~30~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Izuku]
(Dwudziesty czwarty października, wtorek)

Rano gdy się obudziłem, Kacchana nie zastałem przy sobie. Szybko poderwałem się i w samych bokserkach zleciałem na dół by sprawdzić gdzie on się podział. A znalazłem go w kuchni, smażącego naleśniki.

-Czemu jesteś w samych gaciach?- Usłyszałem od razu pytanie ze strony blondyna.

-Bo się wystraszyłem gdzie znikłeś.

-Nie mogłem zasnąć od czwartej. Więc przyszedłem godzinę temu i zrobiłem śniadanie...

-Ah rozumiem.- Westchnąłem cicho podchodząc do niego od tyłu i go obejmując w pasie.- Jesteście moi...

-Tak.-Zaśmiał się cicho.- Idź się ubrać, nałoże ci.

-Dobrze piękny.

Pobiegłem szybko na górę. Znalazłem sobie szare spodnie dresowe i białą koszulkę. Na to czarną bluzę i zszedłem na dół spowrotem. W jadalni Kacchan już poukładał jedzenie dla nas. Kawa i naleśniki.

-Jedz.

-A ty?

-Posprzątam jeszcze.- Mruknął.

-Nie. Ja to zrobię, zaraz po tym jak Zjemy. Chodź.- Oznajmiłem wstając, bo on nie raczył mi nawet odpowiedzieć.- Kacchan.

-Nie jestem niedorobiony.- Syknął, nie zaprzestając czynności.- Nie znoszę nic nie robienia. Wiesz o tym.

-Pójdziemy potem na spacer. Chodź teraz jeść.

-Na spacer?

-Tak. Zaplanowałem coś.

-Co takiego?

-Pójdziemy dziś na miasto.

-W jakim kraju tym razem?- Zaczął się śmiać.

-Japonia. Nigdzie daleko nie idziemy. Pójdziemy może zobaczymy jakieś ubrania dla ciebie i malucha...

-Żartujesz ze mnie? Ktoś nas rozpozna.

-Nie. Zajmę się tym... Inaczej ułożymy Ci włosy i weźmiesz Założysz soczewki niebieskie. Ja zrobię podobnie. A, że jesteś oznaczony to dla obcych masz inny zapach niż ten twój prawdziwy.

-No nie wiem... Chcesz kupować? Ty masz pieniądze?

-Mam nawet kartę, słońce. Nikt nie zna moich prawdziwych danych, a w papierach mam proste włosy, szare oczy i widnieję jako urodzony w Polsce mimo iż to zupełne kłamstwo.

-Aha...

-Tak. A więc nie marudź i już chodź jeść.

-Kurwa.- Syknął idąc powoli w kierunku stołu.

Miał na sobie zwykły, dobrze dopasowany, czarny podkoszulek. Już zauważyłem u niego zaokrąglony brzuch. Zdołał jedynie usiąść a ja już po chwili klęczałem przed nim.

-Deku co ty...- Mruknął cicho, a ja położyłem głowę na jego brzuchu.

-Dalej nie mogę uwierzyć, że będę tatą.- Powiedziałem z uśmiechem na twarzy.- Hej mały albo mała... Chociaż twoja mama mówi, że jesteś chłopcem, to chyba mu zaufam wiesz?.. Tylko się urodzisz a tatuś zrobi wszystko dla ciebie i wszystko Ci zapewni. Dokładnie tak jak dla twojej mamusi.

Po chwili poczułem dłoń Kacchana na swoich włosach. Uniosłem głowę delikatnie i zobaczyłem jego uroczy uśmiech.

-Zapewnię wam wszystko.- Powtórzyłem podnosząc się.- A szczególnie miłość i bezpieczeństwo.

-Deku a ty planujesz całe życie być przestępcą?

-Nie wiem, a o co chodzi kochanie?

-Chciałbym wrócić do normalnego życia... Nie wiem, zamieszkać w domu, chodzić normalnie po mieście... Nie mówię teraz, zaraz ale kiedyś tak.

-Kiedyś pewnie zaprzestanę, ale na pewno będziemy wieść normalne życie. O to się nie martw maluchu mój. Zacznijmy jeść może.- Zaproponowałem wstając oraz zajmując swoje miejsce. W ciszy i w spokoju zjedliśmy swoje porcje, a ja udałem się potem posprzątać kuchnię.- Pójdziemy się przejść jak posprzątam. Co ty na to?

-Może być. Idę się ubrać.

-Dobrze.

Ogarnąłem to co miałem i akurat Kacchan zszedł na dół. Ubrany w bluzę moją, czarne jeansy z luźną nogawką. Przyszedł na dół i zaczął mnie obserwować.

-Gotowy?

-Ja tak, a ty?

-Ja też, tylko zarzucę jedną z bluz. Chodź.

Założyliśmy jeszcze buty, maseczki, czapki i płaszcze. Objąłem blondyna i nas teleportowałem do jego rodzinnego domu. A raczej przed jego drzwi.
Sprawdzałem wcześniej jego rodziców. Wysłałem też Mr. Compressa na zwiady, więc mam pewność, że są w domu.

-My...

-Tak.- Zaśmiałem się dzwoniąc do drzwi.- Potem pójdziemy do domu i założymy soczewki kolorowe, bo Pójdziemy do galerii handlowej.

-Dobrze.- Zaśmiał się cicho przytulając mnie.

-Witam w czym... Katsuki.- Zesztywniała widząc nas.

-Możemy wejść mamo?

-T-tak.

Przepuściła nas przez drzwi. A jak tylko znaleźliśmy się w środku, od razy objęła syna.

-Jest tata?

-W salonie. Na ile Przyszliście?

-W sumie sam nie wiedziałem, że przyjdziemy Deku niespodziankę mi zrobił.

-Na godzinę, może dłużej. Zależy.- Zaśmiałem się cicho.- Mam nadzieję, że żaden bohater nie planuje dziś tu się zjawić?

-Z nikim się nie umawialiśmy. Ah, rozbierzcie się.

Posłusznie zdjęliśmy kurtki, buty jak i czapki. Kacchan w dodatku jeszcze maseczkę. Weszliśmy do środka do salonu. Od razu poczułem baczny wzrok Pana Masaru.

-Katsuki mam ważne pytanie.- Zaczęła blondynka, jak tylko usiedliśmy w salonie. Wzięła wdech i wydech.- Czy to co powiedziałeś wtedy...

-Tak jestem w ciąży.- Westchnął, zdenerwowanym wzrokiem obserwując rodziców.

Oboje pobladli.

-Obiecywałeś...

-To nie było zamierzone.- Odezwałem się, czując już złość którą emanowała tamta dwójka.- Zabezpieczaliśmy się, ominaliśmy dni rui jak i też moje dni Alfy.

-To racja mamo.

-Co się stało już się nie odstanie.- Westchnęła łapiąc się za skronie.- Który tydzień?

-Trzeci.

-A czy wszystko dobrze z dzieckiem?

-Ciąża jest zagrożona.- Tym razem ja się odezwałem. Obserwując jak kobieta bladnie.- Kacchan nie może się przemęczać i denerwować.

-Boże... I co ja z wami mam.- Szepnęła ewidentnie załamana.- Mam nadzieję, że  się pilnujesz Katsuki.

-Nie muszę się pilnować bo kurwa Deku mnie strzeże. Nic do cholery robić nie mogę!

-I dobrze. Sam byś pewnie już coś odjebał.- Syknęła.- Masaru zrób mi kawy, jeśli możesz.

-Wy też coś chcecie?- Zapytał szatyn.

-Kawy.

-Kacchan...- Mruknąłem cicho, łapiąc go za dłoń.

-Niech Ci kurwa będzie. Herbaty i kawy.

-Powiedzcie, jak tam u was? Nie licząc ciąży... Chwila Katsuki ty jesteś oznaczony?

-Jestem. Już od tygodnia jakoś.

-Sam mnie do tego nakłonił.- Powiedziałem od razu rozkładając ręce. Bo tato Kacchana nic nie mówiąc mordował mnie wzrokiem.

Sądziłem, że Pani Mitsuki jest groźna ale to jej mąż wygląda jakby miał w planach mój mord.
Aż się dziwię.

-Sam chciałem oznaczenie, to prawda.

-Mocno byłeś opuchnięty?

-Cholernie mocno. Ale żyję, mam się dobrze... Z resztą mój pokój jest już jakoś zagospodarowany czy...

-Nic nie ruszaliśmy. Chcesz coś wziąć?- Zapytał Alfa podchodząc do nas. Podał nam napoje i usiadł obok swojej żony.

-Chciałbym, ale to potem nawet. A u was jak tam?

-Wszystko dobrze mówiąc szczerze... Kirishima dalej często do nas przychodzi. Wczoraj pytał czy mieliśmy z tobą kontakt...

-On dalej we mnie zakochany? Nie zrozumiał?

-Chyba zrozumiał, bo zaczął spotykać się z waszą koleżanką z klasy. Jak ona miała...

-Ashido?

-Tak. Mówił, że to jego przeznaczona.

-Wiem. Widziałem się też z nim ale wcześniej.

-Nie wspominał o tym...

-Deku... Tak?- Odezwał się nagle Pan Bakugo, a ja swój w pełni zaciekawiony wzrok przeniosłem na niego.

-Tak Panie Masaru?

-Możemy porozmawiać? We dwóch.

-Tak. Nie ma problemu.

-To chodźmy do kuchni.

Udałem się zaraz za nim do pomieszczenia obok.

-Dlaczego zawsze zakrywasz usta i modulujesz głos.

-Chcę pozostać anonimowy. Nigdy nie wiadomo.

-Skoro już oznaczyłeś naszego syna, mamy chyba prawo wiedzieć kim jesteś.

-Posiadacie tę świadomość. Może nie konkretną... Ale jednak. Najważniejszym jest chyba to, że Katsuki zna mnie dosadnie.

-Nie do końca, bo nasz syn jest dalej nieletni.

-Ale oznaczony i wyraża chęć mieszkania ze mną. Nie dzieje mu się krzywda, a wręcz ma królewskie traktowanie.

-A jednak jest w nieplanowanej ciąży i w dodatku zagrożonej. Miałeś to w planach?

-Sam się dowiedziałem niedawno o niej. Kacchan krył ten fakt przede mną praktycznie trzy tygodnie. Ciąża jest co prawda nie planowana oraz nie chciana głównie przez mojego chłopaka, pańskiego syna, ale jednak Kacchan chcę je urodzić, dostanie dobrą opiekę i wychowamy je.

-Na bandytę wykreujesz mojego wnuka?

-Nie. Zrobię wszystko by moje dziecko nie miało kontaktu z tym światem. Sam wiele bym oddał za to by urodzić się w zwykłej, przeciętnej rodzinie. Ale przez niektóre fakty jestem zmuszony by być kim jestem.

-Wiesz, że Ci nie ufam. Moja żona Ci wierzy. Powierza tobie naszego syna i twierdzi iż jest z tobą bezpieczny. Nie chce mi się w to wierzyć.

-Przykro mi, że Pan mi nie ufa ale nic nie mogę na to poradzić.

-Oddaj nam dziecko, a może kiedyś ci zaufam.

-Jest Pan pewien tych słów? Kacchan za uratowanie mnie, może dostać wyrok.

-Zaplanowałeś to też? Zrobiłeś mu pranie mózgu?

-Specjalnie nie pokazywałem mu drogi wyjścia z bazy, by czasem nic podobnego nie zrobił. Nie moja wina, że je odnalazł i wtedy przybył. Kazałem mu wtedy uciekać i się mną nie martwić. Na prawdę nie wiem, co zrobić by Pan mi uwierzył, ale Kacchan jest przy mnie bezpieczny.

-Chcę zobaczyć jak wygląda partner mojego dziecka, ojciec mojego wnuka.

-Niestety. Nie pokażę Panu. Gdybym to zrobił, musiałbym Pana zabić, albo zmusić do zamieszkania w mojej bazie. Bo niestety Panu nie ufam.

-Akh!

-Katsuki!

-Co się dzieje?!- Zawołałem wbiegając do salonu.- Miało nie być bohaterów!- Warknąłem zasłaniając blondyna.

-Przyszedłem niezapowiedzianie. Na szczęście.

Chciałem już zaatakować Easera, który stał po cywilnemu i nie był pewny czy ruszyć do ataku. Stałem chwilę z dwoma nożamie w rękach, ale...

-De-Deku... Boli!

-Kacchan!- Zawołałem klękając przed nim.- Co się dzieje kochanie? Co cię boli?

-Brzuch. Dół... brzucha...- Powiedział sennie.

-Środek usypiający? Aizawa, co ty odkurwiasz?! On jest do cholery w zagrożonej ciąży!- Warknąłem odwracając się w jego stronę. Puść nas wolno kurwa!

-Dalej jest nakaz sprowadzenia go do domu, a ciebie wsadzenia do więzienia.

-Dezaktywuj moc lepiej. Jeżeli on teraz poroni to cię zamorduję.- Syknąłem, ale on nie zareagował.

-Nie poroni. Ale ty trafisz do Tartarusa.

-Puść ich!- Warknęła nagle Pani Mitsuki.- Nie chcę by coś się stało Katsukiemu!

Spojrzałem kątem oka za siebie. Mama Kacchana, Położyła go na kanapie tak, że miał głowę na jej udach. Głaskała go po głowie a jej oczy lśniły od łez.

-Nie mogę, tak o tego zrobić.

-Jeżeli odseparujesz go ode mnie. To poroni. Muszę przy nim być! Na prawdę nie chcę ci robić krzywdy...- Szepnąłem ostatnie zdanie kierując się w jego stronę.

-Dek-ku... D-do domu chcę...

-Zaraz pójdziemy kochanie. Tylko Pan Easer Head odda mi moją moc.

-Deku... Brzuch mnie boli...

-Zabiorę cię do lekarza słońce...

-B-boli...- Szepnął usypiając kompletnie.

Aż się cofnąłem do niego i klęknąłem przy nim.

-Kochanie moje...- Szepnąłem cicho podnosząc go na ręce.

-Odłóż go.- Nakazał mi proHeros.

-Nie.- Warknąłem w jego stronę wysuwając kły. Szybko pobiegłem w stronę schodów na górę, słysząc jak ten ruszą za mną. Wbiegłem do pierwszego lepszego pomieszczenia i zamknąłem je na klucz. Pokój ten okazał się dawną sypialnią Kacchana. Chciałem się rozejrzeć po nim, jednak od razu teleportowałem się do doktorka.

Siedzę już pół godziny tutaj że śpiącym blondynem, czekając na jakiekolwiek wieści.

-Już mam wyniki. Nie doszło do poronienia, ani nic się dziecku nie stało. Nie wiem z czego wynika ból, pewnie stres albo jedna z dolegliwości żołądkowych powiązana z poprzednimi wymiotami. Środek nasenny będzie działał jeszcze jakieś dwie godziny, a po za tym nic mu się nie stało.

-Kurwa Easer ma jebane szczęście.

-A co wy robiliście?

-Zabrałem Kacchana do jego rodziców. Easer przyszedł beż zapowiedzi i zaatakował Kacchana w momencie gdy rozmawiałem z jego Ojcem.

-Rozumiem... Dziś już lepiej nie wychodźcie.

-Nie zamierzam. Przesiedzimy do końca dnia w pokoju.- Westchnąłem podnosząc na ręce blondyna.- Dzięki.

-Służę pomocą.

Wróciłem z Kacchanem do domu. Położyłem go na łóżku i rozebrałem z niewygodnych ubrań. Pozostał w samej bluzie i bokserkach. Okryłem go kołdrą a sam usiadłem obok.

Cały dzień przesiedział w łóżku. Jedyne do czego zdołał mnie namówić, był fakt, że jutro jego mama do nas zawita. Na przyprowadzenie Pana Masaru się nie zgodziłem, ale Pani Mitsuki już tak.

Pewnie jeszcze tego pożałuję...

××××××××××××

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro