⋆。‧˚ʚ🍓ɞ˚‧。⋆Rozdział 4⋆。‧˚ʚ🍓ɞ˚‧。⋆

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nakrapiana Fasolka siedziała na skale, zastanawiając się, co ona tu właściwie robi.

Odwróciła się i zobaczyła małego, szarego kocurka.

- Gdzie ja jestem? - zapytała się go - i co tutaj robię?

- Śnisz - odparł kot bez namysłu.

- To akurat zauważyłam - parsknęła zniecierpliwiona kotka.

- Muszę ci coś przekazać - powiedział bursztynooki kocur,  jakby jej nie słysząc.

Wojowniczka zdziwiła się głębokością jego głosu, jakby przemawiał przez niego dorosły, doświadczony kot.

- No dobrze, co masz do powiedzenia?

- Wiem, że się zdziwisz, ale jestem twoim młodszym bratem.

Nakrapiana Fasolka spojrzała na niego, mrużąc oczy.

- To niemożliwe - odparła w końcu - nie pamiętam nic takiego.

- To dlatego, że umarłem, zanim jeszcze się urodziłem. Klan Księżyca nadał mi imię Śliwek.

Kotka otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia, i otworzyła pysk by coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo wszystko zaczęło się rozpływać i tonąć w blasku gwiazd.

Obudziła się w legowisku wojowników.

A więc mam młodszego brata w Klanie Księżyca - uświadomiła sobie - a Żabia Pieśń nic mi o tym nie powiedziała!

Ale zaraz opuściła ją złość do matki.

Pewnie powiedzenie tego było dla niej zbyt bolesne - pomyślała.

Przeciągnęła się na posłaniu i wyszła na zewnątrz.

Od razu lodowaty wiatr zmierzwił jej sierść.

Kotka wzdrygnęła się z zimna.

Najwyraźniej pora spadających liści już na dobre zawładnęła lasem i górami - pomyślała niechętnie.

Podreptała do stosu zwierzyny, przy którym siedzieli już Czereśniowy Zachód, Ametystowe Oko i Morskie Tchnienie.

Usiadła obok ciemnoszarego kocura.

- Cześć! - przywitała się z nim.

- O, cześć! - fioletowooki wojownik odwrócił głowę i uśmiechnął się. - czekałem, aż przyjdziesz. Upolowałem to specjalnie dla ciebie! - dodał, przysuwając w jej stronę wiewiórkę.

- Dziękuję - mruknęła z wdzięcznością i zajęła się jedzeniem.

Gdy skończyła, oboje podeszli do miejsca obok Wysokiej Półki, bo Bursztynowe Oko wysyłała patrole.

Usiedli obok innych kotów.

Za chwilę dołączyła do nich przywódczyni Klanu Liścia, Lawendowa Gwiazda.

- Chciałabym zabrać kilka kotów na patrol do obozu Klanu Pawia, aby przeprosić za incydent z Sosnową Łapą i Śledzikiem - oznajmiła jasnoszara kocica, patrząc wymownie na Sosnową Łapę, aż czarny uczeń skulił się ze wstydu.

- Nie możesz załatwić tego na zgromadzeniu? - zapytał ktoś z tłumu.

- Nie. Już dawno mieliśmy to zaplanowane - odparła pręgowana przywódczyni. - Zatem, zabiorę ze sobą Rzodkiewkowego Pazura, Złotą Bryzę i oczywiście Sosnową Łapę.

Trzy wybrane koty skinęły głowami i zebrały się obok Lawendowej Gwiazdy.

Za chwilę cały patrol wyszedł z obozu.

- Dobrze, czas zebrać patrole. - miauknęła Bursztynowe Oko - Jagodowa Łapo, pójdziesz ze Słodkim Żołędziem na patrol łowiecki, dołączą do was Biedronkowa Łapa i Błękitny Cień.

Cztery koty skierowały się do wyjścia z obozu.

- Ametystowe Oko, za to ty pójdziesz z Wietrzną Pieśnią i Orzechową Skórą na patrol graniczny z Klanem Burzy. - ciągnęła kotka.

Gdy wszystkie patrole zostały zebrane i wysłane, reszta kotów zajęła się uszczelnianiem legowisk lub innymi zajęciami.

Nakrapiana Fasolka zaczęła uszczelniać gałązkami legowisko wojowników, ponieważ miało sporo dziur.

Brała kolejne gałęzie ze stosu i wplątywała je w dziury.

Już prawie skończyła, kiedy nagle poczuła jakiś słaby odór. Był gorzki, pachniał górami i wronią karmą.

Zawęszyła jeszcze raz w powietrzu.

Tak, to jest odór jakiegoś zwierzęcia - pomyślała z niepokojem.

Rozejrzała się. Zauważyła, że inne koty też podnoszą głowy znad swoich zajęć i niespokojnie smakują powietrza.

Nagle rozpoznała zapach.

Serce zaczęło walić jej jak oszalałe, krew zaszumiała w uszach.

Kojoty.

Teraz słyszała już odległy, ale zbliżający się z każdą sekundą tupot łap.

Wokół jej pobratymcy jęczeli ze strachu, Kwiatowa Chmura zaganiała kociaki do żłobka, niektórzy syczeli z gniewem i wysuwali się na przód, by chronić karmicielki, kociaki i starszyznę.

Jednak wyglądało na to, że starszyzna woli sama się bronić; Słowiczy Świergot stał na dygocących łapach, wysuwał pazury i bił ogonem w ziemię, obnażając kły.

Ktoś podszedł do niego i zdołał, mimo pretensji i syków piaszczysto-szarego kocura, zagonić go z powrotem do jaskini.

Tymczasem odór nasilił się i zalał cały obóz.

Nakrapiana Fasolka wręcz dusiła się w ciężkim i gryzącym nos zapachu kojotów.

Wtem do obozu wpadła cała wataha kojotów, ujadając i wyjąc.

Koty rzuciły się przed siebie, warcząc groźnie i drapiąc.

Nakrapiana kotka również rzuciła się w wir walki.

Przez chwilę czuła się, jakby miała zaraz zemdleć, bo przydusił ją piasek wzbity przez liczne łapy i odór dzikich psów.

Młóciła łapami na oślep, ale zaraz stwierdziła, że to bez sensu, i poczekała chwilę.

Gdy upatrzyła sobie ofiarę, z wrzaskiem rzuciła się na barki zwierzęcia i zatopiła w nim pazury.

Kojot pisnął z bólem i otrząsnął się, by zrzucić kotkę z barków, ale ta jeszcze mocniej się w niego wbiła.

Teraz już skakał i warczał, ale wojowniczka umyślnie zaczekała chwilę i dopiero wtedy przeorała mu pazurami pysk.

Kojot wydał z siebie jeszcze jeden przerażający dźwięk i skoczył tak wysoko, że kotka nie dała rady utrzymać się na nim dłużej i spadła na twardą skałę.

Wielkie stworzenie nie traciło czasu i przygniotło ją masywnymi łapami.

Wtedy Nakrapiana Fasolka ujrzała wielkie, grube pazury, ba, nawet szpony, które z łatwością mogłyby przebić kocie ciało.

Wzdrygnęła się i kopnęła przeciwnika tylnymi nogami w brzuch, ale jej przeciwnik nic sobie z tego nie zrobił i wbił swoje szpony w jej brzuch.

W głowie jej zawirowało z bólu i oczy przesłoniła jej własna krew, gorąca i szkarłatna, tryskająca z brzucha niczym z fontanny.

Wydawało jej się, że cała leży w tej krwi, bo być może właśnie tak było.

Nie miała siły wstać, a kojot zadawał kolejne ciosy, tym razem w jej pysk, i kolejne krople posoki tryskały na jej oczy.

Kot chyba nie może stracić aż tyle krwi - myślała mętnie - Klanie Księżyca, pomóż mi! A jeśli nie mi, to chociaż moim pobratymcom. I spraw, by Ametystowe Oko był szczęśliwy z inną kotką, jeśli mnie nie jest dane przeżyć.

Jednak za chwilę otrząsnęła się i wstała. Miała zmierzwioną, posklejaną od skrzepniętej krwi sierść.

Jeszcze nie czas na śmierć - powiedziała sobie stanowczo - masz zamiar leżeć tak bezczynnie w plamie krwi? 

Rozejrzała się.

Morskie Tchnienie walczyła u boku Świetlikowej Łapy z największym, najbardziej barczystym kojotem, zapewne przywódcą stada.

Wojowniczka zaczęła skradać się do kojota od tyłu, skupiając wzrok na jego tylnych łapach.

Gdy była wystarczająco blisko, rzuciła się do przodu i błyskawicznie zanurkowała pod zwierzę, podcinając mu łapy.

Kojot runął jak długi na ziemię.

Zaskoczone Morskie Tchnienie i Świetlikowa Łapa odskoczyły i biało-szaro-niebieska kotka z sykiem przeorała pazurami długi pysk zwierzęcia.

Nagle przez wejście do obozu wtargnęła grupa kotów, robiąc zamieszanie i wzbijając tumany kurzu i piasku.

Koty Klanu Liścia popatrzyły po sobie zaskoczone.

Na czele szyku stał duży, umięśniony brązowo-biały pręgowany kocur. Jego jaskrawe, żółto-zielone oczy lśniły złowieszczo.

Trawiaste Wzgórze.

Wszyscy jego sprzymierzeńcy rozlali się niczym woda po obozie.

Nakrapiana Fasolka ze strachem uświadomiła sobie, że jest ich więcej, niż było w walce po incydencie z Perłową Łapą.

Nie damy rady. Przegramy - pomyślała z goryczą - z samymi kojotami nie damy sobie rady, a co dopiero z nimi i z całą bandą Trawiastego Wzgórza!

Tymczasem Trawiaste Wzgórze usiadł na samym środku obozu.

- Teraz nikt wam już nie pomoże - syknął drwiąco - przygotujcie się na śmierć, nędzne kulki futra i lisiego łajna!

A potem rzucił się w wir walki, ogonem dając sygnał do ataku.

Nakrapiana Fasolka pobiegła w stronę żłobka. Miała zamiar go bronić.

Gdy tylko stanęła w wejściu, jakiś duży, rudy kocur rzucił się na nią, od razu wbijając pazury w jej grzbiet.

Wojowniczka zawyła z bólu i przetoczyła się po ziemi, ale zaplanowała już kolejny ruch, i gdy tylko udało jej się wstać, przeleciała pod nogami kocura i zręcznie ugryzła go w łapy, aż ten się upadł z jękiem na piaszczysto-skalistą ziemię.

Tymczasem Klan Liścia przegrywał, kojotów i włóczęgów było zbyt dużo.

Nie mieli szans.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro