~6~
(Siedemnasty września, wtorek)
[Katsuki]
Obudziłem się strasznie wcześnie. Tego byłem pewny, bo Deku dalej spał a około dziesiątej wychodzi. A jednak dalej leżałem na jego klatce piersiowej.
Nie odsunąłem się, bo byłem okropnie wycieńczony. Dosłownie kurwa zero sił. Znów nie pamiętam nic z wieczora. Jedynie tyle, że obraziłem się i kazałem mu wrócić do domu.
Poprawiłem głowę jedynie, położyłem dłoń na jego brzuchu i zacząłem ją obserwować.
-Lepiej się czujesz Kacchan?
-Nie śpisz..?
-Od jakichś dwudziestu minut. Jak się czujesz?
-A co cię to?
-Dalej jesteś zły? Przepraszam...
-Tak. Jestem cholernie wkurwiony i zmęczony. A nawet kurwa nie wiem dlaczego te drugie, więc daj se siana.
-Połowę nocy miałeś nawrót rui. Siedziałem przy tobie... dlatego pewnie jesteś wycieńczony.
-Serio? Nic nie pamiętam z nocy.
-Ledwie przytomny byłeś i miałeś gorączke. Nic cię nie bolało, na szczęście.- Zaczął mi tłumaczyć, a ja usiadłem.
-To dzięki.- Mruknąłem odwracając głowę. Spojrzałem na zegarek, było kilka minut po dwunastej.- A ty nie idziesz łatwić swoich spraw?
-Idę dziś na noc. Zamieniłem się z Shigarakim, stwierdziłem, że wolę sprawdzić czy na pewno jest już u ciebie dobrze.
-Już nie udawaj tak dobrodusznego- Prychnąłem.
-Kacchan...
-Nie nazywaj mnie tak.
-Przepraszam. Chciałem zrobić ci głupi żart.
-Widzisz? Udało się. Na prawdę uwierzyłem, że mnie tam zostawiłeś. Pasuje?
-Nie. Proszę cię, no nie obrażaj się.
-Yhm.- Wstałem z łóżka i na nogach jak z waty powoli podszedłem do szafy.
-Kacchan, dobrze się czujesz? Ledwo stoisz...- Usłyszałem zapytanie ze strony Deku, który niemalże od razu pojawił się obok mnie.
-Jest zajebiście.
-Jesteś osłabiony.- Zauważył i stanął mi na drodze do łazienki.- Idź do łóżka, pójdę ci po śniadanie.
-To nie twoja sprawa jaki jestem.- Prychnąłem chcąc go wyminąć, jednak on na siłę podniósł mnie na ręce i zaczął nieść do łóżka.- Puszczaj! Deku! Kurwa!
-Nie. Jesteś osłabiony. Jeszcze gdzieś zasłabniesz.
-I co?
-To, że jeszcze coś ci się stanie.- Powiedział załamanym i zatroskanym tonem jednocześnie.- Nie chcę by ci się krzywda stała. Możesz być na mnie obrażony, ale to nie zmienia faktu, że chcę byś był cały.
-Tch.
-Idę do kuchni tobie po jedzenie. Nie wstawaj z łóżka, dobrze?
-Nie obchodź się ze mną z jak pierdolonym złotym jajkiem.
-Jesteś moim złotym oczkiem w głowie.- Mówiąc to uśmiechnął się delikatnie i odszedł w stronę drzwi.- Zaraz wrócę.
~~Katsuki! No daj spokój zobacz jak się o nas troszczy!
--Daj mi spokój!
~~On się o nas martwi idioto! Nie bądź już taki oschły.
--Będę. Po ostatnim, już się ciebie nie słucham.
~~Nie możesz go tak ciągle spławiać.
--Przekonamy się jeszcze.
Omega moja ucichła, a ja zaczekałem już w tym łóżku. Deku przyszedł po jakichś dziesięciu minutach z jedzeniem dla mnie i dla siebie. Cały dzień usiłował ze mną nawiązać kontakt, ale za chuja mu nie wyszło. Do samego wieczora go spławiałem, wyzywałem albo odpowiadałem krótko i zdawkowo. W momencie gdy się teleportował do "pracy", ja poszedłem się umyć i spać. Cały dzień kurwa przesiedziałem w tym pokoju. I tak kolejne dwa dni.
Siedziałem głównie w pokoju, rysując, czytając książki pożyczone od pani Inko, bo okazało się, że ona czyta kryminały. Ewentualnie, ale rzadko rozmawiałem z mamą Deku. O dziwo nikogo nie napotkałem w tym budynku, oczywiście mówiąc o Dabim, Tomurze i tak dalej. Ojca Deku dalej na oczy nie widziałem. Dalej też nikt nie potwierdził moich przypuszczeń co do tego, kim ta osoba jest.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro