10. Zazdrośnicy.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hej hej!
Szykuje się nam dzisiaj romantyczna randeczka!
Kolejny rozdział w następnym tygodniu.

Wasza PISANrKA

***
— Co to jest?

— Kurczak.

— To widzę. — Susan odpowiedziała niepewnym głosem. — Sama go zrobiłaś? — zapytała podejrzliwie.

— Tak. Dla ciebie i Jamesa, żebyście też mogli zrobić sobie romantyczną kolację.

Stałam po jednej stronie mojego kuchennego blatu, a Susan po drugiej, patrząc dużymi oczami na naczynie żaroodporne i złocistego kurczaka w nim, będącego pomiędzy nami.

— W podzięce za poruszenie w tobie boskiej Afrodyty, ofiarujesz mi zatrucie pokarmowe — oznajmiła przestraszona. — Jesteś świetną przyjaciółką — dodała z udawanym wzruszeniem.

— Susan — jęknęłam przez śmiech. — Zrobiłam dokładnie tak jak jest napisane w tej książce. — Wskazałam na moją nową lekturę pod tytułem: " Gotowanie z babcią Merry jest proste". — I z nią to naprawdę jest łatwe.

Zachęcałam szczerząc się.

— A o sprzątaniu tam nic nie było? Zrobiłaś koszmarny bałagan. Gorszy niż Kate, kiedy się bawi. Ściągaj fartuch, kuro domowa, teraz czas by być piękną — dodała zadowolona.

— Ale spróbujesz mojego kurczaka? — zapytałam z nadzieją w głosie.

Gdy twarz Susan nie zmieniła wyrazu, wydęłam usta w smutną podkówkę.

— O nie... — zaczęła grozić mi palcem. — Nie rób tej miny.

— Susan, pierwszy raz ugotowałam coś z czego jestem naprawdę dumna. — Prawie skomlałam.

— Czyli wcześniej świadomie nas trułaś? — zażartowała głośniej. — Dobra, wezmę tego kurczaka. Może James mi kiedyś wybaczy.

Głośny śmiech blondynki unosił się nawet, gdy przekroczyła próg mojej sypialni razem z tajemniczą walizką.

— Umyłaś włosy? — krzyknęła.

— Tak. Biegałam wcześniej — odpowiedziałam próbując posprzątać z grubsza bałagan po lekcji gotowania.

Wszystko wrzuciłam do zlewu, a resztę produktów po odstawiałam na swoje miejsca.

— Biegała przed randką — krzyknęła z niedowierzaniem. — Ale cię roznosi energia. Chodź tutaj.

—Idę. — Zdjęłam fartuch i poszłam do kobiety.

— A jak zniosła to Amanda? — zapytała Susan pochłonięta rozstawianiem swoich kosmetyków na mojej ubogiej toaletce.

Jej zestaw do makijażu składał się w dwóch sporych kuferków uzupełnionych po brzegi pędzlami, kredkami, przyrządami do włosów i paletkami w odcieniach pawich piór. Było tam wszystko - co zdaniem Susan przemieni mnie w nadludzką piękność, która zwali z nóg każdego, a w szczególności Elijaha, z którym byłam umówiona dzisiejszego wieczoru. W porównaniu do mojej toaletki, na której stał skromny organizator z kilkoma pędzlami, jednym tuszem do rzęs, podkładem i paletką cieni z niezadrogich firm, jej zestaw do makijażu robił wrażenie na nie jednej kobiecie, a także na mnie - nie przepadającej za zbyt nadmiernym ingerowaniem we własną urodę.

Wkroczyłam do świata piękna.

— Powiedziała, że pójdziemy za tydzień — odpowiedziałam nawiązując do zaproszenia sąsiadki Amandy do spędzenia sobotniego wieczoru w klubie.

— Nie o to chodzi. Jak skomentowała to, że idziesz na randkę? — Twarz Susan rozpromieniała na słowo "randka", a jej radość dało wyczuć się w głosie.

— Tak samo jak ty. — Zaśmiałam się delikatnie widząc wypięty język blondynki w moim kierunku.

— Wskakuj na krzesło. Mamy coraz mniej czasu.

Spojrzała na zegarek i z przerażeniem w oczach stwierdziła, że zostały nam tylko trzy godziny do ósmej wieczorem, do mojej pierwszej od dawna randki.

— Czyżbyś ją polubiła? — zapytałam.

Gdy tylko usiadłam przed lustrem, moje odbicie zasłoniły mi piersi Susan. Kobieta nie szczędząc uśmiechu usiadła na mnie okrakiem i przypatrywała się mojej twarzy. Co nieraz wykrzywiała usta w gęście niezadowolenia.

— Jeszcze zostało mi trochę rozsądku. Odkąd przystawiała się do Ericka w "Diamond" niech nie liczy na moją przyjaźń. Prędzej potrąciła bym jej tego włochatego pieska niż się o nią martwiła — zażartowała blondynka.

— To znaczy, że nie pójdziesz z nami za tydzień do klubu?

— Wiesz, że cię kocham, ale nie zniosłabym widoku tej lisicy podrywającej innych żonatych mężczyzn. — Wykrzywiła usta w gęście niezadowolenia. — Kiedy ostatnio regulowałaś brwi? — zapytała, a jej głęboki dekolt wręcz skakał przede mną powodując również i mój śmiech. — To będzie trudna robota.

Skomentowała i biorąc pierwsze przyrządy zaczęła mnie upiękrzać. Zeszła z moich ud i teraz ze skupieniem oddała się swojej pasji, co nieraz wydając proste komendy: zamknij oczy, otwórz, patrz do góry...

Susan miała wiele telentów, jednym z nim była kosmetologia, a rola fryzjera przylgnęła do niej kiedy na studiach dorabiała czesząc i malując innych studentów na ważne okazję. Nie miała tak zamożnych rodziców, żeby pozwolić sobie na studencką rozpustę, więc chwytała się każdej pracy, a przez jej zapał i energię nie miała z tym problemu.

Pamiętam jak jednego dnia sama ścięłam swoje włosy w krótką fryzurę. Ja - jedyna córka, oczko w głowie szanowanych lekarzy, przykładna uczennica postanowiła zbuntować się przeciwko życiu idealnej studentki. Krótkie włosy były moją pierwszą zmianą, przez którą szybko przyległa do mnie łatka nieposłusznej. Zafascynowana innym, łatwiejszym życiem, nierozumiejąca definicji śmierci straciłam rok studiów, albo czegoś więcej. Matka na początku próbowała prowadzić mnie do fryzjerów prosząc, a raczej błagając by zrobili ze mnie tą samą Laylę, lecz po pewnym czasie przestała widząc, że była za słaba, żeby zrozumieć zagubioną dziewczynę. Pamiętam dzień, w którym to Susan dobrała się do mojej głowy. W tamtym momencie wydawało mi się to głupie, jak zmienienie fryzury może zmienić życie, lecz z perspektywy czasu jestem wdzięczna za to, że blondynka zakazała mi chodzić w męskiej fryzurze. Doczepiane włosy do ramion, ku mojemu zdziwieniu sprawiły prawdziwe cuda.

Od tamtej pory Susan nie pozwala ściąć mi włosów dłużej niż zalecane pięć centymetrów rozdwojonych końcówek, bojąc się powrotu niedobrej Layli. Ja sama tego nie chcę.

— Co robimy z włosami? Zostawiamy rozpuszczone czy spinamy? — zadała pytanie kontynuując skupiona makijaż.

I choć widziałam ją złą, smutną i zatroskaną, to nigdy nie dała odczuć komuś swojego cierpienia. Zawsze taka była, skupiona, energiczna i poprawna w każdym aspekcie.

— Może kucyk? — odpowiedziałam pytaniem, czując się najpewniej w spiętych włosach, nie plątających się dookoła mnie.

— Dobrze, ale w mojej wersji — dodała widząc moje włosy upięte każdego dnia w koński ogon.

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.

— Kate jest z twoimi rodzicami? — zapytałam zaciekawiona.

— Z Jamesem — odparła szczęśliwa. — Ostatnio stara się jej poświęcać więcej czasu. Wyręcza mnie w wielu obowiązkach.

Dziewczyna usiadła na moich kolanach i na chwilę przerwała swoje dzieło, oddając się rozmyśleniom.

— To chyba dobrze, stara się być idealnym tatusiem — dodałam by temat nie odpłynął w zapomnienie.

— Myślę, że się boi. — Susan wstała i wzięła do ręki gruby pędzel. — Zrób rybkę. — Wciągnęłam usta według jej polecenia, a ta przejechała moją twarz bronzerem. — Wiesz, ojciec Jamesa zostawił go z mamą gdy miał dziesięć lat, a on to mocno przeżył. Teraz stara się nie popełnić żadnego błędu, żeby nie być podobnym do swojego "taty". — Wzięła w cudzysłów ostatnie słowo. — Nie chcę, żeby czuł się z tym źle. Rozumiesz?

Pokiwałam twierdząco głową.

— Jest idealnym ojcem dla Kate. To jego księżniczka, oczko w głowie — mówiąc uśmiechała się coraz szerzej, a ja... wspominałam. — Dba o nią, o nas. A w łóżku jest nieziemsko. Nie chcę, żeby coś się zepsuło.

Radości w głosie Susan nie dało się ukryć. Tak brzmiała prawdziwie szczęśliwa kobieta.

— James jest mądrym i odpowiedzialnym mężczyzną, z pewnością nigdy nie popełni takiego błędu — zapewniałam blondynkę.

— Skończmy o mnie — zaproponowała. — Posprzątać ci w mieszkaniu czy on zabiera cię do siebie? — podniosła sugestywnie brwi.

— Susan... To jasne, że na pierwszej randce nie wskoczę mu do łóżka — dodałam stanowczym głosem.

— Przecież to nic złego — zachichotałyśmy nie czując przy sobie żadnych blokad.

— Brakuje mi sexu — wyznałam. — Ale muszę sobie odmówić. Co on sobie o mnie pomyśli.

— Czyli traktujesz to na poważnie? A niech mnie. Layla Hemings chcę się zakochać — niemal krzyknęła, oznajmiając całemu światu moje zamierzenia.

— Nie krzycz, bo dostanę kolejną łatkę od sąsiadów. Tym razem za zakłócanie spokoju — sprowadziłam kobietę do porządku. — Jeśli chodzi o Elijaha, nie liczę na wiele, ale nawet jeśli się nam nie uda, będę widywała go jeszcze przez długi czas rehabilitacji Matthew. Wolałabym móc spojrzeć mu w oczy.

— Czemu zakładasz, że coś się nie uda? Jesteś mądra i piękna, a jemu też niczego nie brakuje. Dla mnie wszystko jest proste.

— Dawno nie byłam na randce. Nawet nie pamiętam co powinnam mówić, a czego nie.

Żaląc się na głos, słowa nabrały podwójnej mocy, a ja stresowałam się teraz jeszcze bardziej.

— Fakt, od rozstania z Erickiem minęły wieki. — Nie pomagasz Susan. — Ale spokojnie. Myślę, że zdążył poznać twoją nudną stronę lekarza. Teraz może być tylko lepiej.

Szczery uśmiech nie schodził z twarzy kobiety nawet przez chwilę. Susan usiadła po raz kolejny okrakiem na moich nogach prezentując piękne, błyszczące oczy.

— Makijaż jest gotowy, piękna. Zostały włosy — dodała wyczuwając dodatkową energię z moich słów.

Dziewczyna zeszła ze mnie i kazała mi obrócić się, tak żebym nie widziała jej dzieła zanim nie zrobi swojej fryzury. Czesała, ciągała, lokowała moje włosy na wiele różnych sposobów, a ja zastanawiałam się czy zdążę na umówioną godzinę.

— Już wiesz w co się ubrać? — zadała pytanie odwracając moją uwagę od bolesnych pociągnięć włosów. — Wybacz.

— Myślałam o bluzce, którą kupiłam z tobą na naszych zakupach z...

— O nie. — Urocza kobietka przerwała mi stanowczym głosem, szarpiąc odruchowo kosmyk włosów. — Zaprosił cię do St. Antonio, to nie byle jaka knajpka, tylko elegancka restauracja. Wykluczone, nie pójdziesz w żadnych spodniach.

— A... — zaczęłam bezskutecznie.

— Przeczuwałam, że będziesz wymigiwała się od sukienki. Ja ciebie ubiorę — dodała głosem nie znoszącym sprzeciwu i zaczęła mruczyć coś pod nosem udając, że nie słyszy moich skarg.

Susan...

Piętnaście minut później, w pełnym makijażu i polokowanymi włosami spiętymi w wysokiego tym razem kucyka, z wypuszczonymi kosmykami na czoło, stałam przed blondynką z nieprzekonaną miną.

Z każdym przeczącym machnięciem mojej głowy, uśmiech Susan poszerzał się do ogromnych rozmiarów, zerkając raz na mnie, raz na kreację w jej dłoniach.

— Nie jestem przekonana. Jest zbyt elegancka. — Próbowałam namówić Susan do zmiany sukienki, którą przytargała razem ze sobą.

— Ta jest idealna. Straci głowę na twój widok.

— Susan... Odsłania zbyt wiele. Mamy jesień.

— Będziesz miała płaszcz. Nie wymiguj się. — Wręczyła mi suknię i popchnęła w kierunku łazienki bym mogła się przebrać. — No dalej.

Klasnęła w dłonie ciesząc się jak Kate.

Nie znając innych wymówek nałożyłam na siebie wieczorową kreację Susan. Patrząc w łazienkowe lustro, zdziwiłam się widząc dziewczynę po drugiej stronie. Blondynka naprawdę jest czarodziejką. Uśmiechnęłam się do siebie, podziwiając to jak wyglądałam, podobał mi się efekt końcowy. Jeszcze chwila i zapomniała bym o całym stresie związanym z randką, lecz moja długa przerwa od mężczyzn nie była łatwym punktem do przeskoczenia. Layla. Zmrużyłam brwi. Dasz radę. Dopingowałam siebie nadal patrząc bezwstydnie w lustro. Wzięłam głęboki oddech, wyprostowałam ramiona i pewnym krokiem wyszłam do Susan.

Dziewczyna patrzyła na mnie z podziwem widocznym w jej zwierciadłach.

— A niech mnie. Naprawdę mam talent — rzuciła ożywiona i podniosła z łóżka, przyszykowane wcześniej szpilki wręczając mi bez jakichkolwiek wytłumaczeń.

— Jeśli skręcę sobie kostkę — zaczęłam mówić, zakładając wysokie buty — to będziesz musiała znosić moje marudzenie, dzień w dzień.

— Z wielką przyjemnością. — Patrzyła jak wstaję. — Zrób kilka kroków. — Odetchnęła głośniej widząc mnie na prostych nogach. — Jak dobrze, że mamy ten sam numer obuwia.

Za jej radą zaczęłam stawiać coraz pewniejsze kroki próbując rozchodzić niewygodne szpilki.

— A tak z ciekawości, miałaś jakiś plan na wypadek, gdyby buty były nieodpowiednie?

— Znasz mnie przecież. Poszłabym nawet do Amandy, żebyś tylko nie wyszła na pierwszą randkę w niestosownych butach. Domyślam się, że w szafie masz te modne w zeszłym sezonie buty na kwadratowej podeszwie i bordowe, klasyczne szpilki, a twoją jedyna sukienką jest ta mała czarna, w której byłaś dawno, dawno temu na imprezie dla lekarzy. Zapomniałam wspomnieć o całym stosie babcinych balerinek, na które nie spojrzy żaden mężczyzna, zwłaszcza kiedy zakładasz je do klubu. — Kobieta odpowiedziała żartem.

— Jestem...

— Milcz. — Susan złapała się teatralnie za serce. — Czuję ból w klatce piersiowej, kiedy patrzę na twoją szafę pełną wygodnych ubrań.

Zaśmiałam się na uwagę blondynki, która nieprzestawała kręcić się wokół toaletki.

— Dawno nie miałam na sobie szpilek.

— Sukienki chyba też. Ale muszę ci powiedzieć, że wyglądasz zjawiskowo. Brakuje tylko tego — wskazała na naszyjnik moich rodziców. — Obróć się to pomogę ci go założyć.

Zrobiłam tak jak kazała i już po chwili byłam gotowa do wyjścia.

— To co z tym bałaganem?

***
Elijah zagarnął mnie swoim ramieniem i zaprowadził do stolika. W tej chwili wydawało mi się, że gdyby nie jego dłoń delikatnie obejmująca mnie w pasie, upadłabym przez drżące kolana i za wysokie buty. Zbliżając się do pierwszego wolnego stolika czułam nadchodzącą ulgę, choć tak naprawdę przede mną dopiero zaczynał się długi wieczór. Elijah szarmancko odsunął mi krzesło, tak żebym mogła wygodnie usiąść. Gdy sam zasiadł po drugiej stronie, odebrał karty menu od kelnera stojącego nad nami, i jedną wręczył do moich rąk.

— Masz na coś ochotę? — zapytał wpatrując się w drobny druczek francuskich nazw.

Tak.

— Zdam się na ciebie — odpowiedziałam wymijająco będąc wielbicielką chińskiej kuchni.

Choć podobała mi się Francja, ich jedzenie nadal nie porwało mojego serca.

— Poprosimy dwa razy foie gras — zaczął mówić do kelnera poważnym tonem. — Mam nadzieję, że nie jesteś wegetarianką? — Tym razem skierował słowa w moim kierunku.

Zaprzeczyłam delikatnie głową.

— Do picia merlot, a na deser creme brulle — mówił patrząc na moją reakcję.

— Brzmi dobrze — dodałam potwierdzając zamówienie.

Elijah zabrał kartę ode mnie i oddał kelnerowi, który po chwili zniknął między stolikami.

— Jak ci minął dzień, Laylo? — Mężczyzna nie ukrywał swojego uśmiechu, a dołeczki na jego twarzy utrzymywały się przez całą drogę, aż do teraz.

Ku mojemu zdziwieniu Elijah był doskonałym kompanem do rozmowy. Podczas podróży nie zamilkł ani przez chwilę, a radio nie stało się naszym ratunkiem. Opowiadał mi o swoim dzisiejszym dniu w pracy. Prowadził razem ze swoim ojcem klub sportowy, a on jako trener nauczał najmłodsze dzieci podstaw walki. Jak zdążyłam się dowiedzieć sam kiedyś boksował zawodowo, ale musiał zrezygnować z przyczyn zdrowotnych. Tyle zdążyłam zanotować w swojej głowie, żeby mieć później jakiś temat do rozmowy, kiedy nastanie niewygodna cisza.

— Miałam dziś wolny dzień od pracy i mogłam poświęcić trochę czasu dla siebie. Głównie biegałam i gotowałam. — Na wspomnienie o czasie spędzonym w kuchni uśmiechnęłam się szeroko.

Nie wiem kiedy opanuję podstawy gotowania i zdaniem Susan - przestanę truć się chińszczyzną.

Elijah przytakiwał głową i patrzył na mnie uważnie. Gdy nasz wzrok się skrzyżował, jego usta po raz kolejny ukształtowały się w szeroki uśmiech.

— Przepraszam — zaczął niepewnie. Dołeczki nie schodziły z jego twarzy. — Ale ... wyglądasz tak pięknie.

Zawstydzona schyliłam lekko głowę, nie słysząc komplementów od dawna. Layla, uspokój się.

— Chyba każdy w tej sali mi zazdrości — dodał, a ja rozpłynęłam się pod ciepłem jego słów.

Poczułam jak moje policzki zarumieniły się od napływu emocji, a strach odpłynął. Patrzył się na mnie błyszczącymi oczami, podziwiając kobietę siedzącą na przeciw, podziwiając mnie. Może ten wieczór nie będzie taki zły.

— Dziękuję — odpowiedziałam pewniejszym głosem, wiedząc, że znajdowałam się w odpowiednim miejscu i z odpowiednią osobą. — Wszystkie fartuchy lekarskie miałam w praniu.

Elijah zaśmiał się głośniej. Zdjął z siebie marynarkę i teraz siedział przede mną w nieskazitelnie białej koszuli, opinającej nieprzesadnie jego sportową sylwetkę. Włosy, nad którymi tym razem musiał poświęcić więcej czasu przed lustrem, układały się w idealnym ładzie i w półmroku, jaki panował w restauracji wydawały się nieco ciemniejsze niż zazwyczaj.

— Czyli biegasz? — zagadnął w naturalny sposób.

— Tak, chociaż czasami brakuje mi motywacji. — Jeśli tak można nazwać zwykłe, ludzkie lenistwo.

— Super. Może kiedyś pobiegamy razem.

— Byłoby miło — odpowiedziałam czując pod skórą dziwną energię, jeszcze bardziej zastanawiające było to, że to samo biło od niego.

Nie wspomniałam nic, że moje bieganie ogranicza się teraz tylko do uprawniania sportu na maszynie, nie chcąc psuć nastroju. Wewnątrz siebie cieszyłam się jak mała dziewczynka z najpiękniejszego prezentu, będąc w tym miejscu.

— Coś czuję, że zapowiada nam się miły wieczór — dodał, a ja nie chcąc wypuszczać magicznej energii na zewnątrz, zagryzłam delikatnie dolną wargę.

Też tak myślę.

***

Azari

Zapiąłem środkowy guzik ciemnej marynarki i wszedłem pewnym krokiem na salę zapełnioną niemal w całości ludźmi. Przedzierając się za kelnerem w eleganckim ubiorze, szedłem na spotkanie z bratem oraz Samanthą. Zerknąłem na zegarek na ręku, widząc, że byłem już spóźniony. Gdy doszedłem do odpowiedniego stolika, poprawiłem okulary na nosie i z przyklejonym półuśmiechem popatrzyłem na parę.

— Jestem Azari — przywitałem się pewnym głosem, wyciągając dłoń w kierunku kobiety.

Ubrana w skromną, czarną sukienkę, z nie za dużym dekoldem prezentowała się schludnie. Jej krótsze, blond włosy odsłaniały umięśnione ramiona, których nie dało się ukryć w sukience bez rękawów. Miała duże, niebieskie oczy, które przypatrywały mi się uważnie.

— Samantha. Miło mi cię poznać — dodała grzecznościowy zwrot razem z szerokim uśmiechem.

— Już myślałem, że nie przyjdziesz. —  Emmett powiedział bez zapału, wyraźnie zmieszany.

Odstrojony zapewne tylko w oczach Samanthy, siedział w jednym z ciemnych garniturów i białej koszuli - ja widziałem go takiego codziennie, ona spędzając z nim czas mogła zauważyć tylko luźne ubrania przeciętnego mężczyzny.

— A jednak ludzie się zmieniają — dodałem nawiązując do naszego wczorajszego spotkania.

Napięta atmosfera nie uszła uwadze naszej Pani policjant, która od razu włączyła się do sytuacji.

— Nie. Emmett nie mów mi, że pobiłeś się z własnym bratem? — Spoglądała raz na moje poranione knykcie i plaster na twarzy, raz na rozcięte i lekko posiniaczone usta mężczyzny, wzrokiem pełnym niedowierzania.

— Małe nieporozumienie. — Niezbyt przekonywujące słowa Emmetta nie ostudziły zapału kobiety, która w tej chwili była lekko zażenowana.

— To moja wina — odezwałem się pewniej. — Byliśmy na treningu i rozkojarzyłem się za bardzo przez swoje problemy. Następnym razem będę walił w worek, a nie we własnego brata. Musisz mu wybaczyć.

Kobieta spojrzała na naszą dwójkę łaskawszym wzrokiem, wierząc mocno w moje obietnice.

— Może możemy ci jakoś pomóc? — Kuksnęła Emmetta w ramię by ten dołączył się aktywnie do rozmowy. — Jestem przecież policjantką. — Jej dobro wystrzeliło jak z procy.

— Akurat z tym nie może mi pomóc nikt — powiedziałem, szukając już w głowie nowego tematu do rozmowy.

— Brzmisz poważnie — dodała uparcie drążąc, a mój brat był wyraźnie niezainteresowany moim wyznaniem.

— Doganiają mnie demony przeszłości — powiedziałem poważnym tonem, żeby usłyszał to nawet Emmett. — Każdy ma swoje.

Samantha uśmiechnęła się niewesoło i już myślała jak zmienić temat naszej rozmowy, na mniej krępujący.

— Zamówiliście już coś? Jestem strasznie głodny — mówiłem patrząc na puste talerze i pusty wzrok mężczyzny.

— Jeszcze nie, czekaliśmy na ciebie. — Uśmiech Samathy powrócił na swoje miejsce.

Podniosłem rękę do góry, żeby zawołać kelnera. Młody chłopak podszedł natychmiast do naszego stolika z kartami menu. Przeglądałem nazwy dań z zainteresowaniem, choć tak naprawdę nie robiło dla mnie większej różnicy, co zjem. Chciałem przesiedzieć tę godzinę lub dwie, spełniając swój obowiązek i nie wysilając się zbytnio. Ich związek oparty był na kłamstwie, a to uważam za przeszkodę nie do przeskoczenia.

Po kilkunastu minutach miałem pod swoim nożem mocno wysmażony stek, tak jak reszta osób siedzących przy tym stoliku. Samantha próbowała zagadywać na przemian Emmetta i mnie, widząc, że coś między nami nie grało. To coś sprawiało, że nie przypominaliśmy dwójki rodzeństwa, ale Emmettowi najwyraźniej to nie przeszkadzało. Chęć sprawienia dobrego wrażenia na kobiecie, którą najwyraźniej kochał, została przyćmiona przez złość.

— Więc prowadzisz klub nocny? — Krótkowłosa rzuciła nowy temat do rozmowy.

— Tak — wywołany do odpowiedzi, zacząłem opowiadać o swojej domniemanej pracy. I na pewno rozwinął bym te krótkie "tak", gdyby nie wibracje telefonu w marynarce. — Przepraszam — powiedziałem biorąc urządzenie w dłonie.

To, co zobaczyłem na wyświetlaczu telefonu wywołało u mnie małe zdziwienie.

— Coś się stało? — zapytała z przejęciem Samantha, widząc moje zmarszczone brwi.

— Nic takiego — odparłem chowając komórkę do wewnętrznej kieszeni marynarki i kierując swój wzrok na wejście do restauracji.

Była tu. Szła w długiej, czarnej sukni do kostek, przy boku obcego mi mężczyzny. Wysokie buty sprawiły, że poruszała się z tym kobiecym wdziękiem, przez który większość osób, które mijali, podnosiła na nią wzrok. Dekold - bo on był najpiękniejszy - był zasłonięty. Pod zmarszczonym materiał przebijały się jej delikatne krągłości. Nic w niej nie było wyzywające, nawet nagie plecy i ramiona przez które przechodziły jedynie wąskie sznureczki. Tym razem wysoki kucyk dodawał jej pewności siebie, ale był niczym w porównaniu do tego uśmiechu. A niech mnie. Wyglądała, wyglądała ... pięknie.

— Wszystko w porządku? — Tym razem pytanie padło z ust Emmetta, gdy zdałem sobie sprawę, że zbyt długo zatrzymałem na niej wzrok. — Wyglądasz jakbyś zobaczył co najmniej ducha.

Bo tak było. Patrzyłem na anioła. Siedziała, mając na sobie szczery uśmiech i wpatrując się w mężczyznę na przeciwko, w otoczce błyszczących lamp restauracji.

— Przypomniałem sobie o czymś — zmyśliłem, zdając sobie sprawę, że całkowicie utraciłem kontrolę nad sytuacją. Azari. Skup się. — Wracając do mojej pracy. Tak, prowadzę klub nocny  Diamond. Może słyszałaś o nim?

— Tak — Samantha odparła niepewnie. — Czy jego właścicielem nie jest Arnold Ramses?

— Tak, jak najbardziej. Wybacz jeśli wprowadziłem cię z kłopot. Jestem głównym akcjonariuszem i żyję w ścisłej współpracy z Arnoldem. Moje dane zostają pominięte w wiadomościach publicznych, więc ciężko je odnaleźć w przeglądarce internetowej. Może to niepoprawne, ale uważam się za właściciela Diamond. — Wyuczona mowa doczekała się swojej kolejki. Przygotowany na dociekliwość Pani policjant, czekałem na dalsze zarzuty. Widziałem, że dobrze odrobiła pracę domową.

— Nic się nie stało. Byłam w tym klubie i muszę stwierdzić, że naprawdę robi wrażenie. Widać, że masz rękę i dbasz o te miejsce. Jakbyś wkładał w nie całe serce.

— To nie tylko moja zasługa. — Wzrokiem wskazałem na brata.

Ta podążyła moją drogą i spojrzała na niewesołego mężczyznę.

— Emmett nie wspomina często o pracy.

— Bo jest nudna. Sama papierologia — odparł spokojnym głosem i w tej samej chwili usłyszeliśmy dzwonek przychodzącego połączenia do Emmetta. — Muszę was przeprosić.

Spojrzał na wyświetlacz telefonu i wstał, wcześniej zostawiając przlotny całus na czubku głowy swojej kobiety.

— Zaraz wrócę.

Zostaliśmy sami.

— Więc, zajmujsz się klubem. — Przytaknąłem delikatnym kiwnięciem głowy. — A co robisz po pracy? Masz jakieś pasję? — Powróciliśmy do przesłuchania.

— Ćwiczę na siłowni, jak zdążyłaś zauważyć. — Palcem wskazałem na pokiereszowaną twarz wywołując w ten sposób śmiech Pani policjant.

— A ty? Może powiesz coś o sobie. — Odbiłem piłeczkę. — Czym się zajmujesz, gdy nie ścigasz przestępców?

— Teraz, głównie poświęcam się pracy i rodzicom. — Jak uroczo. Rodzinna sielanka.

— A czym się zajmują? Pewnie tak jak ty pracują w służbie kraju.

— Nie pracują.

Spojrzeniem zachęciłem do kontynuowania tematu.

— Cztery lata temu mieli poważny wypadek. Obecnie nie są w stanie wykonywać żadnej pracy, a ja musiałem zrezygnować z kariery zawodowej i się nimi zająć. — Saamntha obdarzyła mnie skromnym uśmiechem.

Jej zapał lekko przygasł, a w zamian niego pojawił się melancholijny stan.

— Bardzo mi przykro z tego powodu. Nikt nie lubi kiedy dzieją się przykre rzeczy. Zwłaszcza jeśli obejmują naszych najbliższych.

Nikt.

— A jeśli to dla ciebie nie problem, może wyjawisz kim byłaś przed wypadkiem?

— Pewnie cię to nie zdziwi, ale służyłam w oddziałach marynarki wojennej. Całe życie. To zawsze było moim marzeniem.

Pani policjant pozwoliła sobie na chwilę rozpamiętywania.

— Mniemam, że gdyby nie wypadek, robiłabyś to dalej.

— Z pewnością — odpowiedziała nadal pogrążona we własnych myślach. — Widziałam jak giną ludzie, jak tracą cały swój dobytek, albo tracą innych - tych na których im zależało, ale to, choć bolało nie było najgorsze. Dopiero gdy zobaczyłam rodziców, bezbronnych, których przy życiu utrzymuję zwykła maszyna, dopiero wtedy poczułam prawdziwy żar bólu. Ta bezradność, fakt, że nie możesz nic zrobić, żeby poprawić ich stan. To jest najgorsze. — Przez jej twarz przemknął pół uśmiech. — Nie żale się na los, najwyraźniej Bóg tak zadecydował i tak musiało się stać. Dzięki temu poznałam Emmetta, on przeszedł coś podobnego i czuję, że mnie rozumie. — Kobieta spojrzała lekko wystraszonym wzrokiem. — Pewnie pomyślisz, że jestem jakąś desperatką albo...

— Nic z tych rzeczy, Samantho.

Kobieta obdarzyła mnie skromnym uśmiechem. I pewnie zapewniałbym ją dalej gdyby nie powrót mężczyzny.

Dzisiejszy wieczór nie przestaje mnie zaskakiwać.

— O czym tak rozmawiacie?

— O służbie wojskowej — odpowiedziałem pierwszy, wyścigując Panią policjant.

Ciało Emmetta minimalnie się spięło.

— Extra — powiedział entuzjastycznie.

— Nie sądziłem, że łączy was, aż tak wiele — Grałem z nim w grę zwaną szczerością. Obaj przegrywaliśmy, pogrążając się w kolejnych kłamstwach i poznając to, czego nigdy byśmy nie poznali, gdyby nie obecność osób trzecich.

Mimowolnie spojrzałem na kobietę w czarnej sukni. Teraz była już bardziej rozluźniona, a jej twarz wyrażała tylko jedno - radość. Layla trzymała w dłoni lampkę wina już dłuższy czas, przez co jej łokcie wylądowały na stoliku. Skierowałem swój wzrok na dół przyglądając się jej uważnie. Nawet dłuższa suknia nie zdołała zasłonić skrzyżowanych nóg Pani doktor.

On, siedział zapatrzony w nią jak w obraz i słuchał uważnie, śledząc jej słowa, wychodzące z ust w kolorze bladego różu.

Emmett z Samanthą ćwierkali radośnie, dosłownie wyjadając sobie z dziubków. Widziałem w nich podobieństwo do ciekawej pary siedzącej parę stolików dalej, będącej pod moim czujnym wzrokiem. A ja, ja byłem skazany na kradzież kobiecego wzroku.

Layla
(🎶)
Elijah wysiadł razem ze mną z taksówki, uprzednio informując kierowcę by ten uzbroił się w cierpliwość. Idąc, czułam jego rękę obejmującą mnie w pasie, tak samo gdy prowadził mnie do naszego stolika. W restauracji spędziliśmy możliwie jak najwięcej czasu, moglibyśmy zostać w niej jeszcze dłużej poddając się pragnieniu poznania, gdyby nie kelner informujący o zamknięciu lokalu.

Powolnym krokiem doszliśmy do moich drzwi wejściowych. Nie wiedząc do końca jak powinny wyglądać rozstania po pierwszej randce, obróciłam się w jego kierunku tym razem lekko skrępowana. On też czekał, na mój ruch. Krzyczałam na siebie, zarzekając się, że nie powinnam zapraszać go do środka, wiedząc doskonale jak to się skończy, z drugiej strony jeszcze mocniej dobijała się do mnie moja kobieca natura. Layla, nawet o tym nie myśl.

-—Całkowicie zapomniałem się zapytać czy jutro pracujesz.

Elijah był blisko mnie, jeszcze bliżej niż w restauracji czy na tylnim siedzeniu w taksówce. Stał zachowując swój cały urok i sprawiając wrażenie szczęśliwego.

— Tak, jutro pracuję do późna.

Elijah. Sex. Elijah. Zdrowy rozsądek. Sex. Sex. Prawdziwa gonitwa rozpętała się na dobre w mojej głowie, zagłuszając moje wcześniejsze przemyślenia.

— Dobrze — zaczął mówić Elijah. — Więc... do zobaczenia jutro, Laylo.

— Do zobaczenia, Elijahu — odpowiedziałam lekko speszona rozegraną sytuacją i z udawaną uwagą zaczęłam szukać kluczy do mieszkania w małej torebce.

Mężczyzna wycofał się powoli w kierunku taksówkarza.

Pomachałam delikatnie na pożegnanie i już ukryłam się za wewnętrzną stroną drzwi mojego mieszkania. Layla, o czym ty myślisz - zganiłam siebie za bycie desperatką, chociaż tak naprawdę chciałam zatrzymać mężczyznę, odjeżdżającego w tej chwili taksówką. Zsunęłam z siebie płaszcz rzucając go nieumiejętnie na wieszak, nie przejmując się czy będzie pognieciony następnego dnia. Zamruczałam niezadowolona jak nastolatka i oparłam się o drzwi wejściowe, jakby mogły przywołać sytuację z przed paru chwil raz jeszcze. Lecz to mogłam powtórzyć tylko w pamięci.

Odskoczyłam od drzwi lekko przestraszona, gdy poczułam jak poruszały się przez osobę stojącą po drugiej stronie i pukającą gwałtownie.

— Kto tam? — zapytałam zaskoczona wizytą o tak późnej porze.

— To ja — głos Elijaha uspokoił mnie znacząco. Pociągnęłam klamkę i na zewnątrz ujrzałam mężczyznę, który oddychał głośno, patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem.

— Biegałeś? — zmrużyłam brwi.

Ten postawił jeden większy krok w moim kierunku, a jego rozgrzane dłonie powędrowały na moją jeszcze zimną od jesiennego wiatru szyję, sprawiając przyjemny dreszcz. Mężczyzna tym razem nie czekał na mój ruch i wpił się we mnie, dając mi długo wyczekiwaną rozkosz. Zamruczałam pod wpływem jego idealnych warg, które z żarem i pożądaniem całowały zachłannie moje usta. Gdy oderwał się ode mnie, pozbawiając mnie w ten sposób przyjemności, oddychał jeszcze szybciej. Trzymał w dłoniach moją twarz, uśmiechając się jeszcze szerzej niż wcześniej.

— Teraz mogę się pożegnać — powiedział, choć w głębi siebie pragnęłam by został na dłużej. — Muszę się pożegnać — dodał widząc moją zakłopotaną minę.

Spojrzał mi głęboko w oczy, a ja nie kontrolując siebie zagryzłam dolną wargę, czując na niej jego smak.

— Muszę, inaczej trudno będzie mi się oprzeć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro