4. Zadajesz dużo pytań jak na gangstera, który wszystko rozwiązuje bronią.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


— Część młody — przywitałam się z młodym Matthew.

Chłopiec leżał na łóżku rozpromieniony moim widokiem, a raczej tym co niosłam w ręku. Teczka z jego badaniami. Śledził ją uważnie, wiedząc, że przyszłam podsumować jego stan zdrowia, jak robiłam to wcześniej. Bystry chłopak przez pół roku zdążył zaobserwować i zapamiętać sporo rzeczy.

— Dwie wiadomości — powiedziałam z udawaną powagą. — Najpierw dobra czy zła?

— Ta gorsza. — Młody pacjent ścisnął mocno oczy, czekając na werdykt.

Jego blond grzywka zrobiła się za długa i zasłaniała mu większość twarzy, przez co wyglądał jeszcze bardziej rozkosznie.

— Niestety — zaczęłam mówić zimnym głosem, żeby wprowadzić nutkę niepewności — nie będziesz mógł podjadać. Całkowita dieta — dodałam radośniej.

Matt uśmiechnął się szeroko, nadal mając zamknięte oczy.

— A ta druga wiadomość? — ścisnął jeszcze mocniej powieki.

Za każdym razem reagował tak samo, jak tylko dowiadywał się nowych wieści na temat swojego stanu zdrowia. I choć starał się nie pokazywać paniki, wiedzieliśmy, że przeżywa to głęboko w sobie.

Przecież był tylko dzieckiem.

— Jeśli będziesz miał siłę, jutro możemy zacząć rehabilitację — oznajmiłam nie kryjąc swojej radości. Szeroki uśmiech nie znikał z mojej twarzy.

Niebieskie oczka patrzyły na mnie z nadzieją i lekkim strachem. Chłopiec pierwszy raz w życiu ustanie na nogach o własnej sile. Nauczy się chodzić, czegoś czego nigdy przedtem nie mógł robić, co było mu odebrane od pierwszego dnia życia.

— Mogę zacząć nawet dzisiaj — mówił bardzo szybko. — Mam siłę. Dobrze się czuję. Możemy zacząć.

— Nie tak szybko bohaterze.

Poczochrałam blond grzywkę chłopaka i oparłam dłonie na ramie łóżka.

— Potrzebna ci spinka.

Matt zaśmiał się głośno opadając plecami szczęśliwy na oparcie łóżka.

— Spinki są dla dziewczyn.

— Też tak myślę. — Spojrzałam na rozsuwane drzwi.

W wejściu stał brat małego pacjenta.

Szybkim ruchem wyprostowałam się, poprawiając słuchawki lekarskie wraz z plakietką.

Dwudziestoparoletni mężczyzna przybił męską piątkę z młodym i również poczochrał go po włosach.

— Coraz dłuższe. Zaraz będziesz wyglądał jak dziewczynka - oznajmił i zaczął intensywnie rozmawiać z Mattem, nie pomijając drobnych "kuksańców".

Widziałam w oczach chłopca radosne iskierki na widok brata. Jak cieszył się, gdy ten skupiał uwagę tylko na nim, jak bawił się z nim nie zwracając uwagi na jego niepełnosprawność.

Między nimi było widać tylko łączącą ich relację, nic poza tym. Różnili się, gdyż pomimo więzi jaką zdążyli stworzyć, nie było między nimi innego połączenia. Tytuł braci narodził się, gdy na świat przyszedł po długich staraniach Matthew. Elijah był adoptowany. Dowiedziałam się o tym gdy niesłusznie stwierdziłam podobieństwo ich oczu.

Kocha go jakby był jego bratem z krwi i kości. Patrzyłam jak z obu twarzy nie znikały szczęśliwe uśmiechy, a na jednej z nich pojawiły się lekkie dołeczki.

Elijah był przystojny. Tak.  Zdecydowanie należał do grupy tych zadbanych o siebie. Nie wyglądał na gbura, ani zanadto emanujacego pewnością siebie. Bujne brązowe włosy w lekkim nieładzie i wysportowana sylwetka ciała sprawiały wrażenie miłego chłopca i szybko przyciągały wzrok kobiet. Sposób w jaki się porusza sprawia, że nie można przejść obok niego obojętnie. Czasami zdaję mi się, że określenie "przystojny" nie w pełni oddaję jego wygląd, jest stanowczo za słabe.

— Czemu chcesz być gangsterem? — zapytał ze śmiechem starszy z
Kidmanów prezentując swoje dołeczki. — Czego ty się na oglądałeś młody?

Moja podświadomość wyłapała słowo "gangster". Od razu przypomniałam sobie ostatni wieczór w towarzystwie Azariego. Gdy skończyłam z nim dyskusję na temat wizyt w moim mieszkaniu zaczęliśmy rozmawiać. Tak po prostu, po ludzku. W tamtej chwili wydawał się być zwykłym człowiekiem bez żadnej łatki gangstera.

— Chcę być takim dobrym... mafiozo. Będę walczył z przestępcami i oddawał biednym ludziom ich pieniądze.

— Oj młody za dużo fantazjujesz. — Elijah zaśmiał się donośnym głosem. — W naszych czasach trzeba opłacać mieszkanie, rachunki i chodzić do pracy.

Matthew nie przestawał się śmiać.

— I mieć żonę i dzieci — wypomniał bratu pacjent patrząc na niego przymrużonym wzrokiem.

— Zrobię ci szlaban na telefon.

Nie minęła sekunda, a Elijah podniósł palec wskazujący do góry i pogroził bratu z udawaną powagą. Dziecięcy śmiech rozbrzmiał w całym pomieszczeniu.

— Nie jesteś mamą — mówił śmiejąc się jednocześnie.

— A ty będziesz miał zaraz jej włosy. — Elijah rzucił się na młodszego brata i zaczął go gilgotać.

— Sto...p, sto..p — mówił mały pacjent między napadami śmiechu. — Będę grze...czny.

Starszy z Kidmanów zaprzestał swoich tortur.

— Kiedy przyjadą rodzice? — Oczy chłopca zabłysnęły.

— Będą jutro.

— Powiedz im, że będę ćwiczył. Zobaczą jak chodzę.

Matthew był rozpromieniony jeszcze bardziej, a gdy mówił o rodzicach wypełniała go radość nie do opisana. Nie byli wstanie przyjeżdżać do szpitala codziennie, przez co Matthew wyczekiwał ich wizyty z utęsknieniem. Smutkiem były przepełnione chwilę, w których z ważnych, dorosłych przyczyn rodzice  chłopca nie mogli go odwiedzić. Młody dużo rozumiał, ale jeszcze więcej odczuwał.

Przecież był tylko dzieckiem.

Azari

Siedziałem na zimnej podłodze, plecami opierając się o jedną ze ścian. W ręku miałem gumową piłeczkę, którą równym tempem puszczałem, żeby odbiła się o inne powierzchnię pokoju i wracała idealnie do mnie. Powtarzałem ten ruch głęboko rozmyślając o sytuacji, w której się znajdowałem, a raczej jak wybrnąć z pułapki, w którą wpadłem. Wyłożona czarnymi płytkami podłoga i tego samego koloru ściany wydawały się być miejscem spokojnym, wręcz stworzonym do racjonalnego myślenia, lecz coś nie dawało mi spokoju, burząc moje wszelkie poukładane plany.

Jedna myśl. Jedna para delikatnych dłoni. Tak bardzo chciałbym, żeby te dłonie obejmowały mojego...

— Wejść — odezwałem się beznamiętnym głosem, gdy usłyszałem pukanie do drzwi.

Azari, chyba dawno nikt się tobą pożądnie nie zajął. Warknąłem z tęsknoty za ciepłem kobiecego ciała. Już dawno stwierdziłem, że te istoty są potrzebne na świecie. Tylko one umieją to dać.

— Widzę, że przejąłeś się sytuacją — zaczął poważnym głosem Emmett, rozsiadając się wygodnie na niewielkiej sofie znajdującej się niedaleko okna. — Mam informację odnośnie poszkodowanych w wypadku.

Machnąłem głową, dając mężczyznie znak, żeby kontynuował.

— Dwójka z nich jest już w domach. Kolejna czwórka wyliże się. To kwestia kilku dni.

— Mhm.

— Coś ty taki zrezygnowany? — zaczął dopytywać bawiąc się telefonem. — DIA depczę ci po piętach?

Ciekawość mojego brata nie miała granic. Posiadał całkowicie odmienny charakter od mojego, lecz nasze rodzinne więzy zdradzał łudząco podobny wygląd. Niektórzy twierdzą, że byliśmy jak dwie krople wody, z tą różnicą, że ja zdążyłem "oszpecić" swoje ciało tatuażami.

— Ta. Ten cholerny wywiad cały czas kręci się wokół mnie, a ja nie mogę przejąć przez nich klubu Coopera. - Podniosłem się z podłogi, tylko po to, żeby zasiąść znów, tyle że w fotelu za swoim biurkiem. — Te miejsce to wylęgarnia narkotyków. Jak tylko wezmę je w posiadanie zajmie je DIA.

— Zawsze znajdziesz wyjście z sytuacji — powiedział nie podnosząc wzroku od telefonu. — Nie bez przyczyny jesteś głową tego wszystkiego.

Musiałem myśleć szybciej, zanim Cooper stanie na nogi i sprzątnie mi klub sprzed nosa. Nie mogę do tego dopuścić. Jutrzejsze spotkanie stoi pod znakiem zapytania, a raczej decyzja, którą mam wtedy podjąć.

— Co robisz w środę wieczór? — zapytałem, chcąc mieć brata pod ręką. Nie wykluczone, że będzie mi potrzebny.

— Mogę być do twojej dyspozycji. — Zgodził się rozumiejąc bez słownie moje pytanie.

— Dobrze. Uprzedź także Vanca i Roberta. Mogą się przydać.

Emmett siedział na sofie wyraźnie zainteresowany wymianą wiadomości z osobą po drugiej stronie komórki. Kiwał głową bezmyślnie akceptując moje słowa.

— Odłożysz w końcu ten cholerny telefon. Nie będę pytał co słychać u Samanthy — warknąłem lekko rozdrażniony jego postawą.

Brat schował telefon do kieszeni czarnych spodni i zmierzył mnie wzrokiem.

— Nadal nie przestaniesz ganić mnie za to, że chcę normalnie żyć.

Emmett uśmiechnął się przebiegle. Wiedziałem, że nie był na mnie zły, tylko poirytowany moją upartością. Nie rozumiałem po co zaangażował się w związek z kobietą, a do tego policjantką.

— Powiedziałeś jej już czym się zajmujesz? — Uśmiech wpłynął na jego i tak rozpromienioną twarz.

— Jestem w trakcie przygotowywania jej do tego. Muszę zrobić dobry grunt. Wiesz o co chodzi.

— Więc nadal ją okłamujesz. To nie wróży dobrze związkowi.

— Masz w tym jakieś doświadczenie, że udzielasz porad? — Mężczyzna wręcz emanował radością. W tej chwili żaden argument nie potrafił go złamać. — Ty chyba myślisz tylko kutasem.

Teraz i ja zaśmiałem się na trafne spostrzeżenie.

Emmett zaczął kierować się w stronę drzwi wyjściowych. Zatrzymał się w pół kroku biorąc w ręce teczkę pozostawioną na sofie. Zakręcony zapomniał w ogóle po co przyszedł. Mówiłem mu, że długotrwały związek nie służy nikomu.

— Jest aż tak dobra w łóżku, że kazałeś ją prześwietlić? — zapytał z lekką kpiną w głosie. — Czy to coś więcej niż pieprzenie?

Zmierzyłem go poważnym wzrokiem.

— Jest moim lekarzem — powiedziałem, choć chciałbym, żeby słowa Emmetta stały się prawdą. Chciałbym zobaczyć jak się mną zajmuję, ale nie w ten sposób jak do tej pory.

— Żartowałem. Przecież żadna nie spełnia twoich wymagań. — Pociągnął za klamkę drzwi. — Albo nie, raczej żadna nie chciałaby być z głazem. Łóżko to i tak wystarczające wyzwanie dla nich.

Gdy usłyszałem stukot zamykanych drzwi otworzyłem teczkę. Layla Hemings. Zdjęcie dziewczyny od razu przykuło moją uwagę. Było idealnym odzwierciedleniem jej rzeczywistej osoby. Ciemne włosy, niepewna buźka i te szczupłe, długie nogi. Ught... kiedy wparowałem do jej domu ze zranioną nogą, milczałem czując zanadto ogarniające podniecenie. Jej sterczące sutki chyba dawno nie były pieszczone przez żadnego mężczyznę, jej całe ciało domagało się opieki.

Odłożyłem fotografię, żeby zaczytać się w jakże interesującej literaturze.

Layla

Piątkowy wieczór mijał mi w doborowym towarzystwie Susan i Jamesa. Jak twierdzi dziewczyna, podrzucenie córeczki do jej mamy było idealnym zwieńczeniem pracowitego tygodnia.

Mieszałam właśnie sałatkę stojąc przy pamiętnym kuchennym blacie. Minął tydzień od moich urodzin, a mogę przysiąść, że Eric patrzy na mnie nadal podejrzliwym wzrokiem. Jak dobrze, że w następnym tygodniu nasze zmiany się nie łączą. Mam głęboką nadzieję, że po pewnym czasie zapomni o tej dziwnej sytuacji.

— Chodź do nas Layla, zjemy na kanapie. — Susan zawołała mnie rozbawionym głosem. — Zaraz będą się grzmocić.

— Moment wariatko.

Podeszłam do nich i usadowiłam się po prawej stronie blondynki, która jak zwykle prezentowała się zjawiskowo. Pełny makijaż, nad którym poświęciła pewnie długi czas dodawał jej tylko uroku.

— Czegoś ci brakuje Susan? — James zaśmiał się na uwagę żony i przysunął się bliżej stolika, aby zjeść długo wyczekiwaną sałatkę.

— Łysej głowy Vina Diesla — odgryzła się dziewczyna, zabierając gotowy talerz z jedzeniem mężowi.

— Nie ciągała byś mnie wtedy tak mocno za włosy. Może spełnię twoje zachcianki — odparł niskim głosem nakładając kolejną porcję.

— Tylko spróbuj. — Susan przyłożyła widelec do szyj mężczyzny wyraźnie mu grożąc.

Jej duże kocie oczy, teraz wyglądały na jeszcze większe.

— Ostrożnie z tak niebezpieczną bronią. — Odsunął dwoma palcami widelec od swojego ciała. — Chyba, że chcesz mieć pirata bez jednego oka.

— Czuj się bezpiecznie. — Puściłam oczko mężczyźnie. — Masz dookoła siebie lekarzy.

— Jeden z nich próbuje mnie rozpatroszyć widelcem. To chyba nie zbyt humanitarne podejście.

Susan przeniosła swój sztuciec na talerz i patrząc podejrzliwym wzrokiem na męża, jadła sałatkę.

— Layla — krzyknęła, prawie wypluwając jedzenie. — Coś ty zrobiła z tym kurczakiem?

Skrzywiłam brwi nie wiedząc co blondynka miała na myśli. James spróbował mojego dania i z lekko wykrzywioną miną, próbował jeść dalej, nie pokazując po sobie zniesmaczenia.

— Już wiem czemu nie masz męża. — Susan podniosła się i biorąc serwetkę podbiegła do kuchni.

Chwilę później usłyszałam tylko drzwiczki zamykanej szafki, za którą znajdował się kosz na śmieci.

— Musiało nie smakować im twoje jedzenie. — Dziewczyna wróciła do nas i wzięła kieliszek wina w ręce. Opróżniła jego całą zawartość płukając usta, z jak mogę się domyśleć, okropnego smaku kurczaka. — Lekarze nie powinni truć ludzi.

— Jest aż tak nie smaczne? — zapytałam z nadzieją w głosie i dziabnęłam kawałek mięska widelcem.

Poczułam okropny, mydlany smak. Z trudem przełknęłam to, co miałam w buzi i szybko sięgnęłam po wino. Susan zaczęła się cicho podśmiewać, a jej mąż nie był dłużny.

— Chińszczyzna? — zapytałam dołączając do rozbawionej kompani. Musimy coś zamówić, a ja koniecznie nauczyć się gotować. — Coś jest zdecydowanie nie tak z tym kurczakiem.

Oboje zaczęli energicznie kiwać głowami.

– Następnym razem będziemy gotować razem.

— Dwie piękne kobiety w kuchni. Koniecznie muszę to zobaczyć. — Na twarzy mężczyzny pojawił się ogromny, szczery uśmiech.

Rozłożył się wygodnie, zakładając ręce za głowę.

— Mówiłam ci James, żebyś nie nosił broni z pracy — powiedziała z żalem w głosie Susan. — Wiesz, że nie lubię jak to coś jest w pobliżu mnie i Kate.

— Zapomniałem jej schować do sejfu. — Mężczyzna zdjął marynarkę i razem z bronią odłożył ją na pufę niedaleko stołu. — Tak lepiej, skarbie?

Susan z grymasem na twarzy pokiwała delikatnie głową.

— Teraz ty trzymaj widelec z dala ode mnie — dodał powodując uśmiech na twarzy swojej żony.

Minęła kolejna akcja "Szybkich i wściekłych". Minął kolejny kieliszek francuskiego wina. I kolejne puste opakowanie po chińszczyźnie.

— Myślicie, że mógłby ich zdradzić? — zapytał zaciekawiony James — Dominic Toretto.

— Nigdy! — niemal krzyknęła Susan. — Po pierwsze to on kocha Leti, a po drugie wolałby umrzeć niż pozwolić by jego rodzinie coś się stało.

— Przecież to przestępca. Czasami może zechcieć czegoś innego niż ciepłej sielanki. Szybkie samochody i ryzykowna zabawa.

Dziewczyna uniosła do góry brwi i wykrzywiła usta w grymasie.

— On jest tym dobrym...

—To nadal przestępca. Musiał nie raz zabić. Ma krew na rękach nawet jeśli robił to nie świadomie — przerwał żonie.

— Liczy się to ile istnień ocalił. Walczy o dobro... świata — zaskoczona słowami mężczyzny nie wiedziała jak odbierać jego atak. — Wtedy nie liczą się ofiary, a skutki.

— Jeśli bilans wyjdzie ujemny...

— Za dużo czasu spędzasz w pracy — głosem nie znoszącym sprzeciwu zakończyła rozmowę, a raczej małżeńską dyskusję.

I to by było na tyle z serii wspólnego oglądania filmu.

Spokojną akcję filmu przerwał sygnał przychodzącego połączenia do Jamesa. Mężczyzna skrzywił brwi widząc kto do niego dzwonił.

— Tak? — odebrał telefon. — Już jedziemy, mamo.

Kliknął czerwoną słuchawkę i wstał natychmiast, gestem ręki pokazując, aby Susan powtórzyła jego ruch.

— Co się stało? — Lekko wystrzaszona kobieta podniosła się nerwowo z kanapy.

— Kate zadławiła się pionkiem od gry. Jest w szpitalu z moją mamą. Musimy jechać.

James popatrzył na mnie przepraszającym wzrokiem.

— Jasne, jedźcie. Może mogę wam jakoś pomóc?

— Dziękujemy Layla, poradzimy sobie. — I już widziałam dwójkę zatroskanych rodziców niedaleko drzwi wyjściowych.

— Odezwijcie się jak będziecie coś wiedzieć.

Opadłam bezwładnie na miękką kanapę. Bycie rodzicem jest jak praca dwadzieścia cztery godzinę na dobę, bez przerwy i bez żadnej zmiany.

James i Susan byli w tym samym wieku co ja, lecz w porównaniu do mnie, oni nie marnowali czasu i już pod koniec nauki mieli założone na palcach złote obrączki. Ceremonia zaślubin i wesele było skromne, zważywszy na ich niezbyt majętny stan. Tak naprawdę dopiero od niedawna zaczęli zarabiać poważne pieniądze, chociaż pensja Susan w tak nierozwiniętym, rodzinnym szpitalu nadal nie była wysoka. James cały czas czas namawia ją, żeby zaczęła pracę w miejscu, gdzie może zdobyć poważniejszą praktykę i które znajduje się bliżej ich mieszkania, lecz ona uparcie pragnie zostać w tym miejscu. Cicho myślę, że Susan kieruję strach. Strach, że mogłabym zostać sama, co gorsze, że sobie nie poradzę.

Spojrzałam na nieszczęsną sałatkę i zaśmiałam się sama z siebie. Naprawdę nie umiesz o siebie zadbać, Layla. Ociężale podniosłam się z kanapy. Muszę to sprzątnąć zanim zapomnę i sama się tym otruję.

Podnosząc talerzyki z sałatką zapatrzyłam się na leżącą na pufie broń Jamesa i zawartość naczynia spadła na moją białą koszulkę. Warknęłam na siebie w myślach. Zostawiając cały bałagan na miejscu, udałam się do łazienki zaprać tłustą plamę. Będąc już jedną nogą w innym pomieszczeniu usłyszałam pukanie do drzwi. Jestem zajęta James.

— Wejdź — krzyknęłam do mężczyzny, który zpaomnial swojej broni.

W tej kwestii zgadzałam się z Susan. Tak niebezpieczne rzeczy nie powinny być w pobliżu ani dzieci ani innych osób nie uprawionych do tego.

Już po chwili słyszałam męskie kroki.

Azari

— Wejdź — usłyszałem głos Layli dochodzący zza drzwi.

Rozejrzałam się wzrokiem po jej mieszkaniu doszukując się wytłumaczenia jej pewnego zaproszenia.

Nie zapowiadałem się.

Moje oczy niemal natychmiast uciekły do zastawionego jedzeniem stołu. Trzy talerze świadczyły, że miała gości. W telewizji leciał film o wyścigach samochodwych, który widziałem pierwszy raz w życiu. Jeśli to ona wybierała, miała dobry gust. Z pewnością wiedziałbym o niej więcej, gdyby mój brat pozwolił mi w spokoju dokończyć jej jakże ciekawą teczkę. Pech chciał, że wyprowadził mnie ze swojego lokalu pozbawiając szansy na zapoznanie się z Panią doktor. Tułaczka po mieście, alkohol, a nawet wizyta z blondwłosą pięknością nie sprawiły, że czułem się lepiej. Moja głowa pulsowała od natłoku niechcianych myśli, od sytuacji w jakiej się znalazłam. Jestem wściekły na siebie, że dałem zagonić się w kozi róg. Manipulują mną, a to mi się nie podoba.

Patrząc na jedzenie i jeden czysty talerz nałożyłem sobie sałatkę. Nie przyszedłem tutaj, żeby się najeść. Miałem nadzieję, że uda mi się uciec na chwilę od problemów. Wyciszyć się. Miałem taką nadzieję, nawet jeśli brzmi to absurdalnie.

Gdy wziąłem do ust pierwszą porcję jedzenia, moje oczy się rozszerzyły. Co do cholery? Szukając czegoś do popicia mój wzrok natknął się na broń. Skąd ona to ma? Lekarze nie posiadają na nią pozowlenia.

— Co ty tu robisz? — ciche pytanie padło z ust Layli, która była do połowy rozebrana.

Miała lekki zarys mięśni na brzuchu i silne barki.

To nie jest Pani doktor.

Szybkim ruchem wstałem i wziąłem w swoje ręce jej dłonie, tylko po to by ją obezwładnić.

— Co ty robisz? — pisnęła na mój szorstki dotyk.

Teraz stałem za jej plecami i szybko dysząc z wściekłości zadawałem pytania.

— Dla którego wywiadu pracujesz? — warknąłem.

— Co? Dla nikogo nie pracuję. Jestem lekarzem. — Z jej głosu można było wyłapać drobny śmiech.

Nie bała się. Za pierwszym razem drżały jej ręce!

Przyłożyłam do jej nagich plecy pistolet, a jej ciało niemal natychmiast zesztywniało gdy poczuła zimną lufę broni. Spoważniała.

— Skąd masz broń? —zadałem stanowcze pytanie po raz kolejny, tym razem z przekonaniem, że uzyskam odpowiedź.

— Należy do męża mojej przyjaciółki — odpowiedziała z wyważonym spokojem w głosie.

— Nie kłam.

— Pod nią leży męska — podkreśliła to słowo — marynarka. Zostawił ją z pośpiechu. Jego córka trafiła do szpitala.

— Co z tą sałatką? — zapytałem z kpiną.

— Zjadłeś ją? — Kobieta wystrzeliła jak z procy. Czyli jednak ma coś za skórą. — Była... niesmaczna.

Czy aby na pewno.

— Nie umiem gotować. Dlatego zamówiliśmy chińszczyznę. Puść mnie. Wykręcasz mi ręce.

Zlustrowałem zagracony stół, a na nim puste opakowania. Męska marynarka. Wszystko się zgadza.

Zniesmaczony całą tą sytuacją puściłem jej dłonie i schowałem broń za pasek z tyłu spodni. Jak to możliwe, że przegapiłem tyle ważnych szczegółów. Jeszcze przez chwilę dyszałem szybko zaniepokojony swoją kondycję. Nigdy nie pozwoliłem, żeby alkohol zamieszał mi w głowie i zaburzył racjonalne myślenie. Może to kwestia zmęczenia.

— Hej. — Pani doktor próbowała zwrócić swoją uwagę. — Może w końcu wytłumaczysz mi dlaczego tu jesteś?

Teraz założyła ręce na piersiach i stała wyczekująco. W lekko opuszczonych dżinsach, sportowym staniku i roztrzepanych z mojej winy włosach prezentowała się kusząco.

Skrzywiła brwi widząc moje zmieszanie.

— Co się dzieje? — zapytała z nutką troski w głosie, a ja byłem jeszcze bardziej zaskoczony. Kim ona jest? — Może usiądźmy. Nie wyglądasz za dobrze.

Kobieta opadła lekko na kanapę i niepewnie pociągnęła mnie za marynarkę. Oddałem się temu i już po chwili leżałem obok niej na wygodnym meblu.

Między ciszą było słychać tylko nasze nierównomierne oddechy.

(🎶)

— Wyglądasz na zakłopotanego — zaczęła mówić cichym głosem. — Myślałam, że jesteś typem człowieka, który niczego się nie boi.

— A ty jesteś podejrzanie spokojna, jak na lekarkę, która zszywała drżącymi rękoma gangstera. — Ostatnie słowo powiedziałem nad wyraz sarkatycznie. To ona przypięła mi tę łatkę.

— Fakt. To pewnie wina wina. — Layla zachichotała na słowa, które powiedziała.

Kątem oka zerknąłem na stół, na którym stała do połowy pusta butelka niedrogiego alkoholu.

Kolejna, stosunkowo niegroźna odpowiedź na dręczące mnie pytania.

— A więc co takiego musiało się zdarzyć, że wyprowadziło cię z równowagi? — zadała tym razem poważne pytanie i naprawdę czekała na odpowiedź.

Biłem się ze swoimi myślami. Z jednej strony nie miałem zamiaru skarżyć się na swoje problemy. Przecież to całkowicie nie w moim stylu. Z drugiej - chciałem odpocząć.

Patrzyłem jak nagi brzuch lekarki unosi się przy każdym oddechu i delikatnie opada. Miała nieskazitelną  skórę, powiedziałbym, że wręcz nienaganą.

— Co byś zrobiła, gdybyś odcięła się od przeszłości i mogła zacząć nowe życie? — zadałem pytanie cały czas nie spuszczając wzroku z delikatnego ciała Pani doktor.

— Zaczęłabym je inaczej niż poprzednie, żeby nie mieć powodu do kolejnego początku.

Tak było.

— A jeśli to przeszłość sama by ciebie odnalazła? — Widziałem jak brzuch na chwilę przestał się unosić.

— Uciekłabym przed tym.

— I co dalej?

Layla zastanowiła się dłuższą chwilę.

— Czasami trzeba dać czas sytuacji, żeby to ona podjęła pierwszy krok za nas.

— Czyli jesteś typem człowieka, który wybiera dezercję zamiast walki, czyż tak? — Brzuch wpadł w nierównomierny rytm.

— Myślę, że ty nim nie jesteś. Raczej wszystko rozwiązujesz bronią.

Gdybym mógł przeczytać tę cholerną teczkę, widziałbym bym wszystko o tobie.

Pani doktor zaczęła się śmiać żabim rechotem.

— Omal nie zginęłam przez to, że nie umiem gotować.

Złapała się za głowę, a jej brzuch podskakiwał w każdą stronę.

— Wypowiadasz się jak psycholog — rzuciłem chcąc zakończyć ten temat i jej już trochę drażniący śmiech.

— Jestem lekarzem — dodała ocierając ostatnie łezki rozbawienia.

— Albo jak twoja mama.

Pani doktor zesztywniała.

— Słyszałeś naszą rozmowę — oznajmiła poważniej.

Słyszałem w jej głosie nutkę żalu. Nie była zadowolona z tego faktu. Nie dziwię się jej, nikt nie lubi gdy ktoś
wtyka nos w nie swoje sprawy. Ma jednak pecha, gdyż ja nie lubię sytuacji, nad którą nie mam kontroli.

— Siedem lat temu zmarł mi tata. Byłam do niego bardzo przywiązana. — Stop Layla, co ty robisz? — Poszłam w jego ślady i zostałam lekarzem. On był cholernie dobry w tym co robił. Najlepszy ortopeda w mieście. — Dziewczyna zaśmiała się delikatnie na ostatnie słowa. Nie chciałem by mówiła mi o swoich przeżyciach, chciałem tylko zmyć jej uśmiech z twarzy. — Zginął z rąk ulicznych bandytów, a ja zostałam sama.

Layla podniosła się ociężale z kanapy i sięgnęła po butelkę wina.

— Prawie pusta — oznajmiła i wstała.

Teraz to ja siedziałem jak na igłach, czując niesmak całej sytuacji.

Chyba nie powinno mnie tu być. Od samego początku nie powinno mnie tu być.

Nagle rozbrzmiało pukanie do drzwi. Layla wyszła zza blatu kuchennego i bez większego stresu otworzyła drzwi.

— Czekałam na ciebie. Zostawiłeś swoją broń.

— Ja właśnie po to. Nie lubię, gdy tak niebezpieczne rzeczy nie są zabezpieczone. Na dworze zimno, a ty się rozbierasz. — W odpowiedzi usłyszałem męski, rozbawiony głos.

Layla podeszła do mnie i chwyciła zapomnianą rzecz razem z marynarką.

— Jak Kate?

— Wszystko z nią w porządku. Mama spanikowała za bardzo. Widzę, że masz gościa.

Czułem jak wścibski mężczyzna wytężał wzrok by mi się przyjrzeć.

— Tak wyszło. To jest Azari — krzyknęła głośniej bym mógł usłyszeć jej słowa.

Wywróciłem oczami na jej zachowanie.

Moja wizyta to ogromny błąd.

Gdybym nie był zainteresowany osobą stojącą w drzwiach nie wstałbym i nie podszedł do rozmawiającej dwójki. Jednak chciałem zobaczyć do kogo należała broń, która przysporzyła mnie o takie błędy. Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany. Jak na kogoś kto ma pozwolenie na broń, wydaje się być zbyt powolnym. Zgaduję, że jego obciążnikami jest żona i dzieciak.

— Jestem James — silny uścisk dłoni był starym zagraniem pokazującym kto tu rządzi. Młody. — Odwzajemniłem jego gest nie wysilając się nadmiernie.

— Azari.

— Chyba nie jesteś stąd. Twoje imię nie pasuje do naszego miasta.

— Nie jestem — udzieliłem niewyczerpującej odpowiedzi by dać mu jasno do zrozumienia, że nie byłem zaintereswany dalszą rozmową.

Layla od razu wyczuła temat i szczerym uśmiechem, zrekompensowała mu moją gburowatą odpowiedź.

— To ja będę się zbierał. Miło było poznać.

Przytaknąłem lekko głową i założyłem ręce na piersi.

— Pa Layla.

James ścisnął kobietę i pożegnał się buziakiem w policzek, a mnie zmierzył nie przyjemnym wzrokiem.

Nie byłem mu dłużny.

Gdy tylko drzwi się zatrzasnęły, Layla spojrzała na mnie rozgniewana.

— Czemu byłeś taki nieuprzejmy? — zadała oskarżycielskie pytanie.

— A czemu miałbym być miły? — odbiłem piłeczkę nie wierząc w wypowiadane przez kobietę słowa.

Pani doktor potrząsnęła zrezygnowana głową i wróciła do kuchni. Wyglądała naprawdę pięknie gdy się irytowała.

Podeszłem za jej krokiem i oparłem ramiona na kuchennym blacie patrząc na jej poczynania.

— Otwieranie wina nożyczkami nie wróży nic dobrego. Każdy lekarz powinien o tym wiedzieć.

— Zgubiłam w tym bałaganie korkociąg.

Zaprzestała walki z butelką gdy zobaczyła moją rozbawioną twarz.

Przysunęła do mnie butelkę i założyła ręce na piersiach.

— Rzucasz mi wyzwanie? — powiedziałem niskim głosem.

Ta tylko skinęła głową.

Wyjąłem ze spodni nóż i już po chwili nalewałem wino do szklanych kieliszków.

— Co się tak cieszysz? Korek został w środku — powiedziała udając obrażoną.

— Ale nie mam pokaleczonych rąk.

Pani doktor zabrała kieliszki i wolnym krokiem udała się w kierunku kanapy, wcześniej kiwając na mnie palcem bym podążał za nią.

Jeszcze żadna mi nie rozkazywała.

Po dwóch lampkach wina, ona była już lekko podpita. Patrząc na jej chude ciało nie mogła dużo wypić.

— Ale będę miała jutro kaca — dodała trzymając się za głowę.

Zaśmiałam się, nie czując ciepła alkoholu.

— Odpowiesz mi na jedno pytanie?

— Zależy jakie.

— Czemu nie masz mężczyzny?

Usłyszałem głośne parsknięcie.

— Zadajesz dużo pytań jak na gangstera, który rozwiązuje problemy bronią.

A ty jesteś za mądra i piękna, żeby być sama.

— Nie potrzebuję go — odpowiedziała po dłuższym namyśle.

— Właśnie widziałem jak otwierasz wino nożyczkami.

Zaśmiała się po raz kolejny dzisiejszego wieczoru.

— Chyba powinnam powiedzieć, że nie znalazłam odpowiedniego mężczyzny.

— A co z sexem?

— Nie zgadzam się na twoją żadną, niemoralną propozycję — dodała pewniej.

— Masz przecież wibrator. — Moja chrypka w głosie sprawiła, że jej brzuch pokrył się gęsią skórką.

Chyba nie będę musiał czytać tej teczki, ona jest jak otwarte akta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro