7. W objęciach mroku.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział dedykowany dla @ne_essi. Występują sceny +18.

Wasza PISANrKA
***

Azari

— Rosiris? — odezwałem się do telefonu uprzednio wykręcając numer informatorki, z nadzieją, że po drugiej stronie usłyszę tylko jej głos.

— Miło wiedzieć, że żyjesz, Azari — kobiecy głos poprawił mój nastrój. — Dochodzą mnie słuchy, że wzbudzasz niemałe zainteresowanie.

— Ja słyszałem, że działasz za moimi plecami.

— Nie mogłam sobie odmówić — powiedziała uwodzicielskim głosem wiedząc co miałem na myśli, a raczej kogo.

— Spotkajmy się dziś o 11.

— Tam gdzie zwykle mam rozumieć?

— Tak. -— Uśmiechnąłem się do siebie wyłapując gardłowy śmiech Rosiris. — Tylko ubierz na siebie coś więcej niż ostatnio.

***
(🎶)
Les Amis, 8 pm.

Dokładnie w tym miejscu i w tym czasie czekałem na tajemniczą postać, która wręczyła mi karteczkę z adresem. Wybrana restauracja była przemyślana bardzo szczegółowo. Tłum elegancko ubranych bogaczy, głównie szanowanych biznesmenów idealnie pochłaniał mnie w swoje środowisko, a także mężczyznę, który odsuwał krzesło naprzeciw mnie i zasiadał do mojego stolika, uprzednio podając mi rękę na przywitanie.

Wysoki i zadbany, poruszał się z gracją, nie tak jak przy naszym pierwszym spotkaniu. Czarny garnitur i biała koszula dodawały mu powagi, tej, której wymagano w miejscach takich jak to. Twarz miał pociągłą, a na niej okulary z bardzo drogimi oprawkami, a na nadgarstku jeden z niewielu starych modeli złotych zegarków. Dłuższe włosy do ramion pozostawił rozpuszczone.

Kelner, ubrany w białą koszulę, eleganckie spodnie oraz bordowy fartuch podszedł do naszego stolika i podał nam karty menu. Zmierzyłem wzrokiem swojego rozmówcę, a ten tylko mrugnął oczami w geście cierpliwości.

— Poprosimy Boeuf Bourguignon, dwa razy, a do picia butelkę La Cuvee Brut Laurent Perrier Magnum.

Mężczyzna z francuskim akcentem, oddał menu, a ja podążałem za jego krokami, nie zaglądając do karty.

— Znałem człowieka, który stworzył to wino — zaczął mówić, jak może się zdawać swoim naturalnym głosem. — Był dobry w tym co robił, przez co szybko zyskał pieniądze. Miał żonę i dziecko...

— Po co mi Pan o tym mówi? Chyba nie to jest powodem naszego spotkania — skomentowałem chcąc dowiedzieć się kim był, albo czego chciał francuz.

— Widzę, że lubi pan konkrety. Nie będę więc przedłużał i przejdę do rzeczy — powiedział po czym zamilkł, gdyż rozmowa przy kelnerze wydawała się być czymś nie na miejscu.

Młody chłopak w bordowym fartuchu założył jedną rękę za siebie, a drugą nalewał wino do kieliszka. Gdy skończył po stronie mojego rozmówcę, przeszedł za mnie i powolnym ruchem wykonywał tą samą czynność.

— Pewnie domyśla się Pan, kto mnie przysłał. — Mężczyzna siedzący naprzeciw mnie oznajmił oczekując odpowiedzi.

Podniósł kieliszek do góry i upił niewielki łyk, rozkoszując się smakiem francuskiego wina.

— Ostatnio tylko jedna osoba nadużyła mojej cierpliwości.

Rzeczą jasną było, że w kręgu powiązanych osób był nie kto inny jak właściciel niedawno zesmalonego lokalu.

Długowłosy zaśmiał się delikatne pod nosem na moją uwagę.

— Zaskakujące, bo ta osoba przedstawiła Pana w ten sam sposób. Rozumiem więc, że odnieśliśmy porozumienie.

Przytaknąłem głową.

— Jeśli zdążył się Pan już dowiedzieć, postanowił usunąć się z pola widzenia pewnych ludzi. — W końcu zaczął mówić na temat, który interesował mnie najbardziej, choć robił to w sposób oszczędny. — Klub był ostatnim miejscem po którym byłby po nim jakikolwiek ślad.

— Mówi Pan o klubie, który miał należeć do mnie, dobrze rozumiem?

— W rzeczy samej. Rozumiem, że jest Pan nie zadowolony z przebiegu wydarzeń, ale nie jestem tu po to, żeby przepraszać — odparł z wyższością w głosie.

— A więc w jakim celu marnuję swój czas?

Nie zakładałem rąk na piersi pokazując swoje zniecierpliwienie. Nie stukałem zdenerwowany opuszkami palców o stół nakryty nieskazitelnie białym obrusem, a moja twarz nie wyrażała niczego podobnego. Po prostu kontynuowałem udając ciekawą rozmowę dwóch dżentelmenów, spędzających miły wieczór po ciężkiej papierkowej pracy.

— Wy Amerykanie popełniacie jeden zasadniczy błąd. — Francuz oznajmił z lekkim uśmiechem "opowiadając żart". — Jesteście porywczy. I to powoduje wasze problemy.

— Czy po to się tu spotkaliśmy?

Zauważyłem, że mój rozmówca nie był przygotowany na zetknięcie się z moją kulturą. Francuskie życie nie sprowadzało się do szybkiego i konkretnego działania, a skupiało się wokół długich towarzyskich spotkań i braku odpowiedzialności.

I choć spędziłem w tym kraju nie zbyt długi okres czasu, zdążyłem posmakować swobody Paryżanów.

Naszą rozmowę przerwał kelner z wypełnionymi talerzami. Opuścił nas po rzuceniu szybkiego bon appétit, a my mogliśmy wrócić do pogawędki.

— Wołowina — wskazał sztućcami na potrawę i zabrał się do jedzenia swojej porcji. — Wy Amerykanie ją lubicie. Wracając do tematu naszego spotkania. Mam przekazać Panu wiadomość.

— Słucham — odparłem beznamiętnie.

— Żeby był Pan ostrożny, a najlepiej zniknął na jakiś czas.

Mierzyłem wzrokiem Francuza nie rozumiejąc jego zamiarów.

— Ładunki wybuchowe w klubie były sabotażem. Sam ustawił je na moją wizytę, a teraz udziela mi dobrych rad — zaśmiałem się delikatnie.

— Pytanie brzmi czy sam je zdetonował. — Mężczyzna próbował kierować sytuacją.

Podniosłem butelkę wina, wcześniej poprawiając rękaw koszuli w taki sposób by ukazać skrawek swojego tatuażu.

Wstałem i przeszedłem powolnym krokiem za krzesło Francuza. Przybierając rolę kelnera zacząłem nalewać biały napój do szklanego naczynia na nóżce, eksponując swój nadgarstek. Drugą ręką trzymałem poręcz jego krzesła.

— La question est de savoir si M. Cooper tremble pour la bonne personne (Pytanie brzmi czy Cooper drży przed właściwą osobą) — powiedziałem ciszej w języku francuskim, skupiając wzrok na butelce, tak żeby nie rozlać ani kropli.

Słyszałem jak Francuz przełknął głośniej ślinę, jak jego myśli skupiły się tylko, i wyłącznie wokół dzisiejszego spotkania, a raczej osoby, która go obejmowała.

Wstałem wyprostowany i wróciłem na swoje miejsce biorąc duży haust wina.

-— Nie dostałem informacji na temat Pana przynależności — odparł z pokorą w głosie. — To, co zrobi Pan z tą wiadomością należy tylko do Pańskiej decyzji.

Jego oczy patrzyły na mnie z obrzydzeniem i strachem. Tak, widziałem w nich żądany strach.

— Znałem człowieka, który stworzył to wino. — Francuz podniósł rękę w geście bym tym razem pozwolił mu dokończyć. Skinąłem tylko głową. — Był dobry w tym co robił, przez co szybko zyskał pieniądze. Miał żonę i dziecko, małego chłopczyka i z powodzeniem mógł zapewnić im wszystko. Lecz jemu wciąż było mało. Pożyczył pieniądze na powiększenie swojego interesu. Stawał się bogatszy i z łatwością spłacił dług. Wydawało mi się, że był wolny. Ale ludziom, którzy udzielili mu swoich pieniędzy, to się nie spodobało. Jak ktoś mógł wzbogadzić się na ich forsie. Dali mu "upomnienie". Przedsiębiorca nie robił sobie z tego nic. Później dostał kolejne i kolejne groźby. Ten, mając dobrze opłacaną ochronę nie interesował się dalej. Do czasu. Do czasu gdy z jego interesów zaczęli odchodzić ludzie, po prostu umierali. Trwało to miesiącami. Przedsiębiorca wiedział kto powodował jego bankructwo i udał się do tyć samych ludzi z groźbą by zaprzestali swojego działania. I chyba wystarczy by wyciągnąć z tej lekcji naukę.

— Nie potrzebne mi są porady.

— Wykonuję tylko polecenia. Uważam, że nasze spotkanie dobiegło końca.

***

— Dobry wieczór. Miałem zarezerwowany pokój na nazwisko Liam Hudson.

— Dobry wieczór. Już sprawdzam. — Recepcjonistka zniknęła za wyświetlaczem komputera.

Hotel Paradise słynął z elastycznych godzin przyjęć klientów oraz dyskrecji. Najczęściej korzystali z niego znani i cenieni przedsiębiorcy, a co istotne - żonaci.

— Długo jeszcze tygrysie? — Tuż po mojej prawej stronie w długim płaszczy do ziemi tupała kilkucentymetrową szpilką Rosiris.

Kobieta zalotnie uśmiechała się do mnie, mocno trzymając w objęciu moje ramię.

Miała długie, ciemne włosy, przenikliwe spojrzenie i ciało modelki. Była nią.

Recepcjonistka podniosła delikatnie wzrok z nad okrągłych szkieł i spojrzała na moją zniecierpliwioną towarzyszkę. Już po chwili wręczyła mi kartę do pokoju.

— Czwarte piętro. Numer 451. Miłego wypoczynku. — Pożegnała się z nami z przyszytym do twarzy sztucznym uśmiechem.

Wziąłem za biodra Rosiris i skierowałem się w kierunku windy. Ta czując na sobie wzrok kobiety w okularach siedzącej za recepcją, objęła władczo zadbanaą dłonią z długimi paznokciami moją głowę i przybliżyła do swoich ust w pijając się we mnie. Wydałem niekontrolowany, cichy pomruk z siebie wiedząc, że tylko ona umiała tak namiętnie całować.

Drzwi windy rozłożyły się przed nami, pokazując zatłoczone wnętrze. Grupka samotnych biznesmenów oddaliła się pozostawiając wzrok na kuszącej kobiecie tupającej wysokimi butami u mojego boku.

Wcisnąłem przycisk z numerem 4, a już po chwili byliśmy przed wskazanymi przez recepcjonistkę drzwiami pokoju.

Rosiris pewnym ruchem obróciła mnie na ścianę i zaczęła uwodzicielsko całować moją szyję ocierając się o krocze. Dłonią mocno złapała mnie za włosy, a ja czułem jej długie paznokcie na skórze.

Podsadziłem ją sobie na ręce i z oplecionymi wokół moich bioder długimi nogami w szpilkach wszedłem do pokoju, głośno trzaskając drzwiami.

Jednym ruchem zrzuciłem kobietę na biało pościelone łóżko. Ta wydała z siebie tylko głośny śmiech.

— Dawno tego nie robiliśmy — oparła się łokciami o materac prezentując zgrabe ciało w całości.

— Rozbierz się, za godzinę będzie szampan — dodałem ściągając swój płaszcz i buty.

— Więc dzisiaj się nie zabawimy? — dodała kurewsko podniecającym glosem.

Wstała na proste nogi i powolnym ruchem zsuwała z siebie długi płaszcz.

Pod spodem nie miała niczego.

— Widzę, że wzięłaś do serca moją uwagę na temat ubioru.

Zaśmiała się kobieco, przez co miałem spory problem w spodniach.

Zsuwała dalej nakrycie prezentując jędrne, lecz nie duże piersi. Rozstawiła szeroko nogi przez co wiedziałem, że była tam ogolona, tak jak lubiłem najbardziej. Przygotowała się na nasze spotkanie. Ciało tej modelki było ciałem idealnym - naturalnym i proporcjonalnym, wprost stworzonym dla mnie.

Czar prysł gdy pozbyła się wszystkiego z siebie.

— Widzę też, że zmieniłaś drużynę — oznajmiłem suchym głosem, kiedy spojrzałem na jej ramię zdobione tatuażem.

Całe przedramię aż do nadgarska znaczone było paskudztwem.

— Nie wiedziałeś? —zapytała nieco przygaszonym głosem.

— Nie miałem pojęcia.

Założyłem ręce na piersi nie zadowolony z widoku przede mną. Nie zadowolony patrząc na kolejną ofiarę.

— Twój brat ci nie mówił?

Machnąłem przecząco głową.

— Ostatnio jest zajęty kimś innym — odpowiedziałem mając na myśli uroczą policjantkę.

— Słyszałam, że ty też — odezwała się delikatniej, a przez jej twarz przemknął uśmieszek.

— Kiedy ci to zrobili? — wzrokiem wskazałem na jej rękę, odchodząc od tematu Layli.

— Dwa miesiące temu — odpowiedziała pewniej i usiadła na brzegu łóżka. — Kiedy kazali podpisać mi się pod wybuchem i śmiercią dwudziestu agentów DIA. To nie z mojej winy zginęli. Nie zgodziłam się, a nikt nie uwierzy w modelkę z tatuażami.

— Nikt nie uwierzy w modelkę z bliznami. Czemu nie powiedziałaś? — zadałem pytanie będąc prawdziwie  rozczarowanym.

— A czemu ty nikogo nie prosisz o pomoc? Odpowiedź jest ta sama. — Położyła się na łóżku patrząc na tatuaż. — Chociaż kiedy spojrzałam na ciebie, u niej w mieszkaniu, kiedy jej wysłuchiwałeś, i pozwoliłeś się zbliżyć. Pomyślałam, że już nie jesteś... , że zacząłeś żyć. Potem zobaczyłam cię u tego dzieciaka i z Franuzem i pierwszy raz nie wiedziałam co mam myśleć.

— Co widziałaś? — zapytałem wyraźnie zaciekawiony i położyłem się za kobietą na łóżku.

Rosiris obróciła się w moim kierunku i teraz leżała na zagiętym ręku pod głową, równolegle z moim ciałem.

— Widziałam jak dawny Azari cieszył się widokiem przerażonego dziecka, tylko po to, żeby chwilę później załatwić mu ochronę.

Uśmiech sam wpłynął na moją twarz.

— Widziałaś jak trzymam przy życiu osobę, która podłożyła ładunki wybuchowe pod mój klub. Dalej.

Przejeżdżała językiem po swoich wargach słuchając mnie uważnie.

— Patrzyłam jak pokazujesz swój znak przynależności do francuskiego bractwa. Jak sprawiłeś, że Francuz oddał ci szacunek. Mordercy jego bosa. Widziałam ciebie. Prawdziwego.

— Widziałaś mnie. — Wziąłem jej głowę w swoje dłonie i zbliżyłem do siebie nie pozwalając by jej język po raz kolejny przejeżdżając po pełnych wargach zatrzymał się tylko na nich. — Tylko mnie. Całego.

Wdarłem się do jej ust czując obezwładniające pożądanie. Szybko przerzuciłem ją na górę, aby pozbyć się narastającego problemu w spodniach.

Uczucie zadowolenia ogarnęło mnie gdy Rosiris zaczęła zajmować się moim kutasem, tak jak lubiłem. Wkładała go do ust, nie dając chwili wytchnienia, zagryzała i ssała.

Przerzuciłem ją po raz kolejny i położyłem tyłem na łóżku. Wyglądała kurewsko podniecająco gdy wiła się chcąc poczuć mnie w środku. Przejechałam delikatnie palcami po jej idealnym ciele i uderzyłem wywołując krzyk pomieszany z jeszcze większą ochotą.

— Azari — wydyszała.

— Powiedz czego chcesz — rozkazałem niskim głosem.

Rozsunąłem jej uda kolanem czując na nim podniecenie Rosiris. Wsadziłem w nią jeden palec, a za nim drugi i zbliżyłem się do jej rozgrzanego ciała.

— Chcę to usłyszeć — wychrypiałem do jej ucha.

— Chcę, żebyś się ze mną pieprzył — wydusiła, a ja wszedłem w nią gwałtownie dając jej upragnione doznania.

Spętałem jej włosy wokół swojego nadgarstka i posuwałem dalej czując rosnącą erekcję.

— Kurwa — krzyczała wypinając pośladki jeszcze mocniej.

Wszedłem w nią ostatni raz czując przyjemność.

— Layla Hemings musi stać się dla nich niewidoczna — wyszeptałem do jej ucha, a ta potwierdziła przymykając swoje powieki znacząco.

— Drży przed tobą? — zapytała głośno oddychając po przebytym orgazmie.

— Mam dla ciebie nową robotę.

-— Nie zmieniłeś się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro