18. Ja odejdę pierwsza.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Layla

— Wróciłeś — odezwałam się głosem przepełnionym szczerą radością, gdy tylko Roy Smith otworzył oczy.

Przebywał na sali intensywnej terapii. Do pogorszenia jego stanu zdrowia przyczyniły się wcześniejsze obrażenia. Leżał w bieli przypięty do monitorów kontrolujących jego życie. Obrócił powolnie głowę w moim kierunku i uśmiechnął się słabo.

— Nie odpuszczam tak łatwo — zachrypiał. — Pani doktor.

Przymknął oczy, a jego głowa wróciła na wcześniejsze miejsce.

— Odpoczywaj. — Położyłam ręce na metalowej ramię łóżka, a na nich podbródek. — Panie policjancie...

Minęły dwa dni od mojego treningu z Azarim. Od tamtej pory unikałam jakiejkolwiek ucieczki, choć ciężko było mi się zmierzyć z przypadkiem Roya Smitha. Za każdym razem, gdy mojego pacjenta spotyka niekontrolowana zmiana, pogorszenie jego stanu, nie jestem w stanie pracować na najwyższych obrotach, słabnę. Przez ostatnie dwa dni było inaczej. Oczywiście, że odczuwałam strach o podopiecznego, tym bardziej, że żywo interesował się moim stanem, lecz kontrolowałam go. Po raz pierwszy... Wczoraj spotkałam się z Elijahem. Spędziłam miły wieczór w kinie. Na tyle starczyło mi czasu, by móc dziś sprawnie funkcjonować na dyżurze. Przed pracą ćwiczyłam, skupiałam się i wykonywałam polecenia Azariego. Wcześniej powtarzałam w głowie słowa, że jestem silna, teraz rozumiem, że nie pomagały mi, gdyż nie miałam żadnego powodu tak twierdzić. Okłamywałam siebie samą, niewiedząc, że tak można. Teraz moją siłą jest prawda. Dałam radę. Nie poddałam się nałogowi, a z trudnej i ciemnej nocy pamiętam jedynie wynik: silna. Niewiarygodne, potrafił mi pomóc. On. Ocalił mnie. Po raz drugi.

Spojrzałam na Roya. Był do niego taki podobny. Zarówno z wyglądu, jak i charakteru. Może źle ich oceniłam. Może nie zasługują na przypięte przeze mnie łatki przestępców...

Wyszłam ze szpitala około siedemnastej. Owinięta grubym szalem szłam w kierunku mężczyzny stojącego niedaleko ławki, na której siedzieliśmy ostatnio. Dziś miałam pokazać Elijahowi kawałek siebie. Od razu wiedziałam gdzie go zabiorę.

— Witaj, Laylo.

Mężczyzna przywitał mnie przelotnym buziakiem w policzek. Uwielbiałam dotyk jego ogolonej twarzy.

— Hej.

— Pisałaś, że to miejsce będzie blisko. Idziemy pieszo?

— Zdecydowanie tak.

Wymieniliśmy się miłymi spojrzeniami i tym razem to ja chwyciłam go za rękę i pociągnęłam do swojego wnętrza.

— Nie tak szybko.

Nie minęła minuta, a znaleźliśmy się w murach szpitala. Prowadziłam go dobrze znanymi korytarzami aż dotarliśmy do jednego z moich ulubionych miejsc. Z uśmiechem od ucha do ucha zaciągnęłam go przed same drzwi sali rehabilitacyjnej.

— To tutaj.

Popchnęłam przezroczyste drzwi, a naszym oczom ukazał się widok niedużego pomieszczenia ze sprzętem do ćwiczenia i kilkoma osobami korzystającymi z tej sali wraz z pielęgniarzami i lekarzami. Obserwowałam młodego pacjenta z sali numer 209, który kroczył na swojej nowej nodze, mocno ściskając poręcze ustawione wzdłuż jego drogi. Czujne oko rehabilitantki śledziło poczynania młodzika, nowego człowieka.

Cieszyłam wzrok patrząc na jego twarz, na wysiłek jaki wkładał, żeby przejść chociaż jeden krok więcej niż poprzedniego dnia. Ten ból, chciałam patrzeć i chłonąć ten ból. On dodawał sił. On coś znaczył.

— Już wiem czemu zostałaś lekarzem.

Elijah uśmiechał się szeroko i jeszcze szerzej gdy spoglądał na moją rozpromienioną twarz. Złapał mnie za rękę i ucałował jej wierzch.

— Kochasz pomagać. Masz dobre serce, Laylo Hemings.

Wpatrywał się w moje zwierciadła widząc w nich tylko radość z pomagania ludziom, a ja chciałam... . Ja chciałam pokazać mu dużo więcej. O wiele więcej...

— Wchodzimy do środka? — zapytał, a ja zastanowiłam się chwilę.

Czy naprawdę nie widzi nic poza tym. Przecież spogląda na tego chłopaka, patrzy na jego nogi... Doszukiwałam się w oczach Elijaha czegoś więcej, lecz one... one były wciąż niezmienne.

— Nie — odezwałam się mniej energicznie. Sama nie wiem czy było to rozczarowanie czy po prostu niezrozumienie. Właśnie, może zbyt krótko mnie znał. — Nie musimy. Pokazałam ci już wszystko.

Dodałam skromny uśmiech.

— To teraz przenieśmy poznawanie ciebie do innego miejsca. Podobno otworzyli w pobliżu nową pijalnię piwa. Skusisz się?

Skinęłam głową.

— Chętnie...

Azari

— Zgubiłem tu wczoraj portfel, mógłby ktoś zobaczyć nagrania z kamer — zapytałem młodego, chudego kelnera w luźnej koszulce i loczkach na głowie w pobliskiej pijalni piwa.

Młody mężczyzna wskazał palcem bym przysunął się bliżej niego.

— Otworzylismy ten lokal niedawno, jeszcze nie mamy założonego monitoringu.

— Czyli te kamery to atrapy? — zapytałem upewniając się.

— Tak. Niestety nie będę mógł pomóc panu w odnalezieniu portfela. I byłbym wdzięczny gdyby ten fakt mógłby pozostać między nami. Niedobrze gdy inni też o tym będą wiedzieli. To przyciąga czasami do robienia głupich rzeczy — powiedział i powrócił do swojej dotychczasowej pozycji.

Niezbyt dyskretnie uważał na tłum będący dookoła mnie. Miejsce te, choć niewielkie przyciągało sporą publikę. Pewnie przez fakt, że jest nowe w okolicy, a ludzie lubią takie rzeczy.

— Nie ma sprawy. W portfelu nie było wiele pieniędzy.

Rozpiąłem swoją marynarkę i usiadłem na jednym z wysokich krzeseł przy barze.

— Poproszę piwo z nalewaka — rzuciłem do młodego.

— Jasne, a ma pan czym zapłacić? — dodał żartem i zaśmiał się z własnego dowcipu.

— Tak — odpowiedziałem szorstko po czym wyjąłem telefon.

Dzieciak.

Do Rosiris: Pijalnia piwa obok szpitala.

Wziąłem swoje zamówienie i udałem się do jednego, a raczej jedynego wolnego stolika w tym miejscu. Bar ten miał podobny klimat do innych, drewniany wystrój z czerwonymi elementami i wszędzie te roześmiane twarze ludzi z kuflem w ręku.

Przyszedłem tutaj, żeby porozmawiać z Rosiris, a raczej nakłonić ją do powrotu do naszej umowy. Już wcześniej wiedziałem, że miejsce te nie miało kamer, więc wydawało się być dobrym rozwiązaniem.

Patrzyłem jak co nieraz kilku awanturniczych gości, zapewne po którymś kuflu piwa, podnosiło rozmyty głos. Jak przez ścisk sali trącali się łokciami, jak jeden z nich przechodząc z kolejną porcją piwa zahaczył mój stolik swoim brzuchem, który był pewnie skutkiem tego specjału.

Na szczęście na kobietę nie musiałem długo czekać. Usiadła naprzeciw mnie w jednym ze swoich wytwornych strojów. Jej piersi były do połowy odkryte, tak samo jak ramiona. Czerwona sukienka opinała jej wszystkie kształty. Jednym słowem całkowicie tu nie pasowała. Wyglądała kusząco, przez co mój członek nie mógł tego nie odczuć.

— Bycie modelką chyba zostanie ci do końca.

— Jestem kobietą. Muszę o siebie dbać. Zwłaszcza jeśli nie mam kandydata na przyszłego męża, ani pracy.

— Planujesz szczęśliwą rodzinę. Jestem pod wrażeniem.

Osoba siedząca za mną odsunęła swoje krzesło do tyłu, stukając w moje. Rzuciła przelotne przepraszam i wyszła.

— Dla ciebie to pewnie abstrakcja.

— Nie zajmuję się takimi sprawami.

— Wiem. Przecież znam twój plan na przyszłość. Zgaduję, że ściągnąłeś mnie tu tylko w tej sprawie.

Ktoś nowy rozsiadł się na krześle za moimi plecami, a ja po raz kolejny usłyszałem głośne szuranie i przelotne przepraszam.

Mój telefon zaczął wibrować, lecz w tej chwili nie to się liczyło.

— Nie — powiedziała twardo.

Ktoś inny próbował usiąść na krześle obok mnie, więc szybko rozłożyłem ramię na drugie, aby pozbyć się niepotrzebnego natręta. Mężczyzna spojrzał na moją poważną twarz i szybko odpuścił. Teraz zastanawiam się czy te miejsce jest nadal odpowiednie.

Kobieta zaśmiała się z mojego zachowania.

— Czekam na twoje argumenty, bym do ciebie wróciła. Jak dotąd słabo się starasz.

Rosiris wzięła moje piwo swoją dłonią ozdobioną bogato biżuterią. Upiła łyk, a jej soczyste wargi zwilżone piwem wydawały się być cholernie seksowne, zwłaszcza wtedy, gdy przygryzała je zębami. W tej chwili bawiła się moim kosztem, tak bym nie mógł się skupić.

I nie mogłem.

— Nie takie złe.

Odstawiła kufel podnosząc się ze swojego krzesła i wręczając mi je prosto do ręki, nie szczędząc przy tym dotyku.

— Zatrzymasz mnie w końcu?

Layla

Weszliśmy do nowej pijalni piwa w mieście. Elijah otworzył mi drzwi, a potem podsunął krzesło, tak jak przystało na dobrze wychowanego mężczyznę. Sam poszedł po piwo, a chwilę później dwa kufle stały na naszym stoliku.

Elijah usiadł na przeciwko mnie.

— Przepraszam — powiedział szybko, gdy trącił krzesłem siedzenie mężczyzny za plecami. — Sporo ludzi — tym razem zwrócił się do mnie.

— Nowe miejsce zawsze przyciąga tłumy.

— Za jakiś miesiąc nie będzie ich tu zbyt wielu — dodał krzywiąc się po kilku łykach piwa. — Spróbuj sama. Mam nieduże wymagania, ale to nie jest dobre piwo.

Spróbowałam. Napój dało się pić, nie smakował jakoś źle. Wydawało mi się, że to było zwykłe piwo.

— Nie jest złe, ale mogło być lepsze.

Elijah zaakceptował moje słowa. Nie wiem do końca czemu to powiedziałam. Nigdy nie odnosiłam się krytycznie do żadnej z takich rzeczy, po prostu mi to nie przeszkadzało.

— Wiem już o tobie sporo rzeczy, Laylo. Powiedz mi teraz czemu wybrałaś ortopedię.

Elijah powrócił do swojej przyjemnej natury, do tej, którą lubiłam najbardziej.

— Mój tata był ortopedą. Zawsze chciałam iść jego śladami.

— Byłaś córeczką tatusia? — zapytał z dołeczkami w policzkach.

— Każdy mi to mówi, to chyba musi być prawda.

Zaśmiałam się delikatnie na miłe wspomnienia.

— A ty jesteś syneczkiem mamusi? Tylko zastanów się dobrze, zanim podasz jakąkolwiek odpowiedź. — Odbiłam piłeczkę.

— Nikt mi tego jeszcze nie powiedział, więc chyba nie.

Spoglądał na moją reakcję.

— Dobrze odpowiedziałem?

— Nie najgorzej.

Do naszego śmiechu dołączył dźwięk wibrującego telefonu.

— Przepraszam. Muszę odebrać, to mój tata.

— Jasne, nie ma sprawy.

— Wyjdę, tu jest zbyt głośno.
(🎶)
Elijah zostawił mnie samą. Wzięłam kolejny łyk piwa, stwierdzając nadal, że nie należało do najgorszych. Podparłam ręką podbródek i czekałam na mężczyznę. Zdążyłam zauważyć, że na tak małe pomieszczenie, tu naprawdę było sporo ludzi. Byli to zazwyczaj starsi panowie z brzuszkami lub grupki świeżych dorosłych. Wszyscy poza jedną damą w ognistej czerwieni. Jej suknia wyróżniała się na tle innych i zupełnie nie pasowała do tego miejsca. Susan z pewnością by się spodobała, według mnie to był jej kolor. W pewnym momencie kobieta lekko się podniosła, a ja mogłam dostrzec kim była. To niemożliwe... Znów znajdujemy się w tym samym miejscu.

— Laylo — Elijah zasłonił mi Rosiris. — Będę musiał wyjść. Tata pilnie potrzebuje mojej pomocy. Przepraszam.

— Nic się nie stało — bąknęłam będąc zdziwiona swoim odkryciem. — Naprawdę.

— Jesteś najlepsza. — Słowa mężczyzny lekko mnie obudziły.

— Masz szczęście, że nie pomyślałam, że jesteś syneczkiem tatusia.

— Zamówić ci taksówkę? — zapytał szczerząc się szeroko.

— Mam bardzo blisko do domu, przejdę się jak dopiję.

— Dobrze.

Mężczyzna położył na stoliku pieniądze za piwa i wyszedł, wcześniej zostawiając całusa na moim policzku.

Gdyby nie kobieta siedząca przy stoliku obok, z pewnością opuściłabym te miejsce. Ciekawość kazała mi jednak zostać. Rosiris była razem z mężczyzną. Nie musiałam długo się zastanawiać kim był. Dobrze znałam te rozłożone władczo ramiona. I ten specyficzny zegarek.

Oboje wyglądali elegancko. On miał czarny garnitur, a ona wieczorową suknię, więc co robili w takim miejscu. Przysunęłam się bliżej swojego stolika i próbowałam wsłuchać się w ich rozmowę. Głośny tłum dookoła nie ułatwiał mi zadania.

Może to los nie chciał bym to słyszała. Podsłuchiwanie kogoś nie jest czymś normalnym. Z drugiej strony, włamywanie się do czyjegoś domu również.

Gdybym tylko usiadła na dawnym miejscu Elijaha mogłabym usłyszeć przynajmniej słowa mężczyzny. Wstałam ze swojego miejsca i pod pretekstem pójścia do baru po słomkę, usiadłam na drugim miejscu.

Lekko zestresowana i zdziwiona swoim zachowaniem siedziałam wyprostowana za plecami Azariego. Moje ciało zesztywniało jeszcze bardziej gdy usłyszałam jego wibrujący telefon. Szlag. Co ja wyprawiam. Uspokoiłam swój przyspieszony oddech i starałam się wyglądać naturalnie.

— Wróć do mnie...

Usłyszałam twardy głos Azariego i odruchowo przykryłam swoje usta dłonią.

Oni byli razem...

— Ona dla mnie już nic nie znaczy.

Wsłuchiwałam się w słowa mężczyzny, w których było słychać jedynie obojętność, zimną obojętność.

— Nie wierzę ci.

Głos Rosiris był nieugięty i zionął paskudnym chłodem, gorszym od tonu Azariego. Moje ciało przeszły dreszcze.

— Za dwa miesiące ta rozmowa straci sens, bo ciebie już nie będzie, a ja zostanę z pustymi zapewnieniami. Nie zgadzam się na to. Nie pomogę ci...

Moje serce biło głośno, dziwię się, że nikt tego nie słyszał. I tkwiłam za jego plecami, ganiąc się za swoje zachowanie. Ona cierpiała. Rosiris nie była tak twardą na jaką wyglądała, ona cierpiała. Jak mogłam tego nie zauważyć. Mieli te same tatuaże, te same spojrzenie na świat, tworzyli jedność, a ja mogłam im to zepsuć. Gdy Rosiris widziała mnie wychodzącą z jego pokoju, mogła myśleć tylko o jednym.

Jak mogłam być tak głupia.

— Ja odejdę pierwsza...

Wstałam wcześniej niż myślałam i poszłam, a raczej pobiegłam do łazienki. Było mi nie dobrze z myślą, że mogłam zniszczyć życie osobie, która uratowała moje. Obmyłam twarz zimną wodą, nie zwracając uwagi na pozostałości makijażu po pracy.

Tupot szpilek przerwał moją samotność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro