41. Nawet bliźniacy nie są identyczni

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Co jeśli to nie miasto nas ukształtowało,

a obawy o tym, co jest poza nim?"

Sharon Stone

Atmosfera zrobiła się gęsta, więc wszyscy postanowili wyjść. Nie wiem, dlaczego ja zostałam. Teraz jesteśmy tu w czwórkę, jak dwie szczęśliwe pary, które sprzątają po imprezie. Allison była pierwszą, która wyszła, wręcz jakby uciekła. Cóż, chyba zapomniała, że od własnego wstydu nie uda się uciec i będzie ją gonił, gdziekolwiek i kiedykolwiek będzie. Nie pobiegłam za nią, bo nie chciałam być tą, która w kółko kogoś ratuje. Nie chciałam być wiecznie wykorzystywana. Ashton miał chyba na ten temat inne zdanie, ponieważ za nią pobiegł. Byłam na nią zła, że się w to wmieszała. Nie chciałam być tego częścią, a może zwyczajnie nie chciałam być po jej stronie. Zawsze obieramy strony, a przynajmniej robimy to, jeśli jesteśmy ludźmi z własnym zdaniem, własną moralnością. Nie da się ich nie obierać, gdy sami wiemy kim jesteśmy i co bym zrobili. Właśnie dlatego tu zostałam. Zaoferowaliśmy z Luke'm, że posprzątamy, a oni będą mogli pogadać, ale April uparła się, że też chce sprzątać. Jack robi to w ciszy. Nie próbuje z nią nawiązać rozmowy, ale ona próbuje ze mną.

– Tak naprawdę się nie przedstawiłam, ale chyba obie wiemy, kim jesteśmy – próbuje się do mnie uśmiechnąć, ale widać, że wcale nie jest w humorze na uśmiechanie – Jestem April – wyciąga do mnie dłoń – Miło cię w końcu poznać. Dużo o tobie słyszałam.

– Sharon – ściskam jej dłoń – Ja to nawet byłam porównywana do ciebie – Jack często patrzy na mnie, jakby widział we mnie kogoś innego, no i to oczywiste, że widzi ją.

– Tak? – dziwi się – To ciekawe – bardziej wygląda na zaniepokojoną – Musisz mi opowiedzieć swoją i Luke'a historie, bo Jack nie umiał – szuka chyba sposobów na nie myślenie o tym, co on robi – Może, gdy posprzątamy ten bałagan usiądziemy, jak cywilizowani ludzie i napijemy się piwa.

– Dopiero miałaś problem, że mamy tu imprezę – stwierdza Jack.

– Mam gdzieś imprezę, tylko nie fakt, że do mnie nie przyjechałeś – jest tak stanowcza, że mogłabym się od niej uczyć – I jestem zła – mówi otwarcie, ale ze słyszalnym zmęczeniem w głosie – Jestem zła, że tu przyjechałam, a ty bawisz się z tą... – kręci głową, jakby nie mogła w to uwierzyć – Udało mi się osiągnąć wszystko, a raczej zamierzam to osiągnąć i realizuje każdy kolejny krok po kroku, a ty po prostu się poddajesz – to tak, jakby mówiła o Luke'u. Czyżby byli, aż tak podobni?

– Może nie jestem tak waleczny, jak ty, kurwa! – teraz to już, jakbym całkowicie słyszała Luke'a. My też tacy będziemy? To zrobi z nami odległość?

– Wszyscy w tym mieście potrafią walczyć w konkursie o najbardziej spieprzone życie. Gratuluję, wysuwasz się na prowadzenie – nie mogę słuchać jej zmęczonego głosu, który na dodatek jest przesiąknięty rozczarowaniem.

– Pierdol się – rzuca do mnie wściekły.

– A ty? Robisz to? – przerywa sprzątanie i prostuje się z resztkami dumy albo całą dumą, jaką ma w sobie ta dziewczyna i patrzy na swojego chłopaka.

Jack jest tak zaskoczony tym pytaniem, że milczy. Gapi się na nią i nie odpowiada. April wzrusza ramionami, będąc zbyt zmęczoną na walkę z nim.

– To może my wyjdziemy.. – odzywam się w końcu – Luke.. – zwracam się do niego, ale on cały czas gapi się na brata – Chodź, zostawmy ich samych.

– A możecie mnie też zabrać? Bo on chyba nie zamierza ze mną rozmawiać – nie wiem, jak ona się trzyma w tej sytuacji. Nie wygląda, jakby miała płakać, może nawet wygląda, jakby się tego spodziewała.

– Myślicie, że równowaga musi być zachowana i gdy jednej brat wychodzi na prostą to drugi wręcz odwrotnie? – Luke zadaje to pytanie, a ja jestem pewna, że gdyby mógł to odebrałby sobie każdą dobrą rzecz, aby oddać ją bratu.

Jesteśmy osobnymi jednostkami. Nie uszczęśliwimy innych siłą, oni muszą tego chcieć. Najlepszym przykładem jest chyba Luke i Jack. Jack został tutaj z nim, aby on mógł przeżyć swoje nastoletnie życie, aby ktoś o niego dbał, ale to wcale nie sprawiło, że Luke był szczęśliwy, jeśli teraz on odda to, co ma dobre na rzecz brata, to też nie zmieni życia jego brata. Może gdyby to były pieniądze byłoby inaczej, bo za nie można kupić różne rzeczy, ale żaden z nich ich nie ma, więc nie wierzę, że są w stanie poprzez oddanie własnego szczęścia dać je drugiemu.

– To nie twoja wina, Luke! – krzyczy April, bardziej wkurzona na niego, niż na Jacka.

– Chodź, idziemy – ciągnę Luke'a praktycznie za ramię – April możesz iść z nami, jeśli chcesz – oferuję. Mamie na pewno się to nie spodoba, ale co innego możemy zrobić?

– Ja wyjdę – oferuje Jack.

Chyba każdy ma w głowie pytanie, czy idzie do niej. Nikt go, jednak nie zadaje, a on wychodzi.

– Może chcesz coś zjeść? – pytam ją.

– W lodówce jest jedzenie? – dziwi się, jakby to się nie zdarzało – Takie prawdziwe?

– No – mówię – Mogę zrobić coś ciepłego i możemy napić się piwa – chyba tego potrzebowałabym najbardziej w tej sytuacji.

April kiwa głową i siada na kanapie, podciągając nogi pod brodę.

– April, czy myślisz, że związek na odległość jest możliwy? – Luke zadaje to pytanie w naprawdę niefortunnym momencie.

– A wygląda, jakby był? – parska śmiechem.

Luke obraca głowę w moim kierunku, jakby docierały do niego kolejne niewygodne fakty.

– Mission Beach jest przeklęte – stwierdza cicho – Sabotuje wszystko – czy gdybyśmy urodzili się w innym mieście nasze szanse na przetrwanie osobno byłby większe? To naprawdę głupia logika. Miałoby to sens, gdyby były bliżej.

– To moja wina – powtarza Luke – Przepraszam, April, że go tu zatrzymałem – zaraz wyrwie sobie wszystkie włosy z głowy, a papieros, którego pali spadnie na ziemię – Gdyby nie ja i moje pieprzone życie..

– Przestań! – wrzeszczę pierwsza – Ile razy jeszcze będziesz powtarzał te bzdury?!

– Jack nie jest nieszczęśliwy przez ciebie, jest nieszczęśliwy, bo myśli, że nie jest wystarczająco dobry dla dużego miasta. Stałoby się to wtedy, a dzieje teraz – odłożone w czasie, całkowicie zgadzam się z April – Kochacie się?

Patrzymy na siebie z Luke'm.

– Nawet nie wiem, czy jesteśmy razem – nie powinnam tego mówić. Całujemy się, sypiamy potajemnie w jednym łóżku, więc to chyba oczywiste.  W książkach trzeba to skwitować pytaniem, a ja chyba przykułam do tego zbyt dużą wagę.

Luke parska zduszonym śmiechem.

– Co do kurwy nędzy, Sharon? – jest wściekły – A co niby robimy? Czy ty jesteś poważna? Mam poprosić cię o chodzenie? Myślałem, że przy Allison wyraziłem się dosłownie jasno – powiedział, czym nie jesteśmy, a nie czym jesteśmy.

– Mama inne obawy, niż ty. To mój pierwszy związek.. – wyduszam z siebie.

– Skarbie, jesteśmy razem – podchodzi do mnie w kuchni. Moja twarz jakimś cudem znajduje się w jego dłoniach – Jedliśmy razem surową rybę, naprawdę myślisz, że to nic takiego?

– Jesteście uroczy – komentuje dziewczyna jego brata, a może była dziewczyna.

– Żartuję z tą rybą – szepcze do mojego ucha – Ale jesteśmy razem i mnie też to do cholery przeraża, ale to mnie uszczęśliwia.

Ściskam jego koszulkę w dłoniach, rozładowując tak emocje. Prosiłam go, żeby próbował rzeczy, które go uszczęśliwiają, a może po prostu po nie sięgał, no i proszę jestem jedną z nich. Całuję go pierwsza, a moje serce bije, jak oszalałe. Ta głupia rozmowa uszczęśliwiła mnie bardziej, niż myślałam.

– Przypominacie mi mnie i Jacka – to nie jest komplement, to bardzo przerażająca rzecz, która może stać się naszym drugim piętnem.

– Nie jesteśmy, aż tak podobni z Jackiem. W końcu tylko jeden z nas jest bękartem, co nie? – jeśli to ma uratować naszą przyszłość, to mogę śmiać się nawet z tak nieśmiesznego żartu.

Oni od lat szukają, jak najwięcej podobieństw w drugim, aby być, jak najbliżej, a teraz okazuje się, że to różnice są im potrzebne, aby uratować własne związki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro