Rozdział 18:

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

3 dni później..

*oczami Lucka*

Dziś jak zawsze obiecałem Sus, że przyjadę po pracy. Wszedłem do mieszkania i wziąłem szybki prysznic. Ubrałem buty i popędziłem do kwiaciarni. Kupiłem najpiękniejsze róże jakie były i pojechałem do szpitala. Kiedy otwarłem drzwi sali... nikogo tam nie było... Pobiegłem do lekarza.

- Dzień dobry, gdzie jest moja żona? - zapytałem zdenerwowany.

- Dzień dobry. Niech Pan usiądzie.- pokazał mi miejsce.

- Nie, gdzie ona jest? Co się dzieje? - zacząłem krzyczeć.

- Przenieśliśmy ją na inną salę.... Emm... Miał Pan rację. - wydukał z siebie.

- Ale, że co? Co jej jest? - nie wiedziałem co jest grane.

- Jakieś pół godziny temu, kiedy skończyłem dyżur, chciałem jeszcze do niej zajrzeć i ... - westchnął.

- No co kurwa! - krzyczałem - Przepraszam. - poprawiłem się po chwili.

- To była próba uduszenia. Jakiś facet dusił ją poduszką, na szczęście kiedy mnie zobaczył odłożył poduszkę założył kaptur i szybko wybiegł. Nie mogła sama oddychać, podłączyliśmy ją i robiliśmy wszystko by nie zapadła w śpiączkę i udało nam się. - miała wiele szczęścia....

- O kurwa! - powiedziałem ciszej i usiadłem na podłodze.

- Wezwaliśmy policję, myślę, że jakaś ochrona.. - przerwał a ja wstałem .

- Przepraszam i dziękuje. Oczywiście zajmę się tym. Jeszcze dzisiaj załatwię jej ochronę, a czy mogę do niej iść.. ? - zapytałem trochę się ogarniając.

- Możesz, ale nie siedź długo... Musi teraz odpocząć. - położył mi rękę na ramieniu i uśmiechną się. Nie mogłem w to uwierzyć. Ktoś naprawdę próbuje ją zabić.. I to przeze mnie! Nigdy sobie tego nie daruję!

Zadzwoniłem do Chrisa i zapytałem czy mógłby siedzieć na ochronie razem z jednym z jego ludzi. Zgodził się, ale dziś jeszcze był zajęty. Postanowiłem, że ja zostanę na noc i będę jej pilnował.

Wszedłem na salę i usiadłem obok. Nie mogła mówić, więc zadawałem jej pytania a ona ściskała mi rękę na znak odpowiedzi. Siedziałem dość długo. Na sali na jakiej leżała nie można było wnosić kwiatów więc zostawiłem je na krześle. Pożegnałem się z nią i poszedłem usiąść na korytarzu. Bukiet nie wyglądał już tak pięknie, ponieważ różą zaczęło brakować wody.

- Dzień dobry, jaki piękny bukiet! - wyrwałem się z zamyślenia i popatrzyłem na dziewczynę, która usiadła obok mnie.

- Podoba się Pani? - zapytałem.

- No oczywiście, że tak. - powiedziała z wielkim entuzjazmem.

- To jest Pani. - podałem jej go a ona nie wiedziała co ma powiedzieć.

- Ale, dlaczego nie mogę go...- przerwałem jej.

- Można, miały być dla żony, ale na jej salę nie można wnosić kwiatów. - powiedziałem, a ona wpatrywała się w róże.

- Och.. Dziękuje. - wzięła je od ręki i przytuliła mnie.

- Nie ma za co. - powiedziałem i lekko się uśmiechnąłem.

Po nie długiej chwili ( ale chyba mi się tylko tak wydawało.)znów ktoś mnie szarpnął.

- Stary, idź do domu, zmienię Cię..- szybko otrząsnąłem się i popatrzyłem na Chrisa.

- Przecież, podobno nie mogłeś dzisiaj? - zapytałem, eee.. jednak chyba trochę dłużej mi się zasnęło.

- No, ale wyszedłem z pracy o 18, więc przespałem się te 5 godzin i do rana wytrzymam, a ty jedź się wyspać. Uściskałem go i pobiegłem szybko korytarzem do wyjścia.


,,Prawdziwy przyjaciel to taki, który nie powie ,, Będzie dobrze"

 tylko zrobi wszystko, by tak było... "

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#romans