Księga I Historia Wielkiej Krucjaty Karta III Narada

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Duża grupa jeźdźców pokazała się na stepie. Pędzili jakby ich sam diabeł gonił. Nawet największy optymista na książęcych ziemiach nie mógł ich nazwać przyjaznymi. Twarze zasłaniały metalowe maski a łuki, które mieli przy boku zdecydowanie nie były myśliwskimi. Drewniane pałki, które długością przerastały metr trzymali w dłoniach. Zaś znak sukni jaki mieli na tunikach mówił jedno. Na malutką wieś kierowali się łowcy co ładniejszych dziewcząt i chłopców do Seldżuckich* haremów, lub portowych tawern.

Losu ich niewielu zazdrościło. Nierzadko gwałceni i gwałcone jeszcze w czasie drogi na targ. Kobiety choćby i urodziły setkę chłopców trafiały do tajemniczych Pałaców Łez. Mężczyźni na najlepszy los mogli liczyć, gdy trafiali do jednostek Tatarów. Choć i ten los nawet żebrak nie chciałby wybrać.

Powoli coraz to więcej osób usłyszało jeźdźców. Aż w pewnej chwili ktoś krzyknął i zabiły dzwony:
— Uciekać! To Seldżucy!

Wszyscy zaczęli zbierać co cenniejsze rzeczy i uciekać. Niezależnie kobieta, czy mężczyzna, dorosły, czy dziecko. Jedni uciekali do piwnic zbierając rzeczy. Drudzy rozpoczęli szaleńczy wyścig do najbliższej twierdzy. Nie było takich co próbowali stoczyć walkę. Nikt nie chciał umrzeć w beznadziejnej sprawie.

Mimo ciągłych najazdy na kresy królestwa wielu nad tam się osiedlało. Na tych ziemiach panowała zasada. Za jeden najazd dziesięć. I żaden król, sułtan, czy książę nie próbował nawet złamać tej zasady.

Gdy Seldżucki oddział Diabł odjeżdżał z grupą ludzi chaty się paliły, a konstrukcje powoli zawalały. Ci co zostali w piwnicach modlili się do bogów, by ogień się do nich nie dostał. Nie wszystkich modlitwy zostały wysłuchane.

— Panowie co za sztuka się w nasze ręce dostała! Przecież to jedna z setki żon Sułtana tego obrzydliwego państwa! - krzyczał dowódca niewielkiego oddziału Wilków.

Jak nazywali ich mieszkańcy Królestwa Warneńskiego. A były to oddziały, które w niewielkich grupach atakowały mniejsze wioski, lub ostatnie wozy karawan.

A teraz trafili chyba najlepiej jak mógł trafić oddział Wilków. Po krótkiej potyczce bez strat własnych zdobyli karocę z żoną Sułtana. A u Seldżuków faworyty Sułtanów mogły liczyć na wszelakie bogactwa. Zaś żony władcy, które dostąpiły tego zaszczytu po karierze w haremie nie tylko bogactwem się mogła pochwalić.

Żołnierze chętnie ograbili zwłoki martwych strażników. Po czym zerwali z kobiety wszystko co cenne mogło być. Złote łańcuszki, srebrne bransolety, zrobione z kamieni szlachetnych kolczyki, czy ubranie z jedwabiu zrobione. Po tym przywiązali ja do drzewa. Zostawili jej ostatnią cześć ubrania, która zasłaniała wszystko, ale a cienkiego materiału była zrobiona. A ta nic zimna miała być.

Wojownicy chętnie rzucili się też na alkohole wiezione na handel. Piwo, wino, gorzałka nie wybrzydzali. Po nieprzespanych nocach i dniach podczas, których nie jedli uznali, że zaslugiwali na nagrodę. A alkohol nie miał być jedyna częścią tej nagrody.

— Ivanie a co my z tą kobietą zrobimy? Przewieźć jej nie zdołamy bo wątpię, by komukolwiek z nas się chciało ja wieźć. Zabić nie wypada, a tym bardziej zostawić. Mimo, że to najzwyklejsza Seldżucka ladacznica. Co nie mówić bogowie nie lubią tego sposobu zabicia — zapytał jeden z bardziej trzeźwych żołnierzy.

— A nie chciałbyś jej posiąść Jakubie? Nawet twe obojętne na kobiety serce takie na nią nie jest jak widzę. Jak przeżyje nas to zdecydujemy — odpowiedział przyszły król.

Nawet nie mógł się domyślać jakie to kłopoty spowoduje, w przyszłości.

Wyruszyła największa armia jaką widziano w tej części świata. Pięćdziesiąt tysięcy kawalerzystów, piętnaście tysięcy piechoty. A dołączyć do nich miało jeszcze kolejne trzydzieści pięć tysięcy żołnierzy. Razem z czeladzią  miało to być pół miliona żołnierzy, którzy wyruszyli pod Warneńskiego pola w walce o Wielkie Księstwo Warny.

Mijali wiele miast po drodze dołączało do nich wielu wojaków, którzy chcieli walczyć za wiarę. Tam gdzie przechodzili nie zostawało grama zboża. Nie było grama pieczywa, ciasta, czy maki. Niczym szarańcza pożerali wszystko co mijali, w drodze na pole bitwy, które miało zdecydować kto przetrwa.

Gdy wielka armia dotarła na pole gdzie miała wydać bitwę Seldżukom było ich blisko sześćset tysięcy razem z czeladzią, kucharzami i wszelkimi innymi pomocnikami. Pole wydawało się idealne na bitwę dla armii złożonej głównie z kawalerii.

Z każdym dniem docierało coraz to więcej ochotników. Z każdym to dniem coraz bardziej kurczyły się zapasy jedzenia, ale jak mówiły wiadomości armia wroga była coraz bliżej. Już niewiele czasu spokoju miało zostać. Aż w końcu jedenastego dnia dowódcy wydali rozkaz powolnego przestawiania się na wzgórze, gdzie mieli wydać bitwę wrogu.

— Zabraknie nam jedzenia. Zabraknie. Zostało jeszcze na dwa dni, a tyle zajmuje podróż w jedną stronę do najbliższego miasta. Gdzie ci Seldżucy, gdy potrzebni! — wykrzyknął młody król.

— Spokojnie panie. Przybędą i napewno jedzenia im nie brak. W ostateczności zjemy ich konie, których nie brakuje. Według doniesień szpiegów i informatorów z wiosek są już jedynie dzień drogi od nas. A przypominam, że co by nie mówić, ale akurat oni szybciej się przemieszczają mimo podobnej wielkościowe armii — powiedział dowódca hazarskiej roty, która z osiemdziesięciu stawek żołdu się składała.

— Według ich doniesień siły wroga panie są o blisko dwadzieścia tysięcy mniejsze, ale nie mają, przy sobie Czeladzi, którą my w ostateczności możemy posłać. A to blisko pół miliona dodatkowych żołnierzy. Bądź spokojny panie wygramy nawet jakby bogowie, byliby nam nie przychylni — rzekł człowiek, którego pycha nieraz miała na niego sprowadzić nieszczęście.

— Nie wolno panie zapominać, że Sułtan Ismih Chan jest geniuszem wojskowym. Podobno pokonał wojska milionowe posiadając dziesięć tysięcy Tatarów, których też niewolno lekceważyć. Pokazali już wielokrotnie na co ich stać. To elita, elit wojsk Seldżuków — przypomniał Jan Hyad

— Dość. Musimy opracować początkowy plan na bitwę. Słyszałem wiele raz, że bitwa nieprzewidywalna i plan jedynie na początku może zadziałać — mówił pewnym władczym tonem Wielki Książę — Ja proponuje, by użyć naszej ciężkiej kawalerii do przełamania początkowych formacji nieprzyjaciela. A twym czasie nasi Huzarzy, by ich okrążyli. Po czym piechota i spieczenie rycerze zajęli ich, a ataki z skrzydeł zmiotły z powierzchni ziemi. W sytuacji, gdy to my mamy przewagę nie przyda się Wagenburg. Więc wozy mogą zostać z tyłu. Ktoś ma jakieś zastrzeżenia?

— Chciałbym pani ważną rzecz przypomnieć. Siła naszego wroga opiera się, w kawalerii. I to jeszcze bardziej niż w naszej. Piechota u nich często jak u nas czeladź zdołają umknąć, przed ciężkimi kawalerzystami. A łuki mogą poczynić straszne szkody wśród Huzarów — stwierdził AtiestoBoronny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro