IV Wataha

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mate, inaczej partner, lub też przeznaczony. Termin ten występuje tylko u rasy wilkołaków, więc i Luiza wie doskonale, o czym mówi Dorian. Tyle że ona nie może być niczyją mate!

Badania, które wykonała jej matka jakiś czas temu wykazały, że jest niepełna, co oznacza, że nigdy swojego mate nie znajdzie. Więc... Może lekarze się mylili?

Ale, gdy dziewczyna szerzej patrzy na sytuację, dochodzi do wniosku, że ona nie czuje się... Inaczej. To nie może być prawda. Ona nie jest jego mate. Ona nie czuje żadnego przyciągania względem Doriana, a raczej strach na myśl, że mogłaby naprawdę tu zostać. Z nim. Na zawsze.

Przez dłuższy czas nikt nie waży się odezwać, a sam Dorian wygląda, jakby próbował nad sobą panować. Jego sylwetka jest spięta, mięśnie napięte do granic możliwości, a piwne oczy mienią się złotymi plamkami. Nasuwa to Luizie na myśl, że młodzieniec nie chce dopuszczać do siebie jakichkolwiek emocji.

Co nie w pełni mu wychodzi.

W końcu, gdy pierwszy szok mija, głos zabiera kobieta w zieleni, trzęsąc się z oburzenia:

– To... Toż to skandal! Mate? W tych czasach? Dorianie! Co powie na to alfa, kiedy się dowie?

Odpowiedź otrzymuje natychmiast.

– Powiem wówczas, że to jego wina. On kazał je tu przyprowadzić.

– Ależ jej pojawienie się, jest skazą na twym wizerunku, mój chłopcze.

– Może. Co nie zmienia faktu, że teraz jestem za nią w pełni odpowiedzialny.

Do rozmowy wtrąca się rudy mężczyzna, dostawiając krok i chrypiąc:

– Udowodnij nam, że należy do ciebie. Że naprawdę jest twoją mate.

Ostatnie słowo podkreśla, jakby chciał podważyć słowa Doriana. Ten jednak zachowuje zimną krew i rozluźniając mięśnie, przywołuje do siebie młodego blondyna. Ten stał cały czas kilka kroków za główną trójką, przez co porwane wcześniej nie mogły go dojrzeć. Wygląda on na nieco ponad dwudziestoletniego betę i to dość wysoko postawionego. Ma on zielone oczy i fryzurę zaczesaną na lewy bok. Jego postura przypomina raczej posturę przeciętnej delty, aczkolwiek nie widać po nim, by parał się brudną robotą. Zdaje się być człowiekiem pokoju, pracującym raczej przy biurku wypełnionym papierami i wszelkiego rodzaju dokumentami.

– Martinie. – Dorian znów przeszywa Luizę intensywnym, złotym wzrokiem. – Zaprowadź moją przeznaczoną do pokoju luny. Będzie tam bezpieczna.

Obie osoby stojące za plecami chłopaka i przywołanego Martina, są ewidentnie porażone tymi słowami. Bo przecież pokój luny jest miejscem, gdzie każda przeznaczona alfy, czy też przyszłego alfy, po przekroczeniu jego progu, zostaje oficjalną władczynią stada. A więc, skoro Dorian wydał taki, a nie inny rozkaz, sam musi być alfą. Albo gorzej... Wataha z alfą na czele, straciła lunę.

Jednak, o ile Luiza dobrze pamięta, luna stada odwiedza swój pokój zawsze po ślubie ze swoim partnerem. Nic dziwnego więc, że po rozkazie Doriana kobieta w zieleni blednie i mało nie mdleje na wypolerowane kafelki, a rudy mężczyzna...

– Jak możesz to robić, chłopcze?! – Jego twarz pokryta jest wyraźnym, czerwonym rumieńcem rozwścieczenia. – Jak możesz tak hańbić imię swojej zmarłej matki?!

„Czyli jednak... Jego matka nie żyje" – zauważa Luiza, zerkając ukradkiem na przyjaciółkę. – „To polecenie jest desperackie".

– Hańbić? – Dorian śmieje się bez wesołości. – Albercie. Jak bym śmiał zhańbić twoją świętej pamięci lunę? To żadna obraza dla jej majestatu. To cud!

– Jaki cud?! Czyś ty już kompletnie zwariował? Postradał zmysły?

– Dzięki niej wzmocnimy morale stada – odpowiada Dorian całkowicie opanowany i spokojny.

Albert zgrzyta zębami.

– A jeśli stanie się z nią to samo co z twoją matką? A jeśli ją też stracimy?!

Luiza sztywnieje, co momentalnie zauważa Dorian i wyciąga dłoń lekko przed siebie. Cofa ją jednak nim zdąży dotknąć delikatnej skóry swojej przeznaczonej.

– Nie dostaną jej. Nie po tym co zrobili mamie i wszystkim innym.

Teraz jego wzrok ląduje na dziewczynie o krótkich, kręconych włosach. Na Darii trzęsącej się ze strachu, jakby w pomieszczeniu panował potężny chłód.

– A ty? Kim jesteś? – mruczy Dorian pod nosem, a Luiza wyciąga rękę w bok tak, by zasłonić nią przyjaciółkę.

– Nikim! Nie dotykaj jej nawet, bo flaki z ciebie wypruję!

– Odważna jesteś – szepczę chłopak, znów krzyżując swoje spojrzenie z jej szaroniebieskimi oczami, a potem zerka przez swoje ramię. – Martinie, pospiesz się. Twoja luna nie może dłużej czekać. Istnieje w końcu niebezpieczeństwo, że zostanie porwana. Drugi raz.

Luiza na te słowa przełyka ślinę, a kiedy beta raptownie chwyta ją za nadgarstek, czuję jak serce podchodzi jej do gardła. Nie jest wobec niej delikatny, nawet jeśli została nazwana luną.

„To miejsce jest mroczne i niebezpieczne" – myśli idąc powoli za Martinem. – „Nawet jeśli ci ludzie są wytworni i piękni".

***

– Jak zamierzasz ją ochronić? – pyta Lady Maria, gdy Luiza znika im z oczu, ale jej przyjaciółka nadal wszystko widzi i słyszy.

Daria stoi jednak jak słup, nie potrafiąc się ruszyć. Wygląda jak niegroźna mysz zapędzona przez kota kozi róg. Dlatego kobieta pozwala sobie mówić dalej:

– Nie możesz wiecznie trzymać jej zamkniętej na cztery spusty, jeśli zależy ci na podwyższeniu morałów stada.

– Zamierzam dać jej ochronę. I nie wypuszczać nigdzie samej.

– Ach tak? Czy wiesz, że w ten sposób złamiesz jej psychikę?

Wtedy wzrok Doriana zatrzymuje się na dziewczynie przed nim. Dopiero po chwili woła:

– Zabierzcie koleżankę mojej mate do alfy. On będzie wiedział co z nią zrobić.

– Dorianie! Odpowiedz lepiej na pytanie! – krzyczy kobieta, czując, że kończy się jej cierpliwość. Wtedy też jeden z delt stojących niedaleko, zabiera Darię zgodnie z rozkazem. Dorian krzyżuje wzrok z ciotką.

– Co do pytania, Lady... Ważne jest, by przeżyła oraz by inni wierzyli, że jest silna. Już ja się tym zajmę.

Jego oczy co chwilę zmieniają kolory. Raz są całkowicie piwne, raz całkowicie złote. Przyszły alfa ewidentnie próbuje ukryć swoje prawdziwe emocje.

– Znalazłeś się w nieciekawym położeniu. Naprawdę uważasz, że nasi nadal będą tak chętnie za tobą podążać, gdy się dowiedzą?

– Nie będę się przywiązywał. Więc niezależnie od wszystkiego powinno mi się udać zachować zimną krew.

Albert tupie nogą o posadzkę, nie powstrzymując wściekłości.

– Chłopcze, czy ty wiesz na co spisał cię los? Tu nawet nie chodzi o twoją wolę. To już będzie w tobie. Przywiążesz się. Niezależnie od wszystkiego. Zapamiętaj moje słowa.

Jednak jego bratanek woli zlekceważyć stryja, jakby był tylko muchą, fruwającą mu koło ucha. I uznając, że zakończył tę wymianę zdań, szybkim krokiem rusza przed siebie, choć sam nie wie dokąd prowadzą go nogi.

Może będzie to jego pokój, a może po prostu rozchodzi stres związany z zaistniałą sytuacją. Jeszcze nie wie.

***

Idąc przez bajeczne korytarze Luiza czuję się ciężko. Jakby każdy z mięśni miała zrobiony z ołowiu. Jej nogi beznadziejnie szurają o posadzkę, która zmienia się co zakręt. Raz wykonana jest z alabastrowych paneli, raz z wzorzystych płytek, a jeszcze innym razem całkowicie zakryta grubym dywanem, maskującym dźwięk jej kroków. Jednak nie tylko parkiet robi na niej wrażenie, ale także... Wszystko inne. Dziewczyna ma wrażenie, jakby trafiła do mrocznego, a zarazem bajecznie królewskiego miejsca. Do pałacu pełnego intryg, gdzie walka o władzę jest na porządku dziennym.

Sufit nad jej głową to w głównej mierze plafon, zdobiony płaskorzeźbą kojarzoną z chrześcijańskimi polowaniami na czarownice lub przedstawiająca chóry anielskie i Sąd Ostateczny. Podobne motywy obrazują również freski naścienne, umieszczone tu i ówdzie. Zupełnie jakby artysta nie był pewien czego właściwie chce i w którym miejscu jego dzieło ma zostać umieszczone. Pomiędzy tymi cudnymi malowidłami ściany zostały oklejone prostą tapetą. A to w kolorze bordowym, a to w granacie czy ciemnej zieleni, która do tej pory najbardziej wpadła Luizie w oko.

Jednak poza tymi wszystkimi zdobieniami, dookoła nie ma kompletnie nic, na czym można by zawiesić oko. Ani jednego posągu czy donicy z kwiatami, mogącego posłużyć za potencjalną broń. Zupełnie jakby wszystko w tej wielkiej posiadłości miało być pozornie martwe. Na tę myśl Luiza traci zainteresowanie otoczeniem i już teraz skupia się tylko na tym, by zwyczajnie podążać za Martinem, którego blond włosy, sięgające karku, podskakują przy każdym kroku.

W końcu po pokonaniu wielu zakrętów i zawijanych stopni, oboje zatrzymują się. Martin jak gdyby nigdy nic, a Luiza, jakby wrosła w ziemię.

Drzwi... Wrota, przed którymi się zatrzymali, są potężne. Wyglądają, jakby po drugiej stronie miało znajdywać się inne królestwo, a nie pokój luny, do którego została zaprowadzona. Ponadto rama każdego skrzydła jest okuta grubymi metalowymi oprawami. Jednak, kiedy tylko Martin je otwiera, oczom wilczycy ukazuje się niebywale piękny pokój luny.

Motywem przewodnim, jaki od razu wyłapują jej oczy, są uschnięte oraz sztuczne kwiaty, ozdabiające całą ramę łóżka, ścianę przy oknie czy nad biurkiem. Ponadto pomieszczenie utrzymane jest w kolorach ciemnego oraz pastelowego różu, a rzeczy takie jak: pościel czy meble są białe lub w odcieniu écru. Innymi przedmiotami w są: szafa i niewielka wnęka w ścianie, robiąca prawdopodobnie za garderobę. Regał z książkami, sięgający sufitu oraz obrazy w zdobnych i rzeźbionych ramkach. A to wszystko wykonane z drewna, odbijającego blask promieni słonecznych. Dodatkowo w powietrzu można wyczuć intensywny zapach różanych perfum, które zapewne pozostawiła po sobie była właścicielka. Pokój ewidentnie nie był odwiedzany od bardzo dawna, przez co nie został nawet wywietrzony.

Naraz Luiza, patrząc na to zadbane i skąpane w kwiatach miejsce, czuje się jak intruz. Od teraz ma tu spać? W tym pokoju? W pokoju zmarłej mamy Doriana, która jest duchem tego miejsca. Która pozostawiła po sobie ten cały wystrój, zupełnie jakby chciano oszukać wszystkich, że kobieta jeszcze kiedyś tu wróci. To przecież absurd!

„Na pewno nie poczuję się tu swobodnie. Nigdy" – myśli zacięcie, krzyżując ramiona na piersi. Martin wydaje się zauważać jej postawę, ale mimo wszystko nadal gra dobrego i lojalnego betę, mówiąc:

– Luno, to będzie od dziś twoja sypialnia. – Na te słowa wilczycę przechodzi dreszcz. Ona tak bardzo nie chce tu być... Nie chce być w ten sposób nazywana. – Jest to najbezpieczniejsze miejsce w całej watasze. Wolne od hałasów i krzywd. Miejsce, do którego nikt poza tobą nie może wejść. Chyba że wyrazisz na to swoją zgodę. W razie wszelkich problemów udaj się do osób z arystokracji lub do swojego mate, o ile będzie w pobliżu.

– Arystokracji? – powtarza oniemiała Luiza, a Martin wzdycha, tłumacząc:

– Wasz mate wywodzi się z alf królewskich. Dlatego też ma pod sobą grono arystokracji, z której wywodzą się niektóre bety i biedniejsze delty czy omegi. – Tu wzdycha, jakby ta odpowiedź zmęczyła go, po czym dodaje: – Poza tym ma luna za sobą długi dzień. Polecę za chwilę służbie, by wzięły się za oporządzenie waszej osoby.

„Wyglądacie jak sto nieszczęść" – myśli Luiza, zauważając jego wzrok niemo dodający te słowa wraz z nią. Dlatego też szybko cofa się poza próg pokoju, aby zostawić Luizę samą.

I tak moda luna, która luną być nie planowała, naraz czuję się nieco luźniej. Zostawiona sama sobie ma jednak zbyt dużo do przemyślenia, dlatego jej stan zmienia się w parę sekund. Przypomina sobie, że gdzieś tu, albo nawet już poza murami tego miejsca, znajduje się jej przyjaciółka. Również zdradzona podstępnie przez Aleksa. A ona nie ma szans, aby jej pomóc. Sama...

Wtedy jednak jej wzrok pada na te wielkie drzwi, które nie powinny być zamknięte na klucz, ponieważ została luną... Nikt nie może odebrać jej swobody wyjścia chociażby do łazienki. Poza tym Luiza nie słyszała dźwięku kluczy w drzwiach.

To ostatnie spostrzeżenie sprawia, że nagle w jej głowie rodzi się nowy pomysł. Musi się za wszelką cenę stąd wydostać, zabierając przy okazji Darię. Zna w końcu jej zapach na pamięć, więc oczywistym jest, że może spróbować ją wytropić, a potem zrobić dezorientujący raban, chwycić przyjaciółkę i zabrać ją ze sobą. Gdziekolwiek będzie. Drogę do drzwi wyjściowych też łatwo znajdzie, dzięki wyostrzonym, wilczym zmysłom.

I z tak obmyślonym planem, Luiza wstaje z łóżka, aby podejść do drzwi. Gdy uchyla je i zaczyna węszyć, prawie od razu wyczuwa woń intensywnych perfum cytrynowych Darii, choć ma także dziwne wrażenie, że coś się w nich zmieniło. W tej chwili nie pozwala sobie jednak na długie rozmyślanie i szybko rozgląda się po korytarzu, który zionie pustką. Dziewczyna całkowicie wyłania się z pokoju, aby ruszyć na zwiady.

Szybko znajduje się przy długich schodach i zaczyna wspinać się po nich. Zapach cytryn, co zakręt staje się coraz intensywniejszy, a mimo to on anie idzie na gapę. Co chwilę sprawdza czy służba w postaci omeg lub ochrona w postaci delt, nie znajdują się w pobliżu. Nasłuchuje także przy tym ewentualnych kroków. Nie chce w końcu zostać zauważoną i nie chce, by ktoś wyczuł od niej zapach pokoju luny. Bo wie, że ten na pewno na niej osiadł.

I tak nagle na końcu korytarza, gdzie znajdują się jedyne, dwuskrzydłowe drzwi, zapach cytryn staje się najsilniejszy. Podpowiada to Luizie, że znajduje się tam nie tylko Daria, ale i ktoś ważny. Na przykład ojciec Doriana... Dlatego Luiza oczekuje chwilę, ukryta za ścianą z bordową tapetą. Chce jeszcze chwilę zastanowić się i dobrze rozegrać sytuację. Nagle jednak, drzwi na które patrzy z zaciętością, otwierają się i ze środka wychodzi nie kto inny jak...

„Daria!"

Luiza czeka, aż podejdzie bliżej, prowadzona przez jakiegoś faceta, który w oczach Luizy wygląda na bardzo szczęśliwego. Jakby wygrał bon na loterii. Ale co dziwniejsze jej przyjaciółka również idzie swobodnie, zupełnie wolna od jakiegokolwiek skrępowana. I nie ucieka.

Jednak nie zmienia to tego, co Luiza musi zrobić.

Gdy strażnik i jej przyjaciółka znajdują się prawie przy niej, Luiza jak oparzona wyskakuje z ukrycia i krzyczy:

– Biegnij! Zatrzymam go!

Skołowana Daria jednak się nie rusza, gdy Luiza pędzi w jej stronę.

– Ty nie powinnaś być w pokoju luny? Ej!

Wtedy wilczyca wyrywa ramię Darii z rąk oprawcy.

– Biegnij! Daria! – grzmi Luiza, zdesperowana.

Popycha strażnika, aby móc uciec, ale szybko sama zostaje chwycona, a jej nogi podcięte. Dziewczyna pada na kolana. W tym samym czasie Daria odciąga nieznajomego, krzycząc doniośle:

– Przestańcie natychmiast! Nataniel!

Luiza słysząc ostanie słowo, czuje się dziwnie. Skąd to imię w ustach jen przyjaciółki? Znają się skądś?

– Wszystko w porządku, kochana?

Na twarzy Darii wymalowana jest troska. Ale to nie zmienia faktu, że to ona powstrzymana ich przed próbą ucieczki z tego miejsca.

– Ale... Miałyśmy stąd uciekać! Dlaczego mnie powstrzymałaś? – woła doniośle, nie rozumiejąc sytuacji.

– Ponieważ nie chcę już stąd uciekać. Ty zresztą też powinnaś wybić sobie z głowy ten pomysł. Masz tu swojego przeznaczonego. Tak jak ja!

Niebieskie oczy Luizy nagle poszerzają się, gdy zaczyna rozumieć pełnie sytuacji.

– Ale... – Oddech zamiera jej w piersi, a gula w gardle rośnie.

To niemożliwe...

– Tak, kochana! Nataniel jest moim przeznaczonym, a Dorian twoim. Nie mam więc już powodu, dla którego miałabym wrócić do domu.

***

Daria od zawsze kochała wilkołaki i wszelkie istoty nadprzyrodzone. Zawsze chciała też znaleźć tego jedynego mężczyznę swojego życia. Dzisiaj więc jej życzenie w końcu się spełniło. Szkoda tylko, że sama Luiza będzie od teraz żyła z kłamcą u boku...

Po tym jak Daria przyznała się do swojego szczęścia, dziewczynę opuściły wszelkie siły. Nie może w końcu wrócić do domu, zostawiając swoją najlepszą przyjaciółkę na pastwę tych potworów! Bo może i ona jedna skończyła szczęśliwa, ale nie zmienia to faktu, że stało się tak, ponieważ porwano je obie. I obie muszą stąd uciec, tyle że... Daria nie chce tego robić.

Luiza wzdycha, siedząc w pokoju luny, do którego odprowadził ją Nataniel. Czeka przy tym na omegę, która zgodnie ze słowami Martina miała przyjść za chwilę, aby ją oporządzić. Jednak mimo dłuższego już oczekiwania, nikt się nie zjawia. Nie wydaje się też, aby omega przyszła tu podczas jej nieobecności, bo zapewne ktoś, już by jej szukał.

I wtem, z tych nieprzyjemnych rozmyślań, Luizę wyrywa dziwny chłód, który okrywa jej nagie ramiona. Dziewczyna drży i zaczyna zastanawiać się skąd w środku lata taki ziąb. Wygląda nawet przez duże okno, aby dowiedzieć się czy przez tę chwilę, którą spędziła na myśleniu, nie zmieniła się pogoda. Ale nie. Słońce świeci jasno na niebie, na którym nie znajduje się ani jedna chmurka.

„Brr... Ale tu zimno" – myśli, gdy próbuje ogrzać ramiona, pocierając je dłońmi.

– Lepota, Luiza – słyszy za sobą obcy głos. Taki, który przyprawia ją o ciarki niepokoju. Nie słyszała nawet, aby ktoś tu wchodził. Dlatego odwraca się do przybysza powoli, a kiedy staje przodem do niego, omal nie krzyczy z przerażenia.

– Kim jesteś?! – woła, przyglądając się stworowi jaki przed nią stoi. Pięknemu stworowi, od którego wyczuwa złowieszczą aurę.

Postać ma bowiem szczupłą talię i nikłe krągłości. Jej nienaturalnie chude ramiona kojarzą się Luizie ze szkieletem pokrytym warstwą cienkiej skóry. Ubrana jest w długą do kostek suknię w cukierkowym kolorze i pewnie mogłaby wyglądać w niej słodko, gdyby nie fakt, że nieznajoma posiada przenikliwe diamentowe oczy. Bez tęczówek czy białek. Takie, które dosłownie błyszczą się niczym brokat w odcieniach miliona kolorów i hipnotyzują swoją głębią. Blond włosy z czerwonymi pasemkami, unosi niewidzialny wiatr, a kolejne słowa, jakie wypowiada to coś, przypominają jej głos robota:

– Jestem matką. Matką, która kocha. I matką, która dba.

Wtedy dopiero Luiza zauważa, że z jej malinowych ust wystają również ostre, wampirze kły. Luiza aż cofa się o krok, a potem wpada na ścianę. Nie ma dokąd uciec.

– Nie zrobię ci krzywdy, kochanieńka. Jesteś bowiem moją jedyną szansą, bym wróciła.

Wtem spomiędzy łopatek istoty wyrastają piękne i delikatne skrzydła wróżki. Jej ciało zaczyna się unosić, zaś przerażona tym ruchem Luiza krzyczy doniośle:

– Nie zbliżaj się do mnie!

I wtedy, zgodnie z jej słowami, stwór cofa się pod same drzwi, pozostawiając między nimi sporą odległość.

– Nie zrobię ci krzywdy – powtarza nadal głosem robota. Luiza nawet zaczyna zastanawiać się czy to nie jest jakiś żart Doriana. – Nie w mojej gestii jest cię krzywdzić, ale wiedz, że tu, w tej posiadłości, są inni mogący to zrobić. Czasem nawet bez mrugnięcia okiem.

Ciało Luizy dygocze jak liść na wietrze.

– Musisz udawać, że nie jesteś wilkołakiem, kochanie. Inaczej oni cię odkryją.

Luiza nie odpowiada, gotowa wyskoczyć nawet przez okno, aby tylko stwór jej nie dopadł.

– Musisz skryć siebie i swoje dziedzictwo. Nie waż się przemieniać w tym miejscu. Nie próbuj ujawniać się z tym co masz. Nie zmieniaj się w istotę silną i niezwyciężoną. Jeśli to zrobisz, zostaniesz wykorzystana. W bardzo złych celach.

Oczy Luizy są szeroko otwarte i fioletowe. Widać w nich błysk przerażenia. Powracający raz za razem. Widać w nich, że nie chce zaufać tej istocie.

Mimo to wtedy, jakby nieświadoma własnego ciała, mówi:

– Dlaczego? Dlaczego nie mogę się bronić przed tymi ludźmi?

– Bo jesteś kimś więcej niż tylko wilkołakiem i zawsze o tym pamiętaj.

To były słowa Aleksa! Luiza nabrała nawet nowej nadziei w płuca, gdy zapytała:

– Zmusiłaś mojego chłopaka do porwania mnie?!

Stwór na to pytanie kręci głową i uśmiecha, odsłaniając krzywe kły.

– On po prostu wie o tobie to, czego nie wie nikt. I zrobił to dla twojego dobra... Ja także przyjdę tu i porwę cię dla twojego dobra. Wymów tylko moje imię trzy razy, gdy już się na to zdecydujesz.

Wtedy też stwór unosi głowę w górę i chucha, a z jej ust wydobywają się kłęby różowego, brokatowego dymu.

– Czekaj! Ale ja nie wiem...

Kigtera.

To słowo sprawia, że Luiza urywa, a nogi pod nią się załamują. Zupełnie, jakby ktoś ją powalił. Gdy jednak otwiera oczy i unosi głowę w górę, istoty już nie ma, a ona nie pamięta tego przez co upadła. Wie tylko, że było coś... Coś, co rozpłynęło się wraz z wypuszczoną przez nie chmurą.

Na podłodze pozostał jednak dowód jej istnienia. Brokatowy pył przy drzwiach. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro