IX Nowa rodzina

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Maks pędzi przez miasteczko na złamanie karku. Po tym czego się dowiedział nie chciał czekać na koniec narad w WW. Są bowiem rzeczy ważne i ważniejsze, a on – od zaginięcia Luizy – miał on złe przeczucia, związane najwyżej z tym, że została zabita i pozostawiona w lesie, gdzie wszelki trop urwał się. Jednak jak się okazało nie jest to takie proste. Jest sto razy gorzej! Trafiła do Zaklętych, gdzie ponoć została luną. Mate tego okrutnika Doriana i synową jeszcze większego tyrana – alfy Gilberta.

W jego intencji jest najpierw poinformować o sytuacji ojca, aby mógł on wszcząć alarm. Aby mógł zebrać ludzi potrzebnych do stawienia czoła tej bestialskiej watasze, która jakimś cudem nadal utrzymuje władzę wśród innych stad, mimo że są oni na wymarciu. Cały czas też wszyscy mówią o nich jako o królewskim wilczym dworze, z tym, że takie watahy wyginęły dziesiątki, jak nie setki lat temu.

Maks jest jednak pewien, że to wydarzenie – uprowadzenie Luizy, przyszłej luny Zielonego Księżyca – postawi kres ich niecnym występkom, które ostatnimi czasy i tak przeszły wszelkie granice.

Jednak gdy biegnie on tak, w stronę watahy ojca, nagle natrafia na dwójkę ludzi. Osoby, które o Luizę martwiły się dotychczas jeszcze bardziej niż on, i które o jej uprowadzeniu powinny wiedzieć pierwsze.

– Tatiana! Edmund! – woła młodziak, zatrzymując się przed nimi, zdyszany.

Rodzeństwo lekko zaskoczone nagłym spotkaniem Maksa, stoi nieco zdziwione.

– Ty nie powinieneś siedzieć teraz na posiedzeniu w WW? – pyta Edmund.

– Luiza... – dyszy Maks, próbując się wysłowić, a na samą wzmiankę o siostrze, jego rozmówcy poważnieją.

– Co z nią? Wiesz gdzie jest? – woła Tatiana pełna nadziei.

– Wataha... Zaklętych. Porwali ją!

– Jaka wataha?

– Dlaczego są zaklęci? Czy to złe miejsce?

Rodzeństwo jest ewidentnie zaniepokojone słowami chłopaka, który odpowiada, gdy tylko jego oddech w miarę wraca do normy.

– To bardzo brutalne miejsce – podkreśla Maks. – Krąży na jego temat wiele podań i legend, ale nikt nie wie na ile są prawdziwe. Ponoć w tym miejscu nawet straszą duchy! Ponoć ludzie, którzy tam trafiają są sprzedawani jak owoce na targu. Niewiele z nich ma szansę przeżyć tam choćby dnia.

– I ona tam trafiła? Skąd wiesz?! – Tatiana, dziewczyna kochająca Luizę najbardziej z całej rodziny, omal nie pada na kolana, aby błagać bogów o opatrzność dla ich siostry.

– Niestety. Dowiedziałem się od ich przyszłego alfy. On... Ją tam więzi.

– On czyli kto?! Jaki jest ten alfa? – Edmund też nie potrafi poradzić sobie z emocjami, więc prawie łapie maksa za przód koszulki, aby za wszelką cenę wyciągnąć od niego jak najwięcej.

– To wilkołak, który ponoć nie potrafi nawet przemieniać się w wilczą postać. Nie ma w sobie nic z wilkołaka, tak zresztą jak wszyscy z tej watahy.

– Czy w takim razie na pewno są wilkołakami? Czy to...

– Najprawdopodobniej są sektą. Mają pakt z diabłem i innymi nieczystymi bytami. Wszyscy twierdzą przy tym, że to te zmory odebrały im wilkołactwo. Ale to niemożliwe. Nawet najsilniejsze czarownice tego nie potrafią.

Edmund i Tatiana omal nie rzucają się na Maksa, aby błagać go ponad wszystko o ratunek dla Luizy. Młodziak jednak widząc przerażenie w ich oczach, nieco cofa się, aby nie zostać napadniętym, i dlatego też mówi im:

– Ale spokojnie! Zaraz poinformuję o wszystkim ojca i ruszymy na nich szturmem.

Mimo tych słów rodzeństwo nie wydaje się przekonane.

– Jesteś pewien, że to się uda? – pyta Tatiana.

– Zwłaszcza, ze uważasz, że mają part z diabłem? – dodaje Edmund.

– I nadal nie powiedziałeś, skąd wiesz, że Luiza tam jest!

– Powoli! – Maks czuje się dziwnie, gdy ta dwójka tak mocno na niego naskakuje i nieco żałuje, że w ogóle o czymkolwiek im powiedział. – Po pierwsze, skoro nie potrafią się przemieniać, mamy nad nimi ogromną przewagę.

– A jeśli was przeklną?!

– Ej! Nie wierzycie w nasze wilki?

– To ty masz nierówno pod sufitem, twierdząc że porwała ją jakaś sekta. Skąd wiesz, że ona tam jest?! – Edmund traci cierpliwość, a Maks zasłania twarz rękoma, aby nie zostać oplutym.

– A no, spotkałem dziś tego ich alfę. Doriana de la Mote. Powiedział mi w twarz, że ją posiedli i zrobili z niej ofiarę! Została luną ich watahy.

– ŻE CO?! – Jednoczesny krzyk rodzeństwa przykuwa uwagę kilku ludzi wokół.

– Zamknijcie się! Jakbyście jeszcze nie zauważyli, o watasze Zaklętych nie mówi się głośno. Zwłaszcza, że to co się stało jest nasza porażką w walce ich legendą.

Edmund już dłużej nie hamuje rąk i łapie Maksa za frak.

– Jak możesz coś tym zrobić, to pędź do ojca i powiedz mu o wszystkim. Niech zbierze stado. My też możemy pomóc!

– Właśnie! – potwierdza Tatiana. – Naszym ojcem jest delta główny. On też na pewno będzie chciał zwerbować stado do walki! Powiemy mu.

– Nie! – oponuje młody alfa, a rodzeństwo spogląda na niego z oburzeniem.

– Dlaczego? Co twoim zdaniem, do cholery stoi na przeszkodzie?

Teraz Edmund nie hamuje też śliny.

– O Zaklętych nie mówi się głośno. Nie powinno się rozpowszechniać ich legendy u osób, nie mających z nimi nic wspólnego. Wam powiedziałem, bo zwyczajnie wiem, że martwicie się o siostrę. – Tu Maks przygląda się rodzeństu bacznie. – Poza tym wierzę, że umiecie utrzymać coś takiego w ścisłym sekrecie, oraz że nie wykorzystacie tej wiedzy do tego, by działać. Bo ten obszar już was nie dotyczy. Lepiej będzie jak staniecie z boku i pomodlicie się o nasze zwycięstwo przeciw Zaklętym.

I z tymi słowami chłopak cofa się o krok, po czym odwraca się na pięcie i znów zaczyna biec w kierunku swojej watahy. Natomiast biedni Edmund i Tatiana czują potężną frustrację, która z każdą kolejną myślą o porywaczach ich siostry, rośnie. Nie wiedzą czy mogą pozwolić sobie na przekroczenie granic sztywno wytyczonych przez Maksa, bowiem sprawa jest poważna. Jednak z drugiej strony, oni również chcą pomóc i przede wszystkim czują, że muszą odzyskać siostrę.

***

Zajęcia u Lady Marii są tym razem faktycznym, wyczerpującym i pełnym pasji treningiem, po którym Luiza ledwie jest w stanie utrzymać się na nogach. Kobieta nie oszczędzała też słowa: Bękart, które miało zapalić w Luizie tę iskrę działania... Jednak ta ostatecznie nie zaiskrzyła. Młoda luna ostatecznie co chwilę padała na materac, głównie ze względu braku jakichkolwiek umiejętności, których wymagała od niej Lady, ale z drugiej strony w jej głowie nie było najmniejszego ziarna motywacji, aby chcieć działać. Zwłaszcza po ostatniej i pierwszej dłuższej rozmowie z Dorianem, który od wczoraj nie odezwał się do Luizy ani słowem, choć raz nawet minęli się na korytarzu tej potężnej watahy o krętych korytarzach.

Bardzo martwi ją fakt, że jej „życie uczuciowe" musi być w większości oparte na przymusie. Bo jak nie Maks i ten cały ślub zaaranżowany przez jej matkę, to teraz do tego wszystkiego doszło wpojenie oraz fakt, że została na zawszę luną stada, gdzie roi się od potworów.

Jak powinna więc sobie z tym poradzić? Nie wie i to właśnie martwi ją najbardziej.

Tak więc po zakończeniu zajęć liczy, że uda jej się wyciągnąć jakieś informacje od Asi lub nawet Martina, który ma ją zabrać z powrotem do pokoju luny, jednak szybko okazuje się, że ta kwestia musi chwilę odczekać.

Bowiem nagle po zakończeniu zajęć z Lady Marią, drzwi sali otwierają się delikatnie, a do środka wchodzi facet, którego Luiza wcześniej nie widziała, ale ma wrażenie, że chyba jednak już się spotkali.

– Przychodzę w zastępstwie za panicza Martina, aby odebrać naszą przyszłą lunę do jej sypialni.

Lady z lekkim grymasem na twarzy, zakłada ramiona na piersi, gdy Luiza wycieńczona idzie w kierunku nieznajomego. Gdy zaś zatrzymuje się przed nim, okazuje się, że jej dzisiejszym pomagierem jest starzec. Osiwiały i szczupły oraz pomarszczony, choć nie tak, aby uznać go za osobę która swoje już przeżyła.

– Lady Luiza. Bardzo miło mi was poznać. – Jego głos jest przedziwnie słodki i powabny. Trochę tak, jakby mówił do kochanki, a niżeli swojej luny. – Nazywam się Tadeusz. Tadeusz de la Mote i jestem dziadkiem waszego przeznaczonego oraz ojcem wielkiego alfy Gilberta.

Z tymi słowami mężczyzna lekko spogląda na Lady Marię, która dawno odwróciła się przodem do okien, wyrażając w ten sposób swoją pogardę dla przybyłego mężczyzny.

– Może udamy się już do waszej sypialni, dobrze luno?

Luiza skina mu głową, choć nie wie co powinna myśleć o tym, wydawać by się mogło, miłym staruszku. Jego elokwencja zdaje się być na dość wysokim poziomie, a sam styl bycia i dość nietypowy ubiór, stanowią o tym, że należy do rodu szlachetnego, jak zresztą większość osób, jakie Luiza miała okazje do tej pory poznać.

Tak też dziewczyna szybko żegna się z nauczycielką, a potem razem z panem Tadeuszem, udaje się na korytarz. Wtedy też mężczyzna wydaje się jakby o wiele bardziej rozweselony niż przed momentem, jakby obecność Lady Marii działała na niego niczym upierdliwe robactwo.

– Jestem niezwykle rad, iż mój wnuk znalazł przeznaczoną – mówi Tadeusz, kiedy wychodzą już z podziemia, a słońce przechodzące przez witraże pada na marmurowe kafelki.

– Tak... – Tan Luizy nie wyraża zadowolenia. – Jestem jego przeznaczoną.

– Mówisz to tak, jakbyś chciała samą siebie w tym utwierdzić.

– Możliwe, że tak właśnie jest.

Tadeusz podejrzliwie zerka na nią.

– Nie podoba ci się, że go spotkałaś? – dopytuje, gdy pną się po szerokich schodach.

– Tak jakby. I z drugiej strony nie dociera to do mnie.

Teraz mężczyzna uśmiecha się lekko. Jego dłonie za to w satysfakcji zaciskają się w pięści.

– To może wypadałoby, abyś zaczęła spędzać więcej czasu w jego towarzystwie? – proponuje, a Luiza fuka.

– Proszę mnie nie rozbawiać. Ja i on w ogóle do siebie nie pasujemy.

– A mnie wydaję się, że macie całkiem wiele wspólnego – oponuje, zwalniając krok.

– Nawet mnie pan nie zna. Więc skąd taka sugestia?

Tadeusz drapie się po brodzie.

– Głównie stąd, że oboje jesteście buntownikami. I to widać. Po tobie szczególnie. Widziałem cię, gdy do nas trafiłaś razem z przyjaciółką. – Tu robi chwilową pauzę. – Twój strój, twoje krótkie włosy. Zupełnie tu nie pasowałaś i mam wrażenie, że nadal tak jest. Strój w końcu nie czyni człowieka.

– Co chce pan przez to powiedzieć?

Wtedy wreszcie oboje zatrzymują się przed drzwiami pokoju luny.

– Chcę powiedzieć, że wasze połączenie zmusza was nijako, abyście się ze sobą dogadywali. Może powinnaś więc spróbować jeszcze raz z nim porozmawiać. Może nawet na dzisiejszej kolacji z alfą Gilbertem.

Luiza, która właśnie otwierała drzwi pokoju luny, nagle się zatrzymuje.

– Co proszę? – pyta z podejrzliwością patrząc na dziadka Doriana.

– Proszę. Oto oficjalne zaproszenie od alfy. – To mówiąc, Tadeusz wyjmuje zza pazuchy opieczętowaną kopertę. Na wosku widnieje zaś symbol przypominający trzy litery: d, m i t. Luiza prawie od razu zauważa, że musi być to symbol rządowy TdM, z którym ponoć związany jest alfa jak i Dorian.

Zbyt oczywiste.

– Chyba będę musiała odmówić. – Uśmiech Luizy jest aż do przesady słodki, a po chwili chce zwrócić list w dłonie Tadeusza, ale on go nie odbiera.

– To twój obowiązek spotkać się z teściem oraz resztą naszej rodziny. Chyba, że Dorian już powiedział ci jaki on jest i zwyczajnie się boisz.

Na te słowa na myśl Luizie przychodzi wspomnienie rozmowy z Dorianem o wpojeniu jego ojca i luny Lilian.

– Można powiedzieć, że określił go mianem szaleńca – zauważa i spuszcza rękę z listem.

– Ach tak? Cóż, trzeba przyznać, że mój syn po śmierci swojej przeznaczonej mocno się zmienił, ale to nie wyklucza jego roli jako alfy. Za to w tej sytuacji nie jest to przeciwwskazanie, żebyś nie musiała z nim porozmawiać.

Luiza odwraca wzrok, niezadowolona z takiego obrotu spraw. Niestety, choć uważa że więź, jaka łączy ja i Doriana jest dla niej przymusem, to jednak dla innych jest tą nieszczęsną luną i prawdopodobnie powinna się jak luna zachowywać. Jednak jej ego jest zbyt wysokie, by mogła przy tym pozwolić sobie na całkowitą uległość względem alfy czy jego syna.

Tak więc ten wieczór zapowiada się dla niej bardzo intensywnie i zapowiada następną kłótnie z przeznaczonym.

Ach! Jak ona to kocha!

– Dobrze więc, przyjdę – stwierdza, gdy uświadamia sobie, że prawdopodobnie sytuacja znów zmusza ją do pogodzenia się z tym nieprzyjemnym faktem.

Tadeusz więc uśmiecha się ciepło do dziewczyny i skłania jej głęboko.

– Będę więc oczekiwał cię na tej kolacji.

***

Asia usłyszawszy o zadaniu jakie postawiła przed nią Luiza na kilka godzin przed oficjalnym spotkanie z alfą Gilbertem, czuję się silnie podekscytowana. Zabiera więc swoją panią do łazienki, myje i czesze w pięknego, wysokiego koka, który upięła z przedłużanych włosów dziewczyny.

Potem z garderoby wyjmuje najbardziej błyszczącą suknię w kolorze różowym, która u dołu przyozdabiana jest falbanami, a wyżej, posypana szarym brokatem, znajduje się bogata koronka. Ramiona Luizy są nagie, za to przedramiona zakrywają długie, satynowe rękawice, z doszytymi na różyczkami i doklejonymi diamencikami.

Dziewczyna nie czuje się więc zbyt komfortowo, ale stwierdziła, że skoro ma być tu damą oraz, przede wszystkim, luną taką jak Liliana, szybko przejrzała jej zdjęcia, które w wolnym czasie odnalazła ukryte z skrytce szuflady biurka i... Zwyczajnie dostosowała.

Gdy na koniec we włosy Luizy wpięte zostają sztuczne kwiaty, Asia omal nie przewraca się, widząc efekt końcowy. Dodatkowo w jej brokatowych oczach pojawiają się łzy.

– Wyglądacie doskonale, luno. – W głosie omegi jest wiele emocji, które sprawiają, że ten drży. – Gdy tylko ujrzy was alfa Dorian, a tym bardziej alfa Gilbert, oni... Może to jednak był zły pomysł.

Luiza dziwi się.

– Czemu?

Jednak nim Asia zdąży odpowiedzieć, drzwi pokoju luny otwierają się szeroko, a do środka wchodzi nie kto inny jak sam Dorian, mający odebrać swoją przeznaczoną i zabrać na kolację.

Jednak, kiedy tylko jego wzrok znajduje się na Luizie, młody alfa ledwie jest w stanie utrzymać się na nogach, ale nie jest w stanie ukryć emocji, które widać, kiedy jego oczy zmieniają kolor na złoty.

– Mam... Panie Boże! Luiza?!

– A spodziewałeś się kogokolwiek innego? – pyta z prowokacją, ponieważ doskonale wie, o kim właśnie pomyślał Dorian.

Pomyślał o matce, w której rolę wcieliła się Luiza. W ten sposób zamierza bowiem zagrać wszystkim na emocjach. Poza tym jest szansa, że w ten sposób alfa Gilbert zwyczajnie zmięknie i nie pokaże od razu ze złej strony. A przynajmniej tak twierdzi młoda luna.

– Idziemy? – dopytuje, kiedy Dorian nie mówi nic przez jakiś czas, jedynie mierząc swoją przeznaczoną wzrokiem, który wyraża żywą tęsknotę, ale zarazem mówi głośne: moja, choć nie takiej reakcji spodziewała się Luiza.

– Idziemy. – Jego ton jest wyższy o oktawę, gdy wyciąga rękę do swojej przeznaczonej, a ta przyjmuje ją, nawet jeśli niechętnie.

Przechodzą przez te okropne korytarze, które Luizie kojarzą się tylko z mrocznym labiryntem. Dziewczyna nie zdając sobie z tego sprawy, ociera się biodrem o ciało Doriana, co jemu bardzo się podoba. Nawet jeśli zamiast swojego wpojenia widzi matkę.

Wreszcie jednak trafiają przed drzwi jadalni, ale zanim wchodzą do środka, młody alfa staje i głośno wypuszcza powietrze, zdenerwowany. Emocje, jakie się w nim kłębią, czuć wyraźnie, chociażby przez to, że mocniej ściska on ramię swojej partnerki.

Potem jednak drzwi otwierają się, a oni wchodzą.

Na miejscu, przy długimi stole stojącym w samym centrum pomieszczenia, zasiada zdecydowanie za mało osób, jak na jego rozmiary. Luiza szybko dolicza się czterech osób, z czego dwie z nich siedzą u szczytu. Gdy oboje podchodzą bliżej, dziewczyna zauważa, że wśród zebranych znajduje się (zgodnie z obietnicą) Tadeusz. Jednak to nie on głównie przykuwa uwagę młodej luny.

– Aa! – Głośny pisk radości wydobywa się z ust młodej kobiety o kręconych, ciemnych włosach, a na jej twarzy maluje się szeroki uśmiech. – To ona?! To jest twoja mate? O Boże! Mój głupi i niedojrzały brat wreszcie znalazł swoją przeznaczoną!

– Marto, zachowuj się – mówi poważnie kobieta u szczytu stołu z czerwonymi włosami. Jednak jej kreacja, jak i sposób w jaki mówi, dają Luizie jasno do zrozumienia, że jest damą, podobnie jak Lady Maria. Tylko...

„Kim jest ta poważna kobieta?" – zastanawia się. – „Nie może być luną watahy, a to że siedzi przed postacią samego alfy Gilberta nie tłumaczy tego, że może być ciotką czy inną dalszą rodziną. Na babcię również nie wygląda..."

– Dokładnie, dziecko. Jesteś tu tylko gammą, zachowuj się więc odpowiednio do sytuacji – Teraz tę dziewczynę grubym głosem upomina sam alfa. Mężczyzna o prawie łysej głowie z siwym zarostem, nawet jeśli z twarzy nie wygląda na bardzo starego. Jednak – jak podejrzewa Luiza – wyniszczyła go strata żony. – Poza tym zważaj na słowa, młoda damo.

Wtedy Dorian i Luiza podchodzą do zebranych, ale nie siadają. O dziwo Luiza nagle czuje na sobie dziwną presję, co silnie ją stresuje. Wszystkie pary oczu skupiają się bowiem tylko na niej i pewnie, gdyby nie obecność jej wpojenia, już by stąd uciekła, wróciła do pokoju luny i ciasno owinęła się pierzyną.

Mimo to stoi, nagle czując bijącą od Doriana równie silną niepewność.

– Tak, Marto. To jest moja przeznaczona. Luiza.

– Dziwne... – zauważa z niepewnością kobieta o czerwonych włosach. – Nie czuć na niej twojego zapachu.

– Bo jeszcze je nie oznaczyłem.

Luiza ma wrażenie, że jak na istotę sytuacji, głos jej partnera jest nieco za spokojny. Zupełnie jakby mówił o pogodzie.

Marta aż krztusi się powietrzem.

– Jak to jej... Czy ty jesteś poważny?!

– Marto! – Głos jej ojca jest ostry. – Nie krzycz na niego. Nie masz tu decydującego głosu.

Na tę dziwną interakcję, Luiza omal nie chwyta widelca, aby wbić go w tętnicę alfy. Naprawdę ledwie się hamuje, mając nadzieję, że do niej nie będzie się odnosił w podobny sposób.

Lub co gorsza – że Dorian nie zacznie zachowywać się w ten sam sposób. W przeciwnym razie zrobi wszystko, aby stąd uciec.

– Siadajcie. Musimy koniecznie o tym porozmawiać – mówi alfa, po czym Dorian jak największy dżentelmen odsuwa dla swojej przeznaczonej krzesło, a ta nie zwróciwszy uwagi na ten gest podkasa suknię i zajmuje swoje miejsce przy stole.

Potem on również siada, a następnie alfa Gilbert pociąga za sznurek zwisający u jego ramienia, a dźwięk dzwonka roznosi się po pomieszczeniu.

Wtedy przez – prawdopodobnie drzwi wychodzące na kuchnię – wyjeżdża wózek kelnerski prowadzony przez uroczą omegę, a za nią zaś idzie mały rządek innych pomocnic, w tym również Asia, która uśmiecha się do Luizy miło, jakby życząc jej powodzenia.

Omegi szybko biorą się do pracy, rozkładając jedzenie oraz zastawę na stole, jednak nagle, gdy obok rudej kobiety, zajmującej miejsce u szczytu przechodzi Asia, by nalać jej wody...

– Sio, ty parszywcze! Nie chcę, byś mnie obsługiwała!

Luiza na te słowa drętwieje, ale inni, w tym także współpracownicy bękarciej hybrydy, albo chichoczą pod nosem, albo szyderczo uśmiechają się.

– W takim razie obsłuż mnie – prosi Luiza, jak najsłodszym tonem na jaki ją stać. – Tak właściwie tylko ty mnie obsługuj.

To powiedziawszy, warczy na ciemnowłosą omegę, która zastygła właśnie z dzbanem nad jej szklanką. Dziewczyna odskakuje raptownie, a Luiza dumnie prostuje się i dla potwierdzenia swoich słów, kiwa palcem na Asię, która ze wstrzymywanym uśmiechem, ma już iść w jej kierunku, lecz...

– Aa! – woła, potykając się o wyciągniętą nogę rudej kobiety i wylewając zawartość dzbana na podłogę.

Huk roznosi się po jadalni, zaś śmiechy i szyderstwa szybko to zagłuszają.

Luiza i kobieta u szczytu mierzą się wzrokiem, walcząc o dominację. Ostatecznie wygrywa jednak ta druga, gdyż młoda luna nagle wstaje ze swojego miejsca, głośno szurając krzesłem.

Śmiechy ustają, a Dorian blednie na twarzy. Chce nawet powstrzymać swoją przeznaczoną, choć z drugiej strony wie, że nie ma to sensu.

Luiza podchodzi więc do Asi, która ze wstydu chowa głowę między ramionami. Wszyscy zebrani z uwagą śledzą jej ruchy, tak jakby chcieli zobaczyć, kiedy i jej powinie się noga.

Ona jednak ściąga ze swoich włosów jedną ze spinek, którą miała wczepioną we włosy, po czym zaczepia ją symbolicznie we włosy półomegi. Kiedy zaś Asia podnosi głowę wyczuwając jej delikatny dotyk, płonie silnym rumieńcem, ale nie jest on związany z upokorzeniem. Jednak dla Luizy sam gest nie starczy.

– Sprzątnij tę wodę – mówi do omegi, stojącej najbliżej niej. Jej głos nie znosi sprzeciwu, a fioletowe plamki w oczach ukazują silne emocje, jakie w niej buzują.

Służąca od razu pędzi do składzika po mop, a w tym czasie Luiza pomaga Asi podnieść się i stojąc twardo na ziemi, woła donośnie:

– Ta spinka... Spinka, którą wszczepiłam właśnie mojej prywatnej omedze, od teraz jest symbolem jej nietykalności. Czy komuś się to podoba czy też nie.

Luiza w złości mało nie trzęsie się, mówiąc to, jednak do działania napędza ją nie wściekłość, a idiotyczna adrenalina, która płynie w niej pod wpływem tych wszystkich oczu, jakie patrzą w jej osobę. Dlatego też dziewczyna mówi dalej:

– Od teraz, Asiu masz mi mówić o każdym szyderstwie i kpinie, jaka zostanie w ciebie wycelowana. Pośrednio czy też nie. To samo tyczy się czynów podobnych do tego przed chwilą. Jesteś taka jak każda omega w tej watasze. Twoje geny nie dyskwalifikują cię, a ja w tej chwili uważam, że jesteś o wiele bardziej wartościowa niż wszystkie twoje niby koleżanki razem wzięte.

Ostatnie słowo podkreśla warknięciem, tak dosadnym, że na rękach samego alfy jeży się włos. Jednak w tej chwili też jego oczy błyszczą, ale nie jest to coś pozytywnego.

Ona jednak nie skończyła, ponieważ wtem odwraca twarz w stronę rudej kobiety, pytając:

– Jak się nazywasz?

Jednak nie otrzymuje odpowiedzi, ponieważ ta nagle zaczyna śmiać się, jakby Luiza była w jej oczach nikim. Zauważa to Dorian, który nagle również wstaje i specjalnym warknięcie alfy, ucisza ją.

– Zachowuj się, Wando. Inaczej możesz mieć do czynienia także ze mną. Jesteś tu tylko zastępcą mojej zmarłej matki. Nie masz tu prawa głosu.

Dorian w złości nie powstrzymuje roztrzęsionego ciała.

– W sumie, on ma rację – zauważa spokojnie Marta, a alfa również przytakuje. Na tę reakcję Wanda drętwieje i wygląda już bardziej potulnie.

Wtedy Luiza może też pozwolić sobie dokończyć:

– A więc, Wando. Mam nadzieję, że rozumiesz co chcę powiedzieć, przez słowa: nietykalna i prywatna? Jeszcze raz ją tkniesz, a nie będę już taka dyplomatyczna i grzeczna. Zwłaszcza, że ja mam tu prawo głosu. Bo zostałam prawdziwą, nie zastępczą, luną.

Teraz Wanda oburza się i warczy, wstając gwałtownie. Jednak nim zdąża podejść do Luizy, aby się z nią policzyć, Dorian już zasłania ją własnym ciałem, a płynne złoto jego oczu omal nie spływa na policzki.

– Tknij ją.

Tymi słowami zdaje się rzucać kobiecie wyzwanie, wysoko unosząc podbródek, dla dopełnienia ów słów.

– Wando, Dorianie – mówi leniwie alfa. – Przestańcie robić sceny i dajcie działać mojej synowej. Podobała mi się jej zaciętość.

Wtedy Dorian gromi wzorkiem również ojca, a jego knykcie są sine.

– Z tobą też mogę policzyć się, jeżeli tylko wykonasz niewłaściwy ruch.

Alfa wzdycha melodramatycznie i wznosi ramiona jak do modlitwy.

– Ach! Ależ ty zaborczy. Zupełnie jak ja za życia twojej matki.

Dorian ledwie hamuje się, aby nie zdzielić ojca po twarzy, ale mimo to bez ruchu stoi nadal między swoją macochą a przeznaczoną.

– To nie ma nic wspólnego z tym, co Wanda zrobiła tej omedze. A ja także jestem zdania, że w ten sposób tylko sprowokowała Luizę. Bo doskonale wiedziała, że Asia jest jej omegą.

– Och! Dorianie, to była tylko taka... Próba. Test mający pokazać, jak ta dziewczyna jest podobna do Lilian.

– Wando! – Teraz i alfa nie powstrzymuje uniesionego głosu. – Wystarczy. Siadać wszyscy na miejsca, a omegi niech dokończą rozdawanie jedzenia. Zaś ten bękart... Znaczy, niech ta poszkodowana omega wróci do swojego pokoju. Do jutra napiszę dekret o jej nietykalności. Zgodnie z wolą mojej synowej.

Ostatnie słowo dobitnie podkreśla, jakby nie chciał widzieć w niej żony, w którą zresztą dziewczyna została zamieniona.

Wtedy też Dorian delikatnie chwyta Luizę za ramię i prowadzi do krzeseł, aby znów mogli usiąść. Jednak jego przeznaczona nie wydaje się rozluźniona. Jest przy tym również bardzo czujna.

Jednak niestety, jest to dopiero początek kolacji. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro