Rozdział 3
Minęły już dwa dni od zaginięcia Borówki. Róża - mimo tego, że miała siedzieć w norze i czekać - poszła w ślady rodziców i wyruszyła szukać siostry. Szła spokojnie przez wrzosowiska, próbując ukrywać się w niewielkich kępkach trawy, czy występujących gdzieniegdzie krzaków.
Nie oddaliła się za bardzo od nory, bo właściwie, gdyby się odwróciła widziałaby jeszcze rosnący przed wejściem do jej domu krzak. W oddali zauważyła znajomy, czarny, zdobiony niebieskawoszarymi łatami. Jej siostra!
Od razu pobiegła w ich stronę.
-Borówko! Borówko! - Zaczęła krzyczeć szczęśliwa, tak głośno jak tylko mogła, podczas gdy nie zbliżyła się jeszcze za bardzo do siostry, która wydawała się nie reagować na jej okrzyki.
W końcu samotniczka dobiegła do siostry. Stanęła przed nią, przez kilka krótkich chwil bez słowa patrzyły sobie w oczy. Róża otworzyła pyszczek, żeby zacząć monolog powitań i pytań. Wtedy zza krzaków wyszła czwórka dużych, widocznie dorosłych kotów. Patrzyły wrogo na Różę, jednak Borówka stała spokojnie obok nich. Najbardziej z przodu stał jasnobrązowy kocur o szarych oczach. Wszyscy - łącznie z Borówką - mieli wysunięte pazury.
-Borówko, kto to jest? - Zapytała przerażona Róża, chociaż jej słowa przybrały bardziej formę cichego pisku.
-Borówko?! - Jedyna kotka z grupy nieznajomych, brunatna w białe plamy zaśmiała się szyderczo. - To Borówkowa Łapa sterto pcheł! Amarantowy Pazurze, ten kociak jest jakimś mysim móżdżkiem!
-Widzę Brunatna Pieśni. - Odparł Amarantowy Pazur, podzielając szyderczy ton głosu pobratymczyni. Potem zwrócił się w stronę czarnej uczennicy, jeszcze kilka dni temu samotniczki. - Dziękuję za wskazanie ich kryjówki Borówkowa Łapo. Wrogi Wzroku, Wysoka Stopo, za chwilę pójdziecie poszukać reszty. Ja zajmę się tym kociakiem.
-Tylko spróbuj! - Zza krzaków wyskoczył Gawronie Skrzydło, a zaraz za nim Łąka. Stanęli obok Róży z wysuniętymi pazurami. Patrzyli zabójczym wzrokiem na klanowców. - Borówko nie zadawaj się z nimi. Idziemy do domu córeczko. Nie wiesz, do czego oni cię zmusili, ale wracasz do rodziny.
-Rodziny?! Klan jest moją rodziną ty zdrajco! - Syknęła Borówkowa Łapa, w jej oczach nie było ani krztyny żalu, tylko wrogość.
-Córeczko... - Z oczy Szylkrety zaczęły lecieć łzy, nie było w tym nic dziwnego, w końcu jej własny kociak, kotka, którą kochała całym sercem i której dała życie właśnie ją zdradziła.
Róża nic nie mówiła, patrzyła tylko na siostrę, wzrokiem prosząc ją o wyjaśnienie sytuacji i powrót do nich. Samotniczka była przerażona.
-Dobra, koniec tego gadania!
Amarantowy Pazur z gracją wyskoczył w powietrze i ku zaskoczeniu samotników, wylądował nie na Gawronim Skrzydle, czy Łące, a wprost na Róży. Zanim czarny kocur zdołał ją odepchnąć wojownik wgryzł się w ucho koteczki rozrywając je, a pazurami przeorał jej po pysku, o mały włos nie trafiając w oko.
W końcu dawny medyk odepchnął go, reszta kotów z Klanu Wiatru patrzyła po prostu na ich walkę, jakby byli pewni, że to ich pobratymiec wygra. Łąka szybko chwyciła Różę za kark i odwróciła się, postawiła ją na ziemię, osłaniając swoim ciałem i tym samym zasłaniając widok na walkę i poczynania innych kotów. Wściekłe syknięcia jednak nie ustawały.
-Już dobrze córeczko, masz rany, ale przeżyjesz. - Mówiła szybko szylkreta, liżąc rany Róży. Tempo jej mowy było tak szybkie, jak gdyby każda sekunda miała zaważyć o ich życiu. - Nie możesz tu być, biegnij tam. - Dyskretnie wskazała kierunek ogonem. - Jest tam stodoła, będziesz tam bezpieczna.
-Ale co z wami? - Pisnęła przez wywołane bólem łzy samotniczka. - Nie mogę was zostawić.
-Będziemy tuż za tobą. - Uspokoiła ją Łąka i po raz ostatni liznęła po jednej z ran. - Po prostu biegnij i nieważne co byś usłyszała, nie odwracaj się nawet na chwilę i nie zatrzymuj się. - Zamilkła na chwilę i z miłością oraz strachem w oczach spojrzała na córkę. - Kocham cię Różo.
-Też cię kocham. - Pisnęła samotniczka.
Matka popchnęła ją, koteczka odbiegła. Przebierała swoimi małymi łapkami tak szybko, jak tylko mogła. Z jej ran nadal leciała krew, a ucho okropnie ją piekło, jednak starała się to ignorować. W pewnym momencie między wściekłymi sykami i warkami usłyszała za sobą miauknięcie bólu. Jednak nie odwróciła się. Musiała zrobić to o co prosiła ją mama.
Cała zdyszana dotarła do farmy. Przed nią było podwórko, a na nim wielka, czerwona stodoła. Wbiegła na otoczony płotem teren, gdy spostrzegła psy. Zwierzęta ujadając głośno i wrogo ruszyły w jej stronę, jednak coś je zatrzymało. Łańcuch!
Mimo to Róża była przerażona obecnością psów oraz ich wielkimi kłami i pazurami, będącymi wielkości jej uszu. Nie mogła tu zostać! Odwróciła się i odbiegła w bok.
Po kolejnej długiej chwili biegu rozpostarł się przed nią pas czarnej jak smoła, twardej ziemi o ostrym i kłującym zapachu. Czy to była Droga Grzmotu, o której opowiadała jej matka? Już miała zawrócić, by oddalić się od tego śmierdzącego miejsca, kiedy spojrzała na drugą stronę. Były tam góry, a wszystko wyglądało spokojnie.
Postawiła na sczerniałej ziemi niepewny krok, już po chwili biegu znalazła się na drugiej stronie. Odgłosy walki ucichły, w końcu była już daleko od miejsca, gdzie po raz ostatni widziała rodziców. Postanowiła tu poczekać. Była głodna, a rany strasznie ją piekły.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro