36. Czy jestem w stanie jeszcze kogokolwiek pokochać...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trzymałam dłonie na kolanach, starając się, żeby mężczyźni siedzący z przodu nie usłyszeli jak drżały. Pędziliśmy wysokim, czarnym samochodem z prędkością, której nie znosiłam. Co nie raz zamykałam oczy, aby nie widzieć jak szybko mijaliśmy pogrążone w ciemności miasto. Gdy to robiłam zapominałam, lecz w mojej głowie przedstawiały się najczarniejsze scenariusze.

Mężczyzna siedzący obok kierowcy pospiesznie odebrał telefon.

— Jesteśmy w drodze — odpowiedział.

Wsłuchał się w wypowiedź osoby po drugiej stronie i zakończył połączenie. Spojrzał na kierowcę wymownie, a ja poczułam jak samochód przyspieszył jeszcze bardziej. Tak samo jak uderzenia mojego serca.

— Co mu się stało? — zapytałam czując, że to, co zobaczę na miejscu może być bliskie moim myślom.

— Jest ranny — odpowiedział nie pokazując większych emocji. — Za dwie minuty będziemy na miejscu.

Zatrzymaliśmy się pod Jego klubem. Wysiadłam jak najszybciej byłam w stanie i podążyłam pospiesznym krokiem za mężczyznami. Nie minął moment, jak zdjęłam ze swoich nóg wysokie buty i złapałam dół sukienki w ręce. Prowadzili mnie tymi samymi korytarzami, do miejsca, kiedy nieświadomie zakończyłam wieczór w jego łóżku. Oni stawiali ogromne kroki, a ja biegłam. Biegłam do Niego.

Drzwi prowadzące do jego mieszkania były uchylone, stąd wiedziałam, że to właśnie tam miałam się znaleźć. Ustalałam przed wejściem z trudem wykonując ten ostatni krok. Jeszcze jeden i go zobaczę... Pchnęłam drewniane drzwi, a gdy to zrobiłam nogi ugięły się pode mną.

— Nie... — wydałam z siebie cichy jęk.

— Zostaw mnie! — Mężczyzna znajdujący się nad ciałem Azariego krzyknął zrozpaczony i wyrywał się dwóm, którzy próbowali go od niego odciągnąć. — Muszę z nim być!

Był wściekły i miał na sobie jego krew, a na policzkach ślady łez. Sytuacja rozgrywająca się przed moimi oczami była nie do opisania. Nie umiałam wyrazić w zwykłych słowach jego bólu i jego rozgoryczenia.

— Nie pomożesz mu tak! — krzyknął kierowca i szarpnął ciałem mężczyzny, aby ten otrząsnął się. To było niemożliwe ... — Emmett, ochłoń.

Ten wyrwał się i wybiegł za drzwi, a za nim jeden z pozostałych mężczyzn.

W moich oczach zebrały się łzy, których nie mogłam teraz pokazać. Musiałam być silna, dla naszej dwójki. Tym razem to na mnie ciążyła odpowiedzialność.

Podbiegłam do mężczyzny sprawdzając jego puls i opanowując swoje drżące dłonie, co w tej chwili wydawało się jedną z trudniejszych rzeczy. Przyłożyłam palce do szyi, przez co nie mogłam nie zauważyć jego twarzy. Był nieprzytomny, bez życia, a krew znajdowała się wszędzie. Z trudem sprawdziłam obrażenia. Dotykając ciała Azariego, dotykałam części swojej duszy, o której chciałam zapomnieć.

Słyszałam głośne uderzenia za ścianami pokoju i wiedziałam, że należały do mężczyzny o imieniu Emmett. W tej chwili nie miałam czasu snuć domysłów, a tym bardziej szukać podobieństwa między nimi by stwierdzić, że mężczyzną płaczącym nad Azarim był jego brat, którego znałam jedynie z opowieści.

— Musi zostać przewieziony do szpitala. Ma trzy kule, wykrwawi się.

— Tu masz wszystko.

Mężczyzna wskazał wzrokiem na sprzęt dookoła łóżka.

— To nie są warunki ...

Ona nie może go dostać. Zaczynaj!

***

Czemu zaczęłaś brać narkotyki? — Azari zapytał w bezpośredni sposób.

Znajdowaliśmy się w moim mieszkaniu. On po jednej stronie kuchennego blatu, ja po drugiej. Była z nami także babcia, babcia Merry, która instruowała mnie jak dobrze przygotować czekoladowe babeczki.

— Przecież wiesz, tak jak wszystko o mnie — odpowiedziałam dyplomatycznie, nie chcąc rozgrzebywać przeszłości po raz wtóry.

— Chcę, żebyś ty to powiedziała.

— Dajesz mi trudne zadania. — Zaśmiałam się nerwowo. Mężczyzna nie spuszczał ze mnie wzroku i czekał cierpliwie, aż zacznę mówić. Przerwałam swoje kuchenne rewolucje i usiadłam na wysokim krześle, po drugiej stronie kuchennego blatu, naprzeciw Azariego. On nie odpuści. — Nie umiałam znaleźć miejsca dla siebie po śmieci taty. — Wypowiedzenie na głos pierwszego zdania była zadziwiająco proste. Łatwiejsze niż wcześniej. — Narkotyki sprawiły, że wszędzie było mi dobrze, bo niczego nie czułam. Zabijały gorycz i żal i nawet wspomnienia. A gdy koszmary wracały sięgałam po więcej, bo to, co brałam wcześniej nie wystarczało na tak samo długo.

— Ludzie odchodzą, to normalna kolej rzeczy. Jesteś lekarzem, możesz spotkać się ze śmiercią codziennie.

— Wtedy lekarskie definicje nie miały tak wyraźnego pokrycia. To był pierwszy raz gdy straciłam kogoś bliskiego, kogoś kogo darzyłam głęboką więzią, kogoś kogo kochałam. Wtedy nie miałam nikogo, kto mógłby mi go zastąpić, wpadłam w panikę. Zrozumiałam czym jest prawdziwy strach. Strach, że w każdej chwili mogłam stracić kogoś równie bliskiego spowodował, że przestałam się angażować. Nie chciałam tego, bo to tak cholernie bolało — mówiłam o moich najskrytszych myślach, a Azari słuchał zahipnotyzowany, słuchał i nie oceniał. Nie próbował mi przerwać. — Nie pamiętam żadnego byłego chłopaka, żadnej chwili uniesienia. Tak mocno zakodowałam sobie w głowie to, że nie mogłam nikogo dopuścić do siebie, że czasami zastanawiałam się czym jest miłość. Znajomym mówiłam, że czekam na tego jedynego, tego który zaakceptuję mnie całą, jaką jestem i nie będzie próbował zmienić, lecz ich także oszukiwałam, tak samo jak siebie. Nie chciałam cierpieć.

— Co z Elijahem? — zapytał po chwili, gdy widział, że nie miałam już niczego więcej do dodania.

— On jest moją próbą, czy jestem w stanie jeszcze kogokolwiek pokochać.

— Powiedziałaś mu, że go kochasz?

Zaprzeczyłam kiwnięciem głowy.

— Tak, ale wbrew swojemu sercu.

— I co z tym zrobisz?

— Będę walczyła. Walczyła o obudzenie w sobie uczuć. Tak jak mnie uczyłeś.

— Uczucia... — Zamruczał pod nosem. — Uczyłem cię być silną.

— Uczucia to mój cel.

Mężczyzna wyglądał na lekko zdezorientowanego, lecz mimo to podtrzymywał dalej rozmowę.

— Ile czasu potrzebujesz, żeby pokochać drugą osobę?

Uniosłam ramiona w geście niewiedzy i zdziwienia.

— Tego nie wiem. Jak na razie nie idzie mi za dobrze.

Cisza wkradła się między nami.

— A ty? — zapytałam chcąc przebić odrętwienie.

— Nie... Nie pytaj. Ja nie korzystam z uczuć.

— No tak, skończyłeś z moralnością. Czy ty w ogóle masz kogoś bliskiego, poza bratem i Rosiris?

Wstałam na proste nogi i dokończyłam sprzątanie po robieniu ciastek.

— Nie mówmy o niej. Ta kobieta nie powinna cię interesować.

— Dobrze. Pytam, bo nigdy nie wspominałeś o swojej rodzinie, poza bratem.

— A wyglądam na takiego, którego interesuje rodzinna sielanka?

— Tu masz rację, nie wyglądasz. Ale każdy ma rodziców, to przywilej wszystkich.

— Rodzice dla mnie nie istnieją.

Kolejne podobieństwo, które łączyło go z Royem. Byli niemalże identyczni, te same blizny, tatuaże, przeszłość i nawet teraźniejszość. Szkoda, że mężczyzna siedzący przede mną nie przepadał za mówieniem o sobie, tak jak mój były pacjent.

— Nie istnieją, nie oznacza tego samego co nie żyją, prawda?

Mężczyzna wywrócił oczami, a pod jego nosem mogłam dostrzec pół uśmiech.

— Nie istnieją oznacza, że są dla mnie niczym — odpowiedział lekko zirytowanym lecz nadal pogodnym tonem.

— Co takiego zrobili, że nie chcesz o nich pamiętać?

— Stąpasz po kruchym lodzie.

— Już umiem pływać.

— Zadziwia mnie Pani doktor cały czas.

— Ja odważyłam się powiedzieć, nie bądź tchórzem.

Mężczyzna podniósł do góry jedną brew niedowierzając moim słowom. Ja już wiedziałam, że przyjął wyzwanie jakie mu narzuciłam. Azari zdjął marynarkę i położył ją na krześle obok. Na czarnej koszuli widziałam tego samego koloru sprzączki, które oplatały go, żeby utrzymać jedną, jakże niebezpieczną rzecz. Mężczyzna położył broń na blacie kuchennym między nami.

— Od razu wygodniej.

Obserwował uważnie moje oczy i dłonie, doszukując się strachu. Wtedy już się go nie bałam. Nie bałam się Azariego, bo pewna cząstka mnie ufała mu, ufała mężczyźnie z bronią.

— Zaczynajmy...

Szerokie uśmiechy pokryły nasze twarze, wiedząc, że tym razem ciężko będzie zakończyć tę batalię. Ja byłam już naga, on posiadał więcej do stracenia, ale jego wyobraźnia zostawała bez wszelkich zabezpieczeń.

***
(🎶)
— Jak do tego doszło? — zapytałam poważnym tonem, w nadziei, że otrzymam odpowiedź.

— Te informację nie powinny cię interesować — odpowiedział mężczyzna, który mnie przywiózł do tego miejsca.

— Ufał mi na tyle, żeby mnie znaleźć, choć wiedział, że może umrzeć. Zasługuję na prawdę.

Spojrzał na mnie nieprzychylnym wzrokiem.

— Miał spotkanie z pewnymi ludźmi. To była zwykła zasadzka. — Był oszczędny w słowach i starał się, żeby nie wyjawić żadnego, ważnego faktu, o którym nie powinnam wiedzieć.

Skinęłam głową z wdzięcznością.

Usiadłam obok łóżka Azariego na podłodze i zaczęłam gładzić jego dłoń. Obmyłam jego ciało z krwi, przez co teraz wydawało się jakby spał i miał spokojny sen. Mężczyzna, który mnie tu przywiózł stał cały czas przy nas i patrzył mi na ręce, lecz nie mówił nic. Emmett, którego imię usłyszałam przez przypadek, nie pojawił się więcej, a uderzenia ustały.

Cały czas do mojej głowy dobijało się milion pytań. Informację od mężczyzny nie zdołały odpowiedzieć nawet na część z nich. Myślałam, że fakt o twojej dobroci mi wystarczy. Myliłam się po raz kolejny. Nie mogłam znieść dłużej tej niewiedzy... Czułam, że wszystkie tajemnice zbierały się na moich ramionach, a ja nie byłam już w stanie z nimi iść do przodu.

Ścisnęłam rękę Azariego.

— Zawołaj ... — Nie zdążyłam zareagować gdy pojedyncze łzy opuściły moje oczy. — Proszę, zawołaj larum...

Pochyliłam się i jeszcze mocniej trzymałam się jego ręki, niechcąc stracić kolejnej bliskiej osoby...

— Pamiętasz jak opowiadałam ci o moim tacie? Wtedy kiedy definitywnie pokazałeś mi, że z tobą nie wygram i pierwszy raz upiekłam czekoladowe ciastka? — Zaśmiałam się przez łzy mając w głowie miłe wspomnienia. — Kochałam życie, bo czułam się kochana, najbardziej przez tatę. Bez niego nie byłam wstanie wstać bo wiedziałam, że nikt nigdy nie da mi tyle szczęścia co on ... Myliłam się. Wtedy widziałam ogromny ból w twoich oczach, nie mrok. Żałuję, że nie zdołałam dowiedzieć się kto go sprawił. Kto zabrał w tobie chęci do życia. Czuję, że przez to nienawidzisz okazywać uczuć, ale proszę, zrób to, ten jeden raz. Udawaj, tak jak wtedy kiedy próbowałeś nastraszyć mnie, że jesteś ranny, udawaj, że chcesz walczyć.

Otarłam rękawem nos.

— Ja wołam. — Tak bardzo się bałam. — I ty musisz mi pomóc, ale wpierw musisz wstać, Azari — mówiłam tonem nie znoszącym sprzeciwu, tak pragnąc by mnie słyszał.

Drzwi od pokoju uchyliły się, przez co szybko przetarłam zapłakane oczy, aby obca osoba nie widziała moich łez. Poczułam ciepłą dłoń na swoich plecach i natychmiast się obróciłam. Rosiris klęczała przy nas z zatroskanym wzrokiem. Lustrowała ciało Azariego ze złością i łzami w oczach jednocześnie. Nie mogłam znieść tego widoku i wtuliłam się w kobietę, chcąc zagłuszyć swój własny szloch. Ukryłam twarz w jej włosach i szyi, lecz mimo to, wszystko było słychać. Rosiris przytuliła mnie mocno i zaczęła równym tempem gładzić moje plecy.

— Jest silny.

Próbowała mnie uspokoić i w tej chwili wydawała mi się być bliższa niż kiedykolwiek, ale ja tak nie mogłam... Spróbowałam spowolnić swoje serce bym mogła oddychać normalnym tempem. Gdy to mi się udało wyszłam z kobiecych ramion. Popatrzyłam na nią po raz ostatni i wstałam, z ciężarem na sercu. Wzięłam w rękę swoje buty i skierowałam wzrok na drzwi wyjściowe.

— Gdzie idziesz? Nie zaczekasz aż się obudzi?

Zaprzeczyłam kiwnięciem głowy, bojąc się, że gdy się odezwę nie będę mogła powstrzymać łez.

— On by tego chciał.

Wzięłam głębszy oddech i odważyłam się na kilka słów.

— Nie chcę na to patrzeć. Nie chcę...

— Uciekasz.

Nie chcę znowu cierpieć. Nie chcę czuć, że kolejna osoba, którą obdarzyłam uczuciem mnie opuszcza. Ten ból był nie do zniesienia, bo wiedziałam jak może się zakończyć.

— Nie rozumiem czemu można chcieć tak żyć. — Mój głos łamał się z każdym wypowiedzianym słowem coraz bardziej. — Czemu na to pozwalasz, przecież  byliście razem, to musi coś znaczyć. — Rosisrs mogła usłyszeć moje pretensje i może mogła na to nie zasłużyć, ale w tej chwili wszystko przestało mieć głębszy sens.

— Nie byliśmy razem. Nie ma między nami żadnych uczuć, nic poza przyjacielską relacją. — Patrzyła na mężczyznę sercem.

— Więc czemu... — Nie umiałam dłużej powstrzymać łez i pozwoliłam by opuściły moje oczy. — Czemu skazujesz się na takie coś, czemu do cholery macie te same tatuaże, czemu on nie może normalnie żyć? — Wyłam nie kryjąc swojej goryczy. — Czemu bawi się ze śmiercią...

— Łączy nas tylko cierpienie — powiedziała ze spokojem. — Azari przestał żyć od kilku lat. To proste, przecież jest tylko popiołem.

Patrzyła w dalszym ciągiem na Niego, nie obdarzając mnie spojrzeniem.

— Kto mu to zrobił? — zapytałam drżącym głosem z nadzieją, że wyjawi mi prawdę.

Tak bardzo jej potrzebowałam.

— Widzę, że staliście się sobie bliscy. Osoba...

— Rosiris. — Mężczyzna, który przysłuchiwał się nam, przerwał kobiecie. — Wystarczy.

***

Otworzyłam drzwi swojego mieszkania pozbawiona sił. Rzuciłam buty pod wieszak nie przejmując się w tej chwili ich stanem.

— Layla. — Susan przybiegła do mnie wtulając się we mnie mocno. — Jak się cieszę, że nic ci nie jest.

Przyłożyła rękę do tyłu mojej głowy i przycisnęła ją do swojej klatki piersiowej, a ja czułam się jak marionetka.

— Powiedziałam Elijahowi, że miałaś wezwanie ze szpitala — szepnęła do mojego ucha i wypuściła mnie ze swoich ramion.

Susan oddaliła się nieco i dopiero teraz zauważyła, że miałam na sobie ślady krwi. Ona tak samo, gdyż odbiły się od mojej sukni i zostały na jej jasnych ubraniach.

Elijah przyszedł do nas i był lekko zaskoczony. Na moich rękach można było dostrzec zakrzepnięte czerwone plamy, a ubranie, które miałam na sobie nie nadawała się już do niczego.

— Jesteś cała przemarznięta.

Susan zaczęła pocierać moje ramiona, a ja stałam w jednym miejscu nie wiedząc co mam ze sobą zrobić. Czułam się fatalnie, a ich obecność nie ułatwiała mi niczego.

— Umyj się, ja zrobię ci coś ciepłego do picia. — Elijah zadecydował za mnie.

Nie czekając dłużej weszłam do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Zrzuciłam z siebie sukienkę i zaczęłam szorować swoje ręce z krwi Azariego. W mojej głowie powracały obrazy zmasakrowanego ciała mężczyzny przez co nie mogłam się uspokoić. Oparłam się o umywalkę i zacisnęłam mocno zęby.

— Nie teraz, Layla.

***
Wyszłam z łazienki po dwudziestu minutach. Obtuliłam się miękkim w dotyku szlafrokiem, a na mokre włosy założyłam ręcznik. Weszłam do kuchni, gdzie czekał na mnie Elijah.

Przysunął bliżej mnie kubek, z którego unosiła się para.

— Gdzie Susan?

— Musiała już iść. Jest czwarta rano.

Mężczyzna przetarł zmęczone oczy, a na wzmiankę o porze ziewnął zmęczony.

— Może chodźmy już spać, a jutro powiesz mi co się stało.

Elijah zaczął kroczyć w stronę sypialni, ale ja tego nie chciałam. Nie chciałam by tak to się zakończyło.

— Porozmawiamy teraz? — zapytałam pewnym głosem.

Mężczyzna obrócił się i wrócił do swojego wcześniejszego miejsca.

— Wyglądasz na zmęczoną...

— Jutro nie znajdę tej samej odwagi, a ty nie będziesz chciał tego rozdrapywać.

Elijah był zaskoczony moją pewnością. Założył ręce na klatce piersiowej, w ten sposób nie ułatwiając mi tego.

— Słucham.

— Nie byłam w szpitalu.

— Tego domyśliłem się sam. Więc co takiego robiłaś?

Wyczekiwał mojej odpowiedzi, a w jego oczach widziałam jedynie zmęczenie.

— Operowałam Azariego.

Wzrok mężczyzny wyostrzył się.

— Co mu się stało? — ożywił się. — Gdzie go operowałaś?

— U niego w mieszkaniu. Został ranny.

Mężczyzna nie był zadowolony z moich odpowiedzi, tak samo jak ja z jego zachowania...

— Co takiego się tam stało, że nie mogłem usłyszeć prawdy od samego początku, tylko wymyślone historie Susan? — Widziałam jak żyłki na jego szyi powiększyły się. Był zły. — Kim on dla ciebie jest do cholery?

Nie sądziłam, że powiedzenie prawdy będzie aż tak trudne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro