33. Dwa miesiące później.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uwielbiałam ten czas, gdy całe miasto błyszczało od świątecznych ozdób, wszędzie unosił się zapach świeżo ściętych choinek i radosny nastrój ludzi. Jeszcze bardziej kochałam widok najmłodszych pacjentów, którzy, pomimo nieprzyjemnego pobytu w szpitalu, mogli również poczuć świąteczny nastrój.

Te święta miały być inne. Inne dlatego, że pierwszy raz spędzę je z Elijahem i z rodziną, w pełnym komplecie. Był to dobry czas, żeby wyjawić rodzicom Kidmana prawdę o naszym związku, choć ten fakt na samą wzmiankę powodował nie mały stres. Pozostał jeszcze Matthew, który również miał zostać poinformowany o nadchodzącej zmianie w jego życiu. To było kolejne wyzwanie, przed nami wszystkimi.

Za chwilę miałam przekroczyć dobrze mi znaną salę, w której znajdował się młody Kidman. Jego promienny uśmiech, który mogłam dostrzec z daleka, zmył z mojej głowy stres.

- Layla! - krzyknął rozpraszając chłopca leżącego obok. - Rodzice powiedzieli, że wrócę do domu na święta.

Matthew, gdyby tylko mógł skakałby po łóżku dając w ten sposób każdemu do zrozumienia, że był szczęśliwy. Jego przenikliwy wzrok od razu przeniósł się na mnie.

- Tak, bohaterze. Duszki mi wyszeptały, że w domu czeka na ciebie jeszcze jedna niespodzianka.

- Co takiego? - Oczy szczęśliwego dziecka zabłysnęły. - No poowiedz, prooszę... - przeciągał słówka słodkim głosikiem w nadziei, że usłyszy z moich ust czym była owa niespodzianka.

Choć myślę, że nie będzie to tylko jedna nowość.

Podniosłam ręce w geście obronnym.

- Twój brat mi tego nie wybaczy.

- Elijah cię lubi, na pewno zrozumie.

Zaśmiałam się z zachowania małego chłopca, choć raczej głównym powodem była jego niewiedza. Jego brat mnie bardzo lubi.

- Dałam mu słowo, a obietnicy nie można złamać, to twoje słowa, bohaterze.

Spojrzałam na niego wymownym wzrokiem, a ten wywrócił na mnie oczami i opadł zrezygnowany na szpitalne łóżko. Niedługo będzie mógł spać w swoim, nowym, bo tego dotyczyła owa niespodzianka. Rodzice chłopca odświeżyli jego pokój, co z pewnością uszczęśliwi Matta. Zresztą, lada dzień rozpoczną się święta, to nie będzie jeden prezent.

- Nie marudź. - Poczochrałam chłopca po włoskach, tym razem już krótszych. - Odwiozę cię na zajęcia i będę musiała iść do innych pacjentów.

- Dzisiaj będziemy kończyć świąteczne łańcuchy. - Entuzjazm chłopca nie ostygł. - Zabiorę swój do domu. Mam już dwadzieścia siedem oczek, we wszystkich kolorach. Powieszę go na choince, rodzice na pewno ją ustroili.

- Z pewnością. Przecież to święta.

Pędziliśmy wózkiem, pozostawiając na korytarzu ślady pozytywnej energii i zaraźliwego śmiechu.

- Tu was mam. - Susan ustała po środku naszej drogi. - Cześć młody.

Poczochrała radosnego chłopca po czuprynie.

— Cześć Susan. Wiesz, że wracam na święta do domu?

— Słyszałam, cieszę się razem z tobą. Tylko pamiętaj, żeby do nas wrócić — kobieta złapała Matthew za nosek i delikatnie pociągnęła — bo będziemy bardzo tęsknić.

— Wrócę. Muszę pomóc Layli. Powiedziała, że gdy będę chodził bez żadnej pomocy, będę wspierał inne dzieci, żeby wstały.

— To ważna rola.

— Wiem, dlatego muszę ćwiczyć.

Odprowadziłyśmy chłopca i zaczęłyśmy rozmawiać na lekarskie tematy.

— Złamanie. — Przeglądałam wyniki badań nowego pacjenta. — Będzie konieczna operacja. Poinformuję ordynatora, tylko zbadam go jeszcze. Idziesz teraz do niego?

— Tak. Chodźmy razem.

Ruszyłyśmy.

— Jak idzie rehabilitacja Matthew? Widać, że ma dużo energii, ale chyba szukasz mu dodatkowej motywacji.

— Dobrze widzisz. Ćwiczenia są coraz cięższe, tak musi być, a przecież on jest tylko dzieckiem.

— Niełatwo jest walczyć samemu. Jego rodzice są codziennie?

— Zwiększyli liczbę odwiedzin w tygodniu, ale to nadal za mało. Elijah stara się być przy jego rehabilitacji zamiast nich, ale teraz gdy zajął się firmą, też nie może dysponować każdą chwilą.

— Szkoda, że znalazł miejsce na nową szkółkę, aż na drugim końcu miasta.

— Też nie skaczę z radości.

Weszłyśmy na Sor, w którym znajdował się pacjent, dla którego nie miałyśmy dobrych wiadomości.

— Dzień dobry. Nazywam się doktor Layla Hemings, jestem ortopedą. — Przedstawiłam się i założyłam rękawiczki. — Co się stało?

— Jechałem na rowerze, a rozpędzony samochód za mną wystraszył mnie i wywróciłem się na jezdni. Upadłem niefortunnie na rękę. Co teraz będzie? — Na twarzy chłopaka widziałam grymas bólu, gdy dotykałam jego nadgarstek.

— Najprawdopodobniej będzie czekała ciebie operacja.

Zakończyłam oględziny.

— Co? — Chłopak opadł zrezygnowany na oparcie kozetki lekarskiej. — Ja muszę mieć sprawną dłoń, gram na pianinie.

— To będzie nieskomplikowany zabieg, za jakiś czas będziesz mógł wrócić do gry.

— Muszę ćwiczyć. — Młodzieniec złapał się zdrową ręką za głowę. — Pani nic nie rozumie.

Przymknął oczy i cicho przeklnął pod nosem.

— Przykro mi.

Nic nie odpowiedział.

Pielęgniarka zabrała chłopaka na kolejne badania, a ja zostałam sama z Susan.

— Dochodzę do stwierdzenia, że bycie ortopedą to niewdzięczny zawód.

— Bycie lekarzem to ciężki zawód, ale wszystko rehabilituje widok, gdy któremuś z twoich pacjentów uda się wstać. To najlepszy ze wszystkich widoków.

— Będzie mi brakowało twojego anielskiego podejścia do pacjentów.

Kobieta z burzą blond włosów uśmiechnęła się niewesoło.

— Przecież będziemy się widywać.

— Ale nie będziemy miały wspólnych pogaduszek w pracy. Nie wiem czy nie popełniam błędu, przenosząc się do drugiego szpitala.

— Bardzo dobrze zrobiłaś. To świetny szpital, blisko do pracy, a co najważniejsze będziesz mogła kontrolować wyniki Kate.

— Ale nie będę miała ciebie obok.

— O mnie się nie martw. Jak wpadnę w kłopoty, sama do ciebie przyjadę i zabarykaduję się na kilka dni.

Czekała nas ogromna zmiana, nie jestem pewna która z nas przeżywała ją bardziej, ale byłam przekonana, że to była bardzo dobra decyzja. Cieszyłam się sukcesami mojej przyjaciółki, choć wiedziałam, że będzie musiała mnie opuścić.

***
(🎶)
- Czyli wracasz dopiero na święta? - dopytywałam Elijaha, mówiąc do telefonu.

- Wracamy. Tata zostaje ze mną do końca.

- Twoja mama nie będzie miała nic przeciwko? To święta, a wy pracujecie.

Odłożyłam komórkę na blat kuchenny i włączyłam głośnik, potrzebując wolnych dłoni. Sprytnie otworzyłam kubeczek chińszczyzny i chwyciłam w dłonie pałeczki. Z telefonem i smacznym jedzeniem udałam się przed telewizor, na kanapę.

- Spokojnie. Ona nigdy nie przepadała za tą całą świąteczną otoczką, potrawy zawsze zamawialiśmy, a reszta rodziny wpadała na krótko.

- W tym roku chyba będzie nieco inaczej? - zapytałam niepewnie, w podświadomości bojąc się, że w odpowiedzi usłyszę nie to, czego bym oczekiwała. - Matthew wraca.

- Tak, przecież urządziliśmy dla niego pokój.

- A ubrałeś choinkę?

Gdzieś musiał zawisnąć kolorowy łańcuch.

- Tak, jeszcze przed wyjazdem.

Elijah razem z tatą wyjechali na drugi koniec miasta, żeby nadzorować remont ich przyszłej szkółki boksu. Ze względu na czas i natłok pracy, zatrzymali się w pobliskim hotelu. Zresztą jak nie pierwszy raz. Ich wyjazdy stały się coraz częstrze, tak samo jak nasze rozmowy przez telefon.

- Nie mogę doczekać się, aż przedstawię cię światu jako moją kobietę.

- Ja też.

- Długo na to czekałem, kochanie.

- Muszę przyznać, że jesteś cierpliwy.

- Dobrze, że to czekanie dotyczyło tylko oficjalnych stron.

Zaśmiałam się wiedząc co miał na myśli. I w chwilach takich jak te żałowałam, że Elijaha nie było stać na żaden spontaniczny pomysł, żebym chociaż raz wyjechała razem z nim. Choć wiedziałam, że trudno byłoby mi uniknąć kontaktu z jego tatą.
Na początku proponowałam mu pomoc w organizacji jego szkółki, wybieranie kolorów wnętrz, zwykłe blachostki. Po którymś razie przestałam, dostając informację od Elijaha, że zobaczę efekt końcowy, w jego wykonaniu. Próbowałam zaakceptować jego samodzielność, choć niekiedy przestawała mi się podobać. Zdążyłam się przyzwyczaić, że jest jednym z tych, którzy wszystko są w stanie zrobić sami, ja miałam być tylko tą wisienką na torcie.

— Będę leciał już spać, kochanie. Jutro czeka nas ciężki dzień.

— Jasne. Dobranoc, kochanie.

— Dobranoc piękna.

Podążając za przykładem Elijaha, wskoczyłam do wygodnego łóżka, sama. Sen przyszedł szybko, lecz tak samo szybko został przerwany. Obudził mnie głośny stukot do moich drzwi. Rozespana założyłam na siebie szlafrok i leniwym krokiem udałam się zobaczyć kto zakłócał mój spokój.

Nie zdziwiło mnie gdy przed moimi oczami wyrósł Azari. Wszedł do środka, a ja dopiero teraz zauważyłam, że krwawił. Przyciskał do ręki kawałek szmatki niemal w całości pokrytą czerwoną cieczą.

— Potrzebuję pomocy, Pani doktor.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro