~23~
(Szósty październik, poniedziałek)
[Izuku]
Całą noc z bólem serca słuchałem pisków bólu Kacchana i ocierałem mu łzy. Zostałem gruntownie podrapany i pogryziony, bo gdy był do mnie przytulony wbijał we mnie szpony bądź właśnie gryzł. Nie odzywałem się nic na to mimo tego, że teraz tak mnie te rany pieczą.
Kurwa cierpię razem z nim bólem.
Jest jedenasta, dwie godziny temu dopiero mój blondynek zasnął najpewniej z wycieńczenia. Dzięki temu ja sam poszedłem przemyć rany z tej zaschniętej krwi i je odkazić. Będę musiał przygotować mu coś do jedzenia i picia, a teraz niech śpi jak najdłużej.
-Ahss....- Syknąłem cicho, gdy środkiem odkażającym polałem sobie brzuch.- Na szczęście jutro będzie mi to już znikać.
W lustrze jak zobaczyłem swoje plecy to się dosłownie załamałem. Jakby kot ostrzył sobie o mnie pazury. Szybko ogarnąłem to i obwinąłem bandażem by na pewno zakażenie mnie nie jebło.
Szybko spojrzałem czy Kacchan śpi i na moje szczęście dalej wypoczywał więc udałem się zrobić śniadanie nam. Uszykowałem katsudon na którego miałem dużą ochotę i herbaty.
Gdy wróciłem Kacchan nie spał. Chyba zdążył się obudzić bo siedział i pusto patrzył przed siebie.
-Kochanie?
-Boli...- Wyszeptał mrużąc oczy.- Głowę mi rozsadza...
-Już ci podam tabletki.- Zaproponowałem a on tylko mi przytaknął.- Otwórz buzię... i popij teraz.- Wydałem mu polecenie a on z zamkniętymi oczami je wykonał.- A teraz się połóż. Dobrze?
-Yhm...
-Jestem przy tobie.
Położyłem się obok niego i przytuliłem.
Kacchan calutki dzień praktycznie przespał. Obudził się jakieś trzy razy w tym dwa do łazienki i raz by zjeść obiad. Przez sen znów cicho płakał z bólu i ciągle chciał znieczulacze.
(Siódmy października, wtorek)
-Deku...
-Oh, wstałeś?
-Masz laptopa... Która godzina?
-Siódma rano.
-Czemu tak wcześnieee...- Warknął cicho, zdołałem odłożyć laptopa na bok bo od razu położył głowę na moich udach.- Chcę przespać ten czas...
-Wczorajszy dzień przespałeś.- Zauważyłem zaczynając głaskać go po głowie.- Jak się czujesz?
-Chce mi się ruchać.- Powiedział bez ogródek a ja cicho się zaśmiałem.- Ale nie mam siły...
-Nawet bym się nie zgodził. Jutro ostatni dzień będziesz miał zwiększone szanse na ciążę.
-Jaki mamy dzień?
-Wtorek.
-A więc w czwartek się ruchamy.- Szepnął zamykając oczy.- Postanowione.
-A co jeśli będzie mnie boleć głowa?
-To sam siebie wyrucham.
-Mhm...
-Co robiłeś? na laptopie.
-Jak na razie nie chodzę na zwiady, ale muszę wydawać rozkazy... rozplanowuje kto gdzie, co i jak robi.
-Aha. Dziś masz trening?
-Tak, wieczorem na polanie. Chcesz z nami iść?
-Zobaczę.- Mruknął cicho.
-Iść zrobić ci śniadanie?
-Ja iść spać.
-Kali jeść, kali pić?
-Dokładnie.- Westchnął zsuwając się ze mnie. Przytulił się natomiast do mojego boku.
-O której planujesz wstać?
-W czwartek. Nie odpuszczę ci...
-Uzależnisz się jeszcze.
-Od ciebie już jestem.- Szepnął cicho.
-Uroczy jesteś wiesz?
No i chyba zasnął, bo odpowiedzi już nie uzyskałem. Ja natomiast powróciłem do rozplanowywania i wydawania rozkazów reszcie.
Obudził się dopiero o piętnastej. O tej też w końcu wyciągnąłem go z łóżka, mimo jego niewiarygodnie wielkiej chęci pozostania w łóżku. Aktualnie, ja szykowałem nam teraz to już obiad, bo śniadania nie zjedliśmy, a Kacchan poszedł się umyć.
Jesteśmy na nogach już godzinę i cały czas słucham, że jest zmęczony i szyja go bardzo boli przez oznaczenie, bo opuchnięcie było całkiem sporych rozmiarów. Z resztą jego zapach też zaczął już powoli się zmieniać, na ten lekko zbliżony do mojego. Nie mogę się doczekać momentu aż jego feromony jak i hormony się ustabilizują. Chcę znów czuć tylko jego zapach, a nie tę dziwną mieszankę. Za trzy dni, będę czuł tylko jego zapach, tylko ja będę reagował na jego ruję i będę wyczuwał gdy będzie mu zagrażało niebezpieczeństwo.
-Deku...
-Tak słońce?
-Bardzo spuchnięty jestem?- Mruknął wchodząc do kuchni, a ja podniosłem na niego wzrok.- Bo mi się wydaje, że bardziej niż wcześniej.
-To prawda, opuchlizna ci się powiększyła.- Przyznałem podchodząc do niego, przejechałem opuszkami palców w miejscu ugryzienia, a jego tylko dreszcz przeszedł.- Pewnie przez kontakt z gorącą wodą i dlatego, że w końcu wstałeś i zaczęła rana oddychać. A nie siedziałeś ciągle cały pod kołdrą.
-Boli...- Jęknął cicho, przytulając się do mnie.- To jest tak cholernie dziwne i przeszywające uczucie... Już jak miałem pręty w plecach przez typa z treningu to mniej marudziłem.
-Mi nie przeszkadza to.- Westchnąłem obejmując go. Oparłem swoją głowę na jego włosach.- Jesteś na prawdę delikatny... Pierwszy raz spotkałem się z Omegą która odczuwałaby wszystko tak wyraziście jak ty.
-Czyli co? Jestem słabszy od innych Omeg, tak?
-Nie. Właśnie zadziwia mnie to, że siłą dorównujesz Betom, a jednak jesteś czulszy niż inni. Co za tym idzie, mam najbardziej wyjątkowego partnera.
-Yhm...
-Chodź, jedzenie prawie skończyłem.
Dziś Blood'y przyszedł do nas dopiero o dwudziestej drugiej. Akurat gdy byłem z Kacchanem na kanapie a on zasnął w moich objęciach.
-A wy co?- Mruknął siadając obok. Zaczął nagle węszyć.- Czekaj... Oznaczyłeś go, czy jest chory? Ledwie wyczuwalny jest jego zapach
-Oznaczyłem go w niedzielę wieczorem.- Przyznałem widząc jak uśmiech dumy wpływa na jego usta.- Strasznie opuchł i okropnie go boli. To normalne, że aż tak? No spójrz...
-Opuchliznę niby ma chyba za dużą, chociaż zależy to głównie od Omegi. Jedna lepiej przechodzi ten proces a druga gorzej. Mojej znajomej partnerka, tak źle przechodziła oznaczenie, że trafiła do szpitala. Opuchnięta, obolała, ciągle śpiąca a w dodatku ciężko oddychała i traciła przytomność.
-Boże, to jak jest przy niechcianym?
-Wszystko co wymieniłem tyle, że utrzymuje się z pięć dni dłużej i jest na tyle silne, że Omega myśli, że umiera, a jednak żyje.
-O kurwa...
-Też tak myślę. A teraz. Idziemy na trening, zabierasz go czy zostawiasz by spał?
-Położę go tu i przykryje kocem... Możesz już tam iść, zaraz dojdę.
-Spoko.- Mruknął wstając i wychodząc.
Ja natomiast położyłem delikatnie blondyna na łóżku i okryłem kocem. Jednak gdy odsunąłem się od niego, niemalże od razu zaczął się budzić. Także zdjąłem z siebie bluzę i mu oddałem, a Kacchan od razu się do niej przytulił, przyciskając materiał do nosa.
Wziąłem też kawałek kartki, na której napisałem, że jestem na treningu na polanie przy domu i położyłem ją na stole.
Poszedłem na trening cztery godziny usilnie manipulowałem swoimi mocami, walczyłem przeciw Bloody'emu i przekraczałem swoje możliwości. W końcu padnięty wróciłem do domu. Mój kuzyn dziś miał u nas nocować, bo on także trochę na za dużo sobie pozwolił, jak na to, że tylko mnie trenuje.
-Będę spał na kanapie...- Mruknął sennie.
-Mhm...
Weszliśmy do salonu, gdzie zastaliśmy dalej śpiącego Kacchana. Tym razem jednak miał moją bluzę na sobie.
-Zabierz go, bo ledwo stoję na nogach.
-Ej, jestem bardziej wycieńczony niż ty.- Zauważyłem.- Idź do gościnnego.
-Może być.- Westchnął wchodząc po schodach na górę.
Ja sam usiadłem na kanapie obok blondynka.
-Kacchan...
-Nghm... Deku..?- Mruknął przecierając piąstką oczy i patrząc na mnie.
-Skończyłem trening... Chodź do sypialni.
-Śmierdzisz.- Syknął zatykając nos.- Idź się umyć, ja łóżko ogarnę.
-Dobrze.
Zrobiliśmy tak jak zaproponował i od razu oboje zasnęliśmy.
(Ósmy października, środa)
-Deku?
-Tak?- Powiedziałem otwierając oczy. Kacchan siedział na mnie okrakiem i będąc nachylonym obserwował moją twarz.- Lepiej się już czujesz co?
-Dalej boli i jestem zmęczony dziwnie, ale lepiej. Chcesz kawy?
-Z chęcią...- Powiedziałem ziewając.
Nagle bez słowa pocałował mnie szybko w usta i z uśmiechem wręcz wstał i skierował do wyjścia z pokoju.
Kacchan ma dobry humor jeszcze przed kawą? Kto umarł?
Wstałem powoli z łóżka, założyłem spodnie i skierowałem się w dół.
-WHOA CO TU KURWA JEBANA MAĆ ROBISZ?! I CZEGO MNIE KURWA STRASZYSZ!?
-KURWA NIE PO BRZUCHU!
-TO NIE ZACHODŹ MNIE OD TYŁU!
Mhm zapomniałem mu powiedzieć, że Bloody tu nocuje, a ten go wystraszył...
Zszedłem na dół i zobaczyłem swojego kuzyna z przypaloną koszulką i mojego chłopaka celującego w niego z powrotem.
-DEKU!
-Zapomniałem ci powiedzieć, że dziś u nas nocował. Ajć.- Oberwałem także w brzuch, ale w porównaniu do białowłosego bez eksplozji. Ja natomiast chwyciłem jego za dłoń i pociągnąłem do siebie by przytulić.- Powinienem ci oddać...
-Czekam. Uderz mnie.
-Nie uderzę... Ale ugryzę...- Szepnąłem przysuwając do swoich ust jego nadgarstek i przygryzając, do momentu aż zaczęła cieknąć krew.
-Akh.- Syknął zaciskając oczy. Chciał wyrwać mi dłoń, ale nie pozwoliłem. Zacząłem zlizywać krew z jego nadgarstka.
-Po szyi nie będę cię gryźć jak na razie. Niech opuchlizna zejdzie.
-Deku.- Syknął patrząc na mnie.
-Kacchan.
-Tak, tak a ja jestem Bloody i też tu jestem. Miło poznać. A teraz, Króliczku pożycz mi koszulkę.- Przerwał nam a ja parsknąłem śmiechem.
-Chodź ze mną na górę.- Zaśmiałem się.
Około dwunastej Ryuku poszedł, Kacchan cały czas jak był u nas mój brat był dziwnie zawstydzony, a teraz gdy zostaliśmy sami, to w końcu postanowił mi wygarnąć.
-Kacch-
-NIE KACCHANUJ MI TU! Widzę go drugi raz i drugi raz zachowujesz się kurwa dziwnie!
-To znaczy..?
-Wtedy to ja nie pomyślałem, że zaraz będzie, a teraz to co!? KURWA!
-Ale nie rozumiem nic!
-PODNIECASZ MNIE ZA KAŻDYM PIEPRZONYM RAZEM GDY ON JEST U NAS A JA O TYM NIE WIEM! NASTĘPNYM RAZEM KURWA ZDEJME Z CIEBIE SPODNIE PRZY NIM.- Warknął na mnie w końcu idąc na górę będąc cały czerwony.
Ja nie wiedziałem, że dziś go podnieciłem...
Iść teraz za nim czy dać mu spokój..?
Wstałem z kanapy i skierowałem się do naszego pokoju, gdzie go nie zastałem. Natomiast w pokoju gościnnym drzwi były zamknięte na klucz.
-Kacchan!- Krzyknąłem pukając do drzwi.- Kochanie otwórz no!
Nie odpowiedział mi. Przysunąłem ucho do drewnianej płyty i usłyszałem coś jakby sapał..?
-Kacchan! Wchodzę!- Zawołałem teleportując się do środka.- O kurwa.
Kacchan leżał nie przytomny na podłodze i głośno sapał.
-Kochanie. Co się stało? Kacchan..?
Podniosłem go i położyłem na łóżku, pootwierałem wszystkie okna.
No tak, doktorek mówił, że przez nerwy będzie mdlał. To było przecież jakieś cztery dni temu, a na mnie się wkurwił.
Stopniowo jego oddech się normował a po dziesięciu minutach się przebudził i bez słowa we mnie wtulił.
-Kacchan, co się stało?
-Słabo mi się zrobiło i duszno, przez opuchliznę nie mogłem dobrze oddechu złapać i dalej nie pamiętam.
-I dalej przytomność straciłeś.
-Ghm...- Zaczął mruczeć tuląc się do mojego brzucha, bo głową leżał mi na udach.
-Koteczek.- Zaśmiałem się, głaszcząc jego blond włosy.
-Miau.- Miauknął śmiejąc się cicho.
-Kupię ci kocie uszka i ogon. Będziesz moim kotkiem. Co ty na to?
-Kręcą cię takie przebieranki?- Zapytał podnosząc na mnie wzrok.
-Ciekawy jestem jakbyś wyglądał... Jako kotek, albo... nie wiem pokojówka?
-Nie ma mowy, nie przebiorę się za to.
-Nie namawiam. Ale przyznam, że na pewno pięknie byś....
-Nie. Deku, nie wyobrażaj sobie za dużo.
-Dobrze, dobrze.- Zacząłem się śmiać.
Kacchan nagle podniósł się. Zacząłem uważnie obserwować jego wszystkie ruchy, a on jak gdyby nigdy nic bokiem usiadł na moich udach podwijając nogi i chowając twarz w zagłębiu mojej szyi. Cicho mruczał ewidentnie wdychając mój zapach.
-Kochanie?- Zapytałem, ale zamiast odpowiedzi słownej dostałem jego spokojny oddech, oznaczający, że zasnął.
Przeniosłem go do naszego łóżka, a sam zabrałem się za swoją pracę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro