Księga I Histori Wielkiej Krucjaty Karta I Carski Burdel

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Starszy strażnik Göden starał się przejrzeć, przez ścianę z śniegu. Nie bez racji w myślach stwierdził, że teraz i cała armia, by mogła podejść a wartownicy, by nie zauważyli.

Znudzony opierał się o topór zaprzestając prób przejrzenia przestrzeni. Starał się przede wszystkim ochronić twarz, przed zamarźnięciem. Na mroźnej północy w czasie burz nawet ognia na powietrzu się nie dało zapalić. A tu w ZippelKrunk najgorzej było. Przecież nazwa „Lodowe Piekło" nie wzięła się znikąd.

Niedźwiedzio-psy zwierzęta, które jako jedyne często spotykane tu dawały ciepło. Tak futro było świetne, ale najpierw trzeba taką bestię zabić. Ta. Niebezpieczne te stwory największym zagrożeniem było. Za czasów Imperium WosOru wygoniły lud ten pochodzący z ciepłych regionów Latini.

Tak jeden z ważniejszych to był powód dlaczego topór zamiast włóczni miał. Bestie grube futro miały. Włócznia mogła je co najwyżej rozwścieczyć. A taki topór to bez problemu się wbije, w ciało. O tak chętnie, by wziął teraz udział, w walce. Choćby by tylko się poruszać, w tym ziombie.

Zamyślony tak nie usłyszał nie mówiąc już o zauważeniu przybysza. Ten spokojnie powtórzył pytanie:
— Dotarłem do ZippelKrunk?

— Tak. Kim jesteś? Skąd przybywasz? Czego chcesz? — odpowiedział wyuczona formułką.

— Żołnierzem jak ty pewnie. Z zachodu przychodzę do waszego miasta. Znaleźć schronienie na czas burzy. I zarobić coś — nieznajomy spokojnie odpowiedział na każde pytanie, nieco bardziej otulając się niedźwiedziem futrem.

Stargianin przyjrzał się podróżnemu. Tak jak większość jego rodaków był szczupły na pierwsze spojrzenie. Lecz tak mu się wydawało, gdyż większość zasłaniała futro. Pozory tu prawdą prawie były. Ciągłe treningi walki, czy jazdy konnej nie pozwalały na wychodowanie dużej ilości tłuszczu. Nie sprawiali wrażenia najsilniejszych i tacy nie byli.

Ten zaś był inny. Gdyby nie cera i wzrost Göden za rodaka, by go wziął. Przybyły był niedźwiedziowatej postury. Mięśni miał niemało, a tłuszczu także nie brakowało. Na plecach przybysza strażnik zauważył topór podobny do broni dowódców wojskowych państwa Azievov.

I tak się miała zacząć historia Jakibida. Człowieka co toporem i krwią zjednoczyć miał półwysep pod tronem z czaszek. Człowieka co zaprzedał swe człowieczeństwo najstraszniejsze istocie znanej światowi.

***

— Nie żyje? Straciliśmy stolice? Jak? — ryknął Najwyższy Car.

— Rozdzielili nasze siły a twój syn jak i inni wojowie walczyli do śmierci — odpowiedział spokojnie Medhendar.

Pamiętał jeszcze starego jarla i początki cara. Pamiętał jeszcze, gdy słaby fizycznie podstępem wygrał pojedynek. Był też, przy nim, gdy biała magia zwiększyła jego budowę. Pamiętał także atak na leża stworów zamieszkujące Iseland. Pamiętał najazd na stolice Arleu. I to wszystko dało mu wysokie stanowiska Medhendara.

— Carze przed spotkaniem musisz rozwiązać pewien problem. Ja nie wiem już co robić. Zaś twój drugi syn jest daleko stąd — oznajmił niespokojnie.

Nie wiedział jaki wpływ mogą mieć słowa o jego prywatnym burdelu. Car nie odwiedzał go od dawna, a nim trzeba było się zająć. A już zwłaszcza po przejęciu go częściowo, przez księcia Eryka.

Przerwał on swe rozmyślania, gdy władca kiwnął głową w oczekiwaniu.

— Twój panie zbiór kobiet zniewolonych. Na utrzymanie go idą niemałe pieniądze. A teraz, gdy książę zabronił wstępu nawet naszej elicie nie przynosi żadnych zysków. Mimo, że to kobiety niewierne z kontynentu, to niewolno ich zabić. Już tym bardziej na taką skalę. Tak rzeczą bogowie. „Zabić jedynie można, gdy w obronie własnej, swej rodziny, czy przyjaciela się staje. Zabić też można, gdy z niewiernym się w boju stanie. Ale zawsze możesz zabić kogoś na usługach Silesianto, lub jego pomiotów." — zacytował mężczyzna — Uprzedzając cię Carze. Wypuścić ich nie możemy. Na wyspie ludzi nie brak, a zostawienie kogokolwiek samotnie na zimnych ziemiach półwyspu to wyrok śmierci. Sprzedać ich nawet z powrotem nie możemy, gdyż rzadko te dziwki wysoko urodzone. Zaś u nich zhańbionej już nawet najgorszy pies nie weźmie.

— Niech zaczną pracować. Tkać coś, lub cokolwiek co umieją poza oddawaniem się — odpowiedział bardziej skupiony na naczynkach z kamyczkami.

Kamyki z czerwoną kropką symbolizowały tysiąc ludzi. Kamyki z niebieska setkę. A te zielone dziesiątkę. Każde naczynie symbolizowało jeden z oddziałów. Nie wiadomo dokładnie jak, ale dzięki prymitywnej magii poruszały się na sama myśl, lub na ruch realnych wojsk. Do naczyń dosypywały się kamienie, lub wysypywały w zależności od stanu wojsk. Stół ten obłożony mapą znanego świata niczym obrusem od dawna była największą duma wyspy.

Pokazywał on też skupiska istot nieludzkich co na powierzchni były. Pokazywały je patyki zaś ziemne kopczyki pokazywały ich kryjówkę. Wiązała się z nim pewna legenda:
— „Pierwszy co magii mapy używał obcym był człowiekiem na ziemiach półwyspu. Ostatnim także, który użyje jego mocy będzie obcy. Człowiek co poprowadzi Iseland w złoty wiek podbojów. Wiedząc, że zagładę sprowadzi na swój lud jak i kraj.

— Zbieraj radę. Powrócili.

***

— Witaj siostrzyczko — przywitał się mężczyzna — Masz niezwykły zwyczaj wchodzenia w najmniej właściwym momencie

— Eryku możesz wygonić swą faworytę? — zapytała wielka księżna — Mam do ciebie sprawę, która do uszu niewolnicy nie powinna dotrzeć

— W takim razie musisz wyjść — odpowiedział książę.

— Ale...

—Niema żadnego, ale. Może i Ragna, by się tobie spodobała, ale nie chcę ciebie zgorszyć, przed wizytą w cesarstwie — przerwał jej.

Po czasie zdecydowanie dłuższym niż syn cara, by potrzebował na ubranie wyszedł. Kierując się do swego gabinetu zgarnął siostrę.

— Cóż to tak zajmuje twą główkę, że zakazujesz mi spędzenia nieco czasu z kobietą? — zapytał podczas drogi.

— Aż dziw, że ty i Harald z jednej matki pochodzicie — rozpoczęła córka władcy — Jak dobrze wiesz będę wyruszała do cesarstwa. Dobrze wiesz jak ciężko mi to powiedzieć, ale potrzebuje twej pomocy.

— A jakiej to pomocy potrzebuje ode mnie rozpustnika czysta jak łza ulubiona córka cara? — spytał uśmiechając się pewnie — Z moim starszym braciszkiem jak i z tobą łączy mnie jedynie krew ojca.

— Ulubiona córka? Ale przecież ja nigdy siostry nie miałam. Jak to? Ojciec miał jedną żonę — pytała zaskoczona dziewczyna.

Przez lata trzymana w bańce, przez Ulfhendara jej ojca nie wiedziała nic o brudnych sekretach dworu. Zapewniona też była, że ojciec żył jedynie z jedną kobietą. Pewna była dzięki temu więzów łączących ją i braci.

— A jak myślisz po kim odziedziczyłem ten wspaniały zbiór piękności kontynentu? Zresztą i nasz brat czysty nie jest — zaśmiał się przerywając — Wręcz przeciwnie. Ta kobieta, którą znamy a właściwie znaliśmy jako matkę nią nie jest. Siostro zabiorę cię z świata kłamstwa. Twą jak i moją matką są dziewki podobne do tej, która niedawno u mnie była.

Widząc mieszaninę uczuć, która pojawiła się na twarzy siostry cieszył się, źe nikt jej wcześniej nie powiedział.

— Czyżby teraz ojciec cię przerażał, obrzydzał, odrzucał? A uwierz to dopiero początek — śmiał się głośno, a był to śmiech szaleńca i człowieka uwielbiającego sprawiać krzywdę innym.

***

W tym czasie na dalekim zachodzie wśród północnych stepów chanatu Yaster Warticz'OlThari zastanawiał się jak zdobyć  stół Yash'Yasha

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro