30. Winny.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Słyszałem głośne tłuczenie pięści uderzających o drzwi. Otworzyłem oczy i szybko zorientowałem się, że znajdowałem się na podłodze. Połączyłem fakty wczorajszej nocy i zamknąłem oczy, pozwalając by nienawiść mnie obezwładniła.

— Azari! 

Emmett... Moje powieki podniosły się same, a zaraz za nimi ręce i nogi. Czując ból mięśni i nadciągnietych ścięgien wysiliłem się, żeby wstać i otworzyć mu. Musiałem go zobaczyć...

Wparował do mojego mieszkania nie wysilając się na żadne spojrzenie. Plecy Emmetta uderzyły o ścianę. Patrzyłem w jego przerażone oczy i trzymałem mocno swoje ręce na jego klatce piersiowej, blisko szyi, żeby mi nie uciekł.

— Kim. Ty. Jesteś? — sapałem z trudem panując nad sobą.

— Azari... — zaczął skruszony, ale przerwałem mu. Tego nie chciałem...

— Słyszałem waszą rozmowę, twoją i... i matki.

— Azari...

— Jesteś kłamcą — krzyczałem, czując w rękach powracającą siłę.

Oczy Emmetta były rozbiegane, a krew w moich żyłach płynęła coraz szybciej, potęgując złość. Szarpnąłem mężczyzną, żeby zaczął mówić. Mów.

— Przestań. Do cholery — wrzaski brata nie uspokoiły mnie.

Uderzyłem po raz drugi.

— Zrobiłem to dla ciebie.

Nie wierzyłem.

— Już to słyszałem, kłamco. Kłamiesz od samego początku...

— Czego chcesz? — Wzrok Emmetta wyostrzył się.

— Kim był Luka Robertson Huddie? -

Sapaliśmy oboje z wściekłości i żadne z nas nie miało zamiaru zakończyć tego jako pierwsze.

— Skąd...

— Mów!

Miażdżyłem go wzrokiem, mając odpowiedź tak blisko.

Jej bratem.

Brakowało mi tchu, a wiedziałem... wiedziałem, że to dopiero początek. Musiałem pytać dalej. Musiałem...

— Zabiłeś go.

— Wyrównałem rachunki. Brat za brata.

Zacząłem z prędkością światła łączyć fakty i przeląkłem się pierwszy raz od dawna. To nie Ona mnie zabiła. W mojej podświadomości stałem się tym szesnastoletnim dzieciakiem, bezbronnym, samotnym i przestraszonym... Miałem w głowie prawdę, gdy oni kłamali o mojej wolności, nigdy nie byłem wolny i nigdy nie będę. Proch zamknięty w urnie jest niesiony przez wielu, ma kształt swojego oprawcy, jest w jego rękach.

— Czemu udajesz przed rodzicami? Czemu przedstawiasz im moje życie? — zapytałem zrezygnowany.

— Dla ciebie...

Już to słyszałem.

— Po co?

— Żebyś mógł wrócić!

Puściłem mężczyznę.

— Dla mnie nie ma powrotu, rozumiesz?

Oddychanie zrobiło się trudne. Odeszłem od Emmetta, odsłoniłem jedno okno i jak biedak żebrzący o chleb, zapragnąłem powietrza.

Tajemnice ujrzały światło dnia.

Oparłem się o ścianę, żeby nie upaść, gdyż moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Coś ty na robił...

Azari... — Spojrzałem na mężczyznę. Siedział pod ścianą zgarbiony. — Potrzebuję cię — zawył bezradnie. — Samantha... znaleźli ją.

***
(🎶)
— Czemu to tak długo trwa?

Emmett krążył pod salą operacyjną, w której była Samantha. Jej operacja trwała od ponad dwóch godzin. Mężczyzna, gdy tylko zobaczył wychodzącą pielęgniarkę zza drzwi, zaczepił ją.

— Czy wszystko jest dobrze? — pytał wystraszony.

— Operacja nadal trwa.

Kobieta w białym ubraniu nie wysiliła się na nic więcej niż wyuczona formułka. Emmett był przerażony, nie umiał wysiedzieć w jednym miejscu dłużej niż dziesięć minut, a jego rozbiegany wzrok był nie do zniesienia.

— Idę po kawę. Chcesz coś?

Emmett nie zdążył odpowiedzieć, gdyż lekarz w białym fartuchu wyszedł, a ten w mgnieniu oka pojawił się przy nim.

— Co z Samanthą?

Pracownik szpitala mierzył nas podejrzliwym wzrokiem.

— Czy są panowie z rodziny?

— To moja narzeczona — skłamał bez zawahania.

— Przykro mi, ale nie mogę udzielić informacji.

— Błagam. — Głos Emmetta był przepełniony bólem. Wpatrywał się w lekarza załzawionymi oczami i czekał, aż ten okaże serce. — Czy ona żyje?

Lekarz zastanawiał się chwilę nad udzieleniem odpowiedzi, a pędzące serce mojego brata było słychać z odległości kilku metrów. Drżał...

— Tak, przeżyła operację.

— Gdzie jest? — Widziałem w oczach Emmetta kolejne łzy...

— W sali intensywnej terapii, lecz teraz nie będzie można jej odwiedzać.

— Dziękuję — wyszeptał i już miał zamiar iść do niej, gdyby nie głos lekarza.

— Młodzieńcze. — Spojrzał w jego oczy z troską i jeszcze przez chwilę zastanawiał się czy oby na pewno dobrze postąpił zatrzymując go. — Ta noc będzie decydująca.

Emmett zadrżał. Skinął głową bez energii i minął lekarza.

Już chwilę później staliśmy pod przezroczystymi szybami sali intensywnej terapii. Samantha leżała nieprzytomna na jednym z łóżek, a parametry jej życia wskazywały monitory. Jej twarz nie była już pogodnie uśmiechnięta, teraz miała rozcięty łuk brwiowy i pokaleczone usta. Obrażenia te nie pasowały do jej delikatnej cery.

— Mówiłeś, że nie wykonają żadnego ruchu. — Emmett odezwał się do mnie, choć jego wzrok był nadal utkwiony w kobietę po drugiej stronie. — Dwa miesiące.

Nie powiedziałeś mi o tylu rzeczach.

Mieli to zrobić za dwa, cholerne miesiące. — W jego głosie dało wyczuć się żal.

Mężczyzna obrócił się w moim kierunku. Miał załzawione oczy, przepełnione strachem i goryczą, a ja... widziałem je po raz pierwszy.

— Ufałem ci...

— Emmett...

— To przez ciebie! — krzyknął, a ja aż zadrżałem. Wołała przez niego rozpacz. Kręcił głową na znak niezgody, nie chcąc wysłuchiwać żadnych tłumaczeń. — Przez twój popaprany świat ona może umrzeć rozumiesz? Przez ciebie...

Zbliżyłem się do mężczyzny chcąc go uspokoić, lecz ten stanowczo mi zabronił ręką.

— Odejdź! Idź stąd! Wyjdź! — wykrzykiwał pogrążony rozpaczą.

Z trudem łapał powietrze, przez płacz. Złapał się za głowę i wył, wył z bezradności i ogromnego żalu.

I nie wiem skąd wzięło się we mnie tyle odwagi, nie mam pojęcia jak do tego doszło...

Chwyciłem mężczyznę w swoje ramiona i przycisnąłem do siebie. Emmett jeszcze przez chwilę okładał mnie pięściami pozbywając się z siebie całego żalu, jaki chował przez te wszystkie lata, a ja trzymałem go w rękach, czując. Czując jak cierpiał... Każde uderzenie w moją klatkę piersiową było jak próba burzenia muru, do mojego wnętrza. Chciał, żebym żył.

— Ja ją kocham...

— Przepraszam — wydusiłem z siebie po kilku próbach i pozostałem w tym samym miejscu, przy bracie. — Jestem winny.

Czułem jak Emmett ścisnął mnie mocniej, chcąc bym przy nim pozostał. W tej chwili wydawał się być tym samym nastolatkiem, którego zostawiłem samego w rodzinnym domu, pod ręką ojca tyrana, nieświadomego, małego chłopca. A on był w stanie poświęcić swoje życie w zamian za moje nic nie znaczące istnienie...

— Muszę zająć się jej rodzicami — powiedział gdy jego oddech delikatnie zwolnił, a zamiast szlochu dało słyszeć się pełne zdania.

I tym razem nie kłamał. Nie chciał uciekać, nawet jeśli będzie ciężko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro