Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia Róża wróciła tam, gdzie ostatnio widziała Żabią Łapę, chyba mu ufała, była przekonana, że on nie był jak reszta klanowców. Kotka czuła się już lepiej, jednak z jej głowy nie mogła wyjść nękająca ją myśl, że to ona może być odpowiedzialna za śmierć rodziców, Palmy, a może i siostry, w końcu od jej ucieczki się z nią nie widziała. Z rozmyślań wyrwał ją widok szarej sierści między drzewami. Nie była pewna, czy jest to jej nowy kolega, czy inny kot, więc otworzyła pysk, by lepiej wychwycić zapach przybysza. Poznała Żabią Łapę i podbiegła do niego.

-Witaj Żabia Łapo. - Powitała go, mierząc dokładnie wzrokiem. Kocur wydawał się być bardzo zdenerwowany. - Coś jest nie tak?

-Witaj Różo. - Mruknął uczeń, słysząc jego głos kotka nabrała przekonania, że coś złego się stało. - Mała koteczka Akacyjka zaginęła. Wszyscy się o nią martwią, zwłaszcza jej matka i starsze siostry. Najgorsze jest to, że ma tylko cztery księżyce, ktoś mógłby ją łatwo zabić, a do tego jakiś czas temu widzieliśmy jastrzębia. On mógł ją porwać!

-Oj, przykro mi z tego powodu. - Odparła zmartwiona zaginięciem koteczki samotniczka. - Lepiej wracaj i pomóż innym jej szukać. Jutro pogadamy. Do zobaczenia, Żabia Łapo.

-Do zobaczenia Różo! - Odparł uczeń i wszedł z powrotem między liczne zarośla i prawie już nagie drzewa.

Samotniczka wróciła w okolice wielkiego drzewa, przy którym spędziła ostatnią noc, słyszała wtedy huki sowy, a może i kilku. Położyła się, nie czuła się zbyt głodna i wolała nie ryzykować polowaniem, w końcu mogliby ją znaleźć, wiedziała dobrze, że nie wszystkie koty z klanów są tak miłe jak Żabia Łapa.

Myła swoją trochę już skołtunioną sierść, już prawie kończyła, kiedy w krzakach rozbiegł się szelest i lekko przestraszony pomruk. Samotniczka wczołgała się pod jeden z nadal mających sporo liści krzaków, by coś, co wywołało hałas jej nie znalazło. Po chwili widziała, jak zza niewielkich paproci wychodzi drobnej budowy słonecznoruda koteczka, której sierść pokrywały czarne plamy. Czyżby znalazła właśnie zaginione kocię z klanu Żabiej Łapy?

Chciała podejść do kociaka, jednak uświadomiła sobie, że gdzieś nieopodal mógł być patrol poszukujący klanowego kociaka. Róża pozostała więc w kryjówce, nie odzywając się i, aby nie szeleścić liśćmi krzaku prawie się nie poruszając.

Wtedy usłyszała okrzyk jastrzębia. Wyczołgała się z kryjówki tylko na tyle, by móc zobaczyć niebo. Nad bawiącym się jak gdyby nigdy nic kociakiem krążył ogromny, brązowy ptak o szerokich skrzydłach. Kotka chciała pomóc małej się schować, ale bała się, w końcu sama była bardzo niewielka, co gdyby jastrząb złapał ją?! Wtedy umarła by i ona i zapewne ta mała, niewinna, chociaż i naiwna koteczka. Samotniczka nadal stała w bezruchu, obserwując raz to koteczkę, raz ptaka. Widziała jak jastrząb zaczyna obniżać się z wysuniętymi szponami. To był czas na decyzję, ta tej koteczce umrzeć, czy zaryzykuje, że obie umrą, próbując ją ratować.

W pierwszym odruchu miała zamiar odwrócić się i uciec, ale wtedy jej głowę nawiedziły kolejne, przykre wspomnienia. Pamiętała żal matki, gdy Borówkowa Łapa ich zdradziła, wtedy jej matka straciła starszą ze swoich córek. Przypomniała sobie, jak jej rodzice chcieli ją bronić, gdy z jej winy zostali wykryci przez patrol kotów Klanu Wiatru. Jej rodzice ją kochali i nie chcieli, żeby ona umarła tamtego dnia, nie ważne gdzie trafili po śmierci, zapewne za nią tęsknili. Tak jak rodzice tej małej koteczki tęskniliby za nią, gdyby umarła. Niezwykle krótkie, choć wydające się trwać całe księżyce rozmyślania Róży dobiegły końca. Kotka musiała uratować tego malucha. 

Jednak jej kontemplacje okazały się być zbyt długie, jastrząb zatapiał szpony w słonecznorudej sierści, piszczącej teraz z bólu małej koteczki.

To był ostatni moment dla ratunek dla tej małej! Samotniczka wyskoczyła z pod krzaka i złapała grzbiet ptaka w ostatnim momencie przed jego odlotem. Przez dodatkowy ciężar ptak nie mógł wzlecieć wysoko, leciał, tak nisko, że w każdej chwili mógłby uderzyć o pień drzewa, czy niską gałąź. Ptaszysko już prawie dało radę zrzucić z grzbietu Różę, kiedy kotka w końcu dostała się do jego szyi, ugodziła go szybkim kęsem. Zabiła tego ptaka, którego bezwładne ciało spadało przez krótką chwilę z niedużej wysokości.

Róża upadła na zwłoki ptaka, poobijała się lekko, jednak nic jej nie było. Wtedy zdała sobie sprawę, że koteczka, którą uratowała została przygwożdżona martwym jastrzębiem.

Mimo tego, że nie miała dużo siły, ani masy mięśniowej, samotniczce udało się przeciągnąć ptaka i zdjąć go z poranionej, mocno osłabionej koteczki.

Róża trąciła małą nosem, by upewnić się, że kocię żyje.

-Hej malutka. - Szepnęła wprost do jej ucha łagodnym głosem. - Już dobrze, ten jastrząb nic ci nie zrobi. Musisz być teraz silna, zaraz opatrzę twoje rany, jeśli tylko znajdę jakieś zioła.

-Kim jesteś? - Spytała przestraszona koteczka. - Uratowałaś mnie? Dziękuję!

Jej głos był optymistyczny, lecz słaby.

-Nie ma o czym mówić. - Mruknęła do niej czarna, łaciata kotka. - Ja nazywam się Róża, ty jesteś Akacyjka, prawda?

Koteczka odparła na jej pytanie skinieniem głowy.

Na szczęście w okolicy rosły zioła odpowiednie na rany koteczki, chociaż było ich bardzo niewiele, było też tam kilka pajęczyn. Po zaaplikowaniu okładu z ziół i zrobieniu okładu z pajęczyn Róża pomogła koteczce wstać i podejść do martwego ptaka. Razem zasiadły do posiłku. 

Samotniczka miała przez chwilę zamiar odprowadzić kociaka do obozu, jednak coś ją zmartwiło - A co, jeśli klanowcy pomyślą, że ją porwałam i mnie zabiją? Postanowiła po prostu zabrać Akacyjkę do swojej kryjówki.

Gdy obie się najadły oddaliły się od sporych resztek jastrzębia i wczołgały się pod krzak, ten sam, gdzie wcześniej kryła się Róża.

-Idź spać malutka. - Poprosiła samotniczka, ucieszyło ją, że koteczka nie zadawała pytań o powrót do domu i posłusznie poszła spać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro