3. Prezent.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sobotni wieczór płynął ... intensywnie. Jeśli to słowo może trafnie opisać imprezę urodzinową dwudziestodziewięciolatki.

Przyszli znajomi ze studiów. Większość z nich była szczęśliwa z posiadania gromadki dzieci, a przede wszystkim drugiej połówki - swojego męża lub żony. Z tego względu nie lubiłam większych imprez organizowanych przez znajomych, zwłaszcza gdzie główną osobą do zerkania i cichych komentarzy była ta, która była samotna.

Gdzie jest główna sprawczyni tego zajścia. Tupałam niecierpliwie eleganckim butem na bardzo cienkiej szpilce, z kieliszkiem szampana w dłoni. Tego też nie zapomnę Susan. Zmuszanie do założenia tak nie wygodnego obuwia powinno być karalne.

Jest. Wyhaczyłam błyszczącą blondynkę gdy otwierała wejściowe drzwi. Włosy zmieniła w bujną czuprynę pełną loków, spiętą z jednej strony ozdobną spinką pasującą do krótkiej, obcisłej sukienki w kolorze śnieżnej bieli. Jednym słowem - wyglądała zjawiskowo.

— Hej piękna — pisnęła i szybko podeszła do mnie z otwartymi rękoma.

— Hej Layla — Mąż Susan przywitał się uściskiem.

— James, jak dawno cię nie widziałam.

-— Mogę powiedzieć to samo, choć nic się nie zmieniłaś. Nadal wyglądasz cudownie.

Uśmiechnęłam she delikatnie na jego słowa.

Mężczyzna był... przystojny. Tak, wysoki wzrost, nie przesadnie wyrzeźbiona sylwetka ciała, jasne włosy i nieziemski uśmiech sprawiały, że James wyglądał jak grecki bóg. Susan jest szczęściarą.

— Ostatnio mamy coraz więcej zleceń, przez co moje dni wolne są ograniczone — dodał z uśmiechem.

— Trzymaj prezent. — Susan uniosła do góry niewielkiekich rozmiarów paczkę zawiązaną ozdobną wstążką. — Otwórz — zachęcała z podejrzliwym uśmiechem. — Sama wybierałam.

Zlustrowałam przybyłą dwójkę tajemniczym wzorkiem.

— Na mnie nie patrz. — James podniósł ręce do góry w geście obronnym. — Nie miałem nic do powiedzenia.

Do naszej gromadki przyłączył się Eric z dwoma butelkami piwa w ręku.
Jedną z nich podał mężowi Susan.

— Gdzie ty się podziewałeś, stary? Coś czuję, że będziemy musieli nadrobić ten stracony czas.

Gdy dawni koledzy zaczęli głośno rozmawiać i śmiać się z żartów już lekko podchmielonego Erika, zaczęłam rozpakowywać prezent od przyjaciółki. Gdy tylko zobaczyłam co było narysowane na zewnętrznej stronie pudełka natychmiast zasłoniłam je ozdobnym papierem.

— Susan — pisnęłam niskim głosem tylko do dziewczyny.

Ta uśmiechnęła się szeroko i wzięła łyk piwa.

— Zabaw się — szepnęła — Pani Doktor.

Na ostatnie słowa w mojej głowie pojawiło się miłe wspomnienie. Wspomnienie Azariego. Tylko on tak do mnie mówił...

Zabawa zaczęła się rozkręcać. Po dwóch kieliszkach szampana i butelce piwa mogłam powiedzieć, że "wystarczyło mi". Tak, mój organizm nie był przyzwyczajony do alkoholu, przez co miałam tak zwaną słabą głowę do picia.

Właśnie skończyłam tańczyć z Erikiem. Przypomniały mi się czasy studenckie, a zwłaszcza weekendy, na które siłą wyciągała mnie Susan. Stała oparta o blat i uśmiechała się do mnie. Podeszłam do niej.

Razem obróciłyśmy się w kierunku tańczących osób i obserwowałyśmy ich.

— Mam wrażenie, że Amanda za mną nie przepada — zaczęłam rozmowę.

— Wyczuwa w tobie zagrożenie. Znając Erika i jego szczerość, pewnie powiedział jej wszystko o was — specjalnie podkreśliła ostatnie słowo. — Nie każdy po zerwaniu, pozostaję w przyjaźni. A zresztą pracujecie w jednym miejscu — wymieniała argumenty potwierdzające jej tezę. — Spędzacie ze sobą dużo czasu. I co najważniejsze — Jesteś sexowna jak założysz obcisłe spodnie i szpilki.

— Amanda jest ideałem — powiedziałam chcąc przebić jej wszystkie argumenty. — Jest śliczna i słodka, pracuje z dziećmi, zgaduję, że nigdy nie dostała mandatu, ani nigdy się nie upiła, nie mówię o innych wykroczeniach.

— Gdybyś mogła cofnąć czas, wróciłabyś do niego? — zapytała biorąc kolejne łyki piwa, a ja milczałam nie wiedząc co odpowiedzieć. — Napij się. Wtedy stajesz się bardziej rozgadana.

Zaśmiałam się.

— Najpierw muszę zdjąć te okropne buty. Nie wytrzymam w nich ani chwili dłużej.

— Pomogę ci —pisnęła rozchichotana Susan. — Przytrzymaj mi piwo.

Wzięłam do rąk szklaną butelkę, a dziewczyna zanurkowała pod blat kuchenny i zaczęła rozwiązywać czarne sznurówki obwinięte dookoła mojej kostki. Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, gdy hybrydy dziewczyny łaskotały moje nagie nogi.

— Jak mi dobrze — powiedziałam z rozkoszą gdy ustałam całymi stopami na kafelkach.

— Yyy... co robisz? — zapytał Eric stojąc niecały metr przede mną. Patrzył się na moją twarz, na której zdążył pojawić się wyraz rozkoszy. — Chyba nie chcę znać odpowiedzi.

— Ja... Susan — miotałam się między słowami, a dziewczyna pod blatem zaczęła łaskotać mnie między zgięciem moich kolan. A niech cię blondynko... — To nie tak jak myślisz.

Chłopak skrzywił jedynie brwi.

— To nie moja sprawa. — Nie czekając na moje bezandziejne tłumaczenie oddalił się do starych znajomych ze studiów.

Zrezygnowana, z głupkowatym uśmiechem i dziwnym poczuciem wstydu, opadłam pod blat do Susan i winnych tego całego zamieszania butów.

Dziewczyna nie czekając na moje pozwolenie przeczołgała się na kolanach do jeden z kuchennych szafek i wyjęła dwa kieliszki na wysokiej nóżce. W drugiej ręce dzierżyła butelkę Prosecco.

— Nic nie mów. — Wręczyła mi wypełniony alkoholem kieliszek. — Dobrze się trzymają.

Zmarszczyłam brwi nie dokońca wiedząc co ma na myśli dziewczyna.

— Byli studenci. Myślałam, że będzie sztywno, ale jak widać każdemu przydał się wyskok od codzienności. Są tak zafascynowani zabawą, że nie potrzebują niczego poza piwem lub kubkiem czegoś mocniejszego.

— Słyszałaś, że Richard jest ojcem bliźniaczek? Jemu najbardziej przyda się oddech — zażartowała Susan.

— Musiał się dobrze napracować — dodałam z podtekstem pasującym do blondynki i przybliżyłam kieliszek do ust.

Siedziałyśmy jak za dawnych, studenckich czasów - wolne, bez myślenia o pracy, problemach dorosłych, nieopłaconych rachunkach, a zwłaszcza o dzieciach. Mi też było to potrzebne.

— Podoba ci się prezent? — dopytywała.

— Oczywiście. Kolor jest zabójczo podobny. Nie będę miała problemu, żeby dojść — powiedziałam z przekąsem.

— Myślałam też nad wibrującymi majtkami, ale uznałam, że to spodoba ci się bardziej.

Zaśmiałyśmy się obie donośnym głosem, którego nie powinien usłyszeć żaden mężczyzna.

Susan co jakiś czas dolewała mi do kieliszka kolejne porcje trunku. Popatrzyłam na zegarek. Wskazywał pierwszą w nocy. Mam nadzieję, że goście nie długo się zabiorą, a ja będę mogła w spokoju spać w kuchni. Tak, w tym miejscu, z którego wydobywa się od dłuższego czasu damski rechot. Po większej ilości alkoholu mogłam zapomnieć, że dostanę się do wygodnego, przyjemnego łóżka.

Susan, to znowu twoja wina. Pomyślałam rozbawiona.

***

Przewróciłam się na drugi bok z myślą, że nie musiałam iść dzisiaj do pracy. Rozciągając swoje spięte mięśnie poczułam nieprzyjemne pulsowanie głowy. Zakryłam się kołdrą przypominając sobie wczorajszą noc. Będę miała kaca. Morlanego kaca.

Próbowałam wymacać dłonią telefon, żeby zobaczyć godzinę. Jak na złość nie było go blisko mnie, przez co byłam zmuszona do wstania.

— Ught... — sapnęłam gdy zawartość mojej głowy przemieściła się o sto osiemdziesiąt stopni.

Kątem oka zobaczyłam blankiet leków przeciwbólowychh położonych na szafce nocnej obok szklanki wody.

Kocham cię Susan.

Nie zastanawiając się dłużej połknęłam dwie pastylki. Jakim cudem wciągnęła mnie do łóżka. Zaśmiałam się w myślach wyobrażając ją sobie ze mną.

Chwilę później, wcześniej zrzucając z siebie wczorajsze ubrania, przepachnione potem i zapachem jedzeniem, weszłam pod prysznic. Odgarnęłam zlepione włosy z twarzy pozwalając by woda mogła wymyć z niej resztki wieczornego makijażu. Po tym jak prowadziłam degustację Prosecco pod blatem kuchennym razem z Susan, mam dziurę w pamięci. Mam nadzieję, że impreza wtedy dobiegła końca, a każdy pod wpływem alkoholu zapomniał o tym, żeby pożegnać się na wychodne z solenizantką.

O Layla. Jęknęłam czując w ustach nieprzyjenny zapach alkoholu.

Patrząc na moje wolne ruchy, można było stwierdzić, że zachowuję się jak sztywna pięćdziesięciolatka po operacji wyrostka robaczkowego.

Po prysznicu wzięłam do rąk telefon. No ładnie, dochodziła piętnasta. Skrzywiłam się lekko patrząc na nieodebrane połączenia od mamy, natychmiast do niej oddzwoniłam. Po kilkunastu sygnałach wsadziłam telefon do kieszeni szlafroka, w którym byłam, z nadzieją, że zaraz usłyszę dźwięk przychodzącego połączenia. Bosymi stopami i z ręcznikiem na głowie udałam się do kuchni, wiedząc, że za drzwiami czeka na mnie ogromny bałagan, który będę musiała posprzątać.

Przekraczając próg łączący sypialnię z salono-kuchnią, natychmiast zawróciłam, widząc co jest grane.

To było przekroczeniem wszelkich granic.

Nie bądź tchórzem Layla. Krzyczałam na siebie w myślach. Jeszcze tylko dwa głębokie wdechy i będzie dobrze.

Pewnym krokiem ruszyłam do salono-kuchni, lecz już po kilku krokach chciałam po raz kolejny zawrócić do bezpiecznej sypialni.

Nie wariuj, to tylko On.

Zbliżałam się nieco wolniejszym krokiem do postaci siedzącej, a raczej rozłożonej na mojej kanapie. Przez duży i specyficzny zegarek na ręku dobrze wiedziałam kto znajduje się po drugiej stronie pokoju.

Azari ubrany był w czarną, obcisłą koszulę. Od tyłu, z rozłożonymi władczo ramionami wyglądał na jeszcze potężniejszego mężczyznę.

— Długo każesz na siebie czekać, Pani doktor. — Jego niski głos sprawił, że przeszły mnie dreszcze od bosych stóp po same końcówki mokrych włosów.

— Nie przypominam sobie, żebym była z kimś umówiona — odparłam pewnym siebie, a zarazem nie zbyt wyzywającym głosem, aby nie wyjść na gbura ani tchórza.

Mężczyzna podniósł się z kanapy i podszedł do mnie energicznym krokiem. Ustał niecały metr przede mną.

— Przyszedłem na zdjęcie szwów, Pani doktor — odparłam z zadziornym uśmieszkiem.

Widziałam jak jego błyszczące, ciemne oczy lustrowały moje ciało od góry do dołu.

— Daj mi pięć minut — powiedziałam i bez jego przytaknięcia pognałam do pokoju po dres i koszulkę.

Zwykle ubranie nie będzie przyciągało jego uwagi tak jak krótki szlafrok, pod którym, jak zdążył się domyślić nie miałam niczego.
Zdjęłam z głowy ręcznik i zwinęłam nie dokońca suche włosy w szybkiego koczka. Razem ze sobą wzięłam sprzęty potrzebne do usunięcia szwów i wróciłam do Niego.

— Urządziłaś imprezę. Nie podejrzewałbym Pani doktor o takie rzeczy — rzucił gdy dotarłam na miejsce.

— Urodzinowa — odpowiedziałam krótko. — Zdejmij spodnie.

Mężczyzna lekko zaskoczony moim bezpośrednim rozkazem wykonał go po chwili. Nie wiem czy to sprawka wczorajszego alkoholu czy przemawiała przez mnie chęć poznania jego gniewu. Przecież on jest gangsterem. Takim jak on się nie rozkazuje. Przymknęłam oko na moje nie odpowiednie zachowanie i próbowałam ze stoickim spokojem pozbyć się szwów.

Jestem lekarzem i nic nie powinno mnie rozpraszać, lecz widok pół nagiego, umięśnionego i zabójczo przystojnego mężczyzny, stojącego tuż nade mną w bokserkach wprowadzał mnie w lekkie zakłopotanie. Ostatnim razem nawet niezwróciłabym uwagi na ten fakt, lecz dziś byłam rozkojarzona, czego główną przyczyną był wczorajszy alkohol. Przemawiała przeze mnie głupia i złudna pewność siebie.

— W takim razie, przyjmij najlepsze życzenia.

— Dziękuję — odpowiedziałam grzecznie nie podnosząc głowy do góry.

Czy dla niego ta sytuacja nie była dziwna? Fakt, że stała między jego nogami obca dziewczyna całkowicie go nie wzruszał.

— Ostatnio wydawałaś się być spięta — oznajmij spokojnym tonem.

— Byłam zmęczona po dyżurze.

— Teraz chyba też jesteś. Wyglądasz jakbyś spała na podłodze.

Zatrzymałam się.

To on położył mnie do łóżka. Nie Susan. Powoli w głowie układałam wydarzenia z wczoraj. Był tutaj w nocy. Widział mnie w tym stanie. Może spędził tutaj cały wieczór? Przestałam rozpamiętywać będąc i tak wystarczająco zdenerwowana. Nie podobało mi się to, że obcy mężczyzna był w moim domu, bez pozwolenia i jakiegokolwiek zaproszenia. Jedynym powodem, dla którego nie zostawiłam go z resztą szwów w nodze był fakt, że obudziłam się w swoich ubraniach. Jak dobrze, że nie próbował mnie rozebrać.

— Jesteś w moim mieszkaniu od wczorajszej nocy? — zadałam pytanie panując nad swoim tonem. Nie miał prawa.

— Nie — odpowiedział bez większego przejęcia. — Zajrzałam do ciebie wczoraj mając nadzieję, że w weekend nic nie robisz i zdejmiesz mi szwy, gdyż nie będę miał teraz czasu. Zaskoczyłem się, gdy zobaczyłem zabawę. Wiedziałem, że będziesz długo spała, więc przyszedłem dziś po południu.

Co to miało znaczyć: "zaskoczyłem się gdy zobaczyłem zabawę". Za kogo się ma, żeby móc mnie oceniać.

— Jakim... — przerwałam gdy usłyszałam pukanie do drzwi.

— Layla, jesteś w domu? — O nie... Przeraziłam się na dźwięk znajomego  głosu. Co ona tutaj robi.

— Kto to jest? — zapytał Azari widząc moje zmieszanie.

— Moja mama. Musisz się schować — rozkazałam mężczyźnie po raz drugi, tym razem nie przejmując się jego reakcją.

Zajmując się jego nogą całkowicie zapomniałam o bałaganie w całym domu.

— Wejdź do mojej sypialni. — Mężczyzna założył spodnie i nie spiesząc się przesadnie, z głupkowatym uśmiechem na twarzy poszedł do wskazanego przeze mnie pokoju.

Nie wiedząc za co się zabrać, schowałam szybko puste butelki po trunkach alkoholowych do kosza na śmieci. Wszelkie papierki i resztki jedzenia upychałam do szafek kuchennych.

— Już chwila — krzyknęłam do mamy za drzwiami.

Spojrzałam pod kanapę. Pełno butelek po piwie. Szybkich ruchem wrzuciłam je do sypialni, nie zwracając co robi Azari.

Gdy miałam iść otworzyć drzwi, moim oczom ukazał się prezent urodzinowy od Susan. Nie myśląc długo wrzuciłam ten i resztę innych podarunków do sypialni.

— Witaj mamo — przywitałam się ze starszą kobietą, gdy ta przekroczyła próg drzwi.

— Witaj skarbie — powiedziała i mocno przytuliła mnie do siebie. — Długo każesz na siebie czekać — dodała, a ja zaśmiałam się lekko, słysząc te słowa nie pierwszy raz.

— Przepraszam za bałagan — zaczęłam mówić, zbierając ze sobą kolejne puste pudełka. — Miałam wczoraj gości.

— Nie da się nie zauważyć. — Starsza kobieta uważnie patrząc pod nogi, doszła do kanapy i rozsiadła się wygodnie.

— Chcesz coś do picia? — zaproponowałam.

— Nie dziękuję skarbie, przyszłam tylko na chwilę. Chodź tu do mnie.

Zrobiłam tak jak chciała i już po chwili siedziałam naprzeciw jej. Mama nie zdjęła z siebie bursztynowego płaszcza, ani tego samego koloru kapelusza, dając mi znak, że naprawdę się spieszyła. Jedyne co zrobiła, to zsunęła z dłoni skórzane rękawiczki z ozdobnym futerkiem i zaczęła szperać w drogiej torebce jednego ze znanych producentów. Wyjęła małe pudełeczko z ozdobną kokardką, świadczącą, że jest to podarunek urodzinowy.

— Wiesz, że nie jestem już dzieckiem i nie potrzebuję prezentów.

— Wiesz, że dla mnie zawsze nim będziesz. — Wręczyła mi pudełeczko, prosząc bym od razu je otworzyła.

Wywróciłam delikatnie oczami i zdjęłam wieczko przedmiotu.

— Mamo — przełknęłam głośno ślinę — przecież to twój naszyjnik.

— Wiem, Laylo. — Kobieta delikatnie musnęła medalik jakby był najdroższą rzeczą. — Dokładnie dwadzieścia dziewięć lat temu dostałam go od twojego taty. Dostałam go za urodzenie tak zdrowej, mądrej i silnej córki — akcentowała każde słowo, dając mi wyraźnie do zrozumienia, że taka jestem.

Mama wzięła łańcuszek do rąk i nie pytając o moje pozwolenia nachyliła się ku mnie poczym zapieła go na mojej szyji. Zobaczyłam jak jej oczy błyszczały i nie był to widok spowodowany jesiennym słońcem, tylko szczęściem.

— Razem z tatą ustaliliśmy, że przekażę ci go, gdy osiągniesz ten wiek.

Patrzyłam jak na moim dekolcie unosił się złoty medalik w kształcie drzewka szczęścia. Jego delikatne rysy gałązek otoczone dookoła otoczką sprawiały, że był po prostu piękny.

— To tak jakbym dostała prezent od was razem. — Mama złapała mnie za ręce.

Nie wiem komu było to potrzebne bardziej, ale wiedziałam, nie, ja czułam jej wsparcie.

— Tata byłby z ciebie dumny.

Nie wiem kiedy samotna łza opuściła moje oczy. Nie wiem kiedy mój pod podbródek zaczął lekko drżeć. Od śmierci mojego ojca minęło siedem lat, a ja nadal mam wrażenie, jakby wszystkie związane z tym złe emocje, gniew i żal, rozpoczęły się wczoraj.

Spuściłam wzrok na dół, nie wiedząc co odpowiedzieć. Nie byłam pewna czy miałby powód.

— Ej ej młoda damo — powiedziała głosem wypełnionym matczyną troską — głowa do góry.

I podniosła mój podbródek tylko po to, by móc mnie przytulić. Bez chwili zastanowienia schowałam twarz w futrze jej kołnierza. Tak bardzo mi go brakuje...

Kobieta delikatnie gładziła dłonią moje plecy. Czułam się jakbym była dzieckiem tulonym do snu, a nie dwudziestodziewięcioletnią kobietą z pracą i domem do utrzymania.

— Dużo przeszłaś — mówiła nadal gładząc moje plecy w przyjemny sposób. — Dużo straciłaś i dużo osiągnęłaś. Nie zawsze jest łatwo. Sama o tym wiesz. — Teraz w jej głosie było słychać lekki uśmiech. — Ale to co było, już jest za tobą. Liczy się to, co jest w tej chwili i przyszłość.

Kobieta odsunęła mnie od siebie, tyko po to by spojrzeć w moje błyszczące oczy.

— Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć — dodała muskając mnie po policzku.

— Dziękuję — odpowiedziałam ocierając kolejną łezkę spod oka. — Chyba się spieszyłaś.

Zaśmiałyśmy się razem.

Każda z nas potrzebowała chwili samotności. Choć temu zaprzeczałyśmy, byłyśmy takie same - nie wylewne w uczuciach, co kiedyś przysporzyło nam kłopotów. Od kilku lat nasze relacje uległy zmianie - polepszyły się, chociaż nie na tyle, żeby nazwać je idealnymi, jakie powinny wstępować między matką a córką. Dziś się rozumiemy i rozmawiamy ze sobą.

— Tak, już muszę lecieć.

Odprowadziłam kobietę do drzwi i zamknęłam je ze sobą na zamek.

Popatrzyłam na komodę.

— Dziękuję, tato.

Nie pozwalając na to, by smutne myśli zajęły moją głowę, zabrałam się za sprzątanie. Butelki do worka na śmieci, tak samo jak porozwalane resztki przekąsek, a naczynia do zmywarki. Nie było nic prostrzego. Aby jeszcze bardziej zagłuszyć swój rozum i tendencję do rozpamiętywania chciałam włączyć telewizor. Wpierw musiałam znaleźć pilot.

Rozejrzałam się dookoła. Pewnie wczorajsi goście zostawili go gdzieś w salonie. Przeszłam odległość łączącą dwa pomieszczenia i znalazłam się znów obok kanapy. Poduszki. Przerzuciłam wszystkie w poszukiwaniu zagubionego sprzętu, ale zamiast tego zauważyłam marynarkę rzuconą na oparcie szarawego mebla. Podniosłam ją z nadzieją, że będę wiedziała do kogo należy. Czarna część męskiej garderoby należała do jednej z droższych marek. Któremu z moich kolegów tak dobrze by się powodziło. Może to głupie, ale przybliżyłam marynarkę bliżej twarzy i zaciągnęłam się jej zapachem. Był znajomy.

Azari. Otworzyłam szerzej oczy. Zapomniałam o nim.

Szybkim krokiem, a raczej marszem udałam się do swojej sypialni.

To, co zobaczyłam za drzwiami było ... żenujące.

Susan.

Azari trzymał w ręku pudełko z wibratorem. Gdy tylko mnie zobaczył przeniósł swój wzrok na moją osobę. Oczywiście nie zapomniał o głupkowatym uśmiechu, który ostatnio nie schodził mu z twarzy.

Mężczyzna wstał z łóżka, wcześniej odkładając pudełko na nocną szafkę i przybliżył się do mnie.

— Kończymy w sypialni czy w salonie na kanapie? — zadał dwuznaczne pytanie.

Otworzyłam szerzej usta nie dowierzając w to, co usłyszałam. Nie minęła sekunda, a Azari musnął dłonią mój podbrudej tak, żebym złączyła wargi.

— Jeżeli potrzebujesz pomocy — spojrzał sugestywnie na opakowanie z wibratorem — wiedz, że już dawno skończyłem z moralnością.

I przeszedł blisko mnie, dotykając mojego ciała. Wzięłam głębszy oddech czując gorąc na policzkach. Ogarnij się Layla - próbowałam przywołać samą siebie do porządku, lecz całkowicie przegrywałam z diabelnie przystojnym mężczyzną.

Oj Layla. Moja kobiecość potrzebowała chwili na uspokojenie.

Podążyłam, najwolniej jak tylko umiałam jego krokiem. Zauważyłam, że zdążył pozbyć się już spodni. Znów warknęłam na siebie.

Jednak sam zadecydował gdzie mamy zakończyć to, co przerwała nam mama.

— Wiem, że jesteś zdolna, ale bez sprzętu nic Pani doktor nie zrobi. — Jego drobna uwaga dała mi dodatkową chwilę, zanim będę musiała uklęknąć przed nim.

Wróciłam do sypialni i zamiast szukać przyżądów medycznych, próbowałam pozbyć się wypieków z twarzy. Okno. Niemal podskoczyłam na dobry pomysł i bez chwili zastanowienia otworzyłam je wystawiając twarz na zimne powietrze. Zamknęłam oczy czując przyjemne muskanie jesiennego wiaterku. Odetchnęłam głośniej.

Prawda była taka, że Susan i Azari mieli rację. Brakowało mi sexu i bliskości drugiej osoby, a raczej mężczyzny. Nie robiłam tego już tak dawno. Zaskomlałam wewnątrz siebie.

Brakuje mi kogoś kto mógłby mi pomóc poukładać myśli i wyrzucić z nich chaos, a przede wszystkim ten cholerny strach. Chciałabym mieć osobę, przy której będę mogła poczuć się bezpiecznie i niczego nie ukrywać. A ten ktoś zaakceptuje mnie taką, jaką jestem, bez zbędnych niedomówień, całą mnie, prawdziwą i żadną inną. Chciałabym by ktoś mnie chciał.

— Przeziębi się Pani Doktor — usłyszałam niski głos Azariego.

Stał przy oknie z papierosem w dłoni.

— Nowotwór płuc zabija szybciej — dodałam z przekąsem.

Mężczyzna uśmiechnął się w ten swój specyficzny sposób i spojrzał na mnie milszym wzrokiem.

— Chodź, dokończymy to co przerwała nam mama i przedyskutujemy zasady twoich wizyt. —, Zmierzyłam Azariego wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu.

— To może chodźmy do sypialni.

Widziałam błysk rozbawienia w jego oczach, takie same zobaczyłabym w swoich.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro