Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

           — Pośpiesz się! — syknął Bażanci Wicher, gdy łaciaty kocurek znów zatrzymał się dostrzegając kolorowe motylki. Słońce powoli zachodziło, a od obozu dzieliło ich jeszcze sporo czasu. Przeprosiny Żołędziej Łapy nie wyraziły skruchy, ale adept przyśpieszył, więc mentor stwierdził, że tym razem odpuści kocurkowi.
Po niedługim czasie koty doszły do dużej sosny, pod którą uprzednio schowały dużą nornicę i parkę drozdów. Cętkowany kocur odkopał zwierzynę, ale gdy miał ruszyć w dalszą drogę usłyszał cichy krzyk w wieczornej ciszy.
Żołędzia Łapa zastygł w bezruchu strosząc futro.

          — Co to było? - syknął, zerkając na mentora. Przez chwilę rdzawy kocur nasłuchiwał, ale nastała już cisza.
          — To nic, pewnie ci się wydawało — odpowiedział jak najbardziej lekceważącym tonem, na jaki było go stać. Rzucenie okiem na kocurka obok wystarczyło, by wojownik zrozumiał, że nie powinien zgłębiać tematu; łaciaty adept drżał i rozglądał się na wszystkie strony.
          — Przyśpieszymy? — spytał przyciszonym tonem.
          — Pewnie — Bażanci Wicher złapał mocniej zdobycze i ruszył truchtem w stronę kotlinki, która służyła Rodowi Goryczy Krwi za obóz.

          Większość drogi minęła im w ciszy. Słońce już prawie całkiem zniknęło za pagórkami na skraju terytorium, a spokój przerywały jedynie odgłosy leśnych mieszkańców.

          Koty już dochodziły do Szepczącego Strumienia, gdzie od obozu dzieliło ich już tylko kilkadziesiąt susów, kiedy ciszę przerwał głośny okrzyk. Tym razem żaden z kocurów nie miał wątpliwości — wrzask był wyraźny i pełen bólu.

          Żołędzia Łapa przełknął głośno ślinę i nerwowo przycupnął u łap mentora. Jednak ogon wojownika z siłą przecinał powietrze, a sam Bażanci Wicher zastygł z nastroszoną sierścią.
Wiatr wiał z północy, w stronę granicy terytorium Rodu Goryczy Krwi, ale po chwili zmienił kierunek i uderzył w przestraszone koty. Białka cętkowanego kocura rozszerzyły się, gdy do nozdrzy doleciał zapach strachu, ale przede wszystkim...

          — Krew! — w głosie adepta słychać było przerażenie, a także napięcie. W głowie Bażanciego Wichru pojawił się mętlik. Biec na ratunek, czy wracać po wojowników, po posiłki? Przecież nie powinien narażać tak młodego kota, na niebezpieczeństwo... Sprawa szybko się rozwiązała, kiedy biało-czarny ogon zniknął w krzewach.

          — Żołędzia Łapo! Wracaj tu! — na nic jednak zdały się warknięcia mentora. Adept pędził już wprost w kierunku krzyku i strasznego zapachu.

          Łapy wojownika wzbijały kurz w powietrze. Mimo szybkiej utraty sił nie przestawał biec, napędzany troską o brązowookiego, lekkomyślnego kocurka. Może i zdarzało mu się narzekać na rozmarzenia i nie zawsze mądre pomysły adepta, ale strata go, nie wydawała się najlepszym scenariuszem.
          Prędki bieg przemienił się w trucht, kiedy Bażanci Wicher dotarł na niewielkie, niegęsto zalesione wzniesienie, na którym często odbywały się wspólne treningi adeptów. Zapach krwi, który do tej pory wiódł kota, znacząco się nasilił.
Kocur zatrzymał się i dysząc ciężko, rozejrzał dookoła, cały napięty. Nigdzie nie dostrzegał swojego podopiecznego, a wiatr, który znów zmienił kierunek podmuchów, sprawiał, że nie mógł wyczuć także jego zapachu.

          — Tutaj! — rozpaczliwe wycie adepta sprawiło, że wojownikowi sierść się nastroszyła, ale mimo zmęczenia, z wielkim trudem starał się nabrać powietrze do pyska. Po chwili, kiedy jego oddech się trochę uspokoił, ruszył w stronę okrzyków kocurka.
          — Co się dzieje? — spytał troskliwie, uspokajająco przeciągając językiem po łebku kocurka.
          — Cz-czujesz? — adept nadal był roztrzęsiony, ale powoli jego głos się uspokajał.
          — Nie... — przyznał Bażanci Wicher; wiatr wiał w drugą stronę, uniemożliwiając mu wyczuć to, co tak bardzo przeraziło kocurka.
Stali w miejscu, przestraszeni, rozglądając się naokoło, przez kilka uderzeń serca, kiedy wiatr zmienił kierunek. Wnet do wojownika dotarło czemu Żołędzia Łapa rozpaczał.

          Do nozdrzy kocura uderzył zapach krwi i... O zgrozo! — Bryzowe Marzenie i Granatowy Piorun tu byli. Bażanci Wicher otulił ogonem adepta.

          — Spokojnie, na pewno nic się nie stało... — jego głos był uspokajający, ale nawet wojownik nie wierzył w swoje słowa.
          — A jeśli nie żyją? To krew Bryzowego Marzenia! To on! Musiał ją zabić! — słowa adepta przerwało karcące uderzenie w ucho.
          — To przyszły Ojciec! Nie mów tak o Granatowym Piorunie! — warkot zebrał się w gardzieli kocura, ale po chwili ucichł. — Przepraszam... rzeczywiście, to raczej nie mógł być wypadek... — Wojownik zwiesił głowę i oddychał chwilę. Po niedługim czasie otworzył pysk i zawęszył. — Chodźmy za zapachem, może zobaczymy jakieś ślady...

          Słońce już zaszło, a księżyc powoli wspinał się na blady granat Srebrnej Skóry. Dwójka kotów było w połowie bardziej stromego stoku pagórka, kiedy na ususzonej trawie natrafiły na ślady krwi.

          Żołędzia Łapa przycupnął i wciągnął jeszcze świeży zapach. Odór wykręcił mu pysk, ale nie odwrócił się.

          — To krew Bryzowego Marzenia... — wyszeptał drżącym głosem. — Tylko jej — dodał przymykając powieki.
          — Jej futro! - Bażanci Wicher podniósł kępki białej sierści. — To było morderstwo — wreszcie wojownik zdołał wymówić myśl, która kołatała się też w głowie adepta. Głos mu drżał, ale miał dość siły, by powstrzymać łzy.
          — Wracajmy do obozu... — pusty wzrok Żołędziej Łapy spoczął na Jastrzębich Graniach prężniejących się na tle ciemniejącego nieba. — Brunatna Gwiazda musi się dowiedzieć...

◇◇◇

          — Jak wam poszło polowanie? — dźwięczny głos Mroźnej Jutrzenki wyrwał Bażanciego Wichra z zamyślenia. Spojrzał na kotkę z niepewnością, podchodząc do wnęki wykopanej ziemi, gdzie piętrzył się niewielki już stos upolowanej zdobyczy.
          — Mamy złe wieści — odparł. Skierował się do legowiska Ojca i Matki, z dużą nornicą w pysku.

          Brunatna Gwiazda dzielił się językami z Sowią Przeręblą, kiedy zza ściany pnączy dobiegł go głos cętkowanego kocura.

          — Wejdź! — zaproszony Bażanci Wicher upuścił koło łap pary gryzonia i pokłonił się. — Bardzo dziękujemy — głos Ojca był ciepły i dźwięczny, tak mylący, kiedy patrzyło się na jego umięśnioną sylwetkę i waleczny wyraz zabliźnionego pyska.
          — Domyślam się, że to nie jest tylko drobny podarunek — zauważyła za to kocica z miłym uśmiechem. W jej szaro-błękitnych oczach błyszczała wielka mądrość, troska, ale i ból. Tyle przeżyła... — pomyślał Bażanci Wicher ze współczuciem.
          — Rzeczywiście... — wojownik spoważniał. — Przynoszę wieści z patrolu łowieckiego. Wraz z Żołędzią Łapą natrafiliśmy na zapach krwi i Bryzowego Marzenia. Podejrzewamy Granatowy Piorun o morderstwo.
           Brunatna Gwiazda zerwał się na równe łapy, gotowy do ataku. Miał zarzucić kłamstwo wojownikowi, jednak Sowia Przerębla położyła ogon na jego barku. Kocur nieco się uspokoił, jednak jego mięśnie pozostały napięte.

          — Wysłuchaj go... — Bażanci Wicher posłał jej wdzięczne spojrzenie, kiedy Ojciec trochę się uspokoił. Mimo niepewności i widocznego zaniepokojenia przynajmniej był w stanie wysłuchać podejrzeń.

          — Krew z pewnością należy do Bryzowego Marzenia. Gdy wraz z Żołędzią Łapą kierowaliśmy się do obozu, usłyszeliśmy okrzyk. Stwierdziłem, że nie będę niepokoił młodego, więc zignorowałem to... - wojownik spuścił głowę nieco zawstydzony. Sowia Przerębla uśmiechnęła się łagodnie i położyła łapę na łapie kocura. Dodało mu to odwagi i uniósł pysk. — W dalszej trasie odnaleźliśmy też jej strzępy futra. Woń Granatowego Pioruna unosiła się w powietrzu... Myślę, że Naznaczony popełnił najwyższą zbrodnię.

          Brunatna Gwiazda milczał. Surowy wzrok wbił w wojownika, który nie opuścił spojrzenia, odważnie potwierdzając straszne słowa. Po chwili ciszy Ojciec skinął łbem. Jego ślepia lśniły pustką. Zdrada... — szeptał głos w głowie. U ciemnych łap spłynęła łza.

          — O Północy odbędzie się sąd — głos kocura był głęboki, jednak pusty. Bażanci Wicher skłonił pysk i wyszedł. Nocny wiatr ogarnął go, gdy wysunął się z jamy.

          — Bażanci Wichru..? Żołędzia Łapa powiedział, że Bryzowe Marzenie nie żyje... Czy to prawda? Znaleźliście jej ciało? Jak... zginęła? — Mroźna Jutrzenka była kotką młodą... Niedawno dopiero otrzymała swoje wojownicze imię, a śmierć była jej jeszcze obca. Nakrapiany kocur spojrzał w rozszerzone ze strachu, zielone oczy. Nie mógł wytrzymać jednak tej rozpaczy lśniącej w ślepiach wojowniczki; odwrócił pysk z lekkim grymasem.

          — Sąd Granatowego Pioruna odbędzie się o Północy — kocur nie wiedział czemu jego głos jest tak szorstki, zgorzkniały, jakby nagle przeżył dużo więcej sezonów, niż w rzeczywistości... Mroźna Jutrzenka zastygła. W jej oczach zapłonął ogień.
          — O czym ty mówisz — Bażanciego Wichra przeszedł dreszcz; głos kotki nasycony był nagłą złością.
          — Bryzowe Marzenie została zamordowana — spokojny ton jeszcze bardziej rozwścieczył wojowniczkę.
          — Kłamca! Oszust! — kocur zastygł w cichym niedowierzaniu. Czy to naprawdę ta spokojna i opanowana kotka wykrzyczała te słowa z nienawiścią..? Nie... niemożliwe...
          — Ale to nie... — płonące spojrzenie rozmówczyni kazał wojownikowi zamilknąć. Jakby oszalała, patrzy na mnie... Boję się...
          — Zamilcz kłamco! Idź! Odejdź! — szaleństwo kotki sięgnęło zenitu. Futro jej nastroszyło się, w oczach płonęła rozpacz i złość. Cofnęła się o krok, cała roztrzęsiona. — Kłamiesz! Kłamiesz! — wciąż cofała się powoli, a wreszcie odwróciła i rzuciła biegiem w stronę Kolczastej Gardzieli, wiodącej do wyjścia z kotliny.

          Bażanci Wicher zastygły w bezruchu wiódł przerażonym spojrzeniem w górę wnęki. To nie ona, niemożliwe...

◇◇◇

          Szare łapy wzbijały w górę mech i ściółkę. Zielone ślepia Mroźnej Jutrzenki wciąż płonęły wściekłością. Wreszcie kotka zrównała się z biegiem Szepczącego Strumienia. Zatrzymała się dopiero nad Zarannym Rozlewiskiem. Dyszała ciężko, oczy lekko zaszły mgłą, lecz zdawały się wracać do swoich pierwotnych uczuć. Ogłada powróciła do wojowniczki.

          — Niemożliwe, że to ja byłam... Nie... A jednak to ja krzyczałam, bo Bażanci Wicher... — znów kotkę ogarnęła rozpacz. — To kłamstwo! Kłamca! — okrzyk był pełen bólu, a po nim kotka osunęła się. Pysk zastygł, wpatrzyła się w taflę wody, w swoje odbicie... — To wszystko nieprawda! — ostatni wrzask wydobył się z jej gardła, a ptaki wzbiły się w powietrze skrzecząc ze strachu.

         — Kłamstwo... Prawda? — szepnęła, a po piersi spłynęły jej łzy żalu. Kochała go, jak mogła uwierzyć w to, co usłyszała..?


==========================
Wybaczcie, że tyle to trwało, niestety w trakcie telefon uległ zniszczeniu, więc pisać mogłam rzadko, bo na komputerze. Postaram się wstawiać nowe rozdziały szybciej, jednak nic nie obiecuję.

Ten rozdział dedykuję @marcountryhumans bo z tego co widziałam, to czekała na rozdział ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro