🐈Rozdział 2🐈

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uczennica wyskoczyła przed siebie a jej pazury wbiły się w pulchne ciałko wiewiórki. Jaśminowa Łapa nie ćwiczyła teraz walki. Tylko polowanie bo niedługo zostanie wojowniczką. Nie chciała o tym myśleć ale w klanie świtu było to wyzwanie ponieważ każdy kot wokół mówił o jej teście. Czuła się otoczona, tak jakby wszyscy się na nią uwzięli i uwięzili w swych szponach tylko po to by jej to wypominać. Kotka nie chciała polować i za każdym razem starała się zaprzepaścić swą szansę na upolowanie czegoś a jak już musiała polować to trafiała na najpulchniejsze zwierzyny. Cały klan się tym zachwycał i twierdził, że pora nagich drzew nie jest już straszna skoro mają taką łowczynię ale ona nie chciała taka być! Chciała się trenować z walki! Z każdym dniem coraz to bardziej odsuwała się od pobratymców tylko po to aby załapać oddech w samotności. Wieczorami wymykała się na spacery po terytoriach i wtedy myślała. Myślała o wszystkim. O tym jak zginęła jej matka, ojciec, brat i jak jej siostra ją opuściła. Czuła wtedy spokój. Jedyny kot, który jej w tym przeszkadzał to była Różany Płatek. Jak zwykle wtrąca się w nie swoje sprawy.

– możesz mi wszystko powiedzieć – oznajmiła brązowa kocica – jestem twoją matką – dodała

– ale ja nie potrzebuję rozmowy! – warknęła w odpowiedzi Jaśminowa Łapa

– ale, żeby tak do matki?!

– nie jesteś moją matką! – krzyknęła uczennica – nei urodziłaś mnie, urodziła mnie Księżycowy Kwiat!

– ale się tobą opiekowałam!

– ale to za mało!

Kremowa kotka wstała i wyszła z obozu. Miała dość kaprysów Różanego Płatka. Jak zwykle musiała mierzyć się ze wszystkim sama. Kiedyś nie uznawała zdania siostry co do tego, że Różany Płatek to nie ich matka, ale teraz miała gdzieś czy nią jest czy może nie. Chciała tylko spokoju a nie krzyków i kłótni. Weszła w głąb mrocznego lasu chcąc uciec od problemów. Wiedziała, że nie ucieknie od nich na zawsze. Niestety. One zawsze wracają. Uczennica jednak przedzierała się przez zarośla bez mniejszego problemu. Wyszła na kwiecistą polanę, która była teraz pokryta liśćmi klonu o ciepłych kolorach. Prychnęła pod nosem i przeszła w stronę wzgórz. Wiatr zaczął się nasilać w pewnym momencie szarpiąc jej futrem. Krople deszczu zaczęły spadać z nieba. Jaśminowa Łapa zdała sobie sprawę z grzmotów i z tego jak daleko jest od obozu. Musiała albo schronić się gdzieś w pobliżu albo szybko pobiec do obozu. Wybrała drugą opcję i wybiegła natychmiastowo. Straciła formę do biegania i była wolniejsza niż zwykle pomimo starań. Jej łapy uderzały o ziemię a grzmoty nasilały się z każdym uderzeniem serca. Nad jej głową coś strzyknęło a wprost na nią spadła gałąź. To była zła decyzja. Gałąź orzygniotła uczennicę a ta czołgała się walcząc o odrobinę powietrza. Przeczołgała się na tyle aby móc oddychać ale na więcej nie zdołała. Brokatowe łzy zaczęły spływać a ona poczuła bezsilność. To wszystko wina tej głupiej siostry mojej matki! Po co mnie irytowała?! Gdyby mnie nie irytowała zostałabym w obozie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro