Rozdział 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

• Perspektywa Orzechowego Futra •

Pora Ciemności właśnie się zaczęła, a ja z moją partnerką, jej uczennicą i Kremową Chmurą czekałem na Ziołowe Pnącze. Kotki miały pójść na ostatnim tego dnia patrol, więc stwierdziliśmy, że wyjdziemy razem.
Po nie aż tak długim czasie, w którym członkinie patrolu oznaczyły zachodnią granicę, doszliśmy do Szkarłatnych Jezior. Przytuliłem się z ciemno brązowo oką, a następnie ona i pozostałe pratrolowiczki ruszyły dalej. Gdy zniknęły między drzewami poczułem chłód i niepokój. Bałem się spotkania z ojcem.

- Coś się stało, Orzechowe Futro? - zapytała przyjaznym tonem bursztynowo oka medyczka
- To nic takiego... - na chwilę przerwałem by nie brzemieć smutno - Tak przy okazji, ja i Rdzawa Pręga zostaliśmy parterami.
- To cudownie! Naprawdę do siebie pasujecie.
- O tak. - wtrącił się najstarszy z wszystkich medyków - Na pewno czekają was wspaniałe księżyce.
- Dziękuję. - chociaż byłem tym wszystkim trochę przytłoczony, mój głos dalej brzmiał pewnie
- Możemy już iść. - zapytała Ziołowy Podmuch lekko zniecierpliwiona na co weszliśmy do jaskini.

Jak zawsze, po zaśnięciu, otoczyły mnie powykrzywiane drzewa i woń zgnilizny. Jednak tym razem zamiast kasztanowo okiego ujrzałem tą samą kotkę co ostatnio oraz mniejszego i zdecydowanie młodszego kocura. Zaczęli iść w moją stronę, a ja z lękiem w oczach cofnąłem się o krok.

- Nie wiedziałem, że mój brat jest tak strachliwy. - zaśmiał się co wywołało u mnie zdziwienie.
- „Mój brat"? Przecież ja jedynakiem. - pomyślałem
- Kłosowa Blizno! Proszę, powstrzymaj się przed takimi komentarzami. - skarciła beżowo złotego - Miło cię widzieć, synku. - tym razem zwróciła się do mnie, a jej głos był niezwykle matczyny.

Wtedy wszystko mi się przypomniało.
- Mamo! - podbiegłem do zmarłej - Jak ja mogłem cię zapomnieć?!
- To sprawka twojego ojca. Chciał żebyśmy się nigdy nie spotkali. Jednak skoro udało mi się do ciebie dotrzeć, twój następny sen będzie już w Klanie Duchów. - opowiedziała spokojnie na co moje oczy zaszkliły się od łez. Od łez szczęścia...

- Na prawdę jesteś moim bratem? - zapytałem patrząc na miedziano okiego
- Tak, urodziłem się niedługo po tobie. Niestety umarłem niedługo po urodzeniu. Po tym, ojciec „sprezentował" mi tą bliznę - przejechał ogonem po boku na którym był blado różowy ślad - nie tylko przez moją słabość, ale też przez kolor futra, który przypominał mu Ziołowe Pnącze.
- To okropne! Współczuję Ci.
- Dzięki... Ale wystarczy już tych smutków. Podobno masz partnerkę.
- Tak. Rdzawa Pręga jest wspaniała.
- A więc gratuluję.
- Chyba chciałeś powiedzieć, gratulujemy. - miałknęła Miedziane Serce - No ale wracając. Proszę, powiedz Ziołowemu Pnączu by zaprowadził cię nad mój grób, dobrze.
- Tak jest, mamo.
Moja rodzicielka się uśmiechnęłam, a następnie ona, mój brat jak i to całe miejsce, zniknęli. Jednak ja jeszcze się nie obudziłem.

Obudziły mnie ciepłe promienie porannego słońca. Rozejrzałem się po jaskini. Ziołowy Podmuch i Goździkowa Pręga nadal spały za to mój wujek już układał swoje roztargane po nocy futro.
- Ziołowe Pnącze, możemy porozmawiać?
- Oczywiście.

- A więc? - zapytał siadając na Zwalonym Pniu
- W śnie odwiedziła mnie mama. Poprosiła mnie żebyś zabrał mnie nad jej grób.
- Wiem. Ona i Łagodne Serce do mnie przyszły. - kocur zszedł na ziemię i zaczął wracać na nasz teren - Choć, zaprowadzę cię tam.

Szliśmy wzdłuż potoku zbliżając się do końca naszego terytorium.
- To tutaj. - powiedział gdy doszliśmy do Krwawego Drzewa, punktu granicznego z ziemiami jałowymi
Powoli do niego podszedłem. Rzeczywiście, między wystającymi korzeniami był grób, a na nim uschnięte już jaskry i niezapominajki. Musiała lubić te kwiaty...
Poczułem jak moje futro było moczone przez krople wody pomimo tego, że nie padało. O to właśnie chodziło w Krwawym Drzewie. Stojąc pod nim, nasz wrażenie jakby spływała na ciebie krew...
Jednak zignorowałem to kładąc się niby tak blisko, a nadal daleko od niej.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. - szepnąłem
- Na pewno, synku. - chociaż jej nie widziałem to i tak ją usłyszałem
- Kocham cię, mamo...

___________________________________

Tym razem mamy troszkę krótszy, ale za to bardzo rodzinny i wzruszający rozdział.
Szczerze, gdy pisałam zakończenie to się popłakałam.

Nie spodziewałam się, że opublikuję dwa rozdziały jednego dnia. Jednak okazało się, że pomimo choroby wena dalej może trwać :)

Rozdział - 645 słów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro