The biggest true

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

" Niektóre wybuchy zbliżają do siebie ludzi, sprawiając zarazem, że zaczynają rozumieć, że zasługują na coś lepszego"

Lucas

*moi drodzy najpierw poprzedni, koniecznie!

Nie poszedłem do Sharon w nocy.

Nie zadzwoniłem, nie napisałem, a ona, chyba zrozumiała, że potrzebuje czasu. Jestem zdziwiony jak łatwo poszło mi odsunięcie jej od siebie. Dlatego gdy następnego dnia, obudziło mnie pukanie do drzwi, byłem wściekły, nie chciałem jej jeszcze widzieć. To nie jej wina, a moja, bo wszystko jest moją winą, ale nie chciałem przy okazji jej także zniszczyć życia i rodziny.

Ale to mógłby być mój zawód, niszczenie pieprzonych rodzin. Odpalam papierosa i zarzucam na siebie jakieś spodnie.

Otwieram drzwi, ale nie ma w nich Sharon, a jest jej ojciec.

- Dzień dobry  - odzywam się pierwszy, a on be zaproszenia, po prostu wchodzi do mieszkania.

- Przyszedłem cię przeprosić - co tutaj się dzieje?

- Słucham? - zabiera mi papierosa i sam się nim zaciąga.

- Nie paliłem od lat - posyła mi słaby uśmiech.

- Co pan tutaj robi? Chce pan mnie uderzyć? Proszę bardzo - zostawiam mu papierosa i sięgam do stolika po kolejnego.

- Moja córka się dzięki tobie uśmiechała. Musiałem być naiwny, żeby myśleć, ze nic się między wami nie wydarzy. Spędzaliście ze sobą cały swój wolny czas. Zajmowałeś się Camem.. - nie rozumiem.

- Sharon mogła wybrać gorzej - oboje się uśmiechamy.

- Nie jesteś śmieciem, Luke, nigdy tak o tobie nie myślałem i cholera masz dalej tą prace, świetnie się spisywałeś - uśmiecham się, nie mogę nic na to poradzić.

- Przepraszam za wczoraj i nie chciałem, żebyś tak się poczuł  - czuję się dziwnie, nikt nigdy mnie za nic nie przeprosił, a na pewno nie rodzice, od, których tego potrzebowałem.

- Ja też przepraszam, powinniśmy panu powiedzieć - kiwa głową.

- Masz racje, ale mam nadzieję, że nie będziecie mieć przed nami więcej tajemnic - nie powiem mu, że sypiam w jego domu z jego córką, czy, że sama była ze mną w Sydney, to zostawiamy w przeszłości.

- Luke, ale proszę cię o jedno - zaczyna się robić ciekawie.

- Jesteś jej pierwszym w wielu razach, męskim przyjacielem, chłopakiem, powiernikiem sekretów i daj jej możliwość, żeby przeżyła coś więcej. Wiem, że wyjeżdżasz i, co chcesz, żeby za tobą tęskniła? Oboje wiemy, że nie będziesz tu przyjeżdżał.  - kurwa chyba wszyscy mnie rozpracowali.

- Załatw to jakoś tak, żebyście oboje mogli być szczęśliwi.

- Dziękuje panu, pan nawet nie wie ile to dla mnie znaczy - on się uśmiecha.

- Ojciec mojej żony, nie lubił mnie, nieźle musiałem sobie zapracować na to, żeby zaczął w ogóle ze mną rozmawiać, może dlatego dałem ci takie duże pole manewru - odwzajemniam uśmiech.

- Uszczęśliwiasz ją - to dziwne słyszeć, to z ust czyjegoś ojca.

- Jesteś dobrym dzieciakiem i mam nadzieję, że Mission Beach cię nie pokonało - ja też mam taką nadzieję.

Gdy ojciec Sharon wychodzi, wchodzi Jack.

- Co to było?

- Męska pogawędka - oboje opadamy na kanapę i pijemy piwo.

- Musimy porozmawiać - czy to mój pechowy dzień?

- Wyjeżdżam do Sydney - podnoszę się z kanapy w mgnieniu oka.

- Co to kurwa znaczy? - jestem wściekły.

- Jak to wyjeżdżasz, a nie wyjeżdżamy? - nie zostanę tu dłużej niż to koniecznie.

- Skończysz tu szkołę, Luke - kiwam przecząco głową, zostały dwa miesiące, nie muszę już tu być.

- Dlaczego mnie tu zostawiasz, co? Jednak April jest ważniejsza od brata? - Jack wstaje i łapie mnie za ramiona.

- Uspokój się do cholery - wyrywam się mu i odpalam kolejnego papierosa.

- Będę opłacał to mieszkanie, jeśli sam poradzisz sobie z jedzeniem i innymi rzeczami.

- Słyszysz siebie? Mam pracować tutaj jeszcze dwa miesiące, po to, żeby potem tam przyjechać? A czym tam pojadę? Samochodem Scarlett? W piątkę mamy jechać tym pieprzonym gównem?

- Luke.

- Nie, Jack! Jedziemy razem, nie zostanę tu, marzyłem o tym pieprzonym wyjeździe! - marzyłem o Sharon.

- A co z Sharon? - wzruszam ramionami.

- Wymyślę, coś - Jack znowu do mnie podchodzi.

- Zostań, zostań dwa miesiące, zostań na wakacje. Spędź z nią czas, bo na odległość nie będzie tak łatwo - wybucham niekontrolowanym śmiechem.

- Nie będzie żadnego na odległość, kurwa - Jack robi wielkie oczy.

- Nie kochasz jej? - śmieje się jeszcze głośniej.

- Oczywiście, że jej kurwa nie kocham! Może pokazała mi inne życie, może mi coś dała, ale nie jest warta połączenia z Mission Beach! - jestem wkurwiony na wyjazd, na to, że ona tu zostaje i zaczynam się zastanawiać, co jest prawdą, a co nie.

- Nie rób tego, nie niszcz tego, co dobre - wyciągam kolejną butelkę piwa, ale zamiast ją wypić roztrzaskuję ją na podłodze.

- Raz w całym moim pieprzonym życiu znalazłem coś dobrego, kogoś kto widział prawdziwego mnie, kogoś kto miał w dupie moją rodzinę, ale to nie ma szansy przetrwać, dlaczego? Bo jestem pieprzonym Lukiem Hemmingsem! Bękartem, nie chcianym dzieckiem, nienawidzonym przez rodziców!

- Czasem trzeba sobie samemu stworzyć rodzinę, Luke - tym razem wypijam kolejną butelkę piwa.

- Nie chce tworzyć rodziny! Chce, żeby wszystko było tak jak za nim się wydało! Chce wiedzieć, że znaczę coś dla rodziców, żeby wiedzieć, że mogę znaczyć coś dla innych. Skoro oni mnie nie kochali, to jak ktoś inny ma nas pokochać?

- Nie miałem pojęcia, że to aż tak w tobie siedzi - mówi mój brat, uważnie mi się przyglądając.

- Muszę puścić ją wolno, ona zasługuje na coś lepszego.

- Ale ona chce ciebie, Luke! Nie rób z siebie męczennika! - Jack rzadko krzyczy, ale teraz to robi.

- Ona zasługuje na coś lepszego! - drzwi się otwierają i wiem, kto w nich stoi.

- Ale chce ciebie idioto! Ciebie, całego ciebie! - nie uśmiecham się. Nie potrafię.

- Wyjeżdżam - to jedyne, co przychodzi mi na myśl.

- Co? - od razu widzę łzy w jej oczach. To ja jej to zrobiłem.

- Rozmawiałam z tatą, myślałam - Jack zostawia nas samych, a ja podchodzę do mojej dziewczyny i ją obejmuję. Pewnie po raz ostatni albo blisko ostatniego razu.

- Nie mogę tu zostać, Jack wyjeżdża, on został tu ze mną, ja wyjeżdżam z nim - ścieram kciukiem jej łzy, które ja wywołałem. Obiecałem sobie, że więcej tego nie zrobię, a jednak znowu przeze mnie płacze.

- Nie możesz! - uderza mnie w klatkę piersiową.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro