46 Robię bo robię

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

" Nie możesz wierzyć,

że ktoś będzie cię kochał w nieskończoność,

nie możesz żyć czyjąś miłością"

Lucas

April nas nie wyrzuciła, ale nie pojawiła się też w mieszkaniu. Powiedziała, że gdy będziemy gotowi to mamy jej dać znać, a ona do tego czasu prześpi się u przyjaciółki. Właśnie pakujemy swoje manatki, a przynajmniej ja i Sharon. Jack wchodzi do pokoju, aby zabrać mnie na rozmowę. Prowadzi mnie, aż przed budynek, w którym mieszka chyba już jego była dziewczyna.

– Słuchaj, Luke – brzmi poważnie – Wiem, że powiedziałem, że muszę się ogarnąć w Mission Beach i że tak ustaliłem z April. Pewnie to, co powiem to uznasz, że zostawiam was oboje – Chcę tu zostać. Znaleźć prace, wynająć pokój.

– Dlaczego, Jack?

Wzrusza ramionami. Nie wiem, czy rzeczywiście nie ma odpowiedzi, czy nie chce nią się ze mną podzielić. Zasługuję na odpowiedź, a przynajmniej tak mi się wydaje.

– Bo nie dam jej tej satysfakcji, że wszystko, co dobre w moim życiu zależy od niej. Znajdę pracę, oszczędzę, pójdę na te cholerne studia, ale będzie to moja zasługa, a nie kogoś kto myśli, że wszystko, co dobre pochodzi od niej – wyrzuca z siebie wściekły.

– Ona cię kocha, kurwa – bo to jest rzecz, co do której nie mam wątpliwości.

– Też ją kocham – jakoś tego nie okazuje – Ale nie mogę jej dać tego, co chce.

Zostanie tutaj samemu, może całkowicie go pogrążyć. Mnie by pogrążyło, gdybym nie miał, chociażby jednej przyjaznej twarzy. Jack nie ma przyjaciół, a nawet jeśli uważał Allison za swoją przyjaciółkę to chyba już od tego odszedł. Zmienia zdanie tak szybko, bo właściwie nie wie, czego chce. Naszym wspólnym problemem jest to, że mamy obok siebie kobiety, które nas kochają i chcą dla nas, jak najlepiej, ale my nie wiemy, co z tym zrobić, a on już nie wie, gdzie uciekać. Powinienem powiedzieć, że zostanę z nim i mu pomogę, tak jak on został ze mną i mi pomógł, ale jeśli nie skończę szkoły to będę w gorszej sytuacji, niż on teraz. Sam nie będę wiedział, co ze sobą zrobić. Jack się mną opiekował i teraz ja powinienem zaopiekować się nim, ale.. wiem, że nie powinno być żadnego ‚ale', ale jest, bo jesteśmy w dziwnym miejscu, jeśli chodzi o nasza relację. Nauczyłem się walczyć o siebie, a przynajmniej chociaż trochę to robić, gdybym nie widział swojej przyszłości bez zawahania zgodziłbym się z nim i nie miał potrzeby wracać do Mission Beach.

Czy możemy żyć na dwóch końcach kraju i być lepszymi braćmi dla siebie, czy będziemy wtedy tylko lepszymi ludźmi i to nie dla siebie, a dla świata? Rodzina to zawsze najtrudniejszy dylemat w moim życiu. Podejmowanie decyzji w zgodzie ze sobą, często wiążę się z niezgadzaniem z kimś innym, nawet kimś bardzo ci bliskim. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć motywów mamy, ani czemu mnie tak traktowała. Nie wiem, jak można być takim człowiekiem, ale może po prostu musiała to robić dla siebie, bo tak czuła. Zraniła tonę osób, pozbawiła mnie normalnego życia, ale co jeśli żyje w zgodzie ze sobą? To by była najbardziej absurdalna zgoda z samą sobą, patrząc ile żyć rozpierdoliła swoimi decyzjami.

– Naprawdę chcesz tu zostać? – stale zmienia zdania. Przypomina to mnie, co do Sharon, ale nie wiem, jak mu pomóc. Przy Sharon pomaga mi to, że nie tylko ona widzi, że mogę być kimś lepszym – To znaczy.. – nie jestem dobry w słowa – Możesz zrobić cokolwiek chcesz – staram się nie robić z tego poważnej rozmowy. Może dlatego odpalam papierosa albo pomimo tego.

Jack przewraca oczami.

– Jasne – zabiera mi paczkę, aby odpalić jednego.

– Nie mogę tu z tobą zostać – i to jedna z tych bardzo dojrzałych decyzji. To jeden z tych momentów, gdy zawalczę o siebie, żeby potem móc mu pomóc w walce o niego.

– Wiem – ściska moje ramię – Może to nawet dobrze, bo do czasu, aż przyjedziesz się ogarnę i będziemy mieli, gdzie mieszkać – chce w to wierzyć i ja też tego chcę.

– A teraz? Gdzie będziesz mieszkał teraz, Jack? Co z April? – nie wiem, na ile to przemyślał – Mogę pożyczyć pieniądze od Sharon, aby ci pomóc. Masz w ogóle pieniądze? – może nie powinienem mówić, że pożyczę od Sharon. Wolałbym tego nie robić.

– Szukałem już pokoju. Nie chcą dużo, jest daleko i nie jest to chyba ciekawa lokalizacja, ale każdy jakoś zaczyna, co nie? – czuję się winny, z każdym dniem, co raz bardziej.

– A co z April? – ona chce od niego tego, co chce Sharon, a może nawet mniej, bo ona tylko chce, żeby on ją kochał i ją szanował. Nie wymaga od niego, żeby był człowiekiem sukcesu. Nie chodzi o to, że Sharon tego wymaga.

– Wiem, że mi nie uwierzysz – zaciąga się papierosem – Chciałbym, żeby kiedyś została moją żoną – cóż, zdecydowanie mu nie wierzę i w ogóle nie rozumiem jego sposobu myślenia.

To chore, że tak bardzo nie potrafi z nią być, a tak bardzo tego pragnie. Jeszcze bardziej chore jest to, że zachowuję się, jakby to było dla mnie niepojęte, a kilka miesięcy temu byłem dokładnie taki sam.

– Myślisz, że nie znajdzie sobie kogoś innego? – nie chcę użyć słowa „lepszego", nie jesteśmy od tego, żeby nawzajem wbijać się w ziemię. Poza tym w tej chwili wydaje mi się, że najważniejsza jest w nas walka i chęć zmiany, a za jakiś czas będziemy oceniać efekty.

– To ona w kółko powtarza, jak bardzo mnie kocha, więc czemu by miała szukać? – mówi tak pewnie, że całkowicie rozumiem teraz czemu im nie wychodzi. Oboje żyją w przeświadczeniu, że miłość jest odpowiedzią na wszystko, że ona nie znika, że nawet nie trzeba jej pielęgnować, że trzeba przy niej trwać. Czy nasi rodzice nie nauczyli go niczego?

Nie udzielam ludziom rad, nie jestem do tego odpowiednią osobą, ale tym razem to zrobię.

– Każdy chce się czuć kochany – coś o tym wiem – Więc to kurewsko głupie, że myślisz, że nie weźmie od kogoś miłości, jeśli będzie chciał jej ją dać. Patrząc na to, jak ty ją traktujesz.

– Nie zrobiłaby tego – i mów tu do zarozumialca. Może są z April zbyt podobni, żyjący w swoich absurdalnych przekonaniach – Albo ja albo nikt – nie wiem, czy wierzenie w takie wyznania nie jest naiwne. W szczególności, jeśli nic się nie robi, aby być wartym swojego własnego życia, to co dopiero, aby ktoś poświęcił ci swoje. Wszyscy chorujemy na to, że chcemy zabrać komuś coś dobrego, zamiast się tego od niego nauczyć. Myślę, że to nie problem tylko nasz, chłopców z Mission Beach, a także wszystkich ludzi, którzy myślą, że cudze jest lepsze, niż własne. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro