3. Wspólna tajemnica

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Biegli ile sił w nogach. Słyszeli za sobą krzyki personelu szpitala, ale już zaczęli się mieszać z cieniami drzew. Korony z liśćmi wirowały na wietrze, a deszcz boleśnie uderzał w ich twarze. Mimo to, gnali przed siebie i śmiali się głośno, radośnie. Poczucie wolności przetoczyło się przez ich organizmy, dotykało skostniałych serc i obumarłych dusz.

Everly wciąż nie mogła uwierzyć, że poszło im tak łatwo. Zawołała pielęgniarkę, udając, że znów boli ją głowa. Była w szoku, że ktoś w ogóle się zjawił. Zazwyczaj ignorowali takie jęki i czekali do rana. Tak naprawdę, nikogo nie obchodził stan pacjentów. Pielęgniarze i pielęgniarki szpitala nocami srali po gaciach. Zawodziła jednak tak długo, aż przyszła starsza kobieta. Sama.

Większym zaskoczeniem było to, czym Wilder ją obezwładnił. Rondel. Mógł wziąć nóż, talerz, pokrywkę.... ale nie. On wziął cholerny garnek. Uderzył ją w tył głowy, a Everly złapała jej zwiotczałe ciało, aby nie uderzyło z łoskotem o podłogę i nikogo nie zaalarmowało. Przebrała się w jej uniform i ukradła kartę. Dopiero wtedy zauważyła, że chłopak był przygotowany. Miał ze sobą plecak i chociaż nie znała jego wyposażenia, wiedziała, że zadbał o wszystko.

Wilder był pełen sprzeczności, tajemnic i mroku, ale zdawała sobie sprawę, że to przez schizofrenię paranoidalną, która męczyła go od dziecka. Nie mogła sobie wyobrazić małego chłopca, którego męczyły głosy w głowie. Podpowiadały mu, że każdy chce go zranić. Opowiadał jej nieraz swoje przewidzenia, a czasem, gdy spędzali czas we wspólnym pokoju - tak nazywali miejsce, gdzie przez dwie godziny siedzieli wszyscy, razem zebrani pacjenci - patrzył się w jeden punkt i mówił, jakby z kimś rozmawiał. Odpowiadał na pytania, sam je zadawał, śmiał się.... Problem polegał na tym, że nikogo obok nich nie było. I wtedy zrozumiała, że chłopak miał po prostu omamy.

Zdecydowali się iść szybem i gdyby nie obecność kompana, Everly zostałaby zjedzona przez klaustrofobię i szybko zawróciła. Jednak fakt, że Wilder czołgał się za nią i nie mógł doczekać wolności, nie pozwalał jej na to. Musiała przeć do przodu, chociażby dla niego. Nawet gdyby ją złapali, a on zdołałby uciec, niczego by nie żałowała. Bo jemu by się udało.

Sama myśl o przeżyciu w tym miejscu bez niego, wydawała się surrealistyczna. Prędzej odebrałaby sobie życie, niż spędziła tu nawet jeden dzień bez przyjaciela.

Potem było jednak trochę ciężej. Musieli obezwładnić ochroniarza i zrobiła to właśnie Everly. Wyskoczyła z szybu wprost na jego łysą głowę i chociaż była wychudzona, samo zaskoczenie zrobiło swoje. Mężczyzna padł i uderzył głową o gres. Nie podniósł się, ale wiedzieli, że przeżył. Pojękiwał cicho, a to niestety postawiło w stan gotowości pielęgniarzy. Od tamtego momentu nie zatrzymali się nawet wtedy, gdy ich płuca paliły z wycieńczenia żywym ogniem.

Po godzinie zwolnili. Rośliny lasu w ciemności przybierały przedziwne kształty. Straszyły trochę Everly, ale ta nie odezwała się nawet słowem. Najpierw chciała założyć ręce na piersi, żeby ukryć drgawki ciała, jednak zdała sobie sprawę, że w ciemności Wilder nie może tego dostrzec.

Och, jak bardzo się myliła.

Mężczyzna wyczuwał ją perfekcyjnie. Każda emocja, jaka przetoczyła się tego wieczoru przez jej ciało, docierała do niego ze zdwojoną mocą. Wszystko, co robił, nosiło jej znamię. Chaos, który zapanował w jego umyśle przez tysiące nowych doznań, był największym, z jakim musiał się kiedykolwiek zmierzyć. I nie miał pojęcia, czy to sobie poukłada. Bał się wpaść w sidła swojego umysłu. Wtedy do władzy mogły dojść głosy, a im nie ufał - co oznaczało, że nie ufa samemu sobie. Bo to wszystko było tylko w jego głowie.

Wyciągnął w jej stronę dłoń i splótł ich palce ze sobą. Doskonale wiedział, jak bardzo się boi. Bo co dalej? Opuścili mury Nox Hill, ale to nie znaczyło, że teraz wszystko będzie prostsze! Mimo to, nie żałował podjętej decyzji. Mógł spać z nią nawet w środku tego nieszczęsnego lasu, a i tak byłby najszczęśliwszym człowiekiem stąpającym po ziemi. Everly Monroe okazała się dla niego najlepszą przyjaciółką. Umilała mu bezkresne dni w psychiatryku. Sprawiała, że serce biło szybciej, gdy uśmiechała się do niego. Nie zostawiła go, kiedy świrował i walczył z mrokiem. Teraz i on nie mógł zostawić jej.

Kiedy słońce zaczęło powoli wschodzić, byli już daleko od Nox Hill. Stali na wzgórzu, a po burzy nie został nawet ślad, nie licząc rosy i kilku złamanych gałęzi w zasięgu wzroku. Na tle jeszcze szarego nieba rozpościerała się panorama Minneapolis. Gdzieniegdzie świeciły się w oknach światła - dawały im nadzieję na nowe, lepsze jutro.

Wilder spojrzał z troską na przemęczoną Everly.

– Dotrzemy tam, ale nie dziś – postanowił twardo, lecz mówił powoli. Nie chciał jej przestraszyć.

Ona już się ciebie boi.

Nie kłam.

Jak tylko zmrużysz oko, ucieknie niczym przestraszona gąska.

Ona o mnie zadba. Nie ucieknie.

Sam w to nie wierzysz.

– Po co mamy tam iść? – zapytała ze zmarszczonymi brwiami.

Nie widziała sensu, aby pchać się do wielkiej metropolii. Nie przyniosłoby to im nic więcej, oprócz żebrania o jedzenie. Mogliby też kraść, ale to pozostawało zbyt ryzykowną opcją. Jeszcze ktoś ich rozpozna i będą musieli wrócić do Nox Hill.

Spojrzała w zielone oczy chłopaka, gdy stanął tuż przed nią, zasłaniając widok na miasto.

– Nie możemy zamieszkać w dziczy, Everly – złapał twarz rudej dziewczyny w swoje dłonie i zerkał w miodowe oczy z czystym uwielbieniem. – Nie uciekliśmy ze szpitala psychiatrycznego, aby dalej zachowywać się jak wariaci, ale po to, żeby zacząć normalnie żyć, na własny rachunek.

– Ale my jesteśmy wariatami, Wilder – wypowiedziane imię pozostawiło na jej języku słodko-gorzki posmak. Zdawała sobie sprawę, że jest chory, ale nie głupi. Nie chciała, żeby skrawek samowoli przysłonił świadomość tego, z czym oboje się zmagają.

Zaskoczyła ją reakcja mężczyzny na te słowa. Rozciągnął różowe, suche, a zarazem pulchne usta w szerokim uśmiechu. Białe włosy świeciły na tle ciemnozielonych świerków i wschodzącego słońca, które wypuszczało pierwsze, jasno-żółte promienie w świat. Przyłożył czoło do jej, stykając ze sobą także nosy. Z ciężkimi oddechami, wdychali swoje zapachy. Nigdy go takiego nie widziała. Jakby otoczenie i ona wprawiły go w niebiański nastrój, a wciąż przecież tkwili pośrodku niczego.

– Tak, jesteśmy. I czy to nie jest w tym wszystkim najpiękniejsze? – przyznał i przymknął powieki.

Nie odpowiedziała mu. Bo czy uważała to za piękne? Nie miała pojęcia. Żyła chwilą, liczyło się tylko tu i teraz, a przyszłość miała wyklarować się sama. Gdy patrzyła na błogi spokój otulający twarz Wildera, była pewna tylko jednej rzeczy - że w tej przyszłości, nie zabraknie miejsca dla niego.

Tylko ta myśl sprawiła, że rozłączyła ich dłonie, a on spojrzał na nią zaskoczony. Myślał, że chciała odejść? Nic bardziej mylnego. Wplotła roztrzęsione palce w dłuższe włosy na karku i przyciągnęła do siebie jeszcze bliżej, o ile to było możliwe.

– Nie mam pojęcia, czy szaleństwo jest piękne. Wiem natomiast jedno. My i nasze chore głowy, jesteśmy doskonali, lecz tylko, gdy jesteśmy razem – wyszeptała wprost w usta Wildera. Otarła się o nie, gdy wypowiadała te słowa. Były one wyrazem czegoś większego, niż błaha miłość. Były przysięgą, że nigdy, nic nie będzie się bardziej liczyło, niż ich dwa splecione na zawsze serca.

Dwadzieścia dwa słowa. Czterdzieści dwie sylaby. Sto czternaście liter. I jedno uderzenie serca, czym została przypieczętowana obietnica. Tyle liczyły dwa zdania dla zastępstwa przysięgi: I że cię nie opuszczę, aż do śmierci.

Wilder nie wytrzymał dłużej. Wpił się w usta Everly i smakował zachłannie smak kobiety. Gdyby napisać, że ich języki toczyły bitwę, bo oboje chcieli dominować, byłaby to błędna interpretacja. Poruszali się w znanym tylko sobie tańcu, kroków uczyli się w czasie teraźniejszym. Balansowali nad przepaścią zranionych serc i niemiłosiernego bólu. Stoczenie się z wyżyn pozytywnych doświadczeń było nieuniknione, ale nie dziś. Dziś, gdy ich ciała w końcu łączyły się po wielu tygodniach walki, szalał tylko huragan zbrukanych dusz i zbłąkanych myśli.

Opadli na ziemię i to wcale nie zwiastowało ich upadku. Wręcz przeciwnie. Mieli się unieść do gwiazd i wyryć swoje inicjały na niebie, pozostać tam na zawsze tak, aby kiedyś spoglądając do góry, pamiętali o tej nocy. Nie mieli pojęcia, że któregoś dnia zaczną spadać, a ich lot nie miał spełnić niczyjego marzenia.

Miękki mech otulał ich ramiona i żadnemu nie przeszkadzała wilgoć. Działała wręcz relaksująco na rozgrzane do granic możliwości ciała. Rozbierali się w pośpiechu, jakby bali się, że ktoś ich nakryje i odbierze tę chwilę.

Wilder zerwał z niej przebranie pielęgniarki i rozkoszował się nagim ciałem. Nie przeszkadzały mu wystające kości, widoczne gołym okiem żebra i wyczuwalny pod opuszkami zarys kręgosłupa. Piękno Everly Monroe tkwiło w jej oczach, słowach i umyśle. Uśmiechała się do niego lekko i nawet nie myślała o tym, że to, co zaraz zrobią będzie skrajnie nieodpowiedzialne. Białowłosy, młody mężczyzna o zielonych oczach nie był jej obojętny. Już dawno temu stał się oazą jej spokoju, azylem. Chronił przed demonami, żeby nie dostały jej w swoje łapska. To dla niej łamał zasady, wykradał się, narażał swoje zdrowie.

Przejechała dłonią po nagim torsie chłopaka i chociaż nie był umięśniony, to w tej zwykłości było coś niesamowitego, nierealnego. Musiała go dotykać, żeby mieć pewność, że to nie jest tylko wymysł wyobraźni. Bała się, że to sen, a jak się obudzi znów powita mury Nox Hill. Gdyby miała zginąć, to tuż po tym, jak odda się Wilderowi Stone.

Przymknęła powieki, gdy tkwił już u jej wejścia. Czekała na ból nieznanej przyjemności. Wilder jednak spojrzał na nią i nachylił się ku twarzy kobiety. Miał świadomość, że to jej pierwszy raz i chociaż sam w tym roku skończy osiemnaście lat, to dla niego również było coś zupełnie nowego. Nie chciał oddawać swojego ciała byle komu jako nastolatek, o czym Everly doskonale wiedziała. Oboje mieli się zaraz wzajemnie rozdziewiczyć, a to oznaczało, że nigdy, przenigdy o sobie nie zapomną.

Przycisnął usta do jej czoła i pchnął delikatnie biodrami, gdy znalazł wejście. Nie miał pojęcia, czego się spodziewać, ale to, co poczuł, przeniosło go ponad wyżyny wszelkich oczekiwań. Ciepłe wnętrze Everly otuliło penisa i powitało delikatną wilgocią. Usta dziewczyny wydały z siebie cichy pisk pod jego torsem, więc uniósł się delikatnie, aby na nią spojrzeć.

– Otwórz oczy, Everly, proszę – szepnął, nie poruszając się dalej.

Musiał sprawdzić i upewnić się, że wszystko w porządku z jego ukochaną. Sam nie czuł się w życiu lepiej, ale ona mogła mieć inne doznania.

Piwne oczy zderzyły się spojrzeniem z jego zielonymi w ciągu dwóch sekund. Uśmiechnęła się zachęcająco, a gdy próbował wcisnąć się głębiej, zagryzła wargę. Wyszedł całkowicie i otuliła go dziwna samotność. Nie znał się na intymnych sprawach, ale miał wrażenie, że gdy spróbuje od nowa, będzie lepiej.

Everly nie spodziewała się, że jej pierwszy raz będzie tak wyglądał. Nie było jej przykro, wręcz przeciwnie. Kto inny nadawałby się do tego lepiej, niż Wilder? Tulił ją i całował po nosie, czole, policzkach, szyi. Delikatnie ściskał pierś w wolnej dłoni oraz poruszał powoli w przód i tył. Z każdym ruchem było łatwiej, a ból odchodził w zapomnienie. Zastępowała go przyjemność.

Ich stosunek nie trwał długo, raptem parę minut, ale gdy poczuł jak pochwa zaczyna się na nim zaciskać, pomógł jej dojść szybciej. Kiedyś, jako dziecko oglądał film dla dorosłych. Postanowił to powtórzyć i zaczął poruszać palcem między wargami sromowymi. Everly zaczęła cicho jęczeć, a on szybko wyszedł, nim zdążył się spuścić w środku. Ledwo wyczuł odpowiedni moment. Biała sperma ochlapała uda dziewczyny, a on sam zarumienił się na ten widok.

Everly poczuła lepiącą substancje na swoim ciele. Uniosła się na łokciach zaciekawiona, aby móc się temu lepiej przyjrzeć. Po raz kolejny przygryzła wargę na kilka sekund, a potem uśmiechnęła szeroko. Może nie był to perfekcyjny pierwszy raz, ale dla niej nie mogło być bardziej idealnie. Pomimo, że nie wiła się pod nim i nie wykrzykiwała jego imienia, a orgazm nie był duży, spodziewała się, że będzie gorzej. Tymczasem oboje wpatrywali się w siebie wzajemnie z czymś bliżej nieokreślonym w źrenicach.

Tym czymś była tajemnica, którą zaczęli razem dzierżyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro