5. Niech mrok nigdy nie wychodzi na światło dnia.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Layla

Od ponad pół godziny wrzucałam do koszyka produkty ze sklepowych półek. Przez nieprzerwanie bolącą głowę wykonywanie tak prostych czynności stało się czymś mniej przyjemnym.

Z głową pełną wspomnień z wczorajszego wieczora, minęłam regał z alkoholami. Zdecydowanie muszę przerwać swoją przyjaźń z francuskim winem, przynajmniej na jakiś czas.

— Dzień dobry, pani Laylo. — Z miłym uśmiechem powitała mnie starsza sąsiadka, mieszkająca na przeciw mnie.

— Dzień dobry, Pani Smith. — Odwzajemniłam grzeczny gest.

Kobieta spoglądała na mnie jeszcze chwilę podejrzliwym wzrokiem, lecz zaraz odjechała swoim koszem w inną alejkę.

Przymknęłam oko na tą dziwną sytuację i kontynuowałam zakupy.

— Hej Layla! — Młoda kobieta zostawiła swój koszyk i przyszła mnie powitać gorącym uściskiem.

— Hej Amanda! — krzyknęłam, aby wpasować się do wysokiego, jak jej buty, tonu.

Szczupła kobieta, postury modelki z futrem za paręset dolarów i długimi trzepoczącymi rzęsami przyglądała mi się dość długo.

— Mieszkamy tak blisko siebie, a ostatnio w ogóle ciebie nie widuję.

Udałam smutną minę, biorąc przykład z jej zrobionych sztucznych ust, teraz wydętych w podkówkę.

— Sporo pracuję, a w tym okresie jest coraz więcej rannych. — Skończyłam od razu swoją niezbyt udaną wymówkę, zdając sobie sprawę, że zachowywałam się jak staruszka.

— Lekarz ma ciężkie życie. — Przytaknęłam sąsiadce. — Zwłaszcza jeżeli się nie wysypia.

Moje brwi uniosły się wysoko.

— Nie udawaj zawstydzonej. Przecież kiedyś musiałaś znaleźć swojego mężczyznę. Gdybyś pozwoliła zostać mu do rana, a nie biedaczysko musiało wychodzić w środku nocy potajemnie z twojego domu, to z pewnością nie miałabyś takich worków pod oczami — dodała swoim wysokim głosem.

Azari.

Nie wiedząc jak wybrnąć z tej sytuacji uśmiechnęłam się, mając w głowie przebieg kolejnej rozmowę z mężczyzną na temat zasad przebywania w moim mieszkaniu.

— Przy okazji, co robisz za tydzień w sobotę?

Nim zdążyłam otworzyć usta, Amanda zaczęła odpowiadać za mnie.

— Idziemy z dziewczynami do klubu. Super by było gdybyś wybrała się z nami, jak dawniej. Może weźmiesz ze sobą tą swoją przyjaciółkę... Susan i Jamesa? O 8 w Black Diamond. Do zobaczenia — pisnęła i już w ręku miała swój kosz.

Zdążyłam jedynie pomachać jej na pożegnanie.

Przynajmniej wiem czemu ta starsza kobieta patrzyła na mnie takim wzorkiem. Pewnie już jestem świeżą plotką całego osiedla.

Amanda była kobietą-kokietką, lubiła, a raczej ubóstwiała mężczyzn, i z wzajemnością. Dbała o wygląd bardziej niż przeciętna osoba, przez co jej pewność siebie była tak wysoka jak obcas jej butów. Susan z jej mężem poznała podczas wspólnej zabawy, jakiś rok temu. Gdy blondynka spostrzegła jak Amanda flirtowała z Jamesem, zakończyła z nią przyjacielskie relacje. Od tej pory była do niej wrogo nastawiona, chociaż według mnie Susan nie miała powodów do zazdrości.

Następnym razem pojadę na zakupy do centrum. Możliwość, że nie spotkam tam żadnego z wścibskich sąsiadów jest zdecydowanie większa.

Zapakowałam zakupy do swojego samochodu i już byłam w drodze do domu. Tak, mam swoje auto, choć nie używam go zbyt często. Wszystko czego potrzebuję mam w zasięgu przysłowiowej ręki.

Nagle zadzwonił telefon. Jedną dłonią próbowałam wygrzebać komórkę z przepełnionej wszystkim torby, a drugą pilnowałam kierownicy. No pięknie Layla, brakuje tylko policji.

Nieznany numer dobijał się dalej. Gdy odebrałam połączenie usłyszałam niski głos.

— Witaj, Pani Doktor. — Tak dobrze znany mi, niski głos odezwał się po drugiej stronie telefonu.

— Nie pytam skąd masz mój numer. Nie pytam co się działo wczoraj — oznajmiłam głosem nie znoszącym sprzeciwu.

— Przecież było nam tak dobrze — zamruczał niskim głosem do słuchawki.

— Dobrze mogło nam się rozmawiać. Nic poza tym — dokończyłam pewnie.

— Wyspałaś się chociaż? — rzucił żartem. — Następnym razem wysil się na lepsze hasło, niż data twojego urodzenia.

Dobrze wiedziałam do czego chciał nawiązać. Gdy obudziłam się rano, jedyne co na sobie miałam to bielizna. Nic więcej.

Muszę się przy nim pilnować podwójnie, gdyż mężczyzna ma łatwość manipulowania ludźmi.

Zwłaszcza mną.

— Nie mam nic do ukrycia. I dziękuję, że nie musiałam spać w tych nie wygodnych dżinsach. — Tym razem to ja chciałam być górą.

— To nie moja zasługa.

Chciałam odetchnąć z ulgą, lecz nie mogłam. W mojej podświadomości czekałam na kolejne słowa Azariego.

— Były tak luźne, że gdy spadłaś z kanapy praktycznie same się z ciebie ześlizgnęły. Potem im pomogłaś.

Moje oczy zrobiły się wielkości nakrętki słoika nutelli. Przybiłam sobie mentalną piątkę w czoło.

— Spadłaś tak głośno, że bałem się, że pobudzisz połowę osiedla — dołożył oliwy do ognia.

Ught Layla.

— Przypomnieć ci coś jeszcze z wczorajszego wieczora, Pani Doktor? — W słuchawce słyszałam tylko jego śmiech.

Azari
(🎶)
Siedząc na jednym z tylnich siedzeń wysokiego SUV-a z przyciemnianymi szybami, mijałem wysokie drapacze chmur. Miejsce, w którym za chwilę miałem się znaleźć miało być rozwiązaniem moich problemów, a raczej zwykłą dezercją.

— Wnieście czarne walizki na górę. Zostaniemy tu na dłużej — rozkazałem swojemu kierowcy, gdy tylko zatrzymaliśmy się pod wyczekiwanym budynkiem, a sam udałem się w kierunku ogromnych, szklanych drzwi, nad którymi widniały grube litery, tworzące napis "Crystal" .

Czerwony dywan pod moimi nogami sprawiał wrażenie drogiego i eleganckiego miejsca. Cała konstrukcja, zarówno zewnątrz, jak i wewnątrz została wykonana niemal w całości ze szkła. W odbiciu szyb widziałem jak chłopaki wypakowują dwa czarne, wysokie samochody i udają się w tym samym kierunku, prosto za mną.

— Witamy Pana w naszym hotelu — zawołała urocza blondynka, uśmiechając się uprzejmie. Jej biała, nienagannie wyprasowana koszula w ciekawy sposób przylegała do dość sporych rozmiarów biustu.

Stała za szklaną recepcją, przez co mogłem podziwiać ją w całej okazałości. Wysokie szpilki podkreśliły jej i tak smukłe nogi, a przylegająca do ciała spódnica z rozporkiem na środku, wyglądała kusząco oraz elegancko. Blond włosy spięte w niskiego koka, razem z delikatnym makijażem nieco ją postarzały, lecz dodawały wskazanej na tym stanowisku pracy elegancji. Można powiedzieć, że dopasowała się do tego miejsca.

— Pokój już na Pana czeka.

Wysunęła swoją delikatną dłoń w moim kierunku i wręczyła mi kartę.

Laura - bo tak miała napisane na plakietce, na którą zdążyłem zerknąć kilkakrotnie, nie przestawała uśmiechać się do mnie. Robiła to z wdziękiem i klasą, nic przesadnie.

— Dziękuję, Lauro — odpowiedziałem niskim głosem, wprowadzając kobietę w lekkie zmieszanie.

Jej jak dotąd nienatarczywy wzrok postanowił zmienić nieco ton. Wiedziała kim jestem. Wiedziała o mnie na tyle dużo, by teraz bez większych oporów, zagryźć dolną wargę. Na pomalowanych szminką ustach przez chwilę zachował się ślad odbitych zębów.

Odeszłem z nadzieją, że niedługo te usta będą pieściły kogoś innego.

Pokój 225 na najwyższym piętrze, był zarezerwowany wyłącznie dla mnie. Nikt poza mną nie miał do niego dostępu, nawet jeśli nie odwiedzałbym tego miejsca przez rok.

Zapaliłem papierosa i od razu wyszedłem na balkon, aby nie uruchomić alarmu przeciwpożarowego. Zimne powietrze owiało moją twarz w znośny sposób. Jesień. Jak ja jej nie lubiłem.

Mój kierowca wniósł czarną walizkę wraz z torbą, a zanim wszedł Emmett. Był lekko zdezorientowany, przez co poruszał się niespokojnie.

— Zmieniłeś plany — rzucił spokrewniony ze mną mężczyzna, czekając aż poinformuję go o sytuacji.

— Tak. Zostajemy tu do jutra.

— A co z klubem Coopera?

Wszedł na balkon i oparł dłonie o barierkę mocno je zaciskając.

W czarnych okularach i kominie obwiązanym dookoła szyi był praktycznie nie do rozpoznania. Zapewne nie bał się żadnych bandziorów, ani nikogo, kto mógłby przyłożył broń do jego skroni i po prostu go zabić. Jego strach napędzała pani policjant, a raczej fakt, że mogłaby go zobaczyć jak spędza noc w hotelu, gdzie w piwnicach jest klub nocny. Oczywiste jest, że jej nie powiedział. Nie o tym miejscu. Jej nadgorliwość i chęć dogłębnego poznania Emmetta doprowadziłaby ją do policyjnej bazy i pochłonięcia wszystkiego na temat tego miejsca, a co za tym idzie - właściciela. Mój brat wolał wybrać wariant spokojny.

— Mam związane ręce — oznajmiłem częstując go papierosem.

Mężczyzna za moim przykładem zapalił tytoniowy wyrób i kontynuował rozmowę już nieco spokojniejszym głosem.

— Ucieczka nie jest planem.

Zmierzyłem wzrokiem jego wygląd, dając mu do myślenia.

— Przyjąłem inną taktykę.

— Chcesz ich wkurwić? — rzucił od niechcenia, wypuszczając kolejne kłęby dymu z płuc.

— Wszyscy czekają na mnie jak dzieci na pierwszą gwiazdkę — zgasiłem fajka i wszedłem do pokoju tylko w jednym kierunku. — Chcą mnie wwalić w gówno. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby Cooper był w zmowie z którymś z wywiadów. Dobrze wiesz, że gnida umie się idealnie kamuflować. — Wyjąłem z barku whiskey i zastukałem szklankami dając znak bratu. — Zobaczymy co zrobią gdy się nie pojawię.

Brat dołączył do mnie nie ukrywając swojego zdziwienia na twarzy. Miałem zrobić coś, o co nigdy wcześniej nie podejrzewałbym siebie.

— Niech się wkurwiają. — Zaśmiałem się głośniej, a on dołączył do mnie, choć wiedziałem, że nie zrobił tego ze spokojem.

Absurdalny plan, do którego zmierzałem nie był pewnym sposobem na wyjście całym z tej sytuacji. Istniały obawy, że wszystko wymknie się spod moje kontroli i zostanę z niczym.

— Wysłałeś do nich swoich ludzi?

Spojrzałem na brata znacząco i podniosłem szklankę do góry.

Zapowiadał się wolny dzień w środku tygodnia.

— To teraz mów. — Emmett wypił whiskey jednym łykiem i patrzył na mnie wyczekująco. — Skąd ten pomysł? Nigdy się nie wycofujesz.

Oparłem się o twardą ramę fotela śmiejąc się lekko pod nosem. Sam pomysł mu nie wystarczył.

— Layla Hemings — odparł nie czekając na moją odpowiedź.

Zmierzyłem go wzrokiem, wiedząc, że za tym przypuszczeniem kryje się coś więcej. Zdecydowanie więcej. Nie rzucamy słów na wiatr.

Założyłam ręce na piersi dając mu czas na wytłumaczenie swoich przypuszczeń.

— Wiem, że byłeś u niej. I wcale nie z powodów lekarskich, jak mnie zapewniałeś.

— Myślałem, że ganiasz za swoją policjantką, a nie interesujesz się jak spędzam wolny czas — drążyłem chcąc wyciągnąć z niego wszystkie informację.

— Poprosiłem kogoś, żeby miał na nią oko. Zdziwiłem się gdy na większości zdjęć zobaczyłem ciebie. — Teraz uniósł nieco głos, pokazując swoje rozczarowanie. A ja. Ja nie byłem zadowolony z tego co zrobił. — Nie czuj się pokrzywdzony. Nie ja pierwszy skłamałem.

— Mogę spotykać się z kim chcę — rzuciłem mętnym tonem.

— Nie możesz się spoufalać — powiedział donośnym głosem. Zrobił to w ten swój specyficzny sposób, tak, żebym poczuł jego dezaprobatę. — Sam tak zadecydowałeś.

Wziąłem potężny łyk whiskey. Wysokoprocentowy alkohol zdążył rozbudzić moje zastygłe po jeździe mięśnie.

— To tylko zabawa.

— Cooper też tak może powiedzieć?

— Nie prowokuj mnie — warknąłem, nie będąc zadowolonym ze słów brata.

— Cooper nie zapomina jak stać się niewidzialnym.

Usiadłem w skórzanym fotelu, a szklankę z alkoholem położyłem w specjalnie wydrążonym na nią miejscu w oparciu wygodnego mebla. Obracałem puste szkło w dłoni analizując słowa Emmetta. Moja uwaga od razu przeniosła się na niewielką rankę, a raczej zadrapanie między kciukiem, a palcem wskazującym, którą zrobiłem naprawiając szafkę Pani Doktor. Zdążyłem zauważyć, że pracuje w niezbyt wysokich standardach, a co gorsze, jej to całkowicie nie przeszkadzało. Zdziwiłem się, że za tak małą pensje jest w stanie utrzymać sama niemałe mieszkanie i mieć pieniądze na "chwilę przyjemności" w postaci francuskeigo wina i zamawianych niemal codziennie kubełków chińszczyzny. Łącząc te fakty, poznałem powód, przez który nie umiała gotować. To dla dobra ogółu, a może nawet samej jej. No właśnie... Co jeśli to na niej pojawi się taka rana. Ściskałem i rozkładałem palce między którymi było rozcięcie, patrząc jak zaczerwieniona skóra otwiera się i zamyka nie sprawiając mi żadnego bólu. Ją zaboli.

— Którego informatora zaangażowałeś?

Muszę pozbyć się wszelkich dowodów. Nikt nie będzie cierpiał moich win.

— Wiedziałem, że o to zapytasz. — Skierowałem wzrok na mężczyznę, który teraz z uśmiechem na twarzy wypijał kolejną szklaneczkę whiskey. — Powiem ci — zaśmiał się — jeśli oddasz mi pewną przysługę.

Moje brwi wręcz same powędrowały do góry.

— Drobnostka za drobnostkę — dodał nie pozwalając bym sam wycenił wartość pożądanej wiedzy.

— Słucham — powiedziałam zainteresowanym tonem.

— Musisz poznać Samanthe.

Moje niedowierzanie przemieniło się w donośny śmiech.

— Ona chce poznać moją rodzinę.

—  Przedstaw jej rodziców. Na pewno będą mieli wspólne tematy do rozmowy. Wszyscy pracują w służbie państwu — powiedziałem z przekąsem.

Na wspomnienie tych ludzi poczułem niesmak w ustach, jakbym zamiast whiskey wypił truciznę. Oni - bo nie zasługują na inne miano, już dawno przestali dla mnie żyć. Tak samo jak ja dla nich.

— Wybrałem ciebie. Samantha wierzy, że nie mam rodziców i chciałbym by tak pozostało.

— Nie sądzę by był to dobry krok — odparłem zmieszany jego wyznaniem.

Po cholerę chcę zabawiać się w prawdziwą rodzinę, nadal okłamując ją w najważniejszych kwestiach. On nigdy nie wyzna jej prawdy, a ona nigdy go nie zrozumie.

— Odkąd zaczęło cię obchodzić czy postępuję dobrze wobec jej? — rzucił żartem, by przeciąć gęstą atmosferę. — Za tydzień w St. Antonio.

— Zabierasz ją do najdroższej restauracji, a nie chcesz powiedzieć, że jesteś właścicielem tego hotelu? — zapytałem zaciekawiony. — W takim razie kim jesteś? A raczej za kogo się podałeś. Przecież wiesz, że może cię sprawdzić w policyjnej bazie danych? — Nagle stałem się rozgadany.

— Pracuję jako menadżer w twoim klubie nocnym. — Czekał na moją reakcję, a ja nie mogłem uwierzyć ile starań potrzeba, żeby zaliczyć panienkę.

— Którym klubie?

Zmrużył brwi.

— To takie ważne?

— Ważne, jeżeli się mnie zapyta. Myślę, że kłamstwo nie było by mile widziane, a mam szansę 1 na 10, że odpowiem poprawnie.

Na twarzy brata pojawił się delikatny uśmiech. Poklepał mnie po ramieniu i już w ręku miał swój telefon.

— Co będziesz teraz robił? — zapytał wyraźnie ożywiony.

— Nie będziesz mi potrzebny jeśli o to pytasz.

Emmett z wyraźną poprawą humoru udał się w kierunku drzwi wyjściowych w ręku ściskając mocno telefon komórkowy. Gdy już pociągał klamkę, obrócił się w moim kierunku.

— Kolumbijka. To ona zbierała informację o Layli. — Otworzył drzwi i kiedy już miał przekroczyć próg zatrzymał się po raz kolejny. — Zawsze wybiorę ciebie.

Westchnąłem ciężko, a jego już nie było. Chciałem go ganić za każde wspomnienie o jego rodzicach, lecz nie mogłem, on na to nie zasługiwał. Ktoś inny zasługiwał na hłostę.

Wyjąłem zza paska spodni broń i położyłem po drugiej stronie oparcia fotela. Lubiłem gdy była blisko mnie, nie z powodów bezpieczeństwa. Umiałem obronić się bez jej użycia. Lubiłem patrzeć się na nią i podziwiać jej piękno. Lubiłem ten moment, gdy te zimne żelastwo rozpalało się pod wpływem wystrzału, jak drżało w moich rękach, a ja to czułem. Wtedy pozwalano mi czuć. Lubiłem jak na twarzy człowieka pojawiał sie obraz najgorszego cierpienia, jak ciało było w agonii i pochłonięte rozpaczą błagało o litość, wtedy ofiara pokazywała prawdziwe oblicze. Radość dorównywała sile emocji podczas walki, sexu czy treningu. Żądza, która otulała mnie za każdym razem gdy byłem w swoim świecie, była błogim stanem, a także paskudnym nawykiem. Wiedziałem o tym doskonale, ale... czy nie każdy ma swoją mroczną stronę.

Zasługiwałem na potępienie, o tym też wiedziałem. Zasługiwałem na coś gorszego, lecz ból był po mojej stronie.

Gdy patrzyłem na zakrwawione ciało Pani doktor, jak leżała samotna na ulicy, i jak kierowca odjeżdżał z miejsca wypadku nie udzielając jej pomocy, wtedy też to czułem. Jej szczupłe ciało leżało bezwładnie na brukowej drodze i wyglądało jakby ktoś ułożył je celowo. Rozłożone ręce i twarz skierowana wzrokiem do góry, przypominała mi jedną ze scen filmowych. Choć miała zamknięte oczy dokładnie wiedziałem, że spoglądała w górę. Do jej włosów zabrudzonych czerwoną cieczą dostały się okruchy skruszonej, samochodwej szyby. Wyglądała tak niewinnie, wcale nie miała wymalowanego strachu na twarzy. Jakby przyjęła to ze spokojem i gdyby nie Emmett stojący obok pewnie nadal podziwiałbym jej piękno.

Kiedy pierwszy raz pozwoliłem jej siebie zszyć, po pamiętnym wieczorze w klubie Coopera, gdy jego ochrona wpakowała mi nóż w klatkę piersiową, wtedy wiedziałem. Już wtedy wiedziałem, że ona jest szczera. O mały włos nie popełniłem błędu.

Przychodząc do niej za każdym razem, czerpię radość patrząc na jej drżące, ciepłe dłonie. Lekka niepewność spowodowana moją osobą była czymś co zastępowało mi przyjemność.

Zdjąłem czarną koszulę, szykując się do szybkiego prysznica. Nie przykładając uwagi do porządku, pozbyłem się reszty garderoby.

Czułem jak gorąca woda rozszerzała każdą żyłę w moim ciele, wprawiając mnie w przyjemny stan. Spojrzałem na tatuaż rozciągający się od mojego nadgarstka do końca ramienia. Pokryta czarnym atramentem skóra choć nie pokazywała nic konkretnego była oznaką przeszłości, której nigdy nie wybaczę.

Niech mrok nigdy nie wychodzi na światło dnia.

Leżałem teraz sam, półnagi w łóżku z rękoma podłożonymi pod głową. Na ścianie widniał mój cień przez zapaloną lampkę stojącą na szafce nocnej. Czekałem na telefon od moich ludzi. Zniecierpliwiony spojrzałem na zegarek na ręku. Okrągła tarcza wskazywała pierwszą w nocy, czyli już dawno powinienem otrzymać informacje.

W sunąłem rękę spowrotem pod głowę i czekałem.

Cichy sygnał przychodzącego połączenia ożywił mnie około drugiej w nocy.

Odebrałem połączenie i przyłożyłem telefon do ucha czekając na odzew po drugiej stronie.

— Klub nie istnieje. — Robert oznajmił drżącym głosem.

— Co się wydarzyło?

— Ktoś chciał się ciebie pozbyć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro