

Basię spotkałam kilka razy i wydawała się sympatyczna, ale nie rozmawiałyśmy za dużo, bo zwyczajnie w świecie brak na wspólnych tematów. Frontczakowa była typową kurą domową, która po zajściu w pierwszą ciążę nie wróciła już do pracy. Absolutnie nie widziałam w tym nic złego, ale był to styl życia tak daleki od mojego, że po prostu trudno było mi się wczuć w jej problemy związane z prowadzeniem domu czy wychowaniem dzieci. A i ona niekoniecznie chciała słuchać o moich kancelaryjnych frustracjach. Byłyśmy wobec siebie uprzejme, ale nic ponadto. Dzieci za to potrafiły być słodkie, ale tylko przez chwilę. Jedno kiedyś wylało mi sok porzeczkowy na jasną spódnicę. Udawałam, że nic się nie stało, ale oczywiście ubranie już do niczego się nie nadawało. Od tamtej pory, jeśli wiem, że spotkam gromadkę małych Frontczaków, zawsze zakładam coś ciemnego. Tak z przezorności.

Naprawdę nie miałam nic do rodziny Tomka. Na swój sposób tworzyli uroczy obrazek. Tyle że nie taki, na którym sama chciałabym się znaleźć.

– Jeszcze jakieś wnioski, petycje czy zażalenia? – rzuciłam ironicznie, na co Frontczak wyszczerzył się szeroko.

– A i owszem. Razem z Okoniem składamy wniosek o pozwolenie na zorganizowanie wieczoru kawalerskiego twojego wspaniałego narzeczonego w nocnym klubie. Rozumiemy, że masz pewne obiekcje, ale przecież każdemu się coś od życia należy. A już zwłaszcza komuś, kto ma zamiar przez resztę życia zamartwiać się o swoją upartą, nieposłuszną kobietę.

– Chyba raczej komuś, komu od dekady brak pretekstu, aby pooglądać sobie nagie kobiety, które nie są jego żoną – rzuciłam kąśliwie, na co Tomek zrobił obruszoną minę.

– No wiesz, Pestka, żeby mnie o takie rzeczy posądzać. – Teatralnie pokręcił głową ze zrezygnowaniem. – Ja to dla przyjaciela robię, a nie dla własnych przyjemności przecież. Nawet Basia rozumie, że muszę się poświecić dla dobra przyszłego kompana w małżeńskiej niedoli. I Kalina podobno też popiera ten pomysł. – Spojrzał na Michała, który skinął na potwierdzenie. – Tylko ty masz coś przeciwko.

– A kto niby tak powiedział? – zdziwiłam się. – Jak chcecie, to idźcie sobie do tego klubu. Mogę wam nawet jeden polecić – dodałam, bo nagle w głowie zaczął mi świtać całkiem niezły plan.

Teraz to Tomek wyglądał na zaskoczonego. A ja chyba już wiedziałam, o co ten cały ambaras.

– Dziura! – ryknął Frontczak w stronę kuchni, z której wyłonił się mój narzeczony z talerzem risotto w ręce. – Ty podły kłamco!

Ksawery nic sobie nie zrobił z oskarżenia przyjaciela, tylko podszedł do mnie i podał mi talerz. Przyjęłam go, posyłając narzeczonemu pełne politowania spojrzenie.

– Użyłeś mnie jako wymówki, aby nie iść do klubu ze striptizem? Serio? Jeszcze nie wzięliśmy ślubu, a ty już wciągasz mnie na czarną listę swoich kumpli?

W odpowiedzi Ksawery wzruszył ramionami.

– Nie mam ochoty na żadne kluby. Ani tym bardziej obce obnażone niewiasty. Ta jedna, którą mam na wyłączność, w zupełności mi wystarcza – wyjaśnił z kpiarskim uśmiechem, po czym nachylił się, aby skraść mi całusa.

Tomek wydał z siebie jęk obrzydzenia, a Michał zaczął głupio chichotać.

– Obnażone niewiasty? – powtórzył Okoński. – Boże, zaczynasz mówić jak twój ojciec. Chyba nie jestem gotowy na mecenasa Dziurowicza wersja 2.0.

Na potwierdzenie swoich słów pociągnął spory łyk piwa.

– Ja też nie – zgodziłam się z Michałem, sięgając po widelec. Ksawery natomiast zajął wolne miejsce w fotelu obok kanapy. – Codzienna dawka mecenasa Dziurowicza, którą zażywam w kancelarii, w zupełności mi wystarcza. Nie potrzebuję jeszcze dodatkowej w domu.

Przez lata oczywiście zdążyłam przywyknąć do sposobu bycia mojego patrona. Nie oznaczało to jednak, że nie uważałam go na dłuższą metę za uciążliwy. Ksawery w wielu aspektach przypominał ojca, ale był w porównaniu z nim zdecydowanie bardziej przystępny w obyciu. I przede wszystkim nie używał wyszukanego słownictwa oraz nieco wyniosłego tonu wypowiedzi. Miałam nadzieję, że nigdy nie zacznie tego robić.

– A co wy tam z panem mecenasem macie w ogóle teraz na tapecie? – zainteresował się Michał. – Chodzą słuchy, że trafiła wam się jakaś gruba ryba.

– Raczej płotka, która podpadła bardzo grubej, krwiożerczej rybie – sprostowałam. – Piranii wręcz.

Okońskiego na pewno ciekawiło, o kim mowa, ale wiedziałam, że nie będzie wypytywał o personalia. Bardzo poważnie traktował tajemnicę adwokacką i sam też nie zdradzał szczegółów swoich spaw. A przynajmniej w większości przypadków, bo czasami zdarzało mu się coś chlapnąć Kalinie, która jako urodzona reporterka śledcza robiła dla Michała to, co Ksawery dla mnie – zdobywała informacje. Rodzeństwo Dziurowiczów naprawdę miało dryg do wyciągania danych z ludzi i z Internetu.

– Jakąś płotkę stać na usługi naszej kancelarii? – zdziwił się Michał.

Karlicki&Lubczynko to jedna z najlepszych kancelarii prawnych w stolicy. I tak, na pewno przeciętny Kowalski nie mógłby sobie pozwolić na nasze porady bez poważnego nadszarpnięcia portfela. No chyba że zdecydowalibyśmy się wziąć jakąś sprawę pro bono, co zaleca się robić średnio raz na pół roku, aby poprawić kancelaryjny PR. Ale takie przypadki, do których zaliczała się między innymi obrona Filipa, to rzadkość. Zwykle klienci zostawiają u nas naprawdę spore sumki.

– Kasę wykłada trochę mniejsza gruba ryba, która nie wiedzieć czemu chce usilnie wyplątać płotkę ze szponów piranii – wyjaśniłam między kolejnymi porcjami risotto. – Podejrzewam, że pirania chce wrobić płotkę w coś, czego ta wcale nie zrobiła. Nie wiem, tylko dlaczego. I kto w tym wszystkim tak naprawdę jest ofiarą.

Michał skinął głową, jakby doskonale rozumiał moje dylematy. Mimo iż zajmowaliśmy się innymi dziedzinami prawa, pewne bolączki związane z zawodem prawnika odczuwaliśmy w podobnym stopniu.

– Czy wy nie możecie mówić po ludzku? – jęknął Tomek, najwyraźniej niezadowolony, że wykluczyliśmy go z rozmowy.

– Technicznie rzecz biorąc, to w ogóle nie powinnam o tym mówić. Bo wiesz, istnieje coś takiego jak tajemnica zawodowa. – Nie mogłam powstrzymać się przed uszczypliwością.

Frontczak prychnął.

– Oczywiście, że wiem. Może i na co dzień nie muszę się użerać z papugami, ale po komisariacie krążą pewne legendy.

Tomek pracował w wydziale do zwalczania cyberprzestępczości. To właśnie tam poznali się z Ksawerym, który swego czasu należał do zespołu jako cywilny pracownik policji. Frontczak zajmował się śledzeniem podejrzanych operacji w sieci, rzadko miewał bezpośredni kontakt z podejrzanymi. A co za tym idzie także z broniącymi ich prawnikami. Mimo to lubił mi dokuczać, używając slangowego określenia na mój zawód.

– Ej, tylko nie papugi – obruszył się teatralnie Michał. – Zarówno ja, jak i Pestka preferujemy raczej stonowane kolory – wskazał na swój szary T-shirt i dżinsy oraz moją granatową sukienkę – więc do jaskrawych ptaków nam zdecydowanie daleko.

– A przypadkiem nie jesteście tak wygadani jak one? – Tomek ciągnął koncert uszczypliwości.

– A słyszałeś, żeby któraś kiedyś gadała? One co najwyżej skrzeczą.

– Wy, prawnicy, też potraficie robić wiele hałasu o nic.

Panowie niby utrzymywali lekki ton, ale czułam, że napięcie pomału zaczyna narastać. Normalnie pewnie włączyłabym się w dyskusję i zaciekle broniła palestry, ale nie chciałam, aby doszło do sprzeczki. Miałam dla chłopaków pewne wymagające współpracy zadanie. Nie byłoby mi więc na rękę, gdyby się poróżnili. Dlatego też postanowiłam zmienić temat, a właściwie to wrócić do poprzedniego.

– Słuchajcie, a co do tego wieczoru kawalerskiego...

– Tak? – ożywił się Tomek, a Ksawery w tym samym momencie posłał mi ostrzegawcze spojrzenie. Musiał się domyślać, do czego będę zmierzać.

– Wniosek o pozwolenie na wyjście do klubu zostanie rozpatrzony pozytywnie, jeśli wnioskujący spełni jeden warunek – oznajmiłam oficjalnym tonem, na co Frontczak wykonał pospieszający gest ręką. – Pójdziecie do JJClub.

– Co? – zdziwił się policjant. – Dlaczego akurat tam?

– Bo moja płotka ma pewne powiązania z tym lokalem – wyjaśniłam. – Chciałabym, żebyście się tam trochę rozejrzeli.

Tomek przez chwilę przetrawiał tę informację, po czym zrobił skwaszoną minę.

– Czy ja dobrze rozumiem – chcesz wykorzystać ostatni wieczór wolność swojego faceta do własnych, zawodowych celów? Dziura, jak ty się możesz na to zgadzać? – zwrócił się do Ksawerego. – Jeszcze ślubu nie było, a już cię wzięła pod pantofel!

– Na nic się nie zgadzam, bo nie idziemy do żadnego klubu – odparł stanowczo mój narzeczony. – Wiesz przecież, że to nie moje klimaty. Siłą mnie tam nawet nie zaciągniesz.

– No, ale jak to? – Nie odpuszczał Frontczak. – Ukochanej nie pomożesz? Ona liczy na twoje wsparcie. Prawda, pani mecenas?

– O, już nie jestem papugą, tylko panią mecenas? – Uniosłam brew. – Szybko odnalazłeś szacunek dla mojego zawodu.

Tomek machnął lekceważąco ręką, jakby to było zupełnie nieistotne. Dla mnie było, ale zamierzałam wrócić do tego tematu przy innej okazji. Teraz chciałam się skupić na JJClub.

– Chwila, bo chyba czegoś tu nie kumam – wtrącił się nagle Michał. – Najpierw się oburzasz, że Pestka chce wykorzystać nas do śledzenia swojego klienta, a teraz używasz tego jako argumentu do namówienia Ksawerego na wypad do klubu? Zmieniasz zdanie jak baba w ciąży.

– Jeśli emocjonalny szantaż to jedyny sposób na zaciągnięcie naszego niedługo-już-nie-kawalera do klub, to mam zamiar to bezczelnie wykorzystać – oznajmił Frontczak. – A tak poza tym, Okoń, ty to chyba nie miałaś z żadną ciężarną do czynienia. Ja przeżyłem trzy ciąże Baśki i, uwierz mi, każdą wspominam jako emocjonalny rollercoster. W porównaniu z tym, co się wtedy działo, to ja jestem bardzo stały w słowach i czynach.

– Ja to samo przeżyłem z Gośką – oznajmił Michał, mając na myśli swoją siostrę bliźniaczkę. – Mam nadzieję, że Kalina oszczędzi mi takich huśtawek nastrojów.

– Kala jest w ciąży?! – krzyknął Ksawery, podrywając się z fotela.

No tak. Jak zwykle, kiedy w grę wchodziło dobro jego ukochanej siostrzyczki, z mojego narzeczonego wychodził nadopiekuńczy brat-cerber, gotowy przyłożyć każdemu, kto śmiał ją skrzywdzić.

– Nic mi o tym nie wiadomo – odparł spokojnie Okoński. – Tak tylko przyszłościowo mówię. Wiesz, przecież, że mam wobec niej poważne zamiary. Które obejmują także zapłodnienie. Ale oczywiście w odpowiednim czasie.

Ksawery posłał mu ostrzegawcze spojrzenie, po czym opadł z powrotem na fotel. Michał za to uśmiechnął się cwaniacko. Odnosiłam wrażenie, że prawnik przestał się już obawiać mojego narzeczonego i od czasu do czasu z premedytacją podnosił mu ciśnienie podobnymi uwagami, aby trochę się z nim podroczyć.

– O, skoro o zapłodnieniach mowa – odezwał się Tomek, uśmiechając się jak głupi do sera – ja już swoje zobowiązanie wobec społeczeństwa wypełniłem. I to trzykrotnie. A wy co? – Spojrzał na mnie, potem na Ksawerego. – Kiedy powitamy na świecie małe Dziurki?

Nie spodobało mi się, że poruszył ten temat, bo to nie była jego cholerna sprawa. Poza tym nie umknęło mi, jak po tym pytaniu mój narzeczony nagle się spiął. Zresztą tak jak niemal za każdym razem, kiedy ktoś pytał nas o „małe Dziurki". Zośka wymyśliła to określenie, jeszcze zanim się zaręczyliśmy, i od tamtej pory używali go wszyscy nasi bliscy, bezczelnie wypytując, kiedy zamierzam zajść w ciążę.

A ja miałam dość tłumaczenia się, że na dzieci przyjdzie jeszcze czas. Nigdzie mi się nie spieszy, nie dobiłam jeszcze nawet do trzydziestki. Poza tym najpierw chciałbym się skupić na karierze. Po zdaniu egzaminów będę musiała ciężko pracować, aby wyrobić sobie renomę. Nie wiedziałam, ile mi to zajmie, ale na pewno uporam się z tym szybciej bez niemowlaka pod pachą. Kiedy już ugruntuję swoją pozycję, będę mogła z czystym sumieniem poświęcić się macierzyństwu.

Wiedziałam jednak, że Ksawery postrzegał to wszystko inaczej. Nigdy nie ukrywał, że chce mieć dużą rodzinę. I to najlepiej jak najszybciej. Nie miałam wątpliwości, że będzie świetnym ojcem. Chociażby po tym, jak zajmował się Julką i Mikołajem czy małymi Frontczakami. Uwielbiał dzieci i marzył o własnych. Kiedyś obiecałam mu, że zostaniemy rodzicam,i i miałam zamiar tej obietnicy dotrzymać. Problem w tym, że oboje mieliśmy co do jej realizacji odmienne oczekiwania.

Ja wolałabym odczekać z decyzją o dziecku co najmniej dwa-trzy lata. On nie chciał późnego ojcostwa – w tym roku kończył trzydzieści pięć lat i chyba zaczynał czuć na karku oddech „czterdziestki". Ja nie czułam się jeszcze gotowa, a on nie mógł się już doczekać. W gruncie rzeczy chcieliśmy tego samego, ale na innych warunkach.

Póki co odłożyliśmy rozmowę o powiększeniu rodziny na po ślubie. Nie ulegało wątpliwości, że będziemy musieli wypracować jakiś kompromis. Tyle że nikogo poza nami nie powinno to obchodzić.

– Nie twój zakichany interes – fuknęłam na Tomka. – Nie wciskaj nosa w nie swoje sprawy, bo cofnę pozwolenie na wyjście do klubu.

Frontczak na szczęście zrozumiał, że odrobinę przeholował, i nie ciągnął tematu mojej wyczekiwanej przez wszystkich ciąży. Wrócił za to do wieczoru kawalerskiego.

– Czyli w grę wchodzi tylko ten JJClub? – upewnił się. – I nie możemy się za bardzo schlać, bo musimy odwalić dla przyszłej pani Dziurowicz czarną robotę?

– Otóż to – potwierdziłam, odkładając na stolik w połowie opróżniony talerz. – Moje błogosławieństwo macie, więc teraz zostaje wam tylko przekonać pana młodego.

Ksawery posłał mi niezadowolone spojrzenie. Nie wiedziałam, czy odnosiło się to do mojej ostatniej sugestii, czy do niedojedzonej kolacji. Tak czy siak zignorowałam go. Sprawę kawalerskiego nich załatwi sobie z kolegami sam, a jeśli chodzi o jedzenie, to nie miałam ochoty dokańczać. Risotto było pyszne, ale temat dzieci jakoś odebrał mi apetyt.

Uciekłam wzrokiem na ścianę, gdzie wisiał zegar. Dochodziła dwudziesta pierwsza, a więc zyskałam powód do ewakuacji.

– No, panowie, mecz się wam za chwilę zaczyna – oznajmiłam, podnosząc się ociężale z kanapy. – Prosiłabym tylko o umiarkowane okazywanie emocji, bo chciałabym się trochę pouczyć. – Na potwierdzenie słów chwyciłam leżącą na komodzie książkę z prawem gospodarczym i pomachałam nią w wymownym geście.

– Spoko, Pestka, będziemy grzeczni. – Michał puścił mi oczko. On rozumiał, co znaczy zakuwanie do egzaminów adwokackich.

Udałam się w stronę sypialni i zamknęłam dokładnie drzwi, aby stłumić dochodzący z telewizora głos komentatora. Rzuciłam książkę na łóżko i sama opadłam na nie z westchnieniem. Zamierzałam przebrać się w coś wygodniejszego i faktycznie spróbować się pouczyć, ale najpierw potrzebowałam na moment się położyć i odetchnąć. Wydawało mi się, że zamknęłam oczy dosłownie na sekundę, ale nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

~ ~ ~

Przebudziłam się, czując, jak ktoś wsuwa ręce pod mój tułów. Zanim w pełni oprzytomniałam, ten ktoś, zapewne mój narzeczony, zdążył rozsunąć zamek sukienki i dość nieporadnie próbował ją zdjąć. Wracając do rzeczywistości, zaczęłam odczuwać, jak bardzo zdrętwiało mi ciało. Ugh, co za nieprzyjemne uczucie.

– Co ty robisz? – spytałam, przecierając zaspane oczy. – Chcesz wziąć mnie na śpiocha?

– Chcę ci tylko zapewnić komfort spania, a ty od razu posądzasz mnie o niecne zamiary – odparł z westchnieniem Ksawery, podnosząc moje ręce, aby mógł ściągnąć sukienkę. – Zasnęłaś na półsiedząco, w ubraniach. Jako kochany narzeczony chciałem cię przebrać w piżamę i wygodnie ułożyć na poduszkach.

Skinęłam niemrawo głową, na potwierdzenie, że naprawdę jest kochany.

– Która godzina? – spytałam po tym, jak już przeciągnął mi sukienkę przez głowę.

– Kilka minut po północy. Chłopaki przed chwilą wyszły. Nieźle cię ścięło, skoro nie obudziłaś się na wrzaski z powodu zwycięskiego gola w dziewięćdziesiątej piątej minucie.

Faktycznie, musiałam odpłynąć. Nie upatrywałam w tym jednak niczego niepokojącego. Zwłaszcza że miałam za sobą naprawdę intensywny dzień. W przytłumionym świetle lampki nocnej dostrzegłam jednak zmartwione spojrzenie Ksawerego, który właśnie zabierał się za ściąganie mi rajstop.

– Zostaw, sama się rozbiorę. – Odtrąciłam jego dłonie i wstałam.

Zwykle nie miałam nic przeciwko temu, aby to on pozbawiał mnie ciuchów, ale wtedy odbywało się to w zgoła innych okolicznościach. W tym wypadku nie czułam się z tym zbyt komfortowo. Zwłaszcza że moja niespodziewana drzemka mogła być dla niego kolejnym argumentem w nieustannym sporze pod tytułem „jesteś przemęczona, za dużo na siebie wzięłaś".

– Dokąd to? – zdziwił się Ksawery, kiedy ruszyłam do drzwi.

– Do łazienki? – Spojrzałam na niego wymownie. – Muszę przecież zmyć makijaż. I w ogóle się ogarnąć.

Chwyciłam po drodze piżamę i niemrawym krokiem powlekłam się do wspomnianego pomieszczenia. Nie miałam siły na żadne zabiegi pielęgnacyjne, więc szybko pozbyłam się make-upu i wzięłam krótki, ale zaskakująco orzeźwiający prysznic. Do sypialni wróciłam zdecydowanie bardziej przytomna, niż kiedy ją opuszczałam. Ksawery siedział pod kołdrą po swojej stronie łóżka i przeglądał coś na telefonie. Miał na sobie T-shirt, w którym sypiał, a więc musiał się przebrać podczas mojej nieobecności.

– Już gaszę – oznajmił Dziura, kiedy wślizgnęłam się do łóżka.

– Jeszcze nie – zaprotestowałam. – Nie mieliśmy okazji dzisiaj pogadać. Dowiedziałeś się czegoś o Jaroszu?

Narzeczony posłał mi karcące spojrzenie.

– Pestka, powinnaś iść spać.

– Dopiero co się obudziłam.

– A zasnęłaś, bo jesteś wykończona. To nie jest zdrowe. Musisz się wysypiać.

W odpowiedzi ostentacyjnie przewróciłam oczami. Od czasów licealnych sypiałam nie więcej niż sześć godzin na dobę. I nigdy nie utrudniało mi to codziennego funkcjonowania. To, że raz mi się przysnęło, nie oznaczało, że coś mi dolega.

– Nie zasnę, dopóki nie zaspokoisz mojej ciekawości. – Zrobiłam minę niewinnego dziecka, które domaga się bajki przed snem.

– Nie odpuścisz, prawda? – Ksawery westchnął z utrapieniem.

– Pytasz, jakbyś mnie nie znał. – Wyszczerzyłam się kpiarsko.

– No dobra – skapitulował. – Ale kładź się. W zasadzie nie dokopałem się do niczego intersującego, więc istnieje szansa, że uśniesz z nudów.

Wydałam cichy jęk zawodu na wieść, że Dziura nie ma mi wiele do powiedzenia, ale posłusznie położyłam się na boku, odwrócona w jego stronę. Ksawery zrobił to samo i przyciągnął mnie do siebie. Oparłam głowę na jego torsie i czekałam na zdanie raportu.

– Grzebałem głównie w social mediach i wychodzi na to, że Patryk Jarosz to typowy trzydziestolatek bez dziewczyny, ale za to z najlepszym przyjacielem. Z Krystianem poznali się w liceum, potem poszli na te same studia z zarządzania, a teraz postanowili wspólnie rozkręcić interes. Facet pochodzi z raczej mało zamożnej rodziny. Ma dwójkę młodszego rodzeństwa, przypuszczalnie wychowywali się bez ojca, a teraz pomaga matce ich utrzymać. Tak więc kasą raczej nie śmierdzi i mogę się założyć, że to Jezierski wyłożył grube hajsy na klub. Których, notabene, pewnie nie zarobił, tylko wyprosił u rodziców, bo z tego, co z kolei mówi jego Instagram, to ledwo udało mu się obronić magisterkę i od tamtej pory szlajał się po świecie, zamiast chwycić się uczciwej pracy. Ale wracając do Jarosza, on za to skończył studia z wyróżnieniem. Potem pracował w kilku miejscach na niewiele znaczących stanowiskach, na których na pewno nie zarabiał kokosów. Od prawie roku zajmuje się prowadzeniem JJClub. I chyba nie ma życia poza pracą, bo niemal wszystkie posty, które wstawia, dotyczą lokalu.

– A więc Krystian jest bankomatem, a Patryk mózgiem interesu – podsumowałam to, co można było wyczuć już podczas naszej wizyty w klubie.

Jezierski zdawał się słabo orientować w tym, co w ogóle dzieje się w klubie. Jarosz za to bardzo sceptycznie podchodził do naszych pytań, jakby bał się, że wytkniemy mu jakieś nieprawidłowości. Patryk się przejmował, Krystian miał zasadniczo wszystko w poważaniu. Drugi miał pieniądze, a pierwszy serce do prowadzonego biznesu.

– Na to by wychodziło – potwierdził Ksawery. – I w zasadzie nic więcej nie jestem w stanie ci powiedzieć. To naprawdę do bólu przeciętny facet. A nawet jeśli ma coś za uszami, to nie da się tego wyłapać w ciągu godziny surfowania po Internecie.

– Aż tyle ci to zajęło? – spytałam zaczepnie, na co Ksawery obrócił nas tak, że zawisł nade mną i zaczął łaskotać mnie po brzuchu. – Ej, wiesz, że tego nie lubię!

– A ja nie lubię, jak podważa się moje kompetencje – odparł, nie przestając droczyć się z moim ciałem. – Mówiłem ci już kiedyś, że przeglądanie nudnych profili jest bardziej czasochłonne, niż tych obfitujących w miliony postów.

– No już dobrze, przepraszam! – zawołałam, próbując się wyrwać z jego objęć. – Wiesz przecież, że jesteś moim najszybszym, najdokładniejszym i najbardziej zaufanym źródłem informacji. I że za żadne skarby nie zamieniłabym cię na inne.

– A tylko byś spróbowała. – Pogroził mi zabawnie palcem, po czym pochylił się i jego usta niespodziewanie musnęły wrażliwe miejsce na mojej szyi.

Kolejne pocałunki, choć delikatne i wręcz eteryczne, sprawiły, że zmęczenie przeszło jak ręką odjął. Przymknęłam oczy, przyciągnęłam Ksawerego bliżej siebie i rozkoszowałam się pieszczotami, które pozwalały mi zapomnieć o trudach minionego, a także jutrzejszego dnia. Kiedy w końcu przeniósł usta na moje wargi, oddałam pocałunek z niepohamowaną żarliwością. Wystarczyła chwila, aby ogarnęło mnie zarówno nieznośne, jak i cudowne uczucie podniecenia.

Właśnie sięgałam do gumki bokserek mojego narzeczonego, aby bezpardonowo je z niego ściągnąć, kiedy Ksawery nagle przerwał pocałunek i się odsunął. Sądziłam, że zamierza pozbyć się mojej piżamy, na którą składały się jego sprany T-shirt i figi, ale on wrócił na swoją stronę łóżka i sięgnął do wyłącznika nocnej lampki.

– No dobrze, twoja ciekawość zaspokojona, to teraz gaszę światło, dobranoc i idziemy spać. – Posłał mi czuły uśmiech.

– Co?! Chyba sobie żartujesz! – krzyknęłam, podrywając się do klęczek. – Nie możesz tak robić! Ciekawość może i zaspokojona, ale ja nie! Mam mokro w majtkach, więc domagam się chociaż szybkiego numerku!

Ksawery posłał mi zaskoczone spojrzenie. No tak, ten tekst był kompletnie nie w moim stylu, co potwierdzał fakt, że nie ja byłam jego autorką, tylko Zośka. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę zmuszona go użyć, bo do tej pory mój narzeczony doskonale rozumiał i z chęcią zaspakajał moje potrzeby.

– Pestka, wiesz doskonale, że u nas nie ma czegoś takiego jak szybki numerek – odparł ze śmiechem, najwyraźniej ubawiony moim wybuchem. – Nawet jeśli jest takie założenie i tak kończy się maratonem.

Westchnęłam z frustracją, bo miał rację. Kiedy już się do siebie dobieraliśmy, nie mieliśmy siebie dość, więc albo toczyliśmy długą grę wstępną, albo potrzebowaliśmy więcej niż jednego zbliżenia, aby naprawdę się sobą nasycić. W tej chwili byłam otwarta na każdą z tych opcji, byleby tylko pozbyć się skumulowanego napięcia.

– Mam błagać? – spytałam z powagą.

– Masz iść spać – odparł tym samym tonem. – Mówię poważnie, Nastka. Jest już po pierwszej, a jutro czeka cię kolejny pracowity dzień. Wiesz, że o ciebie dbam, i uwierz mi, w tej chwili nie potrzebujesz seksu, tylko porządnego, długiego snu.

Zrobiłam naburmuszoną minę, choć wiedziałam, że nic nie ugram. Kiedy zwracał się do mnie „Nastka", a nie „Pestka", oznaczało to, że to już nie są przekomarzania, ale przejaw największej troski. I że nie mam co dyskutować, bo on i tak nie zmieni zdania.

– Jesteś okropny – mruknęłam, po czym położyłam się na boku, odwrócona do niego plecami.

– Ale i tak mnie kochasz – szepnął mi do ucha, obejmując w pasie i przytulając się na łyżeczkę.

Nie odpowiedziałam, choć uśmiechnęłam się pod nosem i mocniej w niego wtuliłam. Oczywiście, że go kochałam. Nawet jeśli czasami działał mi na nerwy.      

********************************************************

Hej :) Dziś bardziej obyczajowo i jest sporo Ksawerego, więc mam nadzieję, że się podobało :D

Dziękuję za komentarze i gwiazdki. 

Do napisania za tydzień ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro